Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Cassandre

Pod palcami wyczułam miękką fakturę tkaniny. Aksamitny materiał moich rękawiczek w zetknięciu z rękawem marynarki zaszeleścił lekko. Zastygłam, wiedząc już w czyich ramionach się znalazłam. Całe moje ciało pod wpływem fizycznego kontaktu z tym mężczyzną natychmiast oblało się gorącem, a w głowie mi zaszumiało. Po chwili jednak szarpnęłam się, próbując wyrwać z mocnego uścisku.

— Puść mnie... Zostaw... — sapnęłam, wciąż oddychając nierówno po płaczu.

Mężczyzna stanowczym, ale delikatnym ruchem odwrócił mnie do siebie i mocno przytulił do piersi, przyciskając do niej moją głowę i unieruchamiając mnie w obręczy ramion. Oddychałam ciężko z policzkiem opartym o jedwabną klapę marynarki. Jej chłód łagodził rozpaloną skórę zapłakanej twarzy. Poruszyłam się niespokojnie, ale Ludwik nie pozwolił mi się wyswobodzić. Czekał. Westchnęłam kilka razy, dopasowując swój oddech do spokojnego rytmu unoszącej się klatki piersiowej. Mięśnie pleców, ramion i karku miałam boleśnie spięte do granic wytrzymałości. Mój słodki zapach zmieszał się z wonią kawy i dymu.

— Ne pleurez pas — mruczał coś Ludwik po francusku z ustami tuż przy czubku mojej głowy. Poczułam we włosach jego gorący, łaskoczący oddech. Zanurzył w nich palce i pogładził lekko. — Tout va s'arranger. Pardonne-moi, minou. Crois moi, je le regrette maintenant — szeptał, sunąc palcami niżej, delikatnie muskając opuszkami mój kark.

Odetchnęłam głęboko, drgnęłam kilka razy i poddałam się. Zdałam sobie sprawę, że wtuliłam ręce w twardy brzuch Ludwika. To było tak niestosowne, tak krępujące. A jednak nie cofnęłam rąk. Pomimo rękawiczek, czułam przez materiał koszuli bijące od niego gorąco.

— Wracaj do swojej Ivy... Będzie zła, że jesteś tu ze mną. Powinieneś iść. To jest nie w porządku — burknęłam, ponownie spinając całe ciało, jednak Ludwik był przygotowany na mój zryw. Przeniósł ramiona niżej, obejmując mnie ściśle w talii. Pochylił się tak, żeby mieć dobry dostęp do mojego ucha.

— Nigdy między mną a Yvette nie było nic więcej. Tylko przyjaźń. Zawsze, od dziecka była dla mnie tylko przyjaciółką, właściwie teraz to chyba już byłą przyjaciółką... — westchnął, tłumiąc zirytowanie.

— Akurat... — prychnęłam.

— Znamy się całe życie, ale po dzisiejszym dniu chyba stwierdzę, że w ogóle jej nie znałem... — powiedział twardo.

Odchylilam głowę i spojrzałam mu w oczy. Szare tęczówki w półmroku wydawały się być niemal czarne jak sadza.

— Dlaczego?

Ludwik zacisnął swoje niezwykłe kształtne wargi i sapnął przez nos.

— Widzę w niej coś... Coś paskudnego w jej spojrzeniu... Przez cały dzień dziwnie się zachowywała. Przyłapałem ją na czymś... Myślała, że nie widzę, jak patrzy na Michaśkę. Jakby chciała ją udusić gołymi rękami. Ale to bym jeszcze zdzierżył. Najgorsze, że zaczęła przy stole opowiadać o tym, jak kiedyś byli z Maksem... — wycedził ze złością.

— Co?!

— Tak... Tłumaczyła się potem, że nie widzi w tym nic złego. Że przecież to prawda. Nie wiem, co to miało być, chyba jakaś zemsta odrzuconej... A wcześniej obiecywała, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Płakała, błagała żebym ją ze sobą wziął na ten ślub. Było mi jej żal. Ale po tym co odstawiła kazałem jej wyjechać natychmiast. Już jej nie ma. Odwiózł ją jeden z ochroniarzy — rzucił ze złością.

— Michaśce pewnie jest strasznie przykro. Co za okropna pinda z tej Yvette! Jak mogła być tak podła? — warknęłam z niedowierzaniem, autentycznie współodczuwając ból Michaliny.

— Nie wiem, sam nie wierzyłem w to, co widzę... Ale nie mówmy o Yvette — syknął, przenosząc ciepłą dłoń na mój policzek. Pogładził go lekko kciukiem, tak jakby ścierał ślady łez. — Powiedz mi, Sandro, dlaczego ty płakałaś? Skąd te łzy?

— Po co pytasz, skoro cię to nie interesuje? Jestem dla ciebie nikim — wyszeptałam, nie mogąc powstrzymać drżenia głosu. Odtrąciłam jego rękę.

— Nikim, tak? I dlatego od pół godziny szukam cię po całym pałacu, hm? — zapytał ciepło.

Na moment odjęło mi mowę.

— Szukałeś mnie?

— Tak... Bo widzisz, nie mogę dzisiaj oderwać od ciebie oczu. Więc kiedy zniknęłaś mi z pola widzenia, postanowiłem cię odnaleźć — odparł, a ramiona na chwilę mu się uniosły, jakby tłumaczył coś oczywistego.

— Po co?

— Żeby nadal sycić wzrok tym wspaniałym widokiem. Wątpię, żebym kiedykolwiek jeszcze w życiu zobaczył piękniejszy.

— Nie żartuj sobie ze mnie. Na pewno wyglądam teraz jak jakaś wielka, napęczniała drożdżowa bułka która wpadła do błotnistej kałuży...

Ludwik parsknął śmiechem i nie wiedzieć czemu pocałował mnie w czoło, wciąż trzymając dłonie na moich policzkach.

— Mhm... Chętnie bym skosztował tej bułeczki, wygląda smakowicie — zamruczał.

— Weź, przestań — prychnęłam, ale kąciki ust powędrowały mi do góry.

— Wiem, ciężko ci w to uwierzyć, po tych wszystkich słowach, którymi cię zraniłem...

— Żebyś wiedział... W dodatku ja też nie potraktowałam cię dzisiaj zbyt miło...

— A więc jesteśmy kwita — zażartował, ale ja nie miałam ochoty na gierki. Kawa na ławę, panie Rozdrażewski.

— W co ty grasz, Ludwik? — zapytałam, odchylając się nieco do tyłu bo dziwnie się czułam, będąc tak blisko tego mężczyzny. Onieśmielał mnie i jednocześnie odbierał zdolność logicznego myślenia. — Ludwik, po co tu przyszedłeś? Możemy sobie wyjaśnić wszystko... Gdzieś na dole... A teraz... — urwałam, bo mężczyzna pochylił się jeszcze bardziej i przesunął nosem po moim odsłoniętym ramieniu. Westchnął przeciągle i nagle, bez ostrzeżenia polizał moją skórę wzdłuż obojczyka, mrucząc z zadowoleniem. Drgnęłam i krzyknęłam krótko, zszokowana takim dotykiem.

— Co ty wyprawiasz? — syknęłam, próbując się odsunąć, ale barierka mi na to nie pozwoliła. Tak samo jak władcze ręce Ludwika.

— Jesteś taka słodka, że nie potrafię się powstrzymać... — szeptał, składając pocałunki na moim karku. Traktował moją skórę jak jakiś deser, skubał wagami i ssał skórę. Miałam wrażenie że za chwilę spłonę.

— Piłeś coś? Brałeś? — wydusiłam oddychając ciężko.

— Nie, ale i tak jestem odurzony...

— Jesteś nienormmm...alny — syknęłam nieskładnie, bo znów zassał skórę w zagłębieniu pod szyją i wciągnął ją między zęby, przygryzając lekko. — Jesteś walnięty! — krzyknęłam, odchylając się gwałtownie. Ludwik nie dał mi daleko uciec.

— Zgadza się — skwitował bez śladu zakłopotania. Wyczułam na skórze, że jego usta wygięły się w uśmiechu. Składał na moim ciele mokre pocałunki, tworząc ścieżkę od ramienia do miejsca tuż za uchem. Kiedy jego język zahaczył o płatek ucha, postanowiłam przerwać te nagłe amory, bo za chwilę straciłabym totalnie zdolność myślenia.

— Ludwik... Możesz mi wyjaśnić, co ty wyprawiasz? Jeszcze nie tak dawno się mną brzydziłeś...

— Bzdury...Przecież ci napisałem, że to były kłamstwa. Chciałem cię do siebie zniechęcić. Chciałem, żebyś mnie znienawidziła. Ale mam tego dość. Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Jak wciąż przeze mnie cierpisz... Widzę to w twoich oczach, bardzo pięknych tak nawiasem mówiąc...

— I co zamierzasz niby z tym zrobić?

— Zamierzam uśmierzyć ten ból, wyleczyć go...

— Tak? A myślisz, że to w ogóle możliwe ty przeklęty fag... — dalsze słowa zostały dosłownie pochłonięte. Ludwik chyba chciał mi zamknąć usta, więc po prostu to zrobił. Dosłownie. Przywarł do mnie wargami i przyciągnął mnie jeszcze mocniej, tak żebym całym ciałem przylgnęła do jego torsu. Chyba zupełnie straciłam głowę, dając się ponieść pragnieniu. Pozwalałam Ludwikowi pieścić wargami swoje usta. Oddawałam mu pocałunki, chociaż w głowie paliła mi się wielką czerwona żarówka z napisem "stop". Zignorowałam to i sięgnęłam dłońmi wyżej, kładąc je na karku Ludwika. Wplotłam palce w jego krótkie włosy. Och, po co mi te rękawiczki, przez nie nic nie czułam. Już chciałam zedrzeć je z rąk...

— Nie płacz więcej przeze mnie — wydyszał Ludwik, uspokajając pocałunek do lekkich muśnięć wargami.

— To mnie nie rań — odparłam, czując jak kręci mi się w głowie.

— Nie zamierzam, ale nie mogę ci niczego więcej obiecać. Jutro mogę już nie żyć — powiedział dziwnie pustym głosem, patrząc gdzieś ponad moją głową.

— Nie wierzę w to.

— Musisz uwierzyć bo takie są fakty. Żałuję, ale nie mam ci do zaoferowania nic więcej, prócz krótkiej, intensywnej znajomości — mruknął, kontynuując pocałunki wzdłuż mojej szyi.

Znieruchomiałam, po czym odsunęłam się na tyle, na ile byłam w stanie. Zacisnęłam wargi ze złości. Ludwik już miał coś powiedzieć, ale powstrzymałam go, kładąc mu dłoń na ustach.

— Daj mi przejść — powiedziałam zaskakująco opanowanym głosem.

— Sandra...

— Przepuść mnie! Mam na dole swoje obowiązki. Muszę wracać. Proponuję zakopać topory wojenne i zapomnieć o tym... O tym nic nieznaczącym incydencie, który miał miejsce przed chwilą.

— Sandra! Jak nic nieznaczącym? — syknął, chwytając mnie w talii.

— Skoro dla ciebie to wstęp do krótkiej znajomości, to właśnie ci oznajmiam, że bardzo krótkiej, bo w tym właśnie momencie się kończy. Żegnam — syknęłam, po czym wyrwałam się i wyminęłam milczącego Ludwika. Wściekłe tupiąc obcasami weszłam do środka budynku.

Automatycznie skierowałam się do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Kiedy już umyłam twarz i lekko przypudrowałam czerwony od płaczu nos, usłyszałam jakieś dziwne odgłosy dobiegające zza okna i migające, czerwone i niebieskie światła, które mieszały się ze sobą tworząc jaskrawy fiolet. Szybko opuściłam łazienkę i pobiegłam na dół. Przy jednym ze stołów panowało jakieś poruszenie. Odwróciłam głowę w stronę drzwi, przez które właśnie wbiegło dwóch ratowników medycznych. 

— Co się dzieje? — zapytałam jednego z ochroniarzy, bo nie byłam w stanie dopchać się do Michaśki.

— Hrabina zasłabła — odburknął młody ochroniarz.

Ulżyło mi, że chodziło o tę starszą panią. W końcu każdy kiedyś umrze, a ta starowinka miała już na karku prawie setkę. Moich myśli chyba nie podzielała Michalina, która wyglądała jakby to chodziło co najmniej o jej rodziców. Maks również wydawał się strasznie przejęty i, o dziwo, zdenerwowany.

— Szybko, do szpitala z nią. Prometeusz poleci dopilnować wszystkiego — usłyszałam jak mówi do stojącego obok mnie ochroniarza. Ten zerwał się i natychmiast zorganizował korytarz, przez który ratownicy podnieśli nosze z leżącą na nich nieprzytomną kobietą i opuścili salę. Zerknęłam na przyjaciółkę. Była bliska płaczu.

— Co się dzieje? — rzuciłam, podchodząc do bladej jak ściana Michaliny.

— Rozmawiałyśmy, i nagle ona... Zasłabła. Coś mówiła i urwała... Zwaliła się na ziemię...

— Już dobrze, wszystko na pewno skończy się dobrze. W jej wieku przetrwać taką imprezę to wyczyn — westchnęłam.

Michalina tylko kiwnęła głową i przeprosiła mnie, bo Maks wziął ją pod rękę i wyprowadził z sali. Pewnie chcieli chwilę odetchnąć sam na sam.

Zasiadłam przy pustym stole i niewiele myśląc dolałam sobie wina. Piłam właściwie z nudów, bo nie miałam nic innego do roboty. Część gości po tym wydarzeniu zmarkotniała, zasiadając smętnie przy stolikach. Jakaś niewielka część wróciła jednak na salę. Zerknęłam w stronę wyjścia, w którym pojawiła się wysoka sylwetka mężczyzny. Od razu wyprostowałam się na krześle i odstawiłam kieliszek na blat.

— Nie skończyliśmy, minou — mruknął Ludwik i zajął miejsce po mojej prawej stronie.

— Widziałeś, co się wydarzyło?

— Tak. Helikopter już odleciał — odparł Ludwik obojętnie. — Sandra...

— Nie mamy o czym rozmawiać, powiedziałam ci już...

— Dobrze. W porządku. Czy nie mogę się po prostu przysiąść do pięknej damy i wypić z nią za zdrowie państwa młodych? Szczególnie pana młodego... — chrząknął i sięgnął po moją lampkę z winem. Upił trochę i skrzywił się.

— Kochanie, co ty pijesz — wykrztusił z niesmakiem, ale dopił do końca.

— Ludwik... — syknęłam ostrzegawczo.

— Co? Przecież mogę ci dolać...

— Nie o to chodzi. Nie nazywaj mnie tak...

— Jak?

— Kochanie.

— Jak? Możesz powtórzyć?

Prychnęłam i przewróciłam oczami.

— Nie mów do mnie "kochanie". Ani żadne "minu", cokolwiek to znaczy.

— A może mam używać twojego pełnego imienia, co? Kasandro?

Zamarłam i wbiłam w niego zaskoczony wzrok. Policzki i uszy mi zapłonęły. Co za wstyd.

— Skąd wiesz? Michalina ci powiedziała? — zapytałam twardo.

— Nie... Nie zrobiłaby tego. Słuchaj... Może i nie jestem Jamesem Bondem jak Maks, ale swoje kontakty mam — mrugnął do mnie i przysunął się bliżej, opierając łokciem o stół.

— To pewnie wiesz, że... — zawahałam się.

— Że zostałaś porwana? Tak, wiem — mruknął i sięgnął po jakiś kosmyk włosów, który wydostał mi się z koka. Wsunął go za ucho i powędrował kciukiem wzdłuż mojej żuchwy. Znów poczułam to nieznośne mrowienie i to nie tylko w miejscu, które dotykał Ludwik.

Bałam się zapytać czy wie, co jeszcze oprócz samego porwania mnie spotkało. Wciąż istniała nadzieja, że nie poznał szczegółów, zwłaszcza że patrzył na mnie, jakby rzeczywiście nie miał o niczym więcej pojęcia, a ja nie zamierzałam niczego sama z siebie uszczegóławiać. Siedzieliśmy więc w ciszy i popijaliśmy prosecco z mojego kieliszka.

— A więc stalkowałeś mnie — powiedziałam po drugim opróżnionym kieliszku.

— Oj tam od razu stalkowałem. To źle, że chcę się czegoś o tobie dowiedzieć? Bo od ciebie to raczej nie za wiele wyciągnę — westchnął.

— Owszem. Nie mam w zwyczaju zwierzać się obcym mężczyznom, wiesz?

— Uuu... Powiało chłodem — skwitował Ludwik. — Ale ty tylko zgrywasz taką niedostępną...

— Zamilcz, bo za chwilę to wino wyląduje na twoich spodniach! I wcale nie żartuję!

Ludwik zachichotał i ujął moją rękę, którą ze czcią ucałował.

— Wiem, że nie masz powodów, żeby mnie lubić, albo chociażby tolerować, ale ja naprawdę chcę naprawić to, co zepsułem.

— Jeśli znów chcesz wyskoczyć ze swoją żałosną ofertą krótkiej acz intensywnej znajomości, to lepiej zabieraj stąd swoje cztery litery, pókim jeszcze dobra! — sarknęłam, odwracając głowę.

Ludwik zaśmiał się i odwrócił  delikatnie palcem mój podbródek, wpatrzony w moją napiętą z oburzenia twarz.

— J'avais raison, tu es adorable, mignon...

— Nie jestem żadnym minionkiem! A na pewno nie dla ciebie... Nie wiem, czego ty ode mnie chcesz... Miałeś się trzymać ode mnie z daleka.

— Zatańcz ze mną — wypalił nagle.

— Co? Nie — odparłam automatycznie.

— Proszę... Jeden raz.

Przełknęłam ślinę i rzuciłam mu niepewne spojrzenie.

— Nie umiem tańczyć — powiedziałam cicho.

— Nie musisz. Poza tym widziałem, że tańczyłaś z tamtym chłopaczkiem. Wystarczy, że oddasz mi stery. Chętnie zostanę twoim nauczycielem — uśmiechnął się dwuznacznie.

— Chyba w twoich snach! — zawołałam z oburzeniem i spiorunowałam go wzrokiem. W co ten facet sobie pogrywał?

— Sandro, Sandro... — zamruczał Ludwik i pochylił się w moją stronę. — Zgódź się. Co ci szkodzi?

— A to, że... Dla ciebie to tylko jeden głupi taniec. A dla mnie...

Urwałam po czym wylałam z butelki resztę wina do kieliszka i wypiłam prawie duszkiem. Skrzywiłam się od nadmiaru goryczy na języku.

— Dla ciebie co? No powiedz.

— Ty już jutro o tym zapomnisz — rzuciłam, gwałtownym ruchem odstawiając kieliszek na stół.

— Wcale nie.

— No to za tydzień. A ja... — urwałam, nie chcąc się zdradzić ze swoimi uczuciami.

— Sandra... Dlaczego wszystko tak analizujesz? Pozwól sobie na odrobinę zapomnienia. Czy ja proszę o wiele? O jeden taniec. O kilka minut — mówił, nie przestając się we mnie wpatrywać.

Zerknęłam na niego z ukosa i po chwili zawahania zrobiłam coś, na co miałam ochotę już kiedy zobaczyłam go przy fortepianie.
Sięgnęłam po kosmyk, który nonszalancko opadał mu na czoło i odgarnęłam go powolnym ruchem. Nic to nie dało, bo natychmiast wrócił na swoje zawadiackie miejsce. Opuściłam nieco wzrok i napotkałam wpatrzone we mnie, lekko zmrużone oczy Ludwika, który wyglądał jakby za chwilę miał mnie zjeść na deser. Nawet lekko się oblizał! Przełknęłam ciężko ślinę i gwałtownie cofnęłam rękę.
Nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy i zapętlone myśli, które pędziły w bardzo złym kierunku.

Na szczęście moje wybawienie pojawiło się wraz z powrotem państwa młodych na salę. Wyglądało na to, że już się uspokoili i humor im powrócił. Towarzyszyło im z tuzin ochroniarzy, wśród których na szczęście nie dostrzegłam Exe, bo chyba by rozniósł pół sali na widok mnie w towarzystwie młodszego z Rozdrażewskich.

— No w końcu! Bo już zaczynałem mieć wrażenie, że jestem na stypie, a nie weselu! — zawołał Ludwik widząc brata i jak gdyby nigdy nic objął mnie jedną ręką, gładząc dłonią odsłonięte ramię.

— O, widzę że sporo się wydarzyło podczas naszej nieobecności — mruknął Maks rzucając sugestywne spojrzenie na zuchwałą rękę Ludwika. Spróbowałam ją strącić z ramienia, ale Ludwik nic sobie nie robił z moich ukradkowych protestów. Czy wyczuwał, że tak naprawdę jego dotyk sprawiał mi przyjemność? A może nie interesowało go nic prócz tego, czego on sam chciał?

Postanowiłam ignorować jego umizgi, chociaż musiałam przyznać, że czułam się już o niebo lepiej niż godzinę temu na tarasie.

Przyszedł czas na tort weselny. Nie był to co prawda szałas, ale posiadał bezowe warstwy i podobne dodatki.

— I jak? — zagadnęła Michaśka. — W cukierni nie chcieli porwać się na dacquoise'a, stwierdzili że za trudne, ale zrobili coś na wzór...

— Wyszło bardzo dobrze — skomplementowałam, zajadając się słodkością.

Maks uśmiechnął się do mnie przez stół i zerknął na brata, który z kolei nie spuszczał ze mnie wzroku. Wodził spojrzeniem za każdym kęsem, który wkładałam widelczykiem do ust i byłam tego nieznośnie świadoma. Mimo to starałam się udawać, że nic mnie to nie obchodzi.

— Nie będziesz mruczeć jak ostatnio? — zapytał szeptem Ludwik, zbliżając usta do mojego ucha.

— Nie. Nie jest aż tak dobry, jak twój — odparłam zgodnie z prawdą.

Ludwik odchylił się na krześle z wyraźnym zadowoleniem i przeciągnął się leniwie. Po chwili drgnęłam i zakrztusiłam się, kiedy jego dłoń pod osłoną stołu p wylądowała centralnie na moim udzie. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie i odchrząknęłam znacząco. Widelczyk wylądował z brzękiem na pustym talerzyku, a ja wstałam bez ostrzeżenia i odeszłam od stołu. Postanowiłam przysiąść się do konferansjera, który akurat siedział sam na drugim końcu sali. Jak on miał na imię? A tak...

— Cześć, Wiktor... Jak tam? Jeszcze czekają nas oczepiny o północy, prawda? Mam nadzieję, że zaplanowaliście coś normalnego...

— Oczywiście. Szef nie życzy sobie głupich zabaw.

— No tak... To dobrze. Nienawidzę tych okropnych weselnych wygłupów.

Zerknęłam przez wyjście na salę taneczną. Kilka par zdecydowało się wrócić na parkiet, w tym także rodzice Michaliny. Mężczyzna uśmiechnął się i rzucił mi pytające spojrzenie.

— Może chcesz zatańczyć?

— Chyba dość już się ze mną dziś namęczyłeś.

— Ależ skąd! Wcale tak źle nie tańczysz, zresztą robisz szybkie postępy. Mogę pokazać ci kilka sztuczek, żebyś szybciej załapała. Teraz jest spokojnie, będę mógł powoli ci wytłumaczyć...

— Nic nie będzie pan tłumaczyć mojej partnerce, nie ma takiej potrzeby.

Znikąd pojawił się Ludwik, który rzucił Wiktorowi mordercze spojrzenie.

— Pan Ludwik...

Młody mężczyzna podniósł się z miejsca i jak ostatni tchórz zaczął się kajać przed Rozdrażewskim. Coś podobnego! Prychnęłam z niedowierzaniem.

— Spokojnie, Wiktor. Chętnie z tobą zat...

— Ze mną zatańczysz — wszedł mi w słowo Ludwik. — A tobie Wiktorku już dziękujemy — rzucił z lodowatym uśmiechem, od którego zamarzłoby piekło.

Wiktor oddalił się tak szybko, że prawie się za nim kurzyło.

— Wybij to sobie z głowy — burknęłam i wstałam z miejsca.

— Ależ ty jesteś uparta — warknął z irytacją Ludwik, jednak oczy mu się śmiały.

— Owszem, bo w grę wchodzą moje uczucia, które ty widocznie masz gdzieś!

— To nieprawda! Daj mi wytłumaczyć!

Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w jego przejętą twarz. Znikł z niej ten wieczny szelmowski uśmieszek, a zamiast tego pojawiło się dziwne napięcie i ból...

— Dobra. Ale tylko jeden taniec — westchnęłam, jakbym właśnie poniosła porażkę.

Krzyknęłam, bo Ludwik wziął mnie bez ostrzeżenia na ręce. Objęłam go automatycznie za szyję.

— Oszalałeś? — syknęłam. 

— Tak, na twoim punkcie.

— Postaw mnie w tej chwili — warknęłam i zerknęłam w stronę stołu państwa młodych. Michalina z Maksem śmiali się ze mnie w najlepsze. Razem z resztą ochroniarzy. Zdrajcy!

— Zgodziłaś się, więc teraz nie narzekaj — sapnął Ludwik, niosąc mnie w stronę parkietu. Dopiero na miejscu postawił mnie na ziemi, mrugnął do orkiestry, z którą widocznie miał już jakieś układy, a oni zaczęli grać jakąś powolną, nastrojową melodię.

—  M'accorderez-vous le plaisir de cette danse, mademoiselle?— ukłonił się Ludwik i ucałował wierzch mojej dłoni.

Przewróciłam oczami i podałam mu drugą rękę, którą mężczyzna założył sobie na ramię. Sam objął mnie w talii i przyciągnął nieprzyzwoicie blisko, tak że czułam bijące od niego gorąco. Jego oddech łaskotał mnie w policzek. Powoli wirowaliśmy na zacienionym parkiecie i miałam wrażenie, że unoszę się gdzieś ponad gwieździstym niebem. Przymknęłam oczy, chłonąc całą sobą jedyny tak romantyczny moment w całym moim życiu. Ludwik prowadził w tańcu pewnie, wiedząc że nie mam większych umiejętności, ale pod koniec okręcił mnie i skłonił moje ciało do oparcia się całym ciężarem o jego ramię. Otworzyłam oczy i spojrzałam w jego spiętą twarz. Nie wiedziałam, co w tej chwili myślał. Jego oczy były nieprzeniknione, tak jak grana przez niego tamtej nocy muzyka. Podniósł mnie i bez uśmiechu ponownie ucałował moją rękę. Pochylił się w moją stronę i zbliżył usta do mojego ucha.

— Merci pour la danse...  Cassandre...

Uderzyło mnie, że to znienawidzone przede mnie imię zabrzmiało w jego ustach pięknie. Uniosłam głowę i posłałam Ludwikowi słaby uśmiech.

— I nie miałaś racji — dodał cicho.

— W czym?

— Nie zapomnę tego jutro. Ani za tydzień. Nigdy tego nie zapomnę — szepnął, prowadząc mnie ku wyjściu.

Ani ja, pomyślałam, pozwalając się prowadzić Ludwikowi poprzez cichy korytarz oświetlany wzdłuż sufitu złotymi kinkietami. Zerknęłam na jego twarz, która znów przybrała ten nieodgadniony wyraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro