10. Aksamit
Chodziłam w tę i z powrotem po korytarzu, próbując dodzwonić się do fagasa. Był świadkiem na ślubie, już dawno wybiła godzina dwunasta, niedługo mieliśmy wyjeżdżać, a ten spóźnialski geniusz postanowił widocznie przyjechać na ostatnią chwilę. Jeśli w ogóle zamierzał się pojawić. Zaraz mnie szlag jasny trafi!
Nagle sygnał nawiązywania chyba dziesiątego z rzędu połączenia urwał się, a po drugiej stronie usłyszałam jakiś damski głos.
— Allô?
— Yyy... Czy dodzwoniłam się do Ludwika Rozdrażewskiego? — zapytałam, czując jak wszystko w środku gotuje mi się ze złości.
— Oui... C'est de la part de qui?
— Yyy... Nie mówię po francusku. Czy mogłaby pani przekazać...
— Louis est occupé. Au revoir — odparła kobieta i rozłączyła się.
Szlag! Co za pinda! Sapnęłam przez nos i tupiąc obcasami czarnych, aksamitnych szpilek wróciłam do sypialni Michaśki.
— Nadal nie odbiera, fagas jeden... — prychnęłam pod nosem. Michaśka chyba tego nie usłyszała, bo akurat mówiła coś do swojej mamy.
Weszłam do łazienki, żeby poprawić makijaż. Musnęłam usta bordową szminką i sprawdziłam fryzurę. Luźny kok z którego wypuściłam kilka loków nadal prezentował się tak, jak godzinę temu. Jedna z moich sióstr z zawodu jest fryzjerką i pokazała mi kilka sztuczek z włosami, dzięki czemu mogłam sobie sama wykonać fryzurę na ślub. Makijaż również sama zrobiłam, dzięki czemu nie traciłam wiele czasu na własne przygotowania, wizytę u fryzjerki czy makijażystki.
Spróbowałam się uspokoić, nabierając kilka głębokich wdechów przez nos. Najpierw fagas jeden wysyła list, drogie perfumy, a teraz przyjeżdża z jakąś francuską pindą... Byłam wściekła. Zdążyłam już mu wybaczyć i nastawić się pozytywnie, a ten odstawia coś takiego. Właściwie niczego nie deklarował, ale chyba miałam prawo się rozczarować? Niepotrzebnie nawyobrażałam sobie nie wiadomo czego. No tak. Głupia Sandra dostała prezencik, kilka miłych słówek i już naiwne serduszko zmiękło. A nie powinno! Mogłam się domyślić, że Ludwik weźmie ze sobą towarzystwo w postaci jakiejś laluni mającej umilić mu obecność na ślubie brata. Nie wiem, czego ja się spodziewałam, ale to, że jego telefon odebrała jakaś kobieta doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nie, to wcale nie była zazdrość. Po prostu ogólnie złościłam się na Ludwika za jego spóźnialstwo. Tylko o to chodziło!
Do łazienki weszła mama Michaśki i natychmiast przywołałam na twarz pogodny wyraz.
— Pięknie ci w tym kolorze — skomentowała. — Wyglądasz jak gwiazda filmowa.
Zerknęłam w dół na swoją burgundową sukienkę z miękkiego, aksamitnego materiału.
— Dziękuję... Tylko... Nie za dużo odsłania? — spojrzałam sugestywnie na swoje nagie ramiona, wyeksponowane odwiniętymi rękawkami sukni.
— No co ty... Jest wycięta idealnie. Zresztą biust jest odpowiednio zasłonięty, a nagie ramiona to nie zbrodnia... — zaśmiała się pani Dorota.
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
— W razie czego mam żakiet. Pani też świetnie w tym bladym różu — pochwaliłam ją.
— Dziękuję, jesteś bardzo miła.
Z uśmiechem wyminęłam kobietę żeby dać jej dostęp do lustra i wróciłam do sypialni.
— No i co teraz będzie? — zapytałam Michaśkę, która kolejny raz sprawdzała listę rzeczy do spakowania. — Przecież miałaś przećwiczyć ostatni raz piosenkę... Niestety chyba już nie zdążycie. Co ten Ludwik odwalił to ja nie mam pytań. Po prostu cyrk! — prychnęłam jak rozdrażniona lwica. Sięgnęłam po długie aż po sam łokieć, aksamitne rękawiczki i zaczęłam wkładać je na swoje ręce. Musiałam ukryć blizny i strupy, które wyglądały paskudnie nawet z daleka.
Moja wściekłość rosła z każdą minutą nieobecności Ludwika, a rozmowa z jego tajemniczą partnerką tylko podsyciła złe emocje. Na szczęście Michaliny chyba nic nie było w stanie wyprowadzić z równowagi. Machnęła na wszystko ręką i nie przestawała się uśmiechać. To był jej dzień i szczerze cieszyłam się tym jej niewzruszenie pozytywnym podejściem. Miałam zamiar wszelkie ewentualne stresujące sytuacje wziąć na siebie. I liczyłam w tym na pomoc Ludwika, ale jak widać się przeliczyłam.
Kiedy pół godziny później Michaśka była już gotowa i wyglądała jak modelka z katalogu sukien ślubnych, wyszłyśmy na korytarz. Wzięłam do rąk tren sukni Michaśki, żeby w razie czego o nic nie zahaczył. W momencie gdy się wyprostowałam, moje wszystkie mięśnie napięły się, gotowe do ataku. Na drugim końcu korytarza dostrzegłam powód mojego rozdrażnienia.
— Ludwik! — syknęłam i wypuściłam z palców rąbek sukni. — Pomoże pani z suknią? — zwróciłam się do mamy Michaśki. — Zaraz do was dołączę na dole. Tylko rozmówię się z panem spóźnialskim — wycedziłam pod nosem.
— Sandra... Odpuść mu — westchnęła przyjaciółka.
— Nie ma mowy. Idźcie. To zajmie mi tylko chwilę.
Michaśka wraz z mamą zeszły po schodach, a ja ruszyłam korytarzem w kierunku dwóch postaci. Ludwik rozmawiał o czymś po francusku z kobietą o włosach w odcieniu platynowego blondu. Zmierzyłam ją ukradkowym, taksującym spojrzeniem. Nawet nie miała na sobie sukienki, tylko jakieś spodnie w kant, jak od garnituru! I krawat! Z trudem oderwałam wzrok od tego niecodziennego zjawiska.
— No nareszcie zaszczyciłeś nas swoją obecnością. Szkoda, że za późno już na próbę! — powiedziałam głośno zamiast powitania.
Mężczyzna odwrócił się i zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem od stóp do głów.
— Coś mi wypadło.... — mruknął, odwracając się plecami do Yvette. Mimo woli zauważyłam, że ubrany był już w świetnie skrojony garnitur. Przynajmniej on był gotowy.
— Tak? To było zadzwonić i wyjaśnić, a nie... Jak możesz być taki nieodpowiedzialny! — ciągnęłam, podchodząc bliżej.
— Sandra, przestań. To nie czas na wykłócanie się — syknął ostro. — Ivy, idź szybko się przebrać, mamy mało czasu.
Ivy! Coś takiego! Kobieta rzuciła mi pogardliwy uśmieszek i pogładziła Ludwika po ramieniu.
— Ne t'inquiète pas — mruknęła po francusku jedwabistym głosem i wyminęła nas, rzucając mi z góry chłodne spojrzenie bladych oczu. Jak na kobietę była słusznego wzrostu, który zawyżały na pewno jej niebotyczne Louboutiny. Kiedy zniknęła za rogiem, zwróciłam się ponownie do fagasa, który pożerał mnie wzrokiem.
— Co się tak gapisz? — sarknęłam z niesmakiem. W duchu pogratulowałam sobie, że nie użyłam tych jego żałosnych perfum.
Ludwik posłał mi zagadkowe spojrzenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zignorowałam go i przystąpiłam do ataku.
— Widzę, że miałam rację wtedy, w samochodzie — prychnęłam, a moje usta wygięły się w szyderczym uśmiechu. Ludwikowi zrzedła mina i zmarszczył brwi.
— O czym ty mówisz? — mruknął napiętym głosem.
Nie chciałam wywoływać wojny, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby mu nie dowalić za jego spóźnienie. Jakaś kara musi być.
— Cóż... Jak widać rzeczywiście wolisz starsze... — zaśmiałam się sztucznie. — No tak, taki nieodpowiedzialny chłopczyk może się wtedy czuć zaopiekowany przez przyszywaną cioteczkę... — zadrwiłam, podchodząc bliżej. W oczach Ludwika błysnęło jakieś nieme ostrzeżenie i wściekłość.
Widać było, że ten mężczyzna miał gdzieś konwenanse, bo założył półformalną aksamitną, czarną marynarkę smokingową z jedwabnymi połami, które idealnie korespondowały z czarną, jedwabną muszką. Uniosłam ręce i wyprostowałam ją, wsuwając palce pod kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. Uderzyła mnie absurdalnie głupia myśl, że jego marynarka perfekcyjnie pasowała do moich rękawiczek i szpilek. Stanowilibyśmy cudowną parę, gdyby tylko nie jeden szkopuł. Ludwik był fagasem, w dodatku zajętym. Przez chwilę nasze spojrzenia zderzyły się, sprawiając, że po całym moim ciele rozsypały się łaskoczące, irytujące iskry. Natychmiast cofnęłam ręce.
— Całkiem ładna ta... jak jej tam, Yvette... ale podkład jej się zebrał w zmarszczkach — wyszeptałam złośliwie. Ludwik pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Nie wierzę... Sandra Jaworska zazdrosna o starego dziada... — mruknął, a jego oczy zmrużyły się w rozbawieniu.
Prychnęłam pod nosem, jakby to co powiedział, było totalnym nieporozumieniem. Z godnością zignorowałam zaczepkę.
— Masz być na miejscu na czas, i w dupie mam, ile ta twoja podstarzała pudernica potrzebuje czasu na przypudrowanie noska — dodałam ostrzegawczym tonem, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w ślad za Michaśką. Ludwik krzyknął coś za mną, ale nie zatrzymałam się ani nie obejrzałam za siebie. Nie miałam już czasu na te durne gierki. Kroczyłam pewnie w stronę schodów, czując palący wzrok Rozdrażewskiego na moim opiętym aksamitem tyłku. Dopiero na ostatnim schodku wypuściłam wstrzymywane powietrze z płuc.
Z gracją wsiadłam do samochodu, za kierownicą którego siedział wystrojony w olbrzymi garnitur Exe. Że też był w stanie kupić taki rozmiar... Maks miał jechać tuż przed nami. Chciał zobaczyć Michalinę w sukni dopiero na ślubnym kobiercu. Popierałam to całym sercem. W ogóle wszystko w tym dniu było takie przemyślane i romantyczne. Cała ta otoczka pałacu i przepychu sprawiała, że czułam się trochę jak na planie filmowym. Na tym idealnym obrazie była tylko jedna mała, fagasowa rysa. Ale co tam Ludwik! Nie będę się przejmować człowiekiem, który na drugie imię miał rozczarowanie. Na pierwsze oczywiście fagas.
Sprawdziłam ostatni raz, czy niczego nie zapomniałyśmy i pozwoliłam Exe ruszać. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Michaśki. Wyglądała przepięknie.
Pogoda na szczęście dopisała, a na niebie wędrowały tylko nieliczne, urocze chmurki, które pięknie będą się prezentować na zdjęciach. Ślub ze względu na konieczność zachowania prywatności miał odbyć się w ogrodzie na tyłach pałacu usytuowanego pod Krakowem, więc czekała nas jakaś godzina jazdy. Jeszcze nigdy nie uczestniczyłam w takiej ceremonii pod gołym niebem, ale musiałam przyznać, że miało to swój urok. Jak w tych wszystkich amerykańskich komediach romantycznych.
Zajechaliśmy w końcu przed urokliwy pałac. Razem z Michaśką wytrzeszczyłyśmy oczy na widok helikoptera medycznego. Maksymilian Rozdrażewski nie przestawał mnie zadziwiać. Chłop na medal. Lekko zestresowaną Michaśkę i jej mamę odprowadziłam razem z Exe do specjalnego pokoju w pałacu, a wraz z resztą rodziny panny młodej obeszłam budynek, za którym na równo skoszonej zielonej trawie i podeście ustawiono w rzędach krzesła pokryte złotymi pokrowcami. Maks już stał na samym przodzie wraz z Faworem i tym mrukliwym ochroniarzem, którego imienia nigdy nie mogłam spamiętać.
Pół godziny później przeleciałam wzrokiem po tłumie gości, ale nadal nigdzie nie dostrzegłam fagasa. Do rozpoczęcia ceremonii zostało piętnaście minut. Zdusiłam w sobie przekleństwo i z ojcem Michaliny poszłam po pannę młodą. Pan Domański był nieco poddenerwowany tym, że miał poprowadzić córkę pośrod tak ogromnej publiczności, ale uspokoiłam go, że na pewno wszystko się uda.
I udało się. Przy akompaniamencie weselnej melodii zagranej pięknie na skrzypcach stąpałam za Michaliną, pilnując aby tren jej sukni nie zawadził o żadne krzesła czy cokolwiek innego. Ulżyło mi, kiedy w bliskiej odległości Maksa zauważyłam Ludwika. W końcu przyjechał! U jego boku oczywiście tkwiła ta blondwłosa pinda w jadowicie szmaragdowej sukni. Na jej twarzy błąkał się uśmieszek, którego fałsz wyczułam z daleka. Jak Ludwik mógł umawiać się z kimś takim! Westchnęłam i odwróciłam wzrok od tej odpychającej pary, żeby skupić się na innej, cudownej i uroczej, której widok mnie wzruszał i zachwycał.
Michalina stanęła u boku Maksymiliana. Jej welon powiewał lekko na wietrze, suknia odbijała blask promieni słonecznych... Wyglądała przecudnie! Jak z obrazu. Z moich oczu pociekły dwie łezki, które natychmiast ukradkowo otarłam dłonią w rękawiczce. O, kolejna przydatna funkcja tego elementu garderoby... Kto by pomyślał...
Wysłuchaliśmy przemówienia pastora, który jak się okazało od wielu lat był przyjacielem rodziny Rozdrażewskich. Później mężczyzna wygłosił kazanie oparte na fragmencie z Listu do Koryntian dotyczącego miłości i jej przymiotów.
Pomyślałam, że skoro miłość taka jest, to ja nigdy jej nie doświadczyłam i nie doświadczę.
Zerknęłam na Ludwika. Siedział lekko pochylony w stronę Yvette, która szeptała mu coś do ucha czerwonymi jak krew ustami.
Nie wiedziałam dlaczego, ale ta kobieta wzbudzała we mnie jakiś niepokój. Było w niej coś fałszywego. Całe jej wyniosłe zachowanie, powłóczyste spojrzenia rzucane spod doczepianych rzęs, sposób, w jaki dotykała Ludwika... Zacisnęłam szczęki i odwróciłam wzrok. Szkoda nerwów na tego fagasa.
Kiedy Maks i Michalina wypowiedzieli słowa przysięgi i pocałowali się wobec wszystkich, rozległy się gromkie oklaski, do których z chęcią dołączyłam. To był najpiękniejszy ślub, na jakim kiedykolwiek byłam. Nawet goście okazali się wspaniali i spontaniczni.
Dobra... Teraz życzenia...
Szybko podreptałam do Michaliny, żeby pomagać jej we wszystkim. A to suknia, a to prezenty, a to szampan. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie miałam czasu złościć się na Ludwika. Całkowicie wyparował mi z głowy razem ze swoją partnerką.
Odetchnęłam dopiero kiedy zasiadłam u boku Michaliny przy stole państwa młodych. Oczywiście Łysol nie byłby sobą, gdyby nie zaczął tych weselnych przyśpiewek zmuszających świeżo poślubioną parę do osłodzenia wódki pocałunkami.
Sama wychyliłam całą lampkę przyjemnie musującego prosecco, a cały stres i napięcie powoli ze mnie schodziły.
— Sandra, dziękuję ci raz jeszcze za wszystko. Naprawdę twoja pomoc dzisiaj była nieoceniona — powiedziała Michaśka, ściskając mnie pod stołem za rękę.
— Daj spokój. Cieszę się, że wszystko wyszło tak pięknie. Zaraz wasz pierwszy taniec, przygotuj się.
— Teraz taniec, a piosenka dopiero o dziewiętnastej, tak?
— Tak... O ile Ludwik do tego czasu się nie upije. Chcesz, to mu przypomnę...
— A mogłabyś? Bo szczerze mówiąc trochę się stresuję, że... No wiesz, jaki jest Ludwik. Może zapomnieć w tym całym ferworze.
— Wiem. Nie martw się. Zaraz ustawię go do pionu. Tylko niech no go jeszcze znajdę. Oczywiście gdzieś się szlaja fagas jeden z tą swoją lafiryndą...
— Sandra! — skarciła mnie Michalina, ale nie słyszałam, co jeszcze powiedziała, bo już ruszyłam na poszukiwania. Wino zaczęło musować mi we krwi, podsycając mój wojowniczy nastrój.
Znalazłam fagasa niedaleko parkietu. Stał z jedną ręką w kieszeni i mówił coś do tej swojej Yvette. Usłyszałam słowa konferansjera, który poinformował gości o zbliżającym się za momencik pierwszym tańcu państwa młodych.
Stanęłam niedaleko Ludwika, żeby mieć na niego oko. Postanowiłam zagadać do niego już po tańcu nowożeńców.
Michalina i Maks na parkiecie wyglądali i poruszali się jak królewska para. A wcale tak dużo nie ćwiczyli. Maksymilian świetnie prowadził w tańcu. Widać było, że należy jeszcze do pokolenia, w którym uczono podstawowych kroków tańca towarzyskiego. Dzięki temu oboje wręcz płynęli po parkiecie.
Kiedy oklaski po ich tańcu ucichły i zaproszono resztę gości aby dołączyli do zabawy, ruszyłam z kopyta w stronę fagasa. Stanęłam jak wryta, kiedy dotarło do mnie, że Ludwik właśnie kieruje się na parkiet, trzymając rękę na plecach tej zielonej modliszki. Zagryzłam w ustach przekleństwo i postanowiłam poczekać na swoją kolej do jaśnie pana. Taneczne umiejętności Ludwika wcale nie odbiegały od tych jego brata. Ukryta za kolumną dyskretnie wodziłam ponurym wzrokiem po wirującej w walcu wiedeńskim parze. Kiedy muzyka ucichła, podeszłam do nich i stanęłam przed dziwnie nadąsanym mężczyzną.
— Musimy pogadać... — rzuciłam, starając się nie patrzeć na jego wyraźnie niezadowoloną towarzyszkę. — Spokojnie, to zajmie tylko chwilę — rzuciłam w jej stronę, bo miałam wrażenie, że za chwilę skoczy mi do gardła.
— Yvette, excuse-moi... — mruknął Ludwik nie patrząc na kobietę.
Ta prychnęła i odwróciła się, odchodząc w stronę sali.
— Chodzi o piosenkę — powiedziałam od razu. — Pamiętasz, że występ jest zaplanowany na dziewiętnastą?
— Oczywiście — odpowiedział Ludwik i spojrzał na mnie jak na idiotkę.
— Świetnie. I mam nadzieję, że zachowasz trzeźwość przynajmniej do tego momentu. To tyle z mojej strony...
— Ale nie z mojej — syknął i ujął mnie lekko za łokieć. Nawet przez materiał rękawiczki wyczułam ciepło jego skóry.
— Zostaw mnie — szarpnęłam się, ale Ludwik wzmocnił uścisk.
— Sandra... Porozmawiajmy. Ale nie tutaj. Chodźmy w jakieś bardziej ustronne miejsce.
— Chyba sobie żartujesz. Nigdzie z tobą nie pójdę — wyrwałam rękę i trzymając głowę wysoko oddaliłam się do sali. Nie obejrzałam się za siebie ani razu, chociaż czułam, jakby na moim mostku wylądowała pięść, która zaciskała się boleśnie.
Odetchnęłam głęboko, ale kłucie nie ustawało. Co za facet... Dlaczego tak się nim przejmowałam?
Przez kilka godzin krążyłam od stołu do parkietu, czuwając nad wszystkim, co należało do moich obowiązków. To wesele było nieco inne, niż wszystkie na których dotychczas byłam. I bardzo dobrze. Wszystko zorganizowano z wyczuciem dobrego smaku. Jednym słowem klasa. Nie było przaśnego zespołu, lecz elegancka orkiestra, a zamiast głośnego wodzireja, przyjęciem kierował przystojny konferansjer, z którym kilkukrotnie zgodziłam się zatańczyć.
Zbliżała się dziewiętnasta, a mężczyzna chwycił za mikrofon i zapowiedział niespodziankę, jaką ma dla wszystkich panna młoda. Mój żołądek skurczył się z niepokoju, tak jakbym to ja miała za chwilę wystąpić na scenie. Odprowadziłam wzrokiem Michalinę i krzyknęłam na zachętę.
— Brawo!
Wszyscy poszli za moim przykładem i okazali pannie młodej wsparcie. Kątem oka zauważyłam, że Ludwik zasiadł przy fortepianie. Starałam się nie patrzeć w jego stronę, ale kiedy Michalina zakończyła swoje wstępne przemówienie i dała znak Ludwikowi, mój wzrok automatycznie podążył w jego kierunku. Wyglądał tak pociągająco w tym swoim miękko odbijającym przygaszone światło smokingu... Miałam ochotę podejść i poprawić mu jeden zabłąkany kosmyk opadający nonszalancko na czoło. Zresztą wszystko, co robił ten facet, miało w sobie jakąś dozę nonszalancji pomieszanej z elegancją. Nawet kiedy palił cygaro wyglądał... Dość! Co za bzdurne myśli... Westchnęłam ciężko i przywołałam się do porządku.
Wszyscy zamarli w ciszy oczekiwania. Rozbrzmiały pierwsze nuty piosenki, a Ludwik spojrzał centralnie na mnie znad błyszczącej tafli fortepianu. Znowu jakby prąd przeszył całe moje ciało. Zarumieniłam się i wbiłam wzrok w czubki swoich szpilek.
Głos Michalina posiadała doprawdy anielski. Wybrała piosenkę, która niosła przepiękny przekaz o sile miłości. A Ludwik... Grał tak przepięknie, że przez chwilę zapomniałam o wszystkim, co mnie dzisiaj wyprowadziło z równowagi. W tej chwili mogłam mu wybaczyć wszystko. Wzruszyłam się do łez, wsłuchana w słowa, które były zadedykowane również dla mnie. Pociągnęłam nosem i zaklaskałam wraz z resztą gości. Maks porwał Michalinę w objęcia i mocno pocałował, potem szeptał jej coś do ucha pośród głośnych oklasków i wiwatów.
Zerknęłam na Ludwika. On też oklaskiwał pannę młodą i był wyraźnie dumny z jej występu. Koniec końców wszystko się udało... Niepotrzebnie tak się na niego denerwowałam... Może dobrym pomysłem byłoby przeprosić, ale kiedy chwilę później zebrałam się w końcu, żeby podejść, zobaczyłam pojawiającą się znikąd Yvette zbliżającą się od tyłu do Ludwika, odechciało mi się wszystkiego. Kobieta stanęła za nim i objęła go ramionami, opierając głowę na jego barku. Wyglądało na to, że ich relacja jest bardzo zażyła. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Miałam wrażenie, jakby ktoś wsypał mi do żołądka wiadro zatrutego lodu. Zakręciło mi się w głowie, brakowało tchu.
Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam tam, gdzie chociaż przez chwilę będę mogła odetchnąć świeżym powietrzem i przede wszystkim samotnością. Weszłam po schodach na piętro, gdzie poukrywali się pojedynczy goście. Ochroniarze kręcili się na każdym kroku. Nie wiedziałam, że aż tylu ich pracuje dla Maksa. Exe miał dzisiaj dyżur i na szczęście ominęły mnie krępujące sytuacje jak chociażby jego prośby o taniec.
Wyszłam na taras pogrążony w wieczornym, pomarańczowym blasku zachodzącego słońca. Dawno nie czułam się tak samotna. Właściwie chyba nigdy samotność aż tak mi nie doskwierała, jak w tej chwili. Oparłam otulone rękawiczkami dłonie o metalową balustradę i pozwoliłam sobie na kilka łez.
Czego ja się spodziewałam? Że taki mężczyzna jak Ludwik jest w ogóle w moim zasięgu? Ja, dziewczyna z jakichś zadymionych Puław i on, płynnie mówiący po francusku obywatel świata... Który mógłby mieć prawie każdą. Widziałam te zachwycone spojrzenia kobiet, kiedy dzisiaj grał. Gdzie mi tam do niego... Albo do tej wytwornej Yvette. W dodatku byłam skażona, zatruta już na zawsze. Nie nadawałam się do żadnego związku. Wyciągnęłam z torebki chusteczkę, żeby osuszyć nos i policzki, kiedy zobaczyłam złoty błysk. Siostra nalegała, żebym wzięła te perfumy i sama nie wiem, czemu jej uległam.
"A nuż zmienisz zdanie i zechcesz ich użyć."
Właściwie... Czemu by nie. Ten wieczór i tak był już do skreślenia, więc kropelka luksusu chyba już nie zaszkodzi. Przynajmniej będzie mi ładnie pachniało. Bo tak, zapach wyjątkowo mi się podobał. I użycie tych perfum bez emocji udowodni mi, że potrafię się od tego odciąć. Że jestem silna. Że nie będę miotać się w tej klatce negatywnych uczuć i emocji. Psiknęłam odrobinę na dekolt i schowałam z powrotem do torebki.
Do moich nozdrzy po chwili dotarły miękkie akordy wanilii i słodkiego kokosa, a wraz z nimi wspomnienie listu pisanego ręką Ludwika. Przymknęłam oczy, starając się nie rozpłakać pod wpływem zaskakująco silnych doznań, które uderzyły we mnie wraz ze znajomym zapachem. Nie... Nie byłam silna. Po mojej twarzy znów pociekły łzy. Całym ciałem oparłam się o barierkę i żałośnie załkałam. Słońce całkowicie zaszło, zostawiając mnie i taras w chłodnej ciemności.
Nagle cała się spięłam i zachłysnęłam płaczem, kiedy poczułam czyjeś męskie ramię oplatające mnie w talii i przyciskające plecami do torsu.
Usiłowałam się wyrwać, ale ten ktoś był silniejszy, w dodatku drugą ręką unieruchomił mi ręce. Już miałam zacząć wrzeszczeć po pomoc, ale usłyszałam przy uchu uspokajający szept.
— Już dobrze, cicho... To ja, nie bój się... Jestem przy tobie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro