#SPECIAL Kilka Dni Z Życia Rodu Bakugo, Czyli Babcia Metsu Wchodzi Do Gry
Rozdział pod znakiem polskich tradycji weselnych.
Oczywiście specjal nie nawiązuje do głównej fabuły. - A/N
All I want for christmas is food...
Te słowa opisują całe moje nastawienie na święta. Tyle różnych smakołyków, tyle słodyczy!
- Małe kurwiszony, złazić mi w tej chwili na dół!
No tak, bo w tym domu nawet przez chwilę nie posiedzisz w spokoju. Wydostaję się z mojego kokonu zrobionego z kilku kocy i mozolnie schodzę na dół. Dzisiaj wigilia, a przygotowań do niej ani nie widać, ani nie słychać.
- Mamy pierwszych gości. - Mitsuki wstaje od stołu i podchodzi do drzwi wejściowych. - Katsu pilnuj Mei, może być niebezpiecznie.
Blondyn, który właśnie do nas dołączył, staje krok przede mną i obejmuje mnie ramieniem. Zaczynam się, kuźwa, bać. Czyżby ta rodzinka była jeszcze bardziej chora niż myślałam?
- Uwaga ot~ - Blondynka nie kończy, ponieważ, gdy tylko naciska klamkę, drzwi brutalnie się otwierają, przez co kobieta zostaje przyciśnięta do ściany. Zabierzcie mnie stąd.
- Ile można stać na mrozie?! Nie dość, że dojść do was to trzeba z pięcioma GPS'ami, to do domu jeszcze nie wpuszczają!
A myślałam, że już nic mnie na tym świecie nie zdziwi. To się, kurwa, mocno myliłam... Do domu wbija starsza kobieta. Dobra, nie wiem czy starsza kobieta, to dobre słowo. Wieku określić nie potrafię. Z wyglądu przypomina damską wersję Masaru.
- Poznaj moją babcię. - mamrocze blondyn, a moje oczy prawie wylatują z orbit.
- Mój mały kurwik! - krzyczy kobieta i podchodzi, żeby poczochrać go po włosach. No prawie poczochrać.
- A ten mały i uroczy wypierdek mamuta to kto? - odwraca się w moją stronę, a ja momentalnie robię krok w tył.
- Mei Aisaka, mieszkam tu na czas szkoły... - odzywam się cicho. Ta kobieta mnie przeraża. Tak tylko odrobinę.
- Biedne z ciebie dziecko, że rodzice cię tu zostawili... - śmieje się. Nie bardzo wiem, co powiedzieć.
- Mei nie ma rodziców. - wtrąca Katsu, za co jestem mu wdzięczna. Nie bardzo chciałam mówić to tak prosto z mostu, bo zawsze wychodzi to, jakbym miała za niewiedzę co najmniej kogoś zamordować.
- Oj, a to skurwesyni. Witamy w rodzinie! Metsu Bakugo jestem! - wykrzykuje i mocno mnie przytula, a ścislej mówiąc - gniecie.
Jak tylko jestem już wolna, prawie upadam na ziemię, ratują mnie jedynie silne ramiona Bakugo. Daję sześćdziesiąt dziewięć procent na to, że chciała mnie udusić.
- Trzy pytania. - odzywam się po kilku sekundach i zaczynam iść w stronę schodów, jak najdalej od tej kobiety. - To napewno twoja rodzina?
- Niestety tak. Uważaj na nią, może być nieobliczalna. - mówi całkiem poważnie. - Nic ci nie zrobiła? - kładzie mi rękę na barku i przejeżdża kciukiem po szyi. Przez całe ciało przechodzą mi dreszcze.
- Nie... - uspokajam go. To urocze, że się o mnie troszczy. - Drugie pytanie. Ile ona ma lat? Wygląda na jakąś sześćdziesiątkę, a ma siłę jak ty. To nienaturalne.
- Ta kobieta jest nienaturalna, więc czego się spodziewać. A jest tak stara, jak Putin.
- Szanuję. Ja mam już wadę słuchu czy dobrze usłyszałam jej imię?
- Tak. Taka ironia. Babcia Metsu...
- Przestaję wierzyć w ludzkość... - stwierdzam i kładę się na leżącego na plecach Katsu, wtulam się w jego klatkę piersiową i wsłuchuję się w bicie serca.
~
- Zero kopulacji w mojej obecności, niewyżyte bachory.
Kurwa. Chyba trochu mi się przysnęło. To wszystko przez ten nudny film... Co ja poradzę, że tak wygodnie się śpi na Katsu? To jego wina, a teraz jego babcia ma czelność mnie budzić. Kij z tym, że mnie przeraża, nie przerywa się moich drzemek.
- Czego, kurwa?... - mamroczę pod nosem, nie zważając na słowa.
- Podoba mi się ta twoja dziewczyna. Pasuje do tej rodziny. - stwierdza kobieta, kierując te słowa do Katsu. - Za piętnaście minut kolacja. Pospieszcie się, bo posadzę was na oddzielnych końcach stołu. Ubierzcie się jakoś normalnie, mamy tam na dole z trzydzieści osób.
Kurwa. Od kiedy przyjechała babcia, nie ruszałam się z tego pokoju. Mamy prawie piątą po południu, a ona przyjechała o dziesiątej. No zajebiście. Gdy tylko kobieta wychodzi, zrywam się z łóżka i biegnę do swojego pokoju.
- Kurna... Czemu nie kupiłam sobie żadnego, kiczowatego swetra?! - otwieram szafę i przeglądam całą jej zawartość. Nic, co można założyć do ludzi. Nic!
- Od tego masz właśnie mnie. - do pokoju wchodzi Katsu i obejmuje mnie jedną ręką w pasie, kładąc swoją głowę na mojej. - Oto pierwszy prezent. Wesołych świąt. - całuje mnie w policzek i podaje pudełko. Otwieram je prawie sprawnie i zaglądam do środka.
- Zajebiaszczy, kiczowaty swetr! - piszczę, jednak zwracam uwagę na jeden maluśki szczegół. - On jest czerwony.
- Oj no, ale jest zajebiaszczy... Patrz, ma nawet jelonki wyszyte. - Wskazuje palcem na wzór, jednak ja dalej ciskam w niego gromami z oczu.
- Czerwony.
- Bordowy.
- Jeden, kurna, pies.
- Czy to miało mnie obrazić?
- Może.
- Trudno. Zobaczysz, będzie Ci pasował. - zaczyna całować mój policzek od kącika ust aż do ucha. Ugh, on dobrze wie, jak odwrócić moją uwagę. Nienawidzę tego.
- Teraz czuję się głupio, bo mam tylko jeden prezent dla ciebie. - robię smutną minę, nie przemyślałam tego, że może kupić mi więcej rzeczy. To przecież jest Katsu.
- Nie pierdol, tylko zakładaj.
Chłopak wychodzi z mojego pokoju, a ja, wzdychając, wyjmuję sweter, szukam jakichś ludzkich spodni i kochanych skarpet ninja. Szybko się przebieram i czekam, aż Katsu zrobi to samo. Chłopak, o dziwo, założył podobny sweter, tylko że z reniferem. Kawaii...
Schodzimy na dół. W połowie schodów docierają do nas dźwięki świątecznych melodii i jakiś dziwny zapach. Co najlepsze, skądś go znam... Wchodzimy do jadalni i aż staję z wrażenia. Tu jest z ponad trzydziestka ludzi! Pieprzone, chwila... Pieprzone trzydzieści sześć osób! W tym jakaś dwójka bachorów poniżej dwunastu lat, mniej więcej czternastoletni chłopak zacięcie wpatrując się w telefon i reszta młodzieży trochę starszej od nas, a pozostali idą tak od trzydziestki do sześćdziesiątki. Zajebiście.
- D-dobry wieczór... - zaczynam się, kurwa, stresować.
- Nie merdaj portkami, kochanieńka, my przecież rodzina jesteśmy! - krzyczy babcia Metsu. No tak, ta kobieta wie, jak pomóc człowiekowi w stresowej sytuacji.
Spoglądam na stół i znowu się dziwię. Spodziewałam się jakiś świątecznych potraw czy czegoś, ale na pewno nie tego. Żarcie z KFC na święta, tego do szczęścia mi było potrzeba. Siadam na wolnym miejscu, oczywiście obok Katsu, bo inaczej nas posadzić nie mogli, i Mitsuki przedstawia mi całą rodzinę. A raczej rodzinę Masaru. Ta cała zgraja to tylko sami Bakugo. Zero rodziny Mit. Na Gigantycznego Żelomisia...
- No to co, jemy czy chcecie siedzieć głodni? - pyta się babcia i wszycy, jak jeden mąż, łapiemy się za jedzenie. Cały stół jest zastawiony najróżniejszymi formami kurczaka. Caluśki.
- Jeszcze jedno. - wtrąca Mitsuki, wyjmując jakieś pudełko i podstawiając je nam pod nos. - Telefony. Natychmiast.
Okey, mi to różnicy nie robi. Wrzucam telefon i patrzę, jak ładują tam następne. No dobra, może jestem trochę uzależniona, ale to tylko trochę. Ja po prostu muszę mieć wszytko pod kontrolą. Każde powiadomienie.
- Wszystkie, Yate. - Metsu upomina czternastolatka, jeszcze przed chwilą zapatrzonego w ekran telefonu. Chłopak niechętnie wyjmuje drugi telefon z kieszeni i wkłada go do pudełka.
I tak mija następna godzina. Wszyscy dorośli rozmawiają o swoich sprawach, młodsi są zajęci sobą, Yate gapi się tępo w pusty talerz, a ja nie wiem co ze sobą zrobić. Katsu rozmawia z jakimś chłopakiem, może z dwa lata starszym od nas i nie mam nawet do kogo się odezwać. Nagle rozbrzmiewa dzwonek do drzwi.
Metsu wstaje od stołu z szerokim uśmiechem i idzie otworzyć drzwi. Po chwili słychać odgłosy przywitania i śmiechy.
- Usero! - krzyczy kobieta i momentalnie na moją twarz wstępuje mina "że co kurwa?". Ja chyba czegoś nie ogarnęłam. Rozumiem, kogoś nie lubić, ale żeby przy całej rodzinie wyskakiwać do kogoś ze "spierdalaj"? Jednak, gdy wszyscy wchodzą do jadalni, wszystko staje się jasne. No choć bardziej jasne niż wcześniej. - Usero, wnuczuś mój kochany, jak tam się żyje u tych Chińczyków?
Usero to bachor. Tego się nie spodziewałam. Ktoś skrzywdził to dziecko. Totalnie. Gdzieś sześcioletni chłopczyk o czarnych włosach i intensywnie zielonych oczach. O imieniu "Usero". Aż mi się go szkoda zrobiło.
- Katsu ma dźiewcyne? - sepleni i wskazuje na mnie. No tak, bo ja jestem tu ufokiem i każdy zwraca na mnie uwagę. A mogłam przyjąć to zaproszenie od Aname... - Ja teź mam dźiewcyne. Chodźe z niom do psedskola.
- Zadźgam was wszystkich pałeczkami. Tępymi, kuźde, pałeczkami. - mamroczę pod nosem. Ja nie chcę tu dłużej siedzieć...
~
Dwie jebane godziny. Tyle już tu siedzę i bawię się ryżem. Ułożyłam już z niego portret kota. Dwa razy.
- No to jak, pora na co roczne siłowanie? - z letargu wybija mnie głos babci. Siłowanie na rękę? To może być dobre.
- No, Mei, tylko nie daj się w to wciągnąć. - Katsu klepie mnie po ramieniu i zrezygnowany wstaje od stołu. Nie wiedząc, co mam robić, zostaję na miejscu i przyglądam się poczynaniom reszty. Prawie wszyscy mężczyzni, chłopacy i kilka kobiet wstają od stołu i stają w półokręgu. Blondyn przynosi mały stolik, który do tej pory stał w kącie pomieszczenia, a jakiś inny chłopak (nie, nie zapamiętałam żadnego imienia poza Yate i Usero) dostawia dwa krzesła. Uradowana babcia siada na jednym z nich i podwija rękaw bluzki. Czy oni mają zamiar siłować na rękę z sześćdziesięcioletnią babcią? Dajcie mi popcorn.
- Który lamusiarz chce zostać pokonany jako pierwszy?
Nie ma żadnych ochotników. Każdy spogląda na każdego z jakby niepokojem. W końcu z szeregu wychodzi zrezygnowany mężczyzna, na oko czterdziestolatek i siada po drugiej stronie stolika. Nie trwa to długo, ich ręce przez chwilę toczą zaciętą walkę, jednak facet szybko się poddaje. I tak jest z następnymi. Dopiero przy Mitsuki i jakimś stryju Stefanie, jak go ochrzciłam, walka trwa zdecydowanie dłużej. Jednak cały czas wynik jest ten sam, babcia zmiata wszystkich z powierzchni stołu. Zostało już tylko kilka osób, w tym Katsu. Nie mogąc na to patrzeć bez śmiechu, na chwilę odwracam wzrok i spoglądam na chłopaka siedzącego obok. Yate. Brunet zacięcie patrzy się w stół, lecz wydaje się być nieobecny, może nawet trochę smutny.
- Ona tak zawsze? - pytam się cicho, próbując go jakoś zagadać.
- Hę? - Chyba mnie nie usłyszał, więc powtarzam pytanie i w końcu załapuje o co chodzi. - Chyba tak... Co roku męczy nas, żeby się z nią siłować.
- I zawsze wygrywa?
- Jakoś tak wychodzi. Nawet wujek Yanush nie daje rady.
- Ona przypadkiem nie była jakąś kulturystką czy kimś?
- Nie. Wychowała piątkę dzieci z rodu Bakugo, to wystarczy. - słyszę za plecami lekko zdenerwowany głos Katsu i po chwili czuję jak obejmuje moje ramiona. - Mamy przynieść deser.
- Zazdrosny? - pytam, gdy jesteśmy już w kuchni i opieram się tyłem o blat szafki.
- Może, a co? - podchodzi do mnie i kładzie ręce po obu stronach, uniemożliwiając mi ruszenie się. Serce momentalnie mi przyśpiesza i nie mogę oderwać wzroku od jego czerwonych tęczówek. Zakurwiście czerwonych. Chłopak uśmiecha się lekko i całuje mnie w nos.
- Robisz to specjalnie. - mamroczę, tak, że sama ledwo to rozumiem.
- Ale co? - całuje mnie tym razem w policzek. Ugh... Nienawidzę tego. Hormony mi, kurwa, buzują i zaraz nie wytrzymam.
- Gówno. - warczę i złączam nasze usta. Tego mi trzeba było. Cały stres odchodzi gdzieś na bok, najważniejszy jest tylko blondyn obok mnie.
- Babciu, babciu Katsu pzyssał siem do Mej! - nasze "zajęcie" przerwa donośny krzyk tej spierdoliny, Usero. Kurwa.
- Mówiłam wam, zero kopulacji podczas mojego pobytu! - wrzeszczy z drugiego pokoju Metsu, a my patrzymy tylko na siebie i szeroko się uśmiechamy.
- Ten bachor nie ma już życia, prawda?
- Oczywiście.
Chłopak składa ostatniego całusa na moich ustach i podchodzi do lodówki.
- Babciu, oni to znowu robiom!
- Mei, tasak czy siekiera?
- Patyk, kurwa, patyk.
~
Czemu ja, kuźde, nigdy nie kazałam im rozpalić w tym kominku? Przecież to jest tak zajebiste, że mogłabym przed nim siedzieć godzinami.
To nie tak, że siedzę już przy nim od pół godziny. Wcale...
Katsu siedzi tu ze mną, nie mamy ochoty nawet rozmawiać. Cieszymy się chwilą. Siedzę wtulona w blondyna i rozmyślam o tym spotkaniu. Nie pasuję tu, panuje tutaj taka rodzinna atmosfera, a ja ją psuję.
Wpierdalam się w ich życie z butami...
- Ten ogień jest piękny... - słyszę cichutki głos chłopaka przy uchu. Piroman jebany.
- Jest coś piękniejszego. - stwierdzam w zamyśleniu.
- Hm? Co niby?
- Żelki. Całe tony żelków.
Musiałam, przepraszam, musiałam. Katsu najpierw cały zdezorientowany patrzy się na mnie na idiotkę, a później wybucha nieopanowanym śmiechem.
Wszystkie rozmowy przy stole cichną. No tak, wyalienowana Mei rozbawiła Katsu, przecież to wyczyn. Po chwili starszyzna powraca do rozmów i jest tak jak wcześniej. No prawie...
Kilka minut po tym znowu wszyscy milczą.
- Co z wami, do jasnej cholery, jest?! Przecież nic nie zrobiłam! - wyrzucam ręce w powietrze i oglądam się do tyłu. I właśnie wtedy napotykam ciekawy widok. Mały piździelec z kijem w łapach. Z kijem, na którym wisi jemioła. Zaciskam ręce w pięści i liczę w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić. Chuj, to i tak nic nie daje. - Katsek, zróbmy to szybko. Muszę jeszcze coś zrobić.
Zdezorientowany chłopak nawet nie wie kiedy złączam nasze usta. Dopiero po kilku sekundach oddaje pieszczotę i trwamy tak chwilę. Chwilę... to chyba źle powiedziane. My, jak to my, zatracamy się w nim i zapominamy o całym świecie.
- Gorzko, gorzko!
Zabić. Go. Natychmiast. Niech zemrze w wiecznych męczarniach. Niech ten pierdolony srtyj umrze.
- Zaraz gorzko to ty, kurwa, w gębie będziesz miał!
Niee... Nie jestem wkurwiona. Wcale a wcale. Ja tylko jestem lekko zdenerwowana.
- Mei. Nie rób tego. Nie. - słyszę przy uchu niespokojny głos. Upsi, chyba za późno.
Przeskakuje przez kanapę, wyrywam kij z rąk gówniaka i zaczynam go gonić i napierdalać po dupie. Chłopczyk ucieka przez całe pomieszczenie, po czym chowa się pod stół. Piździelec dostał kilka razy.
- Mei! Do jasnej cholery, uspokój się! Dam ci żelki! - krzyczy Katsu, jednak zbywam go machnięciem ręki.
- Chuj mnie twoje żelki obchodzą! Nikt mi tu, kurna, nie będzie przerywał całowania!
- Z tego będą dzieci... - ktoś komentuje, jednak nie obchodzi mnie kto. Ja obrałam już swój cel. Łeb stryja Yanusha. Ta jego łysinka aż się o to prosi. Polerowana codziennie, mówi: "spuść mi wpierdol Mei. Jestem taka błyszcząca, taka wkurwiająca". Tak, jest ze mną gorzej. Podchodzę do zaśmiewającego się stryjaszka i zamachuję się kijem, gdy tylko drewno styka się z czaszką mężczyzny, pęka i połowa kija wylatuje do góry. Babcia Metsu wyskakuje i łapie go w locie krzycząc, że czas na drugie małżeństwo. A facio dalej się śmieje. Pierdole takie interesy... Wkurzona wychodzę z jadalni i idę do pokoju. Okres nie sprzyja świętowaniu.
~
- Kurwiki! Kici kici! Taś taś!
Niee. Kurwiki... Ja nie chcę. Ta rodzinka mnie wkurwia prawie tak samo jak Monoma. Noo, babcia Metsu jest spoko, tylko dalej się jej boję.
- Chodźcie coś zjeść, małe skurwiele.
Ehr... O wilku mowa. Niee, ja nie chcę na dół, ja nie chcę do tych pojebusów.
- Kacchan, chodź coś zjeść. Mizerniejesz w oczach. - Kobieta wchodzi do pokoju. - Zamówiliśmy sushi.
- Dziękuję babciu, naprawdę nie dam już rady. - chłopak sili się na uprzejmy ton, jednak ja widzę ten błysk nienawiści w jej oczach. Ile paczek żelek dostanę za dobrą interpretację? Babcia zdejmuje kapcia i zamaszystym ruchem zdziela nim Katsu po głowie.
- Babci się nie odmawia! - wrzeszczy wściekle. - Mei by nie odmówiła! Prawda, kochanie? - dodaje już niewinnym tonem. Boję. Się. Jej.
- Ja jedzonkiem nie gardzę.- kiwam energicznie głową. - Jedzonko jest najważniejsze.
- No widzisz? Czemu nie możesz być taki, jak Mei?- kobieta podpiera ręce na biodrach i opiera się o drzwi. - A tak serio to czas na prezenty, lamusy. Za dziesięć minut chce was widzieć na dole. Inaczej zapewniam, że nie będziecie mieć potomstwa.
- Nie cierpię bachorów. - mamroczę pod nosem.
- A ja chcę mieć więcej wnuków. Przecież to, co wyjdzie z waszych kopulacji, będzie ósmym cudem świata.
- Babcia się nie rozpędza, ja szybciej pierdolca przez niego dostanę niż dojdzie do kopulacji.
- Coś w tym jest... - mówi zamyślony Katsu. - Czej... To ty go jeszcze nie dostałaś?
- Zostało wam pięć minut. - przerywa nam babcia i wycofuje się z pokoju. Kurwa. Muszę pójść po prezenty.
~
- Gdzie moje prezenty?!
No tak. Usero. Mały, pierdolony bachor.
- Usero, cisza i siadaj do stołu! - wrzeszczy jego matka.
- Ale ja chcę prezenty!
- Zjadłeś całe ciasto, nie dostaniesz prezentów!
Mały piździelec zjadł moje ciasto? MOJE ciasto?! O nie... On może się pożegnać z życiem.
- Później go zabijesz. Najpierw prezenty. - Katsu kładzie mi rękę na ramieniu. Czy ja to powiedziałam na głos? - Nie, nie powiedziałaś tego na głos, ale znam cię zbyt dobrze. Wiem, że kochasz ciasto z truskawkami.
- Pieprzony jasnowidz . - rzucam cicho i idę do kominka. Dajcie mi kuźwa proszek Fiuu i lecimy na Pokątną. Ehr... Żeby tylko nie pomylić prezentów.
- No to wszystkiego najlepszego, pierdu pierdu, dawać mi prezenty. - śmieje się Metsu i wstaje od stołu.
- Emm... Jaką karę dostanę za brak prezentu? - podnoszę rękę. Nie mogłam się powstrzymać.
- Spraw by ten debil zmądrzał choć odrobinę. Więcej prezentów mi nie trzeba. - kobieta do mnie mruga.
- A może jednak jednorożec? To szybciej skombinuję.
- Niech ci będzie... Ja też Ci nic nie mam, więc jesteśmy kwita.
- To ja zacznę od Pacana. - śmieję się i odwracam w stronę blondyna. - Drogi Pacanie, życzę Ci abyś dawał mi jeszcze więcej żarcia.
- Wiedziałem. Ja wiedziałem, że to powiesz.
Chichoczę pod nosem i podaję mu pudełko z prezentem. Trochę mi zajęło jego przygotowanie, ale udało się. Zaciekawiony chłopak zagląda do środka i wyjmuje go.
- Album? Kto w tych czasach daje albumy?
- Ja, gnojku. - uderzam go w ramię. Czerwonooki otwiera go na pierwszej stronie i jego brwi podjezdzają do góry.
- Kurna, czy to pierwsze ognisko?
- Yep. Robię zdjęcia w każdej możliwej okazji. Sama się dziwię, że starczyło na to jednego albumu.- Katsu przegląda szybko wszystkie strony, a na jego twarzy pojawia się uśmiech. Miałam tak samo, jak to robiłam. Nie powiem, parę razy nawet miałam łzy w oczach. W sumie zaczęło mnie to trochę niepokoić, jak dużo już razem przeszliśmy, a znamy się niecały rok. Pomyśleć, że pierwszego dnia prawie się pozabijaliśmy. Ah... wspomnienia.
- Meeei, chodź do mnie! - słyszę krzyk Mitsuki i odnajduję ją wzrokiem. Kobieta przywołuje mnie ręką, więc zmierzam w jej kierunku. - Wesołych świąt, krasnalu mój. - przytula mnie i wręcza prezent. Aż mi się cieplutko na serduszku zrobiło.
- Wam też, wesołych świąt. Dziękuję za wszystko. - przytulam także Masaru i podaję im torebki z prezentami.
Jestem ciekawa ich reakcji. Dla Mit kupiłam kubek z napisem "Dajcie mi siłę, bo cierpliwość tu nie starczy", a dla Masaru "Żyję w patologicznej rodzinie i jestem z tego dumny". Nie pytajcie, gdzie ja to znalazłam. Zaglądam do swojego prezentu. Książka. Książeczka. Książunia! Wyjmuję ją szybko z torby i czytam tytuł: "Od debila do niewolnika, czyli poradnik, jak wychować sobie faceta". Mitsuki, kocham cię całym swoim sercem. Otwieram go na losowej stronie. Kocham to.
"Poślub kogoś, kto dobrze gotuje. Uroda przemija, a głód nigdy."
Uśmiecham się szeroko i wracam do Katsu.
- To teraz moja kolej, zamknij oczy. - uśmiecha się cwaniacko. Niepewnie wykonuję polecenie i czuję, jak chłopak staje za mną. Po chwili czuję też chłód na szyi i dotyk łańcuszka. Katsu zapina go z tyłu i całuje mnie w policzek. - Możesz otworzyć.
Zaglądam ciekawsko na szyję. Wisiorek z granatem, bardziej wymowne to już być nie mogło.
- To nie wszystko. Masz jeszcze to. - wyciąga w moją stronę... Szalik? Robiony na drutach? Czarny w pomarańczowe krzyże. Szanuję, co nie zmienia faktu, że to nie mój styl.
- Robisz na drutach? Serio?
- A co w tym złego?
- To, że ten szalik wygląda jak z dupy psa wyjęty! - nagle przy nas pojawia się babcia. Oho. Wyczuwam akcję.
- Nie znasz się! Prawda, Mei, że ci się podoba? - chłopak odwraca się w moją stronę. O nie, mnie do tego nie wciągniesz.
- Nie no, podoba mi się... - mamroczę niewyraźnie. Kurwa, będzie bitwa. Ja to czuję moim dużym nochalem.
- Dobra, kochana, już się nie wysilaj na takie kłamstwa. Ale do cholery jasnej, czemu ja muszę mieć tak upośledzonego wnuczka? Nawet ładnego szalika nie umie zrobić.
- Babcia się nie zna! On jest piękny! Patrz, jak pasuje do Mei!
Katsu zakłada mi szalik, prawie mnie przy tym dusząc. Trzeba było się wycofać póki miałam taką możliwość. Nie to, że coś, ale te kolory za chuja do mnie nie pasują.
- Głupoty pierdolisz, Kacchan... Nie umiesz się przyznać do błędu.
Wytłumaczy mi ktoś, dlaczego jeszcze nikt tu nie stracił życia? Chociaż czekajcie, patrząc na resztę to już nie jestem tego taka pewna. Wszyscy dookoła zamarli w milczeniu i wyglądają, jakby dusza ich opuściła i wyjechała na wakacje. Albo po prostu wyglądają tak na co dzień, a ja już jestem totalnie ślepa.
Wracając. Totalnie wkurwiony Katsu zrywa mi szalik z szyi i biegnie z nim na górę. O kurwa. Czyżby aż tak się tym przejął? Babcia aż tak mu wjechała na ambicje?
Jedak moje przypuszczenia są nietrafne. Blondyn wraca po chwili. Niesie ze sobą pudełko włóczki. A nie mówiłam, że wyczuwam bitwę? Mój nos jest niezawodny. Rzuca pudło na ziemię, a w ręku trzyma druty obecnie wyciągnięte w stronę babci. Trzyma je bardziej, jak pałczeki niż druty, ale dobra ja się na tym nie znam.
- Babciu, wyzywam cię na pojedynek!
Chwila, chwila, chwila. Dajcie mi zrobić popcorn. Przecież to będzie lepsze niż oglądanie, jak Mineta dostaje wpierdol.
Katsu wyciąga dłoń w stronę babci, a ona ją ściska. Oboje siadają na wolnej kanapie i łapią za druty i włóczkę.
- Kto pierwszy wydzierga szalik, wygrywa. Tylko nie taki, jak twój poprzedni, wnusiu.
I oto zaczyna się walka. Ich ręce to, kurwa, napieprzają z prędkością stu pięćdziesięciu oczek na minutę. Gapię się tak na nich z rozdziawioną buzią i wsłuchuję w ciche "shine", wpływające z ich ust podczas robienia nowego oczka. Boję się ich.
Ile przeciętny członek rodziny Bakugo robi półtora metrowy szalik we wzorki? Jebane piętnaście minut. Piętnaście minut gapienia się z niemałym przerażeniem na ich ręce i zacięte miny.
- No, kochanie, to czyj szaliczek jest lepszy? - staruszka podnosi swoje dzieło. Czerwony szalik z białym napisem "Metsu is brutal real". Co kurwa... Ale coś w tym jest niepowiem, że nie.
- Oczywiście, że mój. - wtrąca się Katsek i pokazuje swój prosty szary szalik w kiczowate świąteczne wzorki. Wiadomo, który bardziej przemawia do mojego serduszka.
- Więc... - zaczynam przeciągając samogłoski. - Kocham kicz i święta, dlatego też bardziej podoba mi się ten szaraczek. Nie zmienia to jednak faktu, że zabieram oba. Ten - wskazuję na czerwony szalik - powieszę sobie w pokoju. Ewentualnie sprezentuję go Kirisiowi.
~
Jingle Bells,
Kacchan smells,
Metsu runs away.
Jellys dies,
No one cries,
Mei is fat like they, Hey!
Mi się serio nudzi. Jak zaczynam wymyślać durne wierszyki to jest naprawdę źle. Jest już po dziesiątej, towarzystwo się rozkręca, a mi się chce coraz bardziej spać.
Powiedzcie mi co to za święta... Śniegu praktycznie nie ma, lampek na domach w chuj mało, a zamiast kolendowania są dzikie śpiewy pierdolniętego wujaszka.
- Mei! Chodź do wujka, wypijemy razem jednego!
O wilku... Czej. Co kurna?! Dobra, zobaczymy, jak przepita większość dorosłych zareaguje na szesnastolatkę chcącą z nimi wypić. Przyklejam na twarz szeroki uśmiech i zeskakuję z oparcia kanapy. Jestem już w połowie drogi do stołu, gdy czuję czyjąś rękę na swoim ramieniu.
- Prr! Nie galopuj już tak do tego stołu. Za młoda jesteś na chlanie.
Katsuki Bakugo to największy patafian tego wszechświata.
- Odczep się. Muszę w końcu przeżyć swój pierwszy raz.
- Chyba mówimy o dwóch różnych rzeczach. - blondyn podnosi brwi i spogląda na mnie dziwnym wzrokiem.
- To nie fair. Ty już piłeś.
- Kiedy niby?!
- Mam ci przypomnieć jak miesiąc temu wyzerowaliście z Kamim, Sero i Kirim dwie zero-siódemki? - pytam się rozdrażniona. Co się ze mną dzieje... - "Chcemy tylko spróbować, Mei... Nic się nie stanie, Mei..." - przedrzeźniam go piskliwym głosem. Ze mną jest serio gorzej.
- Zamknij się. Chcesz, żeby oni się o tym dowiedzieli?
- Mit i tak już wie. Trudno było nie zauważyć, jak wciągałam cię pół żywego do pokoju.
- Dobra. Piłem, ale więcej tego nie zrobię. Po tym, co później czułem, to już nie będę więcej pić.
- To, że ty się męczyłeś nie musi oznaczać, że ja też to będę przechodzić.
- Rób co chcesz. Ale później nie pierdol, że ci pozwoliłem.
- Yay! - całuję go w policzek i biegnę do stołu. - Gdzie kieliszek dla mnie?!
- Tylko cichosza, Mei. - Szepcze Yanush i wyjmuje kieliszek spod stołu. - Metsu i Tami nie mogą się dowiedzieć.
- Się wie, wujaszku. Dej mnie tej sake.
Mężczyzna kiwa tylko głową i nalewa mi cały kieliszek alkoholu. Lekko niepewna chwytam go i przytykam do ust.
- Na raz! - krzyczy szeptem facet i wypija swoją porcję. Idąc za jego przykładem wypijam cała zawartość na hejnał.
I to był, kurwa, błąd. Nagle przez moje gardło przechodzą pożar i wszelkie inne katastrofy świata. Zaczynam nieopanowanie kaszleć i szukam czegoś do picia. Moim zbawieniem jest Katsu stojący obok ze szklanką soku. Zabieram od niego napój i wbijam jednym duszkiem. Po całym moim ciele rozchodzi się uczucie gorąca i w głowie jakby ciemnieje.
Czy to jest złe, że mi się podoba?
- To co, jeszcze po jednym? - pyta się wujaszek, na co się rozpromieniam.
- Nie. - urywa Katsu, gdy mam już się zgadzać. On mnie nie kocha. - Wracaj na swoją kanapę.
- Ale...
- Wracaj.
- Ehr... No dobra. - zawiedziona wracam na oparcie sofy i tępo patrzę się w okno.
Wróćmy do poprzednich rozmyślań. Zero świątecznej atmosfery. Zero lampek. Zero śnie... Śnieg!
- Śnieg! Kurwa, śnieg! Na moje trzęsące się przed babcią Metsu portki, śnieg widzę! Śnieg kurna!
Tak, zaczęłam się wydzierać na całą okolicę. Nie zdziwię się, jeżeli sam All Might to usłyszał. Alkohol źle na mnie działa.
- Kaaaatsuś... - robię maślane oczka do blondyna, siedzącego na kanapie. - Chodź ze mną na podwórko!
- Alkohol źle na ciebie działa. Śnieg pada, gdzie ty chcesz iść? - kładzie mi głowę na kolanach i patrzy się w oczy.
- Na spacer! Rzadko kiedy pada śnieg! - zrywam się z miejsca, przez co jego głowa ląduje na twardej części oparcia. Upsik.
Rozradowana biegnę do wyjścia, zakładam szybko buty i, nie zważając na mróz i to, że jestem bez kurtki, wychodzę na dwór. Śnieg. Śnieg. Śnieg! Awww.... Kocham to.
- Kurwa, Mei, czy cię coś pierdolnęło w ten pusty łeb?!
No tak, on znowu psuje mi zabawę.
- Spieprzaj! Ja chcę się bawić, a nie siedzieć sztywno na dupie! - trochę nie panuję nad tym, co mówię, ale to pomińmy.
- Nie wkurwiaj mnie. - chłopak łapie mnie za rękę i odwraca ku sobie. - Weź chociaż to, bo zaraz zamarzniesz. - owija mi szalik wokół szyi i sam zakłada swój, po czym podaje mi jeszcze rękawiczki.
- Idziemy na spacer! - piszczę wielce ucieszona i idę przed siebie. Jednak głos dochodzący z domu na przeciwko mnie zatrzymuje.
- Cisza nocna jest, bachory!
Stary dziad z drewnianą laską otwiera frontowe i zaczyna się drzeć.
- A my, kurwa, zagubione wędrowce jesteśmy, kolędujemy i, kurwa, stajenki szukamy! - wrzeszczę wkurzona. Biedny Katsu już chyba we mnie zwatpił.
- Niewychowane bachory. Stfu! - Facet zatrzaskuje drzwi za sobą i tyle go widzieliśmy.
- Pierdolony dziad. - mamroczę pod nosem i idę dalej.
- Zaczynam się poważnie ciebie bać. - Bakugo obejmuje mnie ramieniem i idziemy pustą ulicą. Zadzieram głowę do góry i zamykam oczy. Śniegggg.... Ani ja ani on nie mówiliśmy nic. W te wigilijną noc, kiedy padał śnieg dało się wyczuć ciepło i trochę jakby magii. Nie potrzebne nam były słowa, aby to rozumieć. Tak więc chodziliśmy, jak jacyś obłkani, powoli kierując się w stronę centrum, gdzie były lampki.
Ile można chodzić po mieście? Dwie godziny. Od dwóch godzin szwędamy się po ulicach. Już nawet nie odczuwam zimna, a jestem cała oblepiona śniegiem. Katsu polazł po kakałko, a ja jak ostatnia debilka siedzę na ławce. Rozglądam się po okolicy i podziwiam świetlne dekoracje głównej ulicy. Pięknie oświetlone szyldy zapraszają ludzi do ciepłego wnętrza, na lampach ulicznych wiszą przeróżne ozdoby, a wszystko to pokrywa cienka warstewka śniegu.
- Wesołych świąt, siostrzyczko...
Pierdole. On mnie kiedyś do zawału doprowadzi, serio. Jeśli nie podskoczyłam na, co najmniej, pół metra w górę to cud. Zrywam się z miejsca i staję naprzeciw gościa.
- I ty się, kurwa mać, nazywasz moim bratem?! - warczę mu w twarz. Nienawidzę. Gardzę. Zabiję. Wykastruję. Uduszę frytką.
- Też za tobą tęskniłem... - uśmiecha się tym swoim pierdolniętym uśmieszkiem.
- Czego chcesz, molesterze? - wywracam oczyma i krzyżuję ręce na piersiach.
- Nawet cię nie dotknąłem! - Tomura podnosi w górę ręce, na znak kapitulacji.
- Molestujesz mnie wzrokiem. I myślami.
- Piłaś. Czuję alkohol.
- Pierdolisz! - udaję zdziwienie i wytrzeszczam oczy. Nie mam cierpliwości do ludzi. - Nie masz dowodów.
- Mam, kurwa, pójść po alko-test? - chłopak unosi brew. - Język ci się plącze i jesteś na mnie wkurwiona, bardziej niż zwykle.
- Kurwa, rozgryzł mnie, pierdolony. - mamroczę sama do siebie.
- Plus przeklinasz bardziej niż ten, chuj. - dodaje z półuśmieszkiem. - Gdzie on jest? W końcu zniknie z powierzchni ziemi.
- Kurwa, stop. Sam przesiadujesz całymi dniami w barze. Alkoholik. - prycham pod nosem i siadam z powrotem na ławce.
- Dobra, dzisiaj się z tobą nie dogadam. Widzimy się jutro, siostra.
- Spierdalaj.
Przed chwilą weszliśmy na główny plac z fontannami. Pięknie tu... Cały plac jest zastawiony małymi straganami z żarciem, jakimś drewnianymi figurkami, słodyczami i ozdobami świątecznymi. Na każdym kroku słychać świąteczne piosenki i czuć świąteczne zapachy. Śnieg pokrył już niedużą warstwą wszytko. Plac jest również obwieszony różnymi ozdobami. Gdzieś w rogu stoi sztuczny Mikołaj (tak mi się przynajmniej wydaje, że jest sztuczny, z takimi to nigdy nic nie wiadomo), a fontanny cały czas zmieniają kolory. Jest tu nawet sporo ludzi, zważając na późną porę, lecz w większości są to pary, tak jak nasza dwójka.
Chodzę rozmarzona po całym placu i zachwycam się najmniejszymi szczegółami. Wskakuję rozweselona na obrzeże fontanny i idę po nim, stopa za stopą. W pewnym momencie, moja głowa się sprzeciwia i robi mi darmowy rollercoaster. Kurwa. Tracę równowagę i lecę w stronę wody.
Pamiętajcie, głupi ma zawsze szczęście. Mój wybawiciel zawsze nade mną czuwa. Moje kochanie.
W ostatniej chwili Katsu ciągnie mnie w drugą stronę i ląduję w jego objęciach. Alkohol i hormony to złe połączenie, okey? Gdy tylko podnoszę głowę, moje serce przyspiesza pięć razy, a oddech się urywa. Bakugo łapie mnie za policzki i pociera je mocno.
- Zaraz ci te policzki odmarzną, a potem będziesz marudzić, że cię bolą. - karci mnie i się lekko uśmiecha.
Karmel.... Ten zapach to cudo.
- Oj już się tak o mnie nie martw, kochanie. - uśmiecham się błogo i zatapiam w jego czerwonych oczach.
- O ciebie? Zawsze i wszędzie, pulpeciku.
- Kocham cię, głupku. - mamroczę cicho i przymykam oczy.
- Ja ciebie też...
~
Do domu wróciliśmy dopiero po drugiej. Chyba dostaliśmy kazanie od Mit i Metsu, ale ja już nie bardzo kontaktowałam. Katsu pomógł mi wejść po schodach i uparłam się, że będę spać u niego. Chłopak był nieco oporny, lecz w końcu się zgodził. Nie bawiąc się w przebieranie w piżamę, zdejmuję po prostu wszystkie ubranie, zostając tylko w bieliźnie. Naprawdę, nie panuję nad sobą. Otulam się w kołdrę i próbuję zasnąć.
Kilka minut później Katsuki wchodzi i kładzie się obok. I wtedy zaczynają się moje odpały. Najpierw wszytko jest w miarę normalnie. Przytulam się do niego i staram się nie myśleć, o tym, o czym nie powinnam myśleć. Ale to jest ciężkie! Moje hormony są jakieś popierdolone. Nie hamując się, zaczynam całować ramię chłopaka i idę pocałunkami coraz wyżej. Czuję, jak jego ciało się spina i oddech przyspiesza.
- Mei, co ty robisz? - jego głos jest zachrypnięty. Ugh...
Nic nie mówię, tylko całuję jego kącik ust. Jestem niemoralna. Wdrapuję się na jego nagą klatkę piersiową i dalej całuję każdy skrawek jego twarzy, poza ustami.
- Mei, przestań. - Głos Katsu jest trochę bardziej stanowczy.
- Ja tego chcę i ty też. Nie uwierzę, że nie. - stwierdzam cicho.
- Nie chcę. Nie teraz, gdy masz promile w krwi. Będziesz tego żałować.
- Wiesz co? Pierdol się. - warczę i robię najpiękniejszą rzecz w życiu. Wracam na swoje miejsce i z kopa zrzucam go z łóżka. Huk roznosi się po całym domu, jednak mam to gdzieś. Zabieram całą kołdrę dla siebie i odwracam się w stronę ściany. rzez chwilę nie dzieję się nic. Katsu jest zbyt zdezorientowany. Po chwili dopiero słyszę jak chłopak wstaje i wychodzi z pokoju.
Znowu zwycięstwo.
~
Mój. Pieprzony. Łeb. Zaraz go, kurna, oderwę i jebnę nim o chodnik. Nie dość, że słońce świeci dziś w pizdu mocno, to łeb mnie napierdala, a gardło mam suche, jak dowcipy babci Metsu. Zabijcie mnie. Otwieram powoli oczy, co skutkuje natychmiastową falą bólu, gdy tylko jakoś wracam do świata żywych, rozglądam się wokoło.
Biurko. Szafa. Półka. Fotel. Mietek.
Chwila.
Mietek?!
Co do kurwy?! Zrywam się z miejsca (Znowu ból. Dużo bólu.) i przyglądam wszystkiemu uważnie. Na podłodze leżą porozwalane ubrania Katsu i moje, a ja jestem w samej bieliźnie. Czemu ja nic nie pamiętam?! Ostatnim wczorajszym zdarzeniem, które pamiętam, jest to, że stryj zawołał mnie do stolika. I tyle. A co, jak ten stary pierdziel mi czegoś dosypał!?
Ubieram się i z prawie niebijącym sercem schodzę na dół. W kuchni zastaję Katsu siedzącego przy stole i popijającego kawę.
- Katsu... - staję po drugiej stronie stołu i patrzę się na niego niepewnym wzrokiem. Chłopak nawet nie podnosząc głowy ponagla mnie. - Czy my wczoraj zrobiliśmy coś niemoralnego?
I tak oto kawa, która jeszcze chwilę temu znajdowała się w ustach Katsu, ląduje na blacie stołu. Jego twarz robi się czerwona, a w oczach poza głównie zawstydzeniem widzę mord. Dużo mordu.
-N-Nie! Głupia! Kretynka! Nic się tam nie stało! To nie tak, jak myślisz!- słowa wydobywają się z jego ust jeszcze szybciej, niż kiedy był pijany. Jednak mnie nadal to nie przekonuje.
- To co robiłam w twoim łóżku, he? I czemu nic nie pamiętam? - Jego twarz robi się jeszcze bardziej czerwona, o ile to w ogóle możliwe.
- Wróciliśmy ze spaceru o drugiej nad ranem! Byłaś tak padnięta, że ledwo człapałaś nogami, więc co mówić o pamiętaniu czegokolwiek! A że było ci zimno to przyszłaś do mnie! Tyle w temacie! - Chciałam coś jeszcze powiedzieć, jednak przerwał mi ktoś, kogo tu być nie powinno.
- Chwała Wszechmocnemu, że Mitsuki wyszła do sklepu... - Mamrocze Masaru. Spoglądam szybko w jego stronę. Oczy prawie wylatują mu z orbit, a z ust małymi strumyczkami wycieka jeszcze niedawno pita kawa. Teraz to moja twarz robi się cała czerwona. Chyba jednak nie powinien słyszeć tej rozmowy.
Chciałam zacząć się tłumaczyć, jednak coś mnie powstrzymało. Będę rzygoł. Oj jak chciałabym być teraz kotem. Mogłabym się zrzygać tam gdzie stoję i wtedy Katsu musiałby to sprzątać, a ja mogłabym delektować się widokiem i patrzeć, jak najinteligentniejszy gatunek świata musi sprzątać moje wymiociny. He he...
No cóż. Jednak moje życie nie jest tak piękne i nie jestem kotem, więc biegnę, czym prędzej, do łazienki na górze. Nie uśmiecha mi się, żeby osoby w jadalni musiały słuchać mojego rzygania, okey? Schody, zawsze stosunkowo proste do pokonania, dziś wydają mi się tak kręte jak nigdy. To pewnie przez to, że cholernie kręci mi się w głowie. Nie dobrze... Ósmym cudem świata docieram do łazienki i klękam nad kiblem. Nie potrzebuję dużo czasu, by miot się zaczną. Pa pa fryteczki. Jednak chwilę później dzieję się coś co najmniej dziwnego. Czuję jak coś, a raczej ktoś, zabiera moje włosy do tyłu. Katsu. Robi mi się nieco... głupio? Nie chciałam, aby kiedykolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Do moich oczu zaczynają napływać łzy, po części z powodu braku tlenu po trochu z powodu tego, że obok stoi Katsu i widzi całą tą scenę. Chłopak klepie mnie lekko po plecach.
- No już... wypierdol to wszytko.- Nawet nie wiecie, jak ciężko mi było opanować śmiech.
Po jakimś czasie moje udręki się kończą i teraz bezwiednie klęczę nad tym kiblem, a Katsu podaje mi kubek z wodą do opłukania jamy ustnej. Kiedy już skończyłam, siadam, jakby to był największy wysiłek w moim życiu.
- No widzisz? Alkohol ci nie służy. - Czej... czy ja piłam? Próbuje sobie to przypomnieć i udaje mi się. Widzę tego starego piernika polewającego mi sake.
- Niech no tylko dorwę gnoja jeszcze raz. - Jestem zła, jednak przez moje ciało przechodzi dreszcz. Czy oni jeszcze kurna nie rozpalili w tym domu czy co innego? Katsu kieruje swoją rękę w stronę mojego czoła i chwilę później go dotyka. Jego ręce są cieplutkie, plus pachną karmelem. Czego chcieć więcej? Potem dotyka jeszcze moich łapek.
- Masz temperaturę...- Hee!? Przecież jest Boże Narodzenie... Czemu akurat teraz musiałam zachorować? No ja i mój fart życia mnie po prostu przerażają. - Idź do pokoju i się połóż. Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia i leki. - Posłusznie wykonuję polecenie blondyna.
Wstaję i zawroty głowy znowu dają o sobie znać. Prawdopodobnie, gdyby nie Katsu, wypierdzieliłabym się twarzą na posadzkę. Kurna... Jestem taką pierdołą, że już nawet ustać nie umiem normalnie. Prowadzi mnie do pokoju, by po chwili się z niego ulotnić po moje jedzonko. Anioł nie człowiek. Nakrywam się niemal po same uszy i tak sobie leżę nie robiąc nic. Tylko zazwyczaj, jak sobie nie robisz nic, to słyszysz rzeczy, których normalnie być nie słyszał. I tak też było w moim przypadku.
- Wybacz. Nigdzie dziś nie jedziemy. Mei ma temperaturę, a nie chcę żeby rozchorowała się jeszcze bardziej.
- Jak mniemam nie zostawisz jej samej?
- No chyba coś Ci się w głowie poprzewracało.
- Jesteś pewny? Tak bardzo chciałeś się spotkać z Kankuro. - Faktycznie. Nawet dla mnie Katsu opowiadał jakiś tydzień temu o tym, jak bardzo nie może doczekać się spotkania ze swoim bratem. Co prawda ciotecznym, jednak z tego co wywnioskowałam jest to jedna z nielicznych osób z jego rodziny, którą na prawdę darzy jakąkolwiek sympatią. Niestety spotykają się raz, dwa razy do roku, a teraz ja mu przeszkodziłam w zobaczeniu się z nim.
- Kankuro to mój brat. Pewnie jeszcze nie raz się zobaczymy. Mei to co innego... - I w tym kurna momencie, kiedy Katsu miał mówić o mnie, mnie złapała jakiaś gruźlica czy inne cholerstwo. Zaczęłam kaszleć i nie mogłam się opanować. Wytłumaczy mi ktoś dalczego właśnie w tym momencie!? Nie wiem, nie mógł mnie złapać kaszel po tej rozmowie, albo przed nią!? Czemu akurat teraz!? Kaszlałam tak przez dobre dwie minuty bez przerwy. Moje gardło umarło, kiedy już przestałam nastawiłam uszy z nadzieją, że może jeszcze uda mi się ich usłyszeć.
- Chyba wezmę jeszcze coś na kaszel.
- Tak, dobry pomysł.
I tak właśnie ominął mnie wywód, kim jestem dla Katsu i czym różnię się od jego rodziny. Nosz kurwa zajebiaszczo. Chwilę później do mojego pokoju wchodzi chłopak z tacą pełną żarcia i leków, i kiedy stawia ją obok, w moim serduszko czuje ciepełko.
- Proszę, powiedz, że ty to zrobiłeś. - pytam i słyszę zdanie potwierdzające moją tezę. Na talerzu jest curry, czyli danie, które smakuje najlepiej wykonane właśnie łapkami Katsu. Wtedy jest ostre w ciul, ale ostre w taki przyjemny sposób i jakby w ogóle nie było czuć tego piekła spowodowanego ilością przypraw, a tylko i wyłącznie ciepełko. Odkąd spróbowałam pierwszy raz jego curry, nie dam rady jeść innego. Wszytkie inne wydają się takie mdłe, a te zawsze było tym najpyszniejszym i najlepszym. Nabieram jak najwięcej i chwilę później ryż znajduje się w mojej buzi. I dupa. Jestem chora, więc wszytko smakuje jak karton. A miałam taką ochotę na te curry...
- Wiem, że smakuje jak karton, ale musisz to zjeść. Nie dam ci tabletek na czczo.
- Na jakie czakczo?! O czym ty do mnie mówisz? - On tylko kiwa głową i ponagla mnie, żebym jadła. Dwa razy mi nie trzeba powtarzać. Może nie czuję samku, ale przynajmniej brzuszek się napełnia.
Wpierdzieliłam cały talerz, a teraz mam brać jakieś leki. Do tabletek jeszcze nic nie mam, ale kiedy tylko widzę co on właśnie robi, przechodzi mnie dreszcz. Nie pozwolę mu na to! Takiego mu wała!
Dyskretnie siadam i wyczołguje się spod kołdry. Zajęty swoim zajęciem blondyn nawet tego nie zauważa. Podciągam nogi pod podbródek, dla lepszej efektywności i większych szans powodzenia mojej misji i kiedy on kończy swoje zajęcie, ja używam mojego ataku specjalnego. Kung fu karate styl - modliszka!
Jednym ruchem nogi wybijam mu łyżkę z trucizną, którą chciał mnie otruć, a on nadal patrzy się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się śmiertelna dawka eliksiru. Chłopak nadal zaskoczony spojrzał na mnie, jego mina była cudna.
- Czemu wypierdzieliłaś...
- Milcz! Chciałeś mnie otruć tym gównem, co smakuje gorzej niż gówno!
Chłopak spojrzał na buteleczke. Trzeba mi było najpierw pozbawić jego jej, a dopiero potem łyżki. Potem znowu spojrzał na mnie otępiałym wzrokiem.
- Zeżarłaś jakieś halucynogenne grzybki od Juliana czy jaka cholera?- Ja nadal siedzę z pokerfacem. - Chyba jednak trzeba ci zbić tą temperaturę. Źle jest z Tobą w chorobie. To jest syrop.
- No mówię przecież, że gówno!- Katsu chyba teraz ogarnął, co tu się stało i aż jebną facepalm'a.
- To od kaszlu. Dzięki temu nie będziesz się już z tym męczyć.
- Nie dam się żywcem! Takiego ci wała!- pokazuję mu wała z pod nogi, na co on się zaczyna chichotać.
- Oj no weź... Trochę pocierpisz, ale potem będzie ci lżej. - Zaprzeczam, wykrzykując, że to smakuje, jak gówno. Chłopak tylko wzdycha. - A jak wypije to razem z Tobą?
Hm... Dobra mam ambity plan, więc się zgadzam, po czym chłopak idzie po dwie łyżki, bo tamta przepadła w czeluściach syfu mojego pokoju. Po chwili wraca ze sztućcami i nalewa do nich syrop. Mamy go wypić na jego sygnał. He he... Niech tak też myśli. Katsu odlicza i przy ostatnim słowie bierze do buzi łyżkę pełną syropu. On bierze. Ja nie. He he...
Ku mojemu zdziwieniu on, jednak nie zaczyna się krzywić, tak, jak zrobiłabym to ja. I cały mój plan poszedł w... Nagle z dołu zaczyna krzyczeć Mit, żeby Katsu do niej przyszedł. Chłopak zabiera ode mnie łyżkę z syropem wnioskując, że i tak już nic z tym nie zrobię i odchodzi. Kładę się i nakrywam kołdrą, aż po sam łeb. Czekam i czekam, a jego, jak nie było, tak i nie ma...
Szłam po jakiejś fontannie. Była zima, a ja nie miałam na sobie nawet kurtki. Jednak nie było mi zimno. Czułam obok siebie czyjąś obecność. Było mi przez to dobrze. Nagle straciłam równowagę i zaczęłem lecieć w stronę wody. Była ciemna prawie czarna. Promieniowła od niej samotność, smutek, przygnębienie. Wydawało się, że jest lodowata. Miałam już tam wpaść, dosłownie centymetry dzieliły mnie od tafli smolistej wody, kiedy nagle się zatrzymałam, a raczej coś mnie zatrzymało. Były to silne ramiona. Były tak jasne, tak ciepłe i tak przyjemne, że poznałabym je nawet na końcu świata. Katsu. No nie zaprzeczę, że wpływa na to też zapach. Karmelek... Pociągnął mnie w swoją stronę tak, że wylądowałam w jego objęciach. Czułam się tak dobrze...
- Mei, obudziłaś się już?
- Kto śmie przerwać mój święty sen? I to jeszcze w trakcie choroby. - Nawet nie otwieram oczu. Teraz czuje się jeszcze gorzej, mam zatkany nos, temperaturę, gardło mnie napierdala jak sto nieszczęść i jest zimno w chuj. Czego chcieć więcej?
- Idę do sklepu po jakiś syrop, który będziesz skłonna wypić, parę innych leków i żarcie. Zamknę drzwi, więc możesz spać dalej.
- Dziękuję za pozwolenie, a ten raport to jeszcze koniowi zamelduj. Po jakiego grzyba mnie w ogóle obudziłeś?
- Myślałem, że jak się obudzisz i nikogo nie będzie to się przestraszysz.
- I jeszcze się zesram. Faktycznie. Dobra idź już stąd. - Słyszę, jak blondyn wychodzi, schodzi na dół i następnie zamyka drzwi. Kya... znając życie teraz pewnie nie zasnę.
Przewracam się z boku na bok, szukając odpowiedniej pozycji do dalszego snu. Jak od zawsze mówiłam najlepiej chorobę przespać, jednak KTOŚ najwyraźniej nie popiera mojej zasady, bo kiedy znalazłam tą idealną pozycję i kiedy już prawie zasnęłam, słyszę dzwonek do drzwi. No chyba. Kurwa. Nie. Ten gnojek ma klucz, bo sam zamkną te cholerne drzwi i teraz próbuje mnie wykurzyć z łóżka. Na jego niekorzyść nigdzie się nie ruszam.
Takie było moje postanowienie, które złamałam już po pięciu minutach. Ten kretyn pospolity, pierdolnięty gnój jebiący na pół mil karmelem, przegiął dzwoniąc dzwoniem dokładnie raz na pięć sekund w równych odstępach czasowych przez okrągłe pięć minut, z brakiem zamiaru zatrzymania swych działań. Niech no on tylko wejdzie do domu, od razu dostanie po mordzie. Zrywam się wkurwiona z łóżka, owijam kołdrą i mając w dupie wszelkie zawroty głowy i inne tego typu kretyństwa, idę, żeby spuścić mu solidny wpierdol. Nie chciałabym być w jego skórze.
Czuję, jakby przy każdym kroku podłoga uginała się pod ciężarem mojego gniewu, albo po prostu za bardzo mnie babuńcia utuczyła. Nim się orientuje jestem już pod drzwimi. Właśnie zabrzmiał kolejny dzwonek, a ja szarpnęłam dzwimi i już miałam zadać cios kiedy zobaczyłam, że to nie Katsu stoi po drugiej stronie. Na chwilę prawie zamarłam.
- Cześć, siostra. - Byłam co najmniej przerażona. Do najbliższego sklepu na piechta mieliśmy cztery minuty tempem moim, czyli prawie żadnym tak na prawdę. Z tempem Katsu i to jeszcze, kiedy miał mnie zostawić samą, będzie tu za jakąś minute. Przecież jak zobaczy Tomure to oni się tu pozabijają. Nawet pomimo zapory anty-quirkowej.
- N-Nie możesz tu zostać. Katsu zaraz wróci i wtedy dostaniesz porządnie po uszach.
- Nie bój żaby. Nie wróci tu tak szybko.
- Znowu majstrowałeś przy klamkach?
- Do końca życia mi to będzie wypominać... To wpuścisz nas czy nie uczynisz nam tej przyjemności?- Zastanawiam się chwilę. Czej... Nas? Oglądam się za Shigaraki'ego i moim oczom ukazuje się najlepszy argument, żeby "ich" wpuścić. Otwieram drzwi na oścież i wpuszczam moich "gości". Taak... właśnie wypuściłam do domu Katsu "złoczyńców" i to akurat tych, których Karmelek nielubi najbardziej. Jestem co najmniej nienormalna. Wchodzą do domu i zdejmują buty, ja w tym czasie zamykam drzwi, kichając przy tym, co nie umknęło mojemu braciakowi. Jakby nigdy nic prowadzę ich do salonu i wskazuje, żeby usiedli. Tomura słucha i siada, natomiast drugi z gości nie jest tak miły i zaczyna chodzić po pomieszczeniu, obserwując każdą rzecz z osobna. Co prawda, nic nie sugeruję, ale chyba dla bezpieczeństwa majątku rodu Bakugou będę się bardziej przyglądać jego dłoniom.
- Masz kołka w dupie, czy ci stolec nie chcę wyjść, że nawet nie usiądziesz, Mrrasiaku? - Nie bardzo mam dziś humorek, okey? Nawet dla Dabiego. Nie, nie powiem na niego Todoroki i nawet nie dlatego, że jest tu też Tomura, a bardziej z powodu Shoto. Nie przepadam za typem, a Touya jest słodki. Chłopak odwraca się do mnie i patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. Czuję się zaszczycona. - No już nie spinaj tak pośladów, bo jeszcze to co tam masz w swojej srace ci ugrzęzie.
- Nie nazywaj mnie Mrrasiakiem. - Próbuję nie wybuchnąć śmiechem. Ja tak piękne po nim cisne, a on zwraca uwagę na to jedno słówko. He he. Będę go nim molestować, jak zawsze.
- Kawy? Herbaty? - Widzę, że i Dabi i Tomura chcą coś powiedzieć, więc szybko im przerywam. - W świetle prawa jesteście złoczyńcami to prawda, jednak póki jesteście na tej posesji przede wszystkim jesteście moimi, o pożal się Boże, gośćmi, więc muszę utrzymać standardy grzeczności. Tak więc, co komu?- Odpowiadają, że herbatę. Okej, może się nie zabiję robiąc ją, choć szanse są marne, przy okazji zrobię sobie kawę. - Dabi zdejmij ten płaszcz. Jesteś w pomieszczeniu. - Nie mogłam się powstrzymać. Ja wiem, że on zawsze nosi ten płaszcz, ale chcę zobaczyć, jak mrraśne ciałko skrywa pod nim. On jednak tylko parzy na mnie, jak na kretynkę.
- Najpierw ty zdejmij swój. - Tego nie przewidziałam, co do płaszczu... Chodzę otulona kołdrą od głowy aż do stópek, a jeszcze ciągnie się za mną. He he... To nie moja wina, że zimno jest ok?
- Nie zrobię tego, ponieważ jestem chora i na prawie księgi Mei w czasie choroby nie muszę robić nic, ale mogę robić wszytko, tak więc odwołując się do niego, w świetle prawa, nie możesz mi nakazać go zdjąć, a ja mogę go nosić. - Nastała cisza. He he... Ja to umiem rozpierdzielić klimacik.
Dobra, zaparzyłam tą herbatę i teraz niosę ją do salonu, by postawić ją na stole. Odziwo, nie wywaliłam jej nigdzie po drodze i cała dojechała do stołu. Oboje biorą swoje kubki i (o dziwo) jak Dabi ani trochę jej nie słodzi (będę rzygoł na ten widok), o tyle Tomu ma podobne skłonności jak ja i słodzi jej w pizdu dużo. Na zasadzie bardzo dużo. Widać, że mój braciak.
- A więc ile mamy czasu? - Spotykam się z pływającym wzrokiem mojego braciszka. - No ile mamy czasu zanim wróci Katsu?
- Nie wiemy. Dostaniemy sygnał, kiedy w końcu, albo uda mu się zajść do któregoś ze sklepów i będzie wracał, albo jak zacznie zawracać. Wtedy najzwyczajniej w świecie się zbieramy.
- Okej... szanuje za stan twojego wywiadu. - Braciszek tylko się uśmiecha. - A teraz przejdźmy do~ Mrrasiak łapki przy sobie. Do przyczyny waszego przyjścia. - Dabi był wyraźnie zaskoczony, jak zobaczyłam, że zaskakujo długo przewraca w rękach jedną figurkę czy co to tam było. Braciszek za to zrobił nieco zaskoczoną minę. Co oni dzisiaj tacy otępiali, że nie rozumieją, co do nich mówię? - Po co konkretnie przyszliście do mnie?
- Są święta, więc sobie pomyślałem, że wypadałoby się zobaczyć. Chciałem to wczoraj zrobić, jednak ty już byłaś wstawiona, więc nie miałem takiej~
- Chwila... Mei pije? I mi nic nie powiedziałaś? Trzeba się kiedyś razem napić! - I ja i Tomu mierzymy go piorunującym wzrokiem.
- Kurna czy wszyscy złoczyńcy to jacyś pierdolnięci alkoholicy? Z kim ty się zadajesz, braciszku? Mam ci zrobić nalot na ten twój bar i wystalkować wszytkich twoich znajomych? Na pewno tego chcesz?
- Nie. Nie napijecie się razem. Ona po jednym kielichu odpada, a ty pomimo mocnego łba jesteś, co najmniej, nieobliczalny. Nie pozwolę wam pić w tym samym czasie, w tym samym miejscu i razem.
W sumie.... to by było złe. Jakoś sobie nie mogę wyobrazić mnie i Dabiego obok siebie, pijących razem przy barze. Chociaż czekaj... chyba jednak mogę. Ale wyglądałoby to mniej więcej tak, że ja bym próbowała rozdzielić Katsu i Dabiego, bo Bakugou nigdy by mnie nie puścił samej do baru. Poprawka, on by mnie w ogóle nie puścił do baru.
- Kontynuując, nie miałem jak wczoraj porozmawiać. Powiedziałem ci nawet, że wpadnę, ale ci to chyba wypadło. No cóż, trudno. Święta się spędza z rodziną czyż nie? A jakby nie patrzeć my mamy tylko siebie... - Jakby nie patrzeć to tak. Tomu to moja jedyna rodzina.
Co prawda, z Katsu bawię się świetnie i jest mi dobrze, jednak przez cały wczorajszy wieczór czułam, że to nie tu powinnam być. To nie była moja rodzina, pomimo, że wszyscy byli dla mnie bardzo mili... To nie to samo. Byłam tam tylko jako dodatek. Powinnam być z rodziną. Moją rodziną, której niestety prawie nie mam. Z wszytkich został mi tylko Tomura. Czuję, jak w oczach zbierają mi się łzy. Chwilę potem obok mnie siada Tomura, obejmuje mnie ramieniem i opiera swoją głowę na moim ramieniu. Jest spięty. Głuptas.
- Nie przejmuj się tym, to nie zależało od nas.
- Brakuje mi ich wszystkich. Chciałbym, żeby wszystko było normalne... Żeby nasi rodzice żyli... Żebym ja była tylko durną licealistką, nawet nie koniecznie prosperującą bohaterką. Żebyś ty był po prostu moim bratem, nie żadnym złoczyńcą. Żebyśmy nie musieli się ukrywać po kątach, aby zamienić parę zdań. Żebym nie musiała się martwić, czy na pewno nie zostałeś dziś złapany przez policję... - Po policzkach zaczynają płynąć mi łzy. Nie myślałam o tym, nigdy otwarcie, ale po trochu tak też było, kiedy się nad tym zastanowić. Czasami zdarzało mi się myśleć, jakby to wyglądało, gdyby mama nigdy nie zachorowała, albo gdyby tata nie odszedł. Czy byłabym wtedy szczęśliwsza?
- Pomyśl o tym inaczej. W twoim scenariuszu nigdy nie pojawiłby się ten szaleniec Bakugou Katsuki. Nigdy nie pojawiłby się Dabi, ani wszyscy twoi przyjaciele. Prawdopodobnie, jako normalna rodzina, kłócilibyśmy się bez ustanku. Gdyby nie przytrafiło się nam to wszytko, cały ten ból i samotność, nigdy nie poznalibyśmy prawdziwej wartości chwil, osób i nigdy byśmy tak tego nie cenili, a nasze wspólne wspomnienia, choć nie ma ich tak wiele, wydają się tak cenne i ważne dla nas. Widzisz? Cały ten ból, który przeszłaś był ci w jakimś stopniu potrzebny. Więc? Nadal masz zamiar o tym myśleć? - Potrząsam głową przecząco. Nie dam rady nic powiedzieć, przez ogromną gulę w gardle. - No już... nie płacz... Jeszcze wszytko będzie dobrze. Na pewno.... Jesteś teraz szczęśliwa, prawda? U jego boku...- Chyba pierwszy raz, tak otwarcie, zapytał o relacje moją Katsu. Potwierdzam.
Powiedzieć szczęśliwa, to jak nie powiedzieć nic. To, że go spotkałam, było chyba największym szczęściem mojego życia. Przez niego jestem tym, kim jestem. Pewnie gdyby nie to, że go spotkałam zostałabym teraz jakimś... Nawet nie wiem, kim bym była, ale na pewno nie obecną wersją mnie.
- Mam coś dla Ciebie. Wesołych świąt, siostrzyczko.- Chłopak wyją zza kanapy jakąś torebkę.
- J-ja przepraszam... Nie pomyślałam, żeby ci coś kupić. - Zrobiło mi się okropnie głupio. On jednak tylko pokręcił głową i podał mi torebkę do rąk. Zaglądam do niej i pierwsze, co widzę, to przeuroczy miś. Nie jest duży za to bardzo puchaty. Wskazuję na niego - To miała być metafora mnie? Niby nie duża, ale puchata jak misiek? - Tomura zaśmiał się.
To jeden z nielicznych momentów, kiedy udało mi się go doprowadzić do śmiechu. A szkoda, bo śmieje się przesłodziutko. Zaglądam dalej. Na dnie widzę słodycze. On mnie kocha... Ale z boku kryje się coś jeszcze.
Wyjmuje prostopadłościenny przedmiot i w moich oczach stają łzy. Jest to ramka, a w niej zdjęcie. Mam tak może trochę ponad półtora roku, zważając na to, że na zdjęciu mały Tomura trzyma mnie za malutkie łapki, żebym mogła ustać. Za nami stoją rodzice Tomury i moja mama. Wtedy jeszcze szczerze uśmiechnięta. Jeszcze nie chorowała... Wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi. Wygląda to tak, jakbyśmy byli na jakichś wakacjach. Za nami widać plażę i wodę. Zdjęcie wygląda pięknie. Moją uwagę przyciąga jednak mój wuj. Skoro był bratem bliźniakiem mojego ojca, musieli być bardzo podobni. Do moich oczu znowu napływają łzy i chwilę później ściskam Tomure, jak najmocniej potrafię. Jedyne co potrafię z siebie wydusić to krótkie "dziękuję". Chłopak odwzajemnia uścisk, choć napewno używa mniej siły niż ja. Siedzimy tak przez parę minut, a kiedy odsuwam się moim oczom ukazuje się dość dziwny widok.
- Dabi! Zostaw mojego Miecia! Jego to ci na pewno nie pozwolę wynieść!
-Tymczasem, gdzieś w środku gęstego lasu zamkniętych sklepów-
KATSU POV.
Nigdy, kurna, do cholery jasnej, nie wychodzę do sklepu w święta. Nigdy, kurna, więcej.
Mam już dość. Idę już od blisko godziny i nie spotkałem ani jednego otwartego sklepu. Ani, kurwa, jednego. Nie wiem czy wszytkie sklepy w okolicy się zmówiły, żeby zamknąć akurat dziś, jednak bardzo mi się to nie podoba. Oj bardzo... Najchętniej coś bym rozsadził, jednak nie mogę tego zrobić. Mam jeszcze dzisiaj wrócić do domu, a nie siedzieć na komisariacie za używanie quirk do własnych celów w miejscu publicznym. Chociaż mógłbym powiedzieć, że widziałem tam złoczyńcę, a że mam tymczasową licencję, raczej nie powinienem zostać zatrzymany... Kurna stop, bo jeszcze będę tak zachwycony własnym planem, że postanowię go zrealizować. A wtedy na pewno nie będzie przyjemnie. Dobra na horyzoncie widzę kolejny sklep, w którym mógłbym znaleźć jakiś smakowy syrop dla dzieci. Jakiś facet wchodzi do sklepu, czyli musi być otwarty. Nareszcie, kurwa! Będę mógł wrócić do domu i dać Mei ten syrop, bo przecież nie można wypić normalnego, jak cywilizowany człowiek... Muszę się pośpieszy~
- Pomocy! Ratunku! Ty tam, kurwo w blond włosach! Ratuj mnie! Tak bardzo się boję! - Odwracam się w stronę głosu. Jestem sam na tej ulicy, więc chyba o mnie chodzi. Patrzę i nie wierzę własnym oczom.
No wyobraźcie to sobie tylko.
Jest sobie drzewo. Jakaś jodła, świerk czy inna choinka. Wysoka na parę metrów i na jednej z gałęzi, na wysokości tak około trzech metrów, siedzi jakaś babka przytulona do pnia, żeby nie spaść. Czy mi się poprzewracało w głowie i w dupie, po tym, jak ta mała cholera Mei zjebała mnie z MOJEGO łóżka za NIEWINNOŚĆ, czy to się naprawdę dzieje?
- No co się jopisz!? Staruszki na drzewie nigdy nie widziałeś!? Na Podlasiu nigdy nie byłeś!? Ratuunku!- To sie robi coraz bardziej dziwne... I co to jest, kurna, Podlasie!?
Pomimo tego podchodzę, jak już wybrała sobie mnie na swojego wybawiciela, to chyba muszę jej pomóc. Podchodzę pod to drzewo i patrzę na staruszkę, która siedzi nade mną. Jest nieco otyła, to może być ciężkie... Nagle na mojej twarzy ładuje jakiś laczek z taką siłą, że aż mnie na parę sekund przyćmiło.
- Mogłabym być twoją babcią, a ty mi pod spódnicę zaglądasz, niewyżyty bachorze!? Nagrody są tylko, jeśli rycerz na białym koniu uratuje księżniczkę, a ci się chyba nie śpieszy, chłopcze! Ratuuunku!
Jej osoba zaczyna mnie coraz bardziej wkurzać. Jeszcze trochę, a nie wytrzymam i, albo ją tu zostawię, albo to na niej się wyżyje i wydam ją policji jako złoczyńce... Pomimo tak ogromnej zachęty postaram się ją jednak uratować. Wspinam się na drzewo, jak jakiś małpiszon na odpowiednią gałąź, a kiedy już jestem tam jestem, starucha zaczyna się niebezpiecznie bujać. Kurna. Łapie mnie szybko i już po chwili spadam wraz z nią.
Czemu, kurwa, akurat ja?! Dlaczego to ja akurat musiałem wylądować na dole!? Nie dość, że kark strzykną mi dość mocno i już czuję, że będzie mi się dawać we znaki, to jeszcze z góry zostałem przygnieciony przez około sto kilo tłuszczu. Nie mogłem złapać oddechu.
- O.. przeżyłam. I odbytnicza część ciała nie boli tak mocno. Dziękuję Ci chłopcze. - Bierze moje policzki i nie, nie, nie, nie... Przestań! Stój! Próbuję się wyrywać, zepchnąć ją, albo zrobić cokolwiek innego, dzięki czemu mógłbym uniknąć niechybnego losu, który ma mnie niedługo spotkać. Nie udaje mi się.
Ten babsztyl zaczyna mnie całować po całej twarzy zaśliniając i siebie, i mnie przy tym. Kurwa. A ja myślałem, że ta wczorajsza akcja z Mei to był gwałt... Będzie trauma do końca życia. Odkleja się ode mnie, a ja jak najszybciej wstaję i zamierzam odejść. Już dość mnie wkurwiła. Szybkim krokiem odchodzę, jednak nie na długo.
- Czej, czej, czej, synoczku, a gdzie ty się wybierasz? Masz mi jeszcze pomóc. Myślisz, że po jakiego chuja właziłam tam, na drzewo? Tam się moja malutka kruszynka, Cipuinka, wkurwiający mnie pchlarz utkną. Tam wysoko, wysoko. - Nie wytrzymuje, odchodzę i idąc do niej tyłem pokazuje jej faka. Takiego jej wała! - Tego paluszka to dla swojej dziewczyny w dupkę, nie do mnie! Taki z Ciebie bohater, jak z koziej dupy trąba! Nawet nie umiesz ściągnąć zwierzaczka z drzewa?! Ha stfu na Ciebie!
Kurwa. Zawracam i wydzieram się na nią gdzie, do cholery jasnej, jest ten pchlarz, a ta mi mówi, że gdzieś na tym drzewie. Nie mam dużo czasu i muszę się spieszyć. Pomimo to wspinam się na to głupie drzewo. Jestem już coraz wyżej, a tego durnego zwierzaka nie ma. Kurna... Jak zaraz się stąd nie spierdolę, to będzie dobrze.
Po kolejnych paru minutach cały pokłuty od igieł widzę ogon. Mam Cię śmierdzielu! Przesuwam się tak, żeby widzieć całego bydlaka i nie wierzę. To nie jest kot. To jest jabany Husky! Ja nie wnikam, co go musiało skłonić i jak złą właścicielką musi być tamten babsztyl, żeby tak wielkie psisko tu wlazło. Podsuwam się do niego, jednak chyba nie jest to najlepszy pomysł. Ta gnojówa zaczyna na mnie warczeć. Zaraz ją jebne w łeb i nie będzie już jej tak milusio. Wystawiam rękę w jego stronę niczym, kurna, jakiś jeździec smoków. Może będzie tak dobry i również postąpi według scenariusza? Błąd. Prawie mi ujebał rękę. Wilczki to mnie chyba nie lubią. Próbuję się do niego podsuwać, jak najwolniej i najostrożniej, jednak ten gnój nadal ma mnie za wroga. Co kurwa, jajka tu złożył, że nie chce, żebym podchodził czy jaki czort? Jebać. I tak, i tak, w końcu mnie ujebie. Z zaskoczenia robię szybki wypad i chwytam go za pysk tak, żeby go nie mógł otworzyć i mnie ujebać, drugą ręką łapię za resztę jego ciałka, żeby się czasem nie wyrwał. Unieruchomiony. I znowu zwycięstwo. I znowu to nie ja zostałem ujebany.
Teraz mam problem. Nie mam już wolnych rączek, a mam zejść z wysokości jakichś pięciu metrów. Jak skocze to się zabiję. Hm... mogę go zrzucić i zejść bezpiecznie samemu. Kusząca propozycja. Mogę go też zrzucuć po jednej, dwóch gałęziach i wtedy może nie zdechnie, a ja przeżyję. He he... ja to mam dzisiaj dobre pomysły.
- Nauczymy cię latać pchlarzu. - Cały czas szarpiący się pies nagle przestaje się ruszać. To teraz moja kolej na udupienie go. Będziesz cierpieć. - Shine... - zrzuciłem bydlaka z moich nóg, a on chwilę później leciał. Skończył cztery gałęzie niżej. Szczeka, czyli żyje. Szkoda. Następnie ja ostrożniej schodzę na tą samą gałąź, łapię go i znowu to samo.
Po paru minutach użerania się z tym gówem, nareszcie, zepchnąłem go na ziemię. Ujebał mnie tylko raz i to tylko powierzchownie. Ja rzecz jasna odpłaciłem pięknym za nadobne i potem to on dostał wybuchem w ryj. Zrzuciłem go na ziemię i ten zaczął na mnie szczekać. Myślał, że się go boje? He he... zeskoczyłem na ziemię i, kiedy tylko zaczął biec w moją stronę, odpaliłem w ręce nieduży wybuch, a on się zatrzymał i tylko już warczał. Chyba po ostatnim razie nabrał szacunku. Widząc, że i tak nic mi nie zrobi chyba dał sobie spokój i uciekł. Ku mojemu zdziwieniu nidzie nie było tej jędzy, co to jeszcze niedawno mnie molestowała. To po jakiego chuja ja się użerałem z tym bydlęciem tych parenaście minut, skoro jej tu nawet nie ma!? Kurwa... Mniejsza. Może to i lepiej.
Znowu idę w stronę sklepu. Wchodził do niego jakiś facet póki jeszcze nie zaczepił mnie tamten pasztet, więc na pewno jest otwarty. Jest też na tyle duży, że raczej powinienem znaleźć jakiekolwiek syrop od tego jebanego kaszlu.
Pochodzę do drzwi i pociągam klamkę. Zamknięte. Kurwa jego pierdolna mać!
*Tymczasem w ciepłym domku*
MEI POV.
Widzę, że Dabi po raz kolejny próbuje wynieść mi Miecia. Zaraz mnie kurwica dopadnie.
- Odpierdol się od mojego Miecia, ty zoofilu! Precz z łapami! - Podchodzę po niego i leje go jakąś gazetą, która mi się napatoczyła, po łbie. Nikt mi nie będzie molestować mojego Mieczysława!
- Przecież ja go tylko głaskam. To nie moja wina, że mnie kocha bardziej niż Ciebie i to do mnie przychodzi prosić o mizianie. Przykre, ale prawdziwe. - Znowu uderzam go gazetą przez łeb i zabieram Miecia do siebie. Zdrajca... Jak zwykle musi kochać wszytkich bardziej niż mnie. A to ja go karmię! Przykazania mówią, że ręką którą cię karmi to świętość! Ja tego przestrzegam i ukochuję Katsu, więc czemu nie robi tego ten sierściuch? Siadam z powrotem na kanapę tym razem trzymając Miecia na kolanach.
Czuję się okropnie, temperatura chyba nadal nie spada, z nosa mi leci, a do tego głowa mnie porządnie napieprza. Nigdy więcej alkoholu. Nigdy kurna. Pomimo tego, nadal ciekawi mnie co się działo po tym, jak się już upiłam. Trzeba będzie dokładnie wypytać o to Katsu. A propos Katsu. Ciekawe gdzie on się teraz podziewa?
Nie czekam długo na odpowiedź. Do Dabiego zadzwonił telefon. Po chwili się rozłączył.
- Skubany. Poszedł do jakiegoś innego domu i teraz wraca. Chyba nas przejrzał. Mniejsza. Trzeba się zbierać. - Tomura wstaje, a ja odprowadzam ich do drzwi. Zakładają buty i wychodzą. Dabi robi to pierwszy i po krótkim "do zobaczenia" jest już na zewnątrz.
- Jak nikogo nie będzie w domu... wpadnij może jeszcze, co? - Była to bardzo miła odmiana. Rozmawiać z Tomu tam, gdzie aktualnie mieszkam. Na chwilę mogłam zapomnieć o braku rodziny i wszytkich innych dręczących mnie rzeczach. Chciałabym, żeby tak mogło być częściej. Może i nie znamy się długo, ale bardzo się przywiązałam do Tomu. Był chyba najlepszym bratem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć.
- Jak nikogo nie będzie w domu i uda mi się znowu zaangażować prawie całą Ligę w zamykanie sklepów to owszem. Wpadnę. Zdrowiej szybko. Pa siostra. - Przytuliliśmy się na odchodne i wyszedł. Odprowadziłam ich wzrokiem aż do furtki, a potem zamknęłam drzwi na klucz i wzięłam kołdrę i prezent z kanapy i poszłam do swojego pokoju.
Prawie rzuciłam się na łóżko, skurczyłam się w małą kulkę, żeby było mi cieplej i okryłam się kołdrą. Chwilę potem poczułam obok mnie dodatkowe ciepłeko. Miecio postanowił poleżeć przy mnie - obłożnie chorej. Mam się czuć zaszczycona z powodu jego obecności? To może być dziwne, ale tak właśnie się czuje.
Wyjęłam misia od Tomu i przytuliłam się do niego. Był taki mięciutki i ładnie pachniał, i ogólnie był śliczny. A niby tak prosty prezent, jak misiek, którego ja bym nigdy chyba nikomu nie dała. Zawsze wydawało mi się to jakieś takie wymuszone i symbolizowało to brak jakiegokolwiek lepszego pomysłu, ale kiedy sama go dostałam czuję się taka szczęśliwa. Może to z powodu tego, od kogo dostałam tego misia? W sumie prawdopodobnie tak... To z powodu poprzedniego właściela, był tak ważny. Teraz przytuliłam go jeszcze mocniej.
Drugą ręką znalazłam w torebce ramkę. Kolejny niby tak banalny, a tak piękny prezent. Takiego zdjęcia chyba jeszcze nie mam, a przynajmniej nie przypominam sobie jego istnienia. Popatrzyłam na fotografię jeszcze raz. Było śliczne...
Moje rozmyślania przerywa dźwięk otwieranych drzwi, jednak nic poza tym. Katsu zwykle krzyczy, że wrócił, ale to raczej był on. Tylko on miał klucz, a ja byłam pewna, że zamknęłam drzwi. Usiadłam na łóżko i czekałam na niego. Po chwili pojawił się w drzwiach.
Gdyby nie przytrafiło się nam to wszytko, cały ten ból i samotność, nigdy nie poznalibyśmy prawdziwej wartości chwil, osób.
Spojrzałam na jego twarzy. Pod okiem nadal znajdowała się blizna, którą mu zrobiłam przez rzut Albertem. Tak wiele się już wydarzyło, a on nadal jest przy mnie. Tyle razy mi ratował tyłek i tyle razy wyprowadzał mnie z dołka, tyle razem już przeszliśmy, a on nadal jest przy mnie. To się nazwa cierpliwość.
- Jak się czujesz?
- Ee... tak, jak jeszcze nie dawno. Nic, a nic się nie zmieniło.
- Choć na dół idziemy coś zjeść. - Nah... przed chwilą się położyłam, ale jedzonko, to jedzonko. Schodzę razem z nim to kuchni.
- Co dla mnie masz? - Katsu tylko uśmiecha się na to pytanie. To była już prawie tradycyja, że zawsze, jak wracał ze sklepu, ja pytałam go czy coś dla mnie ma. A on zwykle był na tyle dobry i coś miał. No lepszego chłopaka to chyba nie mogłam sobie znaleźć. Ja się jeszcze dziwię, że przeze mnie jego rodzina nie zbankrutowała. Pożeram prawie dwa razy tyle, co oni wszycy razem wzięci. No i plus jeszcze słodycze. No, to tak z trzy razy więcej.
- Curry - mmmm... - I sok wieloowocowy. Pasuje? - No jak nie, jak tak. Kiwam energicznie głową. Nie odpowiadam, bo gardło już boli mnie wystarczająco, a jeszcze się musiałam wydzierać na Dabiego, żeby zostawił Miecia. Do pełni szczęścia jeszcze, tylko potrzebuje odzyskać poczucie smaków i w ogóle będzie cacy. No jeszcze ewentualnie jakiegoś deserku najlepiej w postaci żelek. I kawy. To nie tak, że przed chwilą wypiłam cały pół litrowy kubek. - No, a poza tym jeszcze tabletki. Jak ładnie wszytko zjesz to może jeszcze będziesz miała coś na deser. - On mnie kocha...
- Ja nie zjem ładnie? Karmelku ja ci jeszcze wyliżę talerz dla żelków. - Ja tylko mówię prawdę, okey?
Chłopak tylko się zaśmiał i udaliśmy się do salonu. On poszedł pierwszy, ja jeszcze ruszyłam do łazienki wysmarkać nosa. W życiu nie wysmarkam się w chusteczkę. W sensie tych takich w prostokątnych pudełkach. One są jakies twarde i cienkie strasznie, i zwykle mam po nich otarty nos, a potem w ogóle nie dam rady go wysmarkać, bo jest otarty i wtedy boli, ogólnie wszyscy dobrze wiemy, jak to działa. Dlatego też od paru lat oczyszczam nos tylko za pomocą papieru toaletowego, ewentualnie tych takich cywilizowanych chusteczek w woreczkach. Tak więc idę w stronę łazienki, urywam sobie listek i smarkam nosa.
- Mei kochanie - Mrucze tylko, żeby kontynuował, bo słowa nie wypowiem czyszcząc nos. - Miałaś jakichś gości? - Zapomniałam o umyciu naczyń, szctućców i posprzątaniu. O kurwa.
_______________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro