Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.1 SLD - Stowarzysznie Ludzi Debilnych

Kilka miesięcy później

- Meiori Aisaka Shimura, ile, do jasnej cholery, można robić kulki ryżowe?!

Głos krzyczącego mężczyzny rozchodzi się po całym domu.

- A ile je robię, Mistrzu? - odkrzykuję niewinnie.

- Będą już trzy godziny...

Wchodzącego do kuchni mężczyznę zagłusza krzyk czterolatka podbiegającego do mnie z kolorową paczką w rękach.

- Ja chcę z żelkami!

Posyłam szeroki uśmiech Mistrzowi, mierzwiąc przydługie rude włosy Shoyo.

- Żeby było jasne, ja tego nie będę sprzątać. - Na twarzy mężczyzny rozkwita lekki uśmiech.

Rozglądam się po kuchni. Hmm... Rzeczywiście, moje otoczenie nie grzeszy czystością. Szybko zlepiam ostatnią kulkę z ryżu i zaczynam wycierać blaty. Wszystko jest usyfione ryżem i wszelkiego rodzaju dodatkami, nawet we włosach czuję jego ziarenka.

Dziesięć minut później kuchnia jest posprzątana, wszyscy siedzą przy stole, a ja właśnie stawiam przed nimi talerz z onigiri. Szeroko uśmiechając się, siadam na krześle i wskazuję ręką, że reszta może się częstować.

- Kulki ryżowe. Kocham cię, kobieto. - mruczy Haruto, łapiąc najbliższą kulkę i wkładając ją całą do ust.

Przyglądam się, jak jego blond loki falują podczas przeżuwania, a ciemne oczy mrużą się, kiedy najprawdopodobniej trafia na "specjalne" nadzienie. Kątem oka patrzę na Shoyo, który nie wytrzymuje już ze śmiechu, patrząc na krzywiącego się brata.

- Mfiały być normfalne, a nie na słodfko! - oburza się, przy okazji opluwając ryżem wszystkich dookoła.

- Mówiłam już milion razy, żebyś nie mówił z pełną buzią! - słyszymy znajomy głos.

- Ciocia!

Shoyo zrywa się z miejsca i wybiega do przedpokoju. Po chwili słychać jego donośny śmiech, kiedy wita się z Ciocią. Widząc, jak kobieta wchodzi z rudzielcem do jadalni, wszyscy wstajemy i podchodzimy, aby się z nią przywitać.

Ciocia ma około pięćdziesięciu lat, jednak, gdyby nie siwe pasma przebijające się przez ciemne włosy i zmarszczki wokół zielonych oczu, wyglądałaby na czterdzieści. To Ciocia najczęściej gotuje (choć mamy wyznaczone dyżury podczas gotowania) i zajmuje się domem. Jest także naszą domową "pielęgniarką". Dziś musiała wyjechać do miasta.

W Domu staramy się być samowystarczalni, hodujemy własne warzywa i mamy staw rybny, jednak to nie wystarcza. Co tydzień lub dwa tygodnie ktoś z naszej siódemki musi pojechać do miasta po dodatkowe zakupy. Teraz, kiedy zbliża się zima, musimy wyjeżdżać częściej. Mała cieplarnia za Domem mieści tylko część warzyw, które są nam potrzebne.

- I jak? - dopytuje się Mistrz. Dobrze wiem, o co pyta.

- Pojedyncze plakaty, praktycznie nie ma już o niej wzmianek. - odpowiada, smutno się uśmiechając.

Czuję, jakby coś mi się zaciskało na sercu, lecz równocześnie czuję coś na kształt radości.

Zapomnieli o mnie. W końcu.

- Czyli mogę w końcu jechać z wami na misję? - pytam się lekko podekscytowana. W końcu!

- Nie skończyłaś jeszcze szkolenia.

Zimny głos Mistrza tnie moją nadzieję na małe kawałeczki. Zrezygnowana opuszczam ramiona i wracam do stołu, mamrocząc pod nosem.

- Nie bój żaby, Mała. Jeszcze jakiś miesiąc i w końcu cię zabiorą. - pociesza mnie Haruto, zajadając się kolejnymi kulkami.

- Powodzenia, mnie zabrali prawie po roku. - komentuje Frank siedzący po drugiej stronie stołu.

- Bo przez ten rok rozmyślałeś, czy w końcu popełnić to samobójstwo czy jednak ci się nie chce, Emosie. - przytyka mu blondyn ze śmiechem.

Frank Zhang jest depresyjnym gościem, to fakt. Emosem też jest. Czarne, opadające na czoło włosy wyglądają, jakby nie przycinał ich od kilku miesięcy. Worki pod oczami uwydatniają lodowo niebieskie oczy, a czarne ubrania, glany i rękawiczki dopełniają cały jego ponury nastrój. Nawet humor ma czarny.

- No to z moimi umiejętnościami to może za kilka lat... - chichoczę, wciągając drugą kulkę ryżową i wycierając usta wierzchem dłoni.

- Tym razem nie zgadłaś. - nad uchem słyszę głos Mistrza. - Jak dobrze pójdzie to jeszcze dwa miesiące i powinniśmy skończyć twoje szkolenie. Idealnie złapiesz się na nową miejscówkę.

- Przeprowadzamy się? - ciekawość w głosie Franka podpowiada mi, że to dla nich coś nowego.

- Musimy zmienić w końcu miejsce, kręci się tu coraz więcej ludzi. - tłumaczy mężczyzna. - Pojedziemy do miasta leżącego kawałek drogi od Tokio. Tam będziemy szybciej informowani.

- Czy to bezpieczne? - Haruto wydaje się spięty.

Czuję się co najmniej dziwnie tylko słuchając jak rozmawiają. Nie mogę się też wtrącać, bo jestem tu zaledwie kilka miesięcy, a oni już po kilka lat.

- Nie wiem. Każda zmiana dotycząca naszego życia wiąże się z niebezpieczeństwami.

- W sumie prawda. - Haruto wzrusza ramionami i odchodzi od stołu rzucając przez ramię krótkie podziękowanie za posiłek.

~

Nigdy. Więcej.

Wykończona padam na miękki materac łóżka w swoim pokoju i mam ochotę już nigdy nie wstać. Ośmiogodzinny trening z Mistrzem i Haruto to najgorszy pomysł ze wszystkich możliwych. Rozpaczając nad swoją egzystencją wpełzam pod kołdrę i koc.

- Co robisz??

No nie. Ciemne drzwi otwierają się na oścież, kiedy wchodzi przez nie Lucy, siostra Franka.

- Staram się zapaść w sen zimowy, zostaw żarcie i wyjdź. - mamroczę, wbijając twarz w kolorowy materiał poduszki. Zabijcie mnie.

Białowłosa, nie zważając na moje słowa, zamyka drzwi i siada obok mnie na łóżku.

- Pomożesz mi z angielskim? - pyta się, szturchając moje ramię.

- Nie. Spieprzaj. - moje słowa częściowo zagłusza poduszka.

- Oj no weź... To zajmie ci tylko godzinkę. - przerywa, namyślając się, jak mnie przekonać. - Będę gotować za ciebie do końca tygodnia. - proponuje.

- Sprzątać też. - dodaję stanowczo.

- Dobra, ale za to będą trzy godziny. - piętnastolatka idzie w zaparte. Szczwana cholera.

- No to załatw mi paczkę żelek wiśniowych i się dogadamy.

- Dobra. - wyciąga rękę w moją stronę, czekając aż ją uścisnę na znak umowy. Ze znudzeniem łapię delikatną dłoń niebieskookiej i lekko się uśmiecham.

Nie popełnijcie tego samego błędu. Uczenie Lucy Zhang angielskiego jest gorsze od najdłuższego treningu. A z godziny zawsze wyjdą trzy.

~

Miasto.
Pożar.
Krzyk dziecka.

Moje zmysły rejestrują te czynniki bardzo szybko. Ruszam przez płonące ulice, szukając tego miejsca. Domy wokół mnie są już ruinami, odłamki szkła, gruzu i drewna spoczywają na niegdyś zielonych trawnikach. Dochodzę do końca ulicy i widzę go. Duży, nowoczesny dom stoi, jakby był niezniszczalny. Na oknach nie widać sadzy ani popiołu, drzwi i ściany są nienaruszone.

Ale ogród za nim jest taki jak co noc. Na miejscu podwójnej huśtawki i pięknych kwiatów znajduje się pogorzelisko. Pogorzelisko, na środku którego piętrzy się sterta martwych ludzi. A na jej szczycie leży On.

Piekło rozciąga się wokół mnie.

A to wszystko przeze mnie.

~

Minął tydzień. Za półtora miesiąca czeka mnie ostatni egzamin i koniec mojego treningu. Na samą myśl o tym ściska mnie w żołądku. Nie boję się egzaminu, lecz akcji. Dziś denerwuję się dwa razy bardziej, ponieważ część Stowarzyszenia poszła na misję. Razem z Ciocią i Lucy od samego rana siedzimy na dużej kanapie w salonie jak na szpilkach. Sho wydaje się nie zwracać większej uwagi na to, że reszta poszła na śmiertelną akcję i cały czas siedzi na dywanie, układając wieżę Eiffla z klocków.

Nasze Stowarzyszenie nie zajmuje się tylko nauką swoich podopiecznych, lecz przede wszystkim zwalczaniem przestępców. Nie jest ono legalną agencją bohaterską, ale jest kilka razy skuteczniejsze od tych najlepszych. Cała nasza grupa jest zawsze zaangażowana w cały proces przygotowawczy akcji. Ja nie mogę na razie chodzić na misję, ponieważ minęło za mało czasu od mojej ucieczki i mam zbyt małe doświadczenie. Lucy na ostatnim wypadzie była przed moim przybyciem, lecz coś poszło wtedy nie po myśli i dziewczyna się podłamała. Dlatego też razem Ciocią przygotowujemy jakieś duperele typu ubrania dla reszty. Haruto najczęściej zajmuje się bronią. Za to Mistrz i Frank mają najważniejsze zadanie. To oni gromadzą informacje na temat obranego "celu". Stowarzyszenie jest właśnie w tym aspekcie lepsze niż zawodowcy. Każdy "cel" obierany jest z największą starannością, przygotowania do każdej akcji trwają tygodniami, aż znajdziemy dostateczną ilość informacji i wybierzemy datę Łowów.

- Do cholery jasnej! - Ciocia uderza dłonią w blat stolika, aż podskakują nasze kubki z nietkniętą kawą. - Zawsze trwało to krócej.

Jak na zawołanie drzwi wejściowe otwierają się. Wbiega przez nie zdyszany Frank, a za nim Mistrz niosący nieprzytomnego Haruto. W jednej chwili nasza trójka zrywa się z kanapy i podbiega do reszty. Patrząc na blondyna zauważam okropną dziurę w jego brzuchu, przez którą robi mi się nie dobrze.

- Lucy, zabierz Sho! - krzyczy Ciotka.

Białowłosa szybkim ruchem przerzuca chłopca przez ramię i niesie go do jego pokoju.

- Na kanapę! - podpowiadam, biegnąc po apteczkę.

Ciocia po chwili przystępuje do opatrywania rany, a ja staram się jej pomóc. Patrzę na bladą twarz dwudziestolatka i łzy stają mi w oczach.

Haru, trzymaj się.

~

Po godzinie ciężkiej pracy podczas opatrywania rany w końcu możemy usiąść i odpocząć. W trakcie pomocy Mistrz zdążył nam opowiedzieć o całym zajściu.

- Jaszczur chował się w jakichś ruinach przez dobre kilkanaście minut. - opowiadał Mistrz. - Mieliśmy już go atakować, kiedy ten skurczybyk wyskoczył na nas z jakimś pokracznym wiertłem. Haruto stał najbliżej, więc oberwał.

- Mieliśmy szczęście, że ta jego wiertarka się zacięła. - dodał z przekąsem Frank stojący w kącie pomieszczenia.

- Tylko to nas uratowało. Cała misja przez to się powiodła. Szybko rozbroiliśmy palanta i wywaliliśmy pod więzienie.

- Mówiłam wam, że Spinner to ciężki przeciwnik. - mamrocze Ciocia kończąc bandażowanie rany.

W mojej głowie zaczyna majaczyć jakieś wspomnienie. Lampka nad moją głową zaczyna migać, aż w końcu zapala się rażącym światłem. Świat ciemnieje mi przed oczami, a kolana się pode mną uginają. Siadam gwałtownie na fotelu stojącym za mną.

- Mei! - stojąca obok mnie Lucy łapie mnie za ramię. - Co ci-

- Nie, nic. Po prostu się zmęczyłam i zdenerwowałam. - odpowiadam cicho, zbywając ją machnięciem ręki.

Słysząc słowo "jaszczur" jeszcze nic nie kojarzyłam, ale po usłyszeniu jego pseudonimu wszystko sobie przypomniałam. Spinner był jednym ze złoczyńców, którzy zaatakowali nas podczas obozu letniego. Skoro złapali go, to czy to możliwe, że... Nie, nie, nie. To niemożliwe. Nie mogą chcieć złapać reszty Ligi Złoczyńców.

Nie mogą chcieć złapać Tomury i Dabiego. No i Twice'a.

- Mistrzu. - zrywam się na równe nogi. - Chcę pomóc przy następnej misji. Przynajmniej przy zbieraniu informacji.

~

Dzięki mocy Haru rany się goją u niego ekspresowo.

Jego quirk - Pies - pozwala na zmianę w każde psowate zwierzę, a także daje mu dodatkowe umiejętności w ludzkim ciele. Przez to regeneruje się on o wiele szybciej niż normalny człowiek, ma wyczulone zmysły i większą wytrzymałość, a także dziwne psie odruchy. Na przykład, kiedy się denerwuje, zaczyna warczeć i pokazywać zęby. Nie może też długo usiedzieć w domu, co chwila wychodzi na dwór i albo trenuje, albo zajmuje się jakimiś przydomowymi pracami. Najlepiej to mu wychodzi przekopywanie ogródka.

Minął tydzień od tego zdarzenia, a chłopak sam już chodzi i czuje się coraz lepiej. Każdego dnia odwiedzam go w jego pokoju, rozmawiając z nim o różnych rzeczach.

- Dobra, psiarnio, krótka przerwa na zabiegi rehabilitacyjne.

Do pokoju wchodzi Ciocia z kanapkami. Codziennie dwa razy przychodzi do Haruto, aby z pomocą swojej mocy pomóc w gojeniu się ran.

Indywidualność Cioci pozwala na szybki wzrost. Najczęściej używa jej jedynie na roślinach, lecz w szczególnych przypadkach stosuje ją podczas leczenia. Proces wzrostu jest bardzo bolesny dla ludzi, więc nie lubi go używać.

Na myśl o bólu, jaki będzie przeżywał blondyn krzywię się nieznacznie i wycieram spocone ręce.

- Mała, uspokój się. - zagaduje mnie, widząc moje zdenerwowanie. - To mnie będzie boleć, nie ciebie. Daj mi rękę.

Posłusznie podchodzę do łóżka dwudziestolatka i łapię jego dużą dłoń. Czuję skórę na końcach jego palców, która stała się twarda przez różne prace.

- Dobra, postaram się to zrobić jak najszybciej. - Ciocia podnosi koszulkę Hoshizory i zdejmuje opatrunek. Rana zagoiła się już całkowicie, jednak jeszcze jest dość świeża.

Chłopak kiwa głową i kobieta przykłada rękę do jego brzucha. Po chwili z jego gardła wydobywa się przeraźliwy krzyk bólu, który stara się przerwać zaciskając zęby. Blondyn ściska moją dłoń, aż bieleją mu knykcie. Odwracam głowę zaciskając oczy. Nie mogę patrzeć na jego wykrzywioną przez ból twarz. Nie mogę patrzeć, jak mój przyjaciel cierpi i nie mogę mu pomóc.

Zraniłam już Go i nie mogę sobie tego wybaczyć.

~

Stoję na dachu wysokiego wieżowca. Przede mną rozciąga się panorama miasta pogrążonego w śnie. Jest piękna, gwieździsta noc, księżyc świeci pełnym blaskiem. Odwracam się w tył. Na przeciwległej krawędzi ktoś stoi, odwraca się w moją stronę. Widzę tylko blask czerwonych oczu.

To On.

- Zostawiłaś mnie.

Jego szept dociera do mnie z drugiego końca budynku i tnie jak żyletka. Chwilę potem odwraca się i znika za krawędzią dachu.

Straciłam Go.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro