1.27 A Może Jednak Bójka?
Godzina. Sześćdziesiąt minut. Trzy tysiące sześćset sekund. Tyle czasu pozostało do ucieczki z tego piekła. Jest już sporo po północy i mam wszystkiego dość. Stopy mi pulsują, w uszach piszczy od nieprzerwanie głośniej muzyki, a nuda jest nieubłagalna.
Siedzę spokojnie przy stoliku i przeglądam social media w telefonie, gdy podchodzi do nas starsza kopia Tomijego Kundy. Oho, czyżby następny gwałciciel?
- Cześć, Bakugo. - czarnowłosy wymusza uśmiech i podaje rękę dla już zdenerwowanego Katsu. - A ty zapewne jesteś jego towarzyszką, która zastraszała mojego braciszka. Natishu Kunda. - wyciąga w moją stronę rękę, więc wstaję z krzesła i także podaję swoją dłoń, którą ten całuje niczym jakiś jebany gentelmen. Nie zawaliłam mu nią po ryju tylko ze względów grzecznościowych.
Widzę zdziwienie na twarzy Katsukiego i przypominam sobie, że nie powiedziałam mu, dlaczego Tomiji tak szybko się od nas odczepił. Trudno, będzie żył w niepewności.
- Oglądałem emisję Festiwalu Sportowego. - zaczyna Kunda złośliwym tonem i aż czuję to jego pragnienie dowalenia czymś Katsu. - Wypadliście nawet dobrze, chociaż na koniec mógłbyś zachować się bardziej jak gentelmen.
O nie... Ja po prostu czuję co on knuje. Katsu trzymający lewą rękę na oparciu mojego krzesła, zaczyna zaciskać ją coraz mocnej. Wiem, że stara się powstrzymywać, jednak nie jestem pewna ile jest w stanie wytrzymać.
- To musiało być straszne, zostać porwanym przez złoczyńców. - kontynuuje swój monolog i kątem oka widzę, że cierpliwość czerwonookiego się kończy. Jeszcze choć jeden tekst i gościu skończy z obitą mordą. - Zastanawiam się, jak to jest być powodem... - Nie daję mu dokończyć, bo domyślam się, co chce powiedzieć. "Jak to jest być powodem upadku All Might'a". Jestem w stu procentach pewna, że właśnie to chciał powiedzieć, lecz ja mu na to nie pozwolę. Nie ma mowy. Nie teraz, gdy Katsu się tym tak bardzo zadręcza.
- Katsu, bo jakoś źle się czuję... - Na poczekaniu wymyślam jakąś wymówkę, aby jak najszybciej się ulotnić. Skutkuje to bardzo dobrze, Kunda nie kończy zdania, a na twarz Bakugo wstępuje zmartwienie.
- A tobie co? Twoja alergia na wkurwiających ludzi powróciła? - dopytuje wkurwiony blondyn.
- Zamknij się, Bakugo. Zadzwonić po karetkę? - pyta Kunda i próbuję powstrzymać się od śmiechu.
- Po grabarza od razu dzwoń. Niech już Ci grób kopie. - mamroczę tak, że tylko ja to słyszę i dodaję już głośniej. - Nie, nie trzeba. Muszę się raczej tylko przewietrzyć. Strasznie tu gorąco i nie mam czym oddychać. Katsu, wyjdziesz ze mną?
- A nie możesz sama? My sobie tutaj porozmawiamy na męskie tematy. - cedzi przez zęby mój partner. Nosz gorzej niż z osłem. Jak tylko zostawię go samego, to z tego gościa zostanie miazga i na dodatek Mitsuki i Masaru stracą pracę.
- Ja z tobą wyjdę. - nagle wypala Kunda. Co kuźwa? - Nie wyglądasz za dobrze, a jak widać Bakugo nie potrafi być gentelmanem.
- Dobra, chodźmy. - Katsu momentalnie wstaje z miejsca. Dzięki, Kunda. Blondyn łapie mnie za rękę i wyprowadza z budynku. Poszło szybciej niż myślałam.
Gdy tylko znikamy z pola widzenia synalka prezesa, przyspieszam kroku. Wychodzimy z sali i stajemy przed wejściem.
- Już Ci lepiej? - pyta już bardziej miłym tonem. Wywracam oczami i staję przed nim.
- Już, kurwa, nie udawaj takiego debila. - odpowiadam zdenerwowana. Niestety muszę zadzierać głowę, żeby patrzeć mu w oczy i wyglądam jakbym się na niego wkurzała za zabranie mi lizaka. - Nie pierdol mi tutaj bzdur. Widziałam, że brakowało już tylko tych kilku słów i byś mu przywalił.
- I byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym to zrobił. - uparcie dąży do swojej racji.
- Nie pierdol głupot! - nie mogę się powstrzymać i wykrzykuję te słowa. Kilka osób stojących obok ogląda się w naszą stronę i posyła niepewne spojrzenia. Kurwa, coraz bardziej wściekła odwracam się na pięcie i kieruję do ogrodu.
- On nie ma prawa o tym mówić. - słyszę za sobą jego głos i przyspieszam kroku. - Kurwa, zatrzymaj się.
Dopiero, gdy znajduję jakąś ławkę, zatrzymuję się i siadam na niej podkulając nogi.
- A ty nie powinieneś od razu tak reagować. - zaczynam cichym głosem. Nie mam zamiaru bawić się z nim, jak z małym dzieckiem. - Zapewne nie pomyślałeś o tym, że przez to wywaliliby twoich rodziców z pracy. Ani o tym jak ja bym się po tym czuła. Ty myślisz tylko o sobie, Katsu. Jesteś pieprzonym egoistą.
Chłopak siada obok mnie i widzę, że zeszły z niego już trochę emocje. Siedzi z opuszczonymi ramionami i wpatruje się w swoje buty.
- Nieprawda.
- Właśnie, że kurwa prawda! - Znowu krzyczę. - Widzę, że dalej chodzisz nieobecny i coś przede mną ukrywasz! Nie chcę być, kuźwa, nachalna, ale mi to uniemożliwiasz!
- Nie kłóćmy się, proszę. - łapie się za głowę. Słyszę udręczenie w jego głosie.
- Ja się nie kłócę, ja cię tylko uświadamiam. - oznajmiam zimnym tonem. - Zadręczasz się odejściem All Mighta, wiem o tym. Jednak wiecznie czegoś mi nie mówisz. Możesz mieć, kurwa, problemy z komunikacją z innymi, ale po prostu mi do cholery jasnej zaufaj! Nie jestem twoim wrogiem! Chcę Ci tylko pomóc...
- Nie możesz mi pomóc... - szepcze i podnosi głowę. Spoglądam w jego czerwone oczy i widzę w nich nieme przeprosiny. - Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego. I tak żałuję, że się o tym dowiedziałem.
- Chyba rozumiem. - kiwam głową i opieram ją na jego ramieniu. Coś, o czym nie może mi powiedzieć...
Przez wiele lat ukrywałam wiele rzeczy. Niektóre ukrywam nawet teraz. Chyba wiem, jak się czuje.
- Zimno ci. - stwierdza, gdy moim ciałem wstrząsa dreszcz. - Chodźmy do środka. - Zaprzeczam potrząśnięciem głowy i wtulam się w jego bok. Chłopak obejmuje mnie ramieniem i pociera moje ramię.
***
Spać.
Spać.
Kurwa, spać.
Powrót o szóstej rano to zły pomysł. Bardzo zły pomysł. A jeszcze gorszym pomysłem jest pobudka o dziesiątej, bo dziewczyny się zleciały, żeby wypytać mnie o cały wieczór. Nie mam najmniejszej ochoty o wszystkim opowiadać i próbuję się jakoś wymigać.
- Możemy o tym porozmawiać później? - pytam ziewając. Dajcie mi, do jasnej anielki, spać. - Jestem strasznie zmęczona i mój mózg jeszcze nie pracuje prawidłowo.
Dziewczyny kiwają głowami i zaczynają się kierować do wyjścia.
- Mam pomysł! - wykrzykuje nagle Mina. O nie, jak ona ma pomysł, to ja już jestem na nie. - Urządźmy dziś babski wieczór!
- Nie. - mamroczę pod nosem. Niestety odpowiedź reszty jest przeciwna. Co ja wam zrobiłam? Pytam się, co?! - To ja pójdę po zapas zupek chińskich do psora...
~
Co jak co, ale te dormitoria są za daleko od cywilizowanych sklepów. Pół godziny piechotą to o trzydzieści minut za dużo. Tym bardziej jeśli wracasz z dwoma torbami zapełnionymi słodyczami i żarciem. Trzeba było jednak wyprosić Aizawę o pozwolenie na wyjście dla Katsu. Idę wolnym krokiem przez zatłoczoną ulicę i rozglądam się wokoło. Ludzie spieszą się przez całe życie, nawet w wakacje nie zwalniają. Ciągle gdzieś pędzą. Nikt nie stara się zatrzymać i cieszyć chwilą.
Ja też.
Nie chciałabym zatrzymać się i stać w miejscu. Może i jestem teraz teoretycznie szczęśliwa, jednak chcę iść dalej. Chcę sprawdzić przyszłość, to, co się jeszcze wydarzy. Nieważne, że może być coraz gorzej. Zawsze jest ta szansa, że będzie jeszcze lepiej. Coś się zawsze ułoży, nie ma samych złych zakończeń.
- Nie za ciężkie te torby?
Zawał - nagłe ograniczenie przepływu krwi przez tętnice równające się z niedoborem tlenu, potocznie zatrzymanie akcji serca. Nie to nie to. Zbyt delikatne.
- Wyczuwasz moje jedzonko czy jak? - odwracam się do zakapturzonej postaci za mną. - Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Jesteś zła za to, że porwałem twojego chłopaka?
- Nikt mi nie wmówi, że jesteśmy spokrewnieni... - wywracam oczyma. - On nie jest moim chłopakiem. I tak, jestem przez to zła. A teraz pozwól, że odejdę zła na ciebie i pójdę coś wszamać. - Odwracam się z powrotem z zamiarem odejścia, jednak chwilę potem czuję, jak mój nadgarstek oplata jego dłoń. Uhg...
- Powiem Ci, że jednak nie zawiodłem się na tym twoim chłoptasiu. Byłem przekonany, że w końcu się podda. Jednak nadaje się na bohatera.
- Idiota, nie bohater. - prycham. - Nie dasz mi spokoju, prawda?
- Nie ma takiej możliwości. - kręci głową.
- Nah... To chodź się gdzieś przejść. - proponuję i wciskam mu w ręce torby z zakupami. - Ale niesiesz to i nawet nie próbujesz podjadać.
I tak zamiast wracać do dormitorium, skończyłam siedząc na jakimś placu zabaw z moim bratem - złoczyńcą, popijając zimną lemoniadę. Ja to mam popaprane życie.
- Shi-Tomura? - spojrzałam tylko czy sie nie pogniewa, jak powiem do niego po imieniu, jednak, ku mojemu zaskoczeniu, tylko się lekko uśmiechnął. - Skąd wogóle wiedziałeś, że jestem twoja siostrą?
- Hm... Powiedzmy, że przypadkowo trafiłem na twoje zdjecie. Totalnie przypadkowo. A wszędzie bym rozpoznał te różowe włosy i słodką twarzyczkę.
- Czyli widzieliśmy się za dzieciaka!? - O mały włos nie spadam z poprzeczki huśtawki, na której siedzę. Okej... Tego się nie spodziewałam. Ale kiedy? Raczej bym pamiętała.
- Miałaś trzy lata kiedy ostatnim razem się widzieliśmy. Byłbym mile zaskoczony gdybyś mnie pamiętała, jednak to niemożliwe. Twój ojciec był bliźniakiem mojego. - Moje brwi momentalnie podjeżdżają do góry. - Nieźle co? Przez ich dobry kontakt często się razem bawiliśmy. Mieszkaliśmy też niedaleko. Zresztą nasze matki też się dobrze dogadywały. Po tym kiedy mój ojciec... odszedł powiedział, żebym się tobą zajął. Później, z nieznanych mi wtedy powodów, przestaliśmy się spotykać. Z tego, co mi teraz wiadomo, twoja matka nagle zaczęła twierdzić, że to nasza wina, że przez nas twój ojciec odszedł. Zachorowała, a po trzech latach... No... dobrze wiemy jak to się skończyło. - Nie chciałam tego rozpamiętywać, ale nadal byłam świecie przekonana, że pamiętałabym brata. Nie chciałam wierzyć, że mogłam o nim zapomnieć.
- Wybacz, ale nie mogę uwierzyć, że naprawdę się wcześniej widzieliśmy. Nie obraź się ale... mógłbyś może opisać jak wtedy wyglądałam? Chcę się tylko upewnić....
- Zwykle chodziłaś w niebieskiej sukience. - Prawda, bardzo ją lubiłam. - Miałaś nieco dłuższe włosy i oczy wydawały się większe. - Cholercia to też prawda, ale jest jedna rzecz, której nie mógł przeoczyć. Tamte mógł zgadnąć ale z tym nie będzie tak łatwo. - Ii... nosiłaś okulary. W czarnych oprawkach. Pamiętam.
Cholera to się naprawdę stało. Widziałam się z nim za dzieciaka. Bawiłam się z nim. I wróciło jedno głęboko schowane wspomnienie. A raczej obraz. Na szafce, na której stał telewizor, stało zdjęcie, a na nim ja z papierową koroną na głowie, w niebieskiej sukience, włosy były rozpuszczone, nieco dłuższe niż są teraz. Nie ogarniałam co się dzieje, obok stał chłopiec pokazujący ręką obiektyw, tam, gdzie miałam się patrzeć i sam się uśmiechał. Chłopczyk o niebiskich włosach. I przypomniałam sobie, jak bardzo lubiłam się z nim bawić. Zawsze wymyślał jakieś fajne zabawy i pocieszał, kiedy stała mi się krzywda.
To był Tomura.
Oczy mnie zapiekły na to wspomnienie. To niemożliwe. A jednak, wszystko się zgadza. Nawet choroba mojej matki, która zaczęła się na dobre, kiedy miałam trzy lata.
- Tomura... - szepczę i zeskakuję z poprzeczki, robiąc przewrót w przód, żeby zamortyzować upadek. Chwiejnym krokiem podchodzę do chłopaka, siedzącego na huśtawce i niepewnie go przytulam. Niebieskowłosy przez kilka sekund siedzi jak sparaliżowany, jednak w końcu także się do mnie przytula. - Opiekowałeś się mną...
______________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro