Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.19 Najlepsze Curry Świata

- Podczas tegorocznego letniego obozu liczymy, że wespniecie się na nowy poziom, na Plus Ultra!

Stoimy właśnie całą klasą przed szkołą i słuchamy wychowawcy. No dobra, słuchamy to pojęcie względne. Ja tam jestem zajęta wbijaniem palca w bok Kirishimy. Bo po co mam słuchać całej tej przemowy o tym, że będziemy mieli totalny wycisk? To chyba oczywiste. Uraraka, Mina i Kaminari zaczynają odprawiać jakieś dzikie tańce, a ja i reszta klasy gapimy się na nich jak na totalnych debili.

- Uczniowie w klasie A mają zajęcia wyrównawcze?! - Rozpoznam ten wkurwiający głos z kilometra. Nawet się na niego nie patrząc zaczynam iść w jego stronę. - Co oznacza, że część z was oblała egzaminy?! Ale jakże to tak, czy to nie dziwne?! Przecież powinniście być o wiele lepsi od B! Jak to możliwe?!

Nosz kurwa mam już go dość.

- Daj se siana, Monoma. - Mówię te słowa jednocześnie z Kendo, która przed chwilą stanęła po drugiej stronie chłopaka i ogłuszamy go walnięciem w tył głowy.

- Rudzielec! - przestępuję nad nieprzytomnym blondasem i przytulam dziewczynę.

- Cześć, Mei! - odpowiada z uśmiechem i odwraca się do mojej klasy, podnosząc Neito za kołnierz i ciągnąc go do autobusu. - Sorki za niego!

Wracam na swoje miejsce obok Eijiro i słysząc komentarz Minety o "lasencjach z B" i "wyborze jak w bufecie" nie mogę się powstrzymać i szybkim ruchem wyrzucam go w pobliskie krzaki.

~

Zabijcie mnie. Nożem, siekierą, patykiem czy czym tam wolicie, ale mnie zabijcie. Albo zabijcie tego, kto ustalał, jak mamy siedzieć.

Wychowawca się nie zgodził na zmianę, nawet groźby i walnięcie Iidy w szczękę nic nie dało. Nic. Zostałam zmuszona do tego siłą.

Zmuszona do siedzenia razem z Bakugo.

Zajebiście, no nie?

Jedziemy jakąś drogą w lesie. Tylko tyle widzę, bo Katsuki siedzi przy oknie. Zrezygnowana odblokowuję ekran smartfona i przeglądam social media, nic innego mi nie zostało, jak przeczekać tą podróż w spokoju.

Spokoju... Zajebistego mi spokoju. Po kilku minutach mojego wpatrywania się w telefon, autobus gwałtownie skręca, przez co wpadam na blondyna. Co ja wam ludzie zrobiłam?! Klnę po nosem i wracam do poprzedniej czynności.

~

Idę długim korytarzem. Nie ma tu żadnych ozdób, ściany są szare, podłogę pokrywa biała wykładzina.

Nie wiem, co ja tu robię.

Idę przed siebie, na końcu widzę ciemne drzwi. Przyspieszam.
Czuję jakby ktoś mnie obserwował. Oglądam się przez ramię, lecz nikogo nie widzę.

Biegnę.

Nagle stoję już przed drzwiami. Jestem zmęczona, jakbym przebiegła maraton.

Co tu się kurwa dzieje?!

Drżącą dłonią otwieram drzwi i znajduję się na leśnej polanie. Tej samej, z mojego koszmaru.
Tym razem nie ma tu światełek i koca na środku. Jest tu ciemno. Na drugim końcu widzę oświetloną ścieżkę.

Znowu zaczynam biec, choć tego nie chcę.

Wbiegam w las i sceneria się zmienia.
Nic nie widzę. Nagle rozbłyska światło i widzę dobrze znany mi obraz.

Moja matka w łazience.

Wisząca pod sufitem. Z grubym sznurem na szyi. Jej twarz jest spokojna, wygląda prawie jakby była szczęśliwa. Niespodziewanie przede mną pojawia się czarna dziura, w której jest Katsuki.

To ten sam portal.

Portal z USJ. Ciemność coraz bardziej pochłania chłopaka.
Chcę go złapać za rękę, lecz nie mogę się ruszyć.
Usta blondyna poruszają się wymawiajac jedno krótkie zdanie.
"Wrócę do ciebie, Mei"

Portal znika.

Z moich oczu zaczynają cieknąć łzy, a z gardła wyrywa się cichy krzyk.

~

Budzę się.

To był znowu jakiś jebany koszmar.

Dopiero dochodzą do mnie jakieś bodźce. Słyszę lekko zagłuszony gwar rozmów. Czuję pot spływający po całym ciele i słone łzy płynące z moich oczu. Czuję, że moja głowa jest oparta o czyjś bark i czyjeś ramię mnie lekko obejmuje.

Prostuję się jak oparzona i patrzę na chłopaka siedzącego obok. Patrzę na jego twarz i widzę... Troskę? Czułość? Chyba przez ten koszmar mi się wzrok pogorszył.

- Mei, co jest? - jego głos jest cichy, uspokający. Nie mam siły na kłótnię. Nie dziś. Nie teraz.

- To... - zaczynam zachrypniętym głosem i odchrząkam, mówiąc dalej. - To tylko sen. Nic mi nie jest.

To tylko sen. Tylko dlaczego cały czas mam przed oczami obraz mojej matki? Dlaczego mogłabym opisać każdy szczegół tej polany? Dlaczego? Na samo wspomnienie przechodzi mnie dreszcz i moją twarz zalewa kolejny strumień gorących łez. Katsu dalej mnie niepewnie obejmuje. Mnie, żałosną dziewczynkę, która nie potrafi poradzić sobie z durnymi snami. Żałosną dziewczynkę, która jest tak słaba, że nie radzi sobie ze swoimi emocjami. Żałosną dziewczynkę, która go potrzebuje, ale boi się odrzucenia.

Poddaję się.

Wycieńczona poddaję się spazmatycznemu płaczu i przywieram do blondyna obok mnie. Ten lekko gładzi moje plecy i układa swoją głowę na mojej.

- Jestem przy tobie. - szepcze w moje włosy.

***

- Przerwa. Musimy wyjść.

Głos Katsu wyrywa mnie z otępienia. Cała zdrętwiała prostuję się i chwiejnie wstaję. Przez chwilę mam mroczki przed oczami i kręci mi się w głowie, przez co prawie upadam do tyłu. Ratują mnie silne ręce blondyna stojącego za mną. Gdy odzyskuję równowagę, puszcza mnie, ale po chwili czuję jego dużą dłoń na swoim ramieniu.

- Masz, może Ci pomoże. - mówi cicho i wkłada mi w rękę batonika. Kit Kat z masłem orzechowym. Czy on ma je zawsze przy sobie?

Odwracam się w jego stronę, lecz nie patrzę na jego twarz. Nie mogę spojrzeć mu w oczy, znowu pokazałam mu swoją słabość. Uparcie wgapiam się w jego klatkę piersiową.

- Umm, dzięki i przepraszam za wcześniej. Nie powinnam się tak rozklejać. - mówię szybko i odwracam się, wychodząc z autobusu.

Znajduję Kirishimę, który wita mnie głupim uśmieszkiem i rozglądam się wokoło, zjadając batonika. Moją uwagę przykuwa czarny samochód stojący nieopodal. Skądś go kojarzę...

- Czołem, Eraser! - Ten głos, znam go. Drzwi samochodu się otwierają i na moją twarz wkrada się szeroki uśmiech.

- Miło znów... - zaczyna nasz wychowawca, lecz przerywa mu mój pisk.

- Pussycats! - krzyczę i podbiegam do Mandalay i Pixie Bob, przytulając je.

- Mei! Zmizerniałaś. - komentuje blondynka.

- Ekhm, mogłybyście się przedstawić dla reszty? - nasze powitanie przerywa nauczyciel. Kobiety zgodnie kiwają głowami i przedstawiają się dla reszty swoim firmowym przywitaniem, w czasie którego zauważam jeszcze jedną znajomą osobę. Stoi właśnie tyłem do mnie, więc szybko zmieniam się w mysz i podbiegam w tamtą stronę.

- Kya... - powracam do ludzkiej formy i staję z tyłu, mówiąc coraz głośniej. - Zgredku, śmiedzielu! - Chłopiec podskakuje z krzykiem, ale przytrzymuję go obejmując. - Mogłeś spierdalać, a jednak zostałeś czekając na swoją prawowitą panią. Dobry z ciebie Zgredzior. Mam nadzieję, że przygotowałeś się mentalnie na ten tydzień. Wiedz, że nie będziesz miał ze mną łatwo.

W czasie mojego, jakże pięknego przywitania, na twarzy mam diabelski uśmiech. Wszyscy już mnie słyszą i gapią się na naszą dwójkę.

W momencie, gdy na chwilę rozluźniłam uścisk, patrząc na miny innych, Kouta wyrwał się i zaczął uciekać. Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła go gonić. Kiedy w końcu go łapię, jesteśmy jakieś dwa metry od Aizawy.

- Aisaka. - zwraca się do mnie wychowawca.

- Psorze. - posyłam nauczycielowi szeroki uśmiech, obejmując ramieniem szyję chłopca.

- Czy ty grozisz dla kilkuletniego dzieciaka? - pyta unosząc brew.

- Ja?! - udaję oburzenie. - Nigdy! To jest mój najlepszy przyjaciel! On jest dla mnie jak młodszy brat! Prawda, Kouta? - zwracam się do czarnowłosego, który próbuje się wyrwać. - PRAWDA, KOUTA? - ponawiam pytanie bardziej naciskając. Izumi sztywnieje i nerwowo kiwa głową. - Widzi pan, psorze, my prawie jak rodzina jesteśmy! Ty mały skurwielu, nie uciekaj ode mnie!

Nosz znowu! Zawsze znajdzie taki moment, gdy odwrócę swoją uwagę i spierdziela. To ostatni raz.

- Nawet mi nie biegnij w tamtą stronę! I tak cię złapie, Zgredziu! Nie biegnij do niego!

Takie oto okrzyki wypływają z moich ust, kiedy Kouta zaczyna biec w stronę stojącego na uboczu Bakugo. On jest jakimś jasnowidzem czy jak, że wie jak bardzo nie chcę się do niego zbliżać?! Chłopiec chowa się za zdezorientowanym blondynem, a ja nie daję za wygraną i gonię go wokół chłopaka. No zajebiście... I oczywiście, w tym momencie moja ciotowatość musiała dać swój popis. Centralnie przed Katsu potykam się o dziurę w asfalcie. Szykuję się na twarde spotkanie z ziemią, kiedy czuję czyjeś ręce oplatające mnie w pasie. Otwieram do tej pory zamknięte oczy i spoglądam na twarz mojego wybawcy, jednak szybko odwracam wzrok. Na dzisiaj mi starczy sytuacji z jego udziałem.

- Coś chyba cię ciągnie w moje ramiona dzisiaj. - słyszę jego głos przy uchu i czuję dziwny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Robię głęboki wdech, co jest złym pomysłem, ponieważ od razu dociera do mnie zapach karmelu. Mei, zrób coś, nie możesz być aż tak żałosna. Kogo ja oszukuję? Jestem żałosna na każdym kroku.

- Wiem, że twoje gigantyczne ego potrzebuje takich zachowań, ale nie wyobrażaj sobie za dużo. - Mówię zimnym głosem, prostując się i w końcu patrząc w jego czerwone oczy. Stoimy naprzeciw siebie, dzieli nas tylko kilka centymetrów, a chłopak cały czas obejmuje mnie w pasie.

- Nie zaprzeczę, lecz mogłabyś częściej na mnie wpadać i spać na moim ramieniu. - puszcza mnie, puszczając oczko i odchodząc. Co tu się odpierdoliło? Na dziś już starczy wrażeń...

- Aisaka, skończyłaś? - pytanie wychowawcy wyrywa mnie z osłupienia. Potrzasąsam głową i odwracam się do reszty, kilka osób patrzy się na mnie z otwartymi gębami.

- Jeszcze nie skończyłam, ale muszę sobie zrobić przerwę, więc może psor kontynuować. - wymuszam uśmiech i staję przy klasie.

- Dzięki wielkie, Mei. - zwraca się do mnie Mandalay. - Wracając, całe te tereny są naszą własnością. Zatrzymacie się u podnóża tamtej góry. - Kobieta wskazuje na górę oddaloną o dobre kilka kilometrów. Główny budynek rezerwatu.

- Więc po co się tutaj zatrzymaliśmy? - pyta Uraraka, a ja już zaczynam się domyślać, o co chodzi. Jak widzę, reszta klasy też zaczyna wszystko kalkulować i postanawiają zrobić taktyczny odwrót do autobusu. Patrzcie, bo się wam uda. Podczas gdy wszyscy kierują się do autobusu, ja zmieniam się w mysz i podbiegam do barierki.

- Mamy w tej chwili dziewiątą trzydzieści. - słyszę za sobą głos Mandalay i moje przypuszczenia się sprawdzają. Powracam do ludzkiej formy i wspinam się na ogrodzenie. - Jak się wyrobicie do dwunastej, dostaniecie obiad, koteczki!

- To widzimy się za godzinę, Man! - krzyczę i zeskakuję w przepaść. Słyszę krzyk kilku osób, lecz szybko ustaje, gdy wzlatuję w powietrze w postaci orła. Po kilkudziesięciu metrach dociera do mnie huk eksplozji i krzyki innych. No tak, Pixie sobie z nimi poradziła, muszę tylko uważać, żeby te jej ziemniaki mnie nie dosięgnęły. Łatwizna!

~

Podczas lotu przez jakiś czas słyszałam odgłosy walki, lecz szybko się od nich oddaliłam. Tak, jak stwierdziłam, w obozie byłam już po godzinie.

- To gdzie ten obiad? - pytam z radosnym uśmiechem Tygrysa stojącego przed budynkiem.

- Zmizerniałaś. - komentuje tylko, na co wywracam oczyma.

- Już to słyszałam. To właśnie oznacza, że potrzebuję obiadu. - Mówię lekko zdenerwowana. Jestem okropnie głodna, a głodna Mei, to zła Mei.

- Mi się wydaje, że trzeba ci czegoś innego. - Stwierdza, a ja posyłam mu pytające spojrzenie. - Trening.

Nosz kuwa...

- Alee... - przeciągam i patrzę na niego zmarnowanym wzrokiem. - Nie mam innego wyjścia, tak?

- Potwierdzam - kiwa głową, po czym odwraca się i kieruje na plac za budynkiem. - Nie pomogłaś przyjaciołom w pierwszym zadaniu, tak nie postępuje bohater. Teraz czas na karę. Póki klasa nie przyjdzie, nie dostaniesz obiadu.

~

Mam. Kurwa. Dość.

To jest chyba, kurwa, jakiś żart. Kilka godzin treningu bez jedzenia! Ja się jeszcze dziwię, że miałam siłę na przemiany.

Klasa wróciła kilkanaście minut temu, a ja dopiero skończyłam i idę od razu do stołówki. Gdy wchodzę do pomieszczenia i wszytkie głowy zwracają się w moją stronę, uświadamiam sobie, jak strasznie muszę wyglądać. Kosmyki włosów przyklejają się do mojego, spoconego czoła, mundurek mam wymięty, a na twarzy wymalowane jest zmęczenie. Lepiej być nie może...

A jednak może! Idąc do stolika zaczepiłam się o właśne nogi i runełam na podłogę. Wstaję i idę pomiędzy stołami, szukając wolnego miejsca. Dopiero pod koniec widzę miejsce na ławce. Podchodzę do stołu i opadam na siedzenie.

- Jedzonko... - mruczę pod nosem i łapię się za miskę ryżu z kurczakiem. - Mięsko...

- W piwnicy cię trzymali, czy do klatki z małpiatkami wsadzili?

- No chyba nie... - Odstawiam talerz z pierożkami i patrzę się w prawo. Czemu ja go, kurwa, nie zobaczyłam?! Jebać to. Łapię za swój talerz i sztućce i wstaję od stołu. Chcę już odejść, gdy czuję jak ktoś ciągnie mnie za rękę. Rękę, w której trzymam mój ukochany ryż z kurczakiem. Czując nagle uścisk lekko podskakuję, przez co miska wypada mi z dłoni i upada na ziemię, rozbijając się. - Moje jedzonko! - krzyczę zrozpaczona - Ty! - Momentalnie się odwracam i staję na przeciw blondyna. Dzieli nas kilkanaście centymetrów. Wbijam palec wskazujący w jego klatkę piersiową i zaczynam mówić cichym, spokojnym głosem. - Toleruję twoje durne wahania nastrojów, twoje debilne wybuchy złości, nawet twoje durne gadki. Ale teraz to przesadziłeś.

- Przecież to tylko głupia miska ryżu. - stwierdza obojętnie. Muszę wziąć kilka głębokich oddechów, żeby nie zabić go na miejscu.

- Bro, przecież ją znasz. Ona za żarcie może zabić. - słyszę gdzieś za mną głos Kirishimy. - Mei, uspokój się. Zaraz dostaniesz drugą miskę.

- Tu nawet nie chodzi o ten ryż. - Odpieram lekko zdenerwowanym tonem. - Tu chodzi o to, że on się po prostu mną bawi. Mną i moimi uczuciami! - Ostanie zdanie wykrzykuję i policzkuję chłopaka przede mną. Dopiero po chwili, dociera do mnie co właściwie zrobiłam. Krew odpływa mi z twarzy, a ręce zaczynają się trząść. Nie myśląc długo, odwracam się na pięcie i wybiegam ze stołówki.

~

- Mei? Jesteś tu?

Drzwi mojego pokoju lekko się uchylają i ukazuje się w nich głowa Kirishimy. Chłopak wchodzi do pomieszczenia i zauważam w jego rękach tacę z jedzeniem.

- Skończył się ryż z kurczakiem, ale wziąłem ci pierożki i yakitori, i takoyaki, i tamagoyaki, a i jeszcze ramen. - informuje mnie, stawiając potrawy na szafce nocnej. Jestem głodna, ale jednocześnie nie mam ochoty na jedzenie.

Odwracam głowę w stronę okna i przyglądam się rozciągającemu wokół lasu. Dostałam ten sam pokój, co na praktykach, z czego się cieszę, ponieważ mam tu niezłe widoki na okolicę. Słońce już prawie zaszło i robi się coraz ciemnej. Lubię tą porę, gdy dzień spotyka się z nocą. Ten połmrok i lekki chłód mnie uspokajają. Zawsze kochałam oglądać wschody księżyca.

- Ja już nie wytrzymuję. - wyznaję po jakimś czasie. Czuję piekące łzy pod powiekami, lecz szybko je przeganiam. Więcej nie pokażę swoich słabości.

- Wiem, że przesadza, ale daj mu szansę. - czerwonowłosy staje obok mnie. - On po prostu próbuje jakoś odbudować waszą relację.

- Odbudować relacje, dobre sobie... - prycham. Zeskakuję z parapetu i podchodzę do szafki nocnej. Podnoszę talerz z pierożkami i siadam na łóżku, zaczynając jeść. Gdy biorę pierwszy kęs, robię naburmuszoną minę. - Zimne.

- Gdybyś nie postanowiła dramatyzować, to byś zjadła ciepłe. - komentuje cicho.

- Ty nic nie rozumiesz... - siadam prosto i patrzę w oczy przyjaciela. - Bakugo ma wiecznie jakieś problemy ze mną. Na Festiwalu zwyzywał mnie i twierdził, że przejmuję się jakimś pieprzonym mieszańcem bardziej niż nim. Później chce cię pobić, bo mi pomagasz. Co jest najlepsze, tego samego dnia na biurku znajduję kaktusa od niego! Nawet mój pseudonim to jego pomysł! Słyszałam jego rozmowę, twierdził, że mu niby na mnie zależy. Tylko szkoda, że później znów mnie wyzywa! Do tego jeszcze dochodzi dzisiejszy dzień. W autobusie mi pomógł, ale jego późniejsze zachowanie było jakieś dziwne. Nigdy nie mówił takim tonem. Oczywiście ja musiałam coś sobie ubzdurać. On się przecież tylko mną bawi...

- Za jakiś czas zrozumiesz, o co mu chodzi. Musisz być cierpliwa, on ma problemy z takimi rzeczami. - widzę coś jakby stres na jego twarzy. To do niego nie podobne. - Dobra, zajadaj i już o tym tyle nie myśl.

Muszę odbudować mój zrujnowany mur.

~

Gorąca woda, tego mi trzeba było. Długa kąpiel w gorących źródłach to idealne odstresowanie. Brakuje jeszcze żarełka. No ale, nie można mieć wszystkiego. Poprawiam się na miejscu i przymykam oczy. Oczywiście ktoś mi zawsze musi przeszkodzić.

- Nieźle załatwiłaś Bakugo - słyszę głos Jiro obok mnie. Leniwie otwieram oczy i patrzę się na jej twarz. Czemu mi to robi? - Po tym jak wyszłaś, siedział przez jakieś pięć minut bez ruchu, aż w końcu zdenerwowany wyszedł ze stołówki. Jeszcze te "znowu spierdoliłem", siedziałam kilka miejsc dalej i słyszałam jak to mówił. Takie trochę nie w jego stylu.

Ojej, rozwydrzony chłopczyk nie dostał tego, czego zachciał. Jak mi przykro. Ale powinien być zadowolony, przecież udało mu się ze mnie zrobić idiotkę. To ja, z naszej dwójki, wyszłam na pieprzniętą histeryczkę. Znowu.

- Nie gadajmy o tym, okey? - proszę trochę zbyt ostro. Twarz dziewczyny tężnieje.

- Dobra, sorry. Myślałam, że się kolegujemy. - odpowiada urażona i odwraca się, odchodząc. Kurwa.

- Nie o to mi chodziło. - mamroczę pod nosem, lecz czarnowłosa już jest kilka metrów dalej.

Znowu spierdoliłam.

Zanurzam się po samą brodę i zaciskam oczy. Nie nadaję się do nawiązania dobrych relacji z innymi. Albo na kogoś za bardzo naskakuję, albo rozpierdalam przyjaźnie innych. Gdy żyłam w swoim świecie, bez innych ludzi, było o niebo lepiej. Muszę przestać ranić.

Moje użalanie się nad sobą, przerywa jakiś krzyk dochodzący ze szczytu ściany odgradzającej łaźnie naszą i chłopców. Zadzieram głowę do góry i zauważam kawałek czerwonej czapki wystający pomiędzy ścianami. Chyba mały piździel Mineta chciał choć raz w życiu zobaczyć nagie baby. Coś mu się nie udało. Wydaje mi się, że do jego śmierci, która najpewniej nastąpi z moją pomocą, mu się to nie uda. Ale chwila. Co tam robił Kouta?!

- Zgredzior! - wydzieram się na całe gardło. - Co ty tam do cholery jasnej robisz, mały zboczeńcu?!

Chłopiec odwraca się w naszą stronę i widząc nas, całe roznegliżowane, odskakuje do tyłu z wrzaskiem i znika za ścianą. Ups.

~

Pierdolone koszmary.

Pierdolony trening.

Pierdolone życie.

Spałam tylko pół godziny. Jebane pół godziny. To chyba jakiś żart. O świcie zostaliśmy zerwani z łóżek i zaczęliśmy trening naszych indywidualności. Kilka godzin ciągłych przemian z krótkimi przerwami na jedzenie, nawet nie miałam chwili, żeby pogadać z Kirishimą.

Przez całą noc rozmyślałam o wczorajszej sytuacji. Muszę odbudować mój mur, ale nie potrafię. Przez te kilka miesięcy moje życie wywróciło się do góry nogami i nie dam rady tego zmienić. Nie mogę znowu zamknąć się na ludzi, poznałam zbyt wiele osób, na których mi zależy. Nie zdołam podejść do Kirishimy i powiedzieć, że nie możemy się przyjaźnić, bo ranię wszystkich dookoła. Choć powinnam tak zrobić. Zraniłam już zbyt wiele osób.

- Koniec na dziś, wracamy!

Głos Aizawy wyrywa mnie z zamyślenia. Potrząsam głową i cicho wzdycham, kierując się za klasą. Zostaję kilka metrów w tyle, ponieważ nie mam ochoty słuchać narzekań innych. Okey, też jestem zmęczona, ale nie mam zamiaru ogłaszać tego całemu światu. Jednak po chwili dałącza się do mnie Kirishima.

- Ohayo, Żeluś - Wita mnie i otacza ramieniem. Jak już mówiłam, nawet nie mieliśmy okazji się dziś przywitać. - Przepraszam za wczorajsze odpały Minety. Nie daliśmy rady go powstrzymać.

- Nic nie szkodzi. - posyłam w jego stronę uśmiech i modlę się, aby nie zobaczył jak wiele on mnie kosztuje. Nie chcę go zamartwiać moimi problemami. - Kouta nam pomógł.

- Właśnie, nie wnikam, co on tam w ogóle robił.

- No ja też wolę nie wiedzieć. Ale moje ciałko działa paraliżujaco na małych zboczenców. Widziałeś jak zareagował? Był nim oszołomiony! - śmieję się, a przyjaciel zerka na mnie jakbym uciekła z psychiatryka.

- No chyba bardziej przerażająco! Młody zemdlał z przerażenia na jego widok! - stwierdza, na co wybucham jeszcze większym śmiechem. Może jestem egoistką, ale nie potrafiłabym pozbawić się jego towarzystwa.

Po chwili marszu dotarliśmy do obozu, gdzie Pussycats oznajmiły, że dziś sami sobie gotujemy. Jak nie spalę całego rezerwatu to będzie dobrze.

Całkiem szybko uwineliśmy się z tym curry.

- Kiri, ja wiedziałam, że nie umiesz gotować. Ale żeby spalić kurczaka... Mówiłam ci przecież, żeby smażyć go tylko przez kilkanaście minut. Nie pół godziny! - zwracam się do przyjaciela, kierując się do swojego miejsca przy stole, gdzie odłożyłam bluzę. Gdy dochodzimy do ławki, zauważam na stole miskę z potrawą i dołączoną do niej kartkę. Czytam tekst i moje brwi podjeżdżają do góry.

"W ramach przeprosin za twój ukochany ryż z kurczakiem.
Od mistrza curry. Nie udław się, Karzełku."

- Ktoś ma wyrzuty sumienia. - śmieje się cicho Kirishima, czytając przez moje ramię. - Jedz póki ciepłe.

Nieufnie spoglądam na miskę, mam małe wątpliwości. Nie to że coś, ale wczoraj spoliczkowałam go na oczach całej klasy, więc mam obawy, że czegoś mi tu dosypał.

- No przecież nie dodałby tu jakiejś trucizny! - Nakłania mnie czerwonowłosy. - On się nie bawi w takie rzeczy, szybciej by ci poderżnął gardło na oczach wszystkich, niż zrobił to podstępem.

- No dobra, wygrałeś - stwierdzam po chwili namysłu. - W końcu jak dają darmowe, to trzeba korzystać!

Biorę pierwszą łyżkę potrawy i zamykam oczy z zadowolenia. To. Jest. Najlepsze. Curry. Świata. Zjadam całą miskę w kilka minut i pragnę tylko więcej i więcej.

Od dziś jadam tylko curry przygotowane przez Bakugo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro