PIERWSZA
Ta historia zawiera niezwykle drobne elementy, które krzyżują się z moim realnym życiem, jednak są one tak drobne, że powinny rzucać się w oczy. Co jest prawdziwe? Imię. Zdecydowanie imię głównego bohatera, oraz jego profesja - korelentnie łączą się z kimś bardzo ważnym dla mnie. Może również jedna czy dwie kwestie dialogowe... Może uda się również wyłapać jakieś zawoalowane nawiązanie do cudownej grupy NOS, sprawcy tego całego, twórczego zamieszania.
Autorki z grupy NOS na FB to fighterki. Wszystkie po kolei i każda z osobna to Osoby Twórcze, Artystki o Wielkich sercach, które codziennie sprawiają, że dostaję pisarskie doładowanie prosto w mózg (tam się przecież dzieje cała magia...). I chociaż ze względu na przyczyny osobiste, jest mnie z nimi mniej, wiem z całą pewnością, że nie wykluczyły mnie ze swojej ptasiej grupy, bo NOSowe Autorki wspierają całą rozpiętością skrzydeł. Dziękuję każdej z Was.
Za wsparcie.
Za doładowanie statystykami.
Za pokrzepiającą pomoc i dobre słowo (Joanna i atriabooktok, Was obsypać muszę czekoladą ;)).
Za mnóstwo inspiracji.
Za cudowne wattpadowe historie.
Za wiedzę.
Za humor, humor, humor, który sprawia, że czasem ciężko jest się nie osrać. :D
Za możliwość obserwowania, jak stawiacie i będziecie stawiać dalsze kroki, aby wkroczyć na pisarską scenę - mam już listę książek, które wizualizuję sobie jako papierówki, i wiem, że prędzej czy później, traficie na półki Elektroniki Muzyki Prasy i Książki (tzw. Empik).
Opowiadanie powstało w odpowiedzi na akcję pisarską, zorganizowaną właśnie przez grupę NOS. Do boju stanęły dzielne Pisarki: atriabooktok Jo___anna kuczynskaola JWrotters MagdaLewiska satner- Mahakali_ Queenie_132 thegirlfromstarsxox MiriaMaddie Lovvska Natalia_E_Fox trohical izostworek
Nie ze wszystkimi z Was się znam, ale przypuszczam, że jeśli trafiliście pod NOSowe skrzydła, to z pewnością łączy Nas pasja do pisania. To fantastyczne, że dzięki tej akcji, będę miała możliwość zapoznać się z Waszymi romansami, gdzie każdy Autor wplótł trzy, te same, słowa: dzienniczek, rondel i dług.
Bez Was moje pisanie było osamotnione.
Przed Wami umierało (Imposter Syndrome).
Z Wami - niemal namacalnie czuję pisarskiego ducha, którego zasilacie: humorem, wsparciem, wiedzą czy komentarzem.
Dziękuję Wam, NOS.
☆
— Twoje oceny uległy znacznej poprawie. — Atletycznie zbudowany brunet przysiada na biurku. — Mogę śmiało stwierdzić, że brakuje jedynie ostatniego testu, abyś zaliczyła ten rok, Gianno.
Uśmiecham się w odpowiedzi i nieśmiało patrzę, jak mężczyzna z wolna taksuje mnie wzrokiem. Obciągam brzeg niesfornej spódniczki, a potem odchrząkuję, aby zabrzmieć z większą pewnością siebie.
— To zasługa profesora. Wszystkie korepetycje, których mi pan udzielił, były satysfakcjonujące w wiedzę. — Wytężam swój umysł, aby wyrecytować dokładnie to, co mam zapisane na kartkach wystających z plecaka. Przysięgam, że przez wypchany grafik, nie jestem w stanie odpowiednio skupić się na tej rozmowie. A to problem, bo na ocenie zależy mi najbardziej.
— Satysfakcjonująco wypełnione wiedzą — mruczy, lekko poprawiając moją wypowiedź, co kompletnie zmienia jej wydźwięk. Wywracam oczami z irytacją. — Co to za wzburzona minka? Czyżbyś była sfrustrowana?
Ja pieprzę. Nie tak miała przebiegać ta rozmowa.
Uśmiecham się więc serdecznie i lekko przysuwam do Freda Fostera, który wciąż trzyma otwarty zeszyt z moim esejem.
— Po prostu jestem zmęczona. Myślałam całą noc o tym, jak pana zadowolić. Mam nadzieję, że chociaż trochę mi się udało. — Jest mi niedobrze z każdym słowem, które wypada z tej wyscenariuszowanej rozmowy. Myśl o ocenie, myśl o ocenie. O jebanej ocenie.
— Och... oczywiście, słoneczko. — Jego prawa dłoń wystrzela i sprawnie owija się wokół mojego ramienia. Mężczyzna pociera kciukiem moją nagą skórę. — Masz gęsią skórkę — szepcze z zachwytem.
Silę się na sztuczny uśmiech i prostuję plecy, aby opięta koszula z krótkim rękawem nieco bardziej pokazała, mój i tak już mocno wyeksponowany dekolt.
— Co profesor sądzi o mojej pracy?
— Chyba się zapomniałaś — upomina mnie z dobrodusznym uśmiechem.
Spuszczam swój wzrok na wysokość jego klatki piersiowej. Muszę oddać mu to, że jest dość przyjemnie zbudowany. Może jest nieco zbyt chudy, żeby zaliczać się do promowanego obecnie kanonu „idealnego mężczyzny" ale nie mogę powiedzieć, że nie jest pociągający. I to jest problem, bo z większym zgorszeniem słucham jego dwuznacznych wypowiedzi. Gdyby był brzydszy, mogłabym udawać, że robi to z innych pobudek. Ale, że nie wygląda ani nie zachowuje się jak mizogin, jeszcze ciężej jest mi odciąć się od swoich prawdziwych uczuć.
— Czy moja praca nadaje się na zaliczenie, profesorze Foster? — poprawiam się i równocześnie wracam wzrokiem do jego spojrzenia.
— Twój esej jest zaskakująco dobry. — Jego dłoń, jakby w admiracji do wypowiedzianych słów, zjeżdża, aż do mojego biodra. Przysuwa mnie lekko do siebie, a moje nogi stykają się z czubkiem jego buta. Staram się nie parsknąć, gdyż teraz czuję, jak jego ciało drży; a przynajmniej jego noga, która zwisa z biurka.
Rozlega się głośny grzmot, a ja podskakuję. Cholera, nienawidzę burzy. Po części żałuję, że nie zostałam w mieszkaniu.
— Jednak pańskie wprawne oko wykryło co nieco do poprawek, prawda... — jego spojrzenie się ochładza — profesorze Foster?
Mężczyzna pokrzepiająco ściska moje biodro, a potem odrywa rękę, aby przenieść mój palec wskazujący na fragment, który podkreślił kilkanaście minut temu, podczas sprawdzania pracy.
— Tekst wymaga jeszcze przeredagowania, ale myślę, że na kolejnych korepetycjach użyjemy go jako przykładu i nauczę cię, jak poprawnie stawiać — akcentuje to słowo — wszelkie znaki przystankowe.
Zgrzytam zębami. Brawo, durniu! Chujaj się z chatem GPT. Taki z ciebie profesor jak ze mnie cnotka niewydymka. Masz szczęście, że tak bardzo zależy mi na tej ocenie.
— Z przyjemnością oddam się w profesorskie ręce — recytuję.
— Są takie niewinne, prawda? — pyta, poruszając palcami.
Pewnie. Każda chwila jest odpowiednia na pokazanie mi setny raz, że nie jesteś żonaty. Ani zamężny. Ani zaślubiony czemukolwiek.
Lekko wyjmuję zeszyt z jego dłoni. Dbam o to, aby moje palce dość subtelnie przejechały po skórze jego dłoni, a potem przyciskam zeszyt do swojej piersi i lekko wdycham jego zapach. Fred Foster uśmiecha się drapieżnie, a potem zeskakuje z biurka, nie omieszkając się przy tym o mnie otrzeć.
— Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką, Gianno. — Delikatnym gestem muska czubek mojego nosa. — Bardzo, bardzo niegrzeczną. Znając ciebie trzymałabyś mnie tu cały wieczór — cmoka z udawanym niezadowoleniem. — Zaraz będzie zmierzchać, a ja mam jeszcze prace doktorskie do sprawdzenia.
Mielę w ustach bezgłośne przekleństwo, bo ten palant nijak nie umie nawet udawać, że zna się na profesurze. Marnuje mój czas i umiejętności, ale... nadal zależy mi na jego ocenie — ta myśl dodaje mi nieco animuszu. Zresztą, zaraz prawie koniec mojej roboty.
— Nie poświęciłby mi profesor jeszcze jednej chwili? — Zmuszam się do wykrzesania całej kokieteryjności, jaką w sobie posiadam i wszystko lokuję w swoim głosie. — Mam taki wiersz i naprawdę myślę, że mógłby... — Głośny grzmot przerywa moją wypowiedź. — Cholera — przeklinam.
— Gianno! — upomina mnie Foster. Widzę jak niepewnie rozgląda się po pustej sali wykładowej. Za oknami jest ciemno, wietrznie i chyba na dodatek niebezpiecznie, bo na jednym z okien dachowych leży, całkiem pokaźnych rozmiarów, żerdź.
— Na zjebanego w dupę jednorożca! — przeklinam, a mój puls przyspiesza i nie ma to nic wspólnego z tym, że Foster ociera się kroczem o moje udo.
— Chyba... chyba dokończymy później, co? — Panika dosięgła również jego głosu.
Potężny huk sprawia, że aż uginają się pode mną nogi, a jedyna świecąca lampa na biurku, gaśnie. Zajebiście. Witamy pierdoloną Olimpię, huragan, który według synoptyków miał nas jedynie liznąć lekkim podmuchem.
Czas stąd spierdalać.
Łapię Fostera za wyprasowaną marynarkę i mocno do siebie przyciągam. Jego zszokowany wyraz twarzy jasno pokazuje mi, że wyszedł ze swojej roli.
— Słuchaj pan, zaraz nas świśnie na drugi koniec Georgii, a ja nie mam ochoty ponownie spotykać się z tym małym fiutkiem z Tennessee. Wystaw mi dobrą ocenę, a zwrócę ci połowę kwoty.
— Gianno, nie wiem o czym mówisz — krzyczy, choć jest tak blisko mnie. — Robi się niebezpiecznie, pozwól, że odwiozę cię do domu.
— Ej, zbieracie się?! Zamykam interes! — wrzeszczy woźny, któremu zapłaciłam, za wynajęcie tej sali wykładowej, więcej niż to było konieczne.
I to wszystko. Dla. Pieprzonej. Oceny.
— Proszę się nie martwić! Jestem profesorem z aktualnym szkoleniem BHP i kursem pierwszej pomocy! Odwiozę ją bezpiecznie do domu! — odkrzykuje Foster. Stara się wyprostować, ale mocno trzymam go za chabety.
— To jak? Muszę wiedzieć na czym stoję, zanim się rozejdziemy. — Potężny błysk na nowo rozświetla ciemną salę.
— A spotkamy się za tydzień i zaczniemy z nowym scenariuszem? — mówi dość pewnie, choć reakcje jego ciała przeczą tej odwadze.
— To nie hotel! — drze się woźny. — Wypieprzać mi stąd, bo sam się spieszę!
Furia na moment przejmuje władanie nad moim wzrokiem i Foster staje się niewyraźny. Ocena. Potrzebuję tej oceny.
Puszczam męską marynarkę, a potem odsuwam się i szybko kieruję do jego nesesera, który zostawił na biurku. Grzebię w nim, aż znajduję to, czego potrzebuję.
— Ta spódniczka jest niestosowna. Powinnaś dostać naganę za wdzianie tak krótkiej rzeczy, Gianno.
— Sam ją wybrałeś — szepczę pod nosem, gdy się do niego odwracam. — Założę wszystko, o czym profesor będzie marzył. O ile wpisze mi pan teraz dobrą ocenę do dziennika. — Przyciskam do jego klatki telefon komórkowy. — Wiem jakim jest pan dżentelmenem i jak bardzo docenia moje starania w sprawie eseju. Proszę więc się pospieszyć, bo w domu czeka na mnie mama z kolacją. Będzie bardzo smutna, gdy wrócę tak samotnie mokra. — Dodaję niezbyt istotny szczegół o pośpiechu, a Fosterowi na nowo pojawia się uśmiech na twarzy. Dureń cieszy się, że wracamy do utartego scenariusza.
— Gianno — wymawia pieszczotliwie, prostując się wreszcie poprawnie. — Dobrze wiesz, że nie pozwoliłbym, abyś samotnie osiągała cel podróży. Pojedziemy moim autem, tak jak obiecywałem. To żaden problem. Tak zachowują się prawdziwi mężczyźni.
— Wyjdźcie se dołem przez łazienki! Ja tu zamykam! — odgraża się zdenerwowany woźny, a potem z hukiem zamyka drzwi. Dźwięk przekręcanego klucza jest wręcz złośliwie słyszalny.
Wykorzystuję nieuwagę Fostera i rzucam się na jego szyję.
— Och, profesorze! — głośno zawodzę. — Mama mnie zabije, jeśli się dowie, że nie zaliczyłam tego eseju! Zostanę uziemiona i już nigdy nie będe mogła iść do schroniska, aby wyprowadzać na spacer trzynogie psy i karmić bezzębne koty! One beze mnie nie przeżyją! Pokroją je na jakąś chińczyznę, bo nikt ich nie kocha, tak samo jak mnie nikt nie kocha i wszyscy zemrzemy tacy biedni i sfrustrowani, a moja matka....
— Dobra, dobra! — piszczy, lekko mnie odsuwając od swojego ucha. — Już. — Wklepuje coś w telefon, a zaraz potem z mojego plecaka dobiega głośny dźwięk powiadomienia. — Pięć gwiazdek.
Zajebiście.
— To teraz do domu — zarządzam.
Huk sprawia, że podskakuję. Cholera, to zabrzmiało, jakby co najmniej jakieś drzewo spadło na budynek.
— Kolejny tydzień aktualny na korepetycje? — pyta Foster.
Łapię swój plecak, jego neseser i ruszam w stronę łazienek.
— Chodź pan.
Nie dyskutuje. W ciszy rusza za mną. Gdy mijamy łazienkowe lustra, widzę, że bezczelnie gapi się na moją dupę, ale niczego mniej nie oczekiwałam, skoro moje pośladki wręcz ryczą swoją nagością spod spódniczki, która powinna zwać się paskiem. Otwieram drzwi zewnętrzne, a mężczyzna wpada na moje plecy.
— Biegniesz ile sił, jasne? Jeśli dobiegnę pierwsza i nie wsiądziesz zanim odpalę silnik, będziesz sobie wracał sam.
— Nie za to zapłaciłem — oburza się gdzieś nad moją głową.
— A ja nie na to się pisałam.
Biegnę. Deszcz praktycznie od razu przesącza się przez każdą warstwę ubrania. Niecelnie zjeżdżam kluczykiem po klamce i rysuję trochę karoserii, ale mam to w tyłku. W akompaniamencie sylwestrowych rozbłysków burzy, wpadam wreszcie do auta, praktycznie na równi z Fosterem.
— Miałem prowadzić! — syczy i jest to jedyne co zdąży powiedzieć, zanim na dachu i masce mojego auta, ląduje zerwana linia energetyczna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro