CZWARTA
☆
Na biurku Davida Hardy'ego leży skrupulatnie posegregowana teczka z moim dorobkiem zawodowym. Zdjęcia. Wydrukowane posty z mojego instagrama. Lista miejsc, w których widać mnie na nagraniu.
Powinnam być przerażona.
Powinnam wybiec z tego pomieszczenia.
Remizy.
Z jego życia.
Powinnam zrobić tak wiele rzeczy, które pomogłyby mi przetrwać, ale nie podejmuję nawet drobnej próby zrealizowania którejkolwiek z nich.
Bo prawda, którą widzę, od dawna próbuje wedrzeć się do mojej głowy.
Jestem oszustką.
Mija kilka chwil, a może cały wieczór, gdy drzwi cicho się otwierają i ponownie goszczą w moim świecie Davida Hardy'ego — kwintesencję wszystkich moich zmartwień.
Spoglądam w te czekoladowe oczy i nagle rozumiem, dlaczego jego spojrzenie jest takie spokojne, głębokie, nie naznaczone szaleństwem.
On patrzy na swój dom. Na mnie.
Ja... Ja patrzę na swój koszmar, o którym nigdy więcej nie chcę śnić.
— Gianno — szepcze moje imię, niczym modlitwę do najważniejszego z bogów. Podchodzi do łóżka na którym siedzę, ale nie zerka na teczkę. Widzi jedynie mnie. Kuca na jedno kolano i chwyta moje dłonie. — Gianno... — Oddech na chwilę mu się rwie, a palce mocno zaciskają, więżąc mnie w swoim uścisku. — Pamiętasz cokolwiek?
Nadzieja. Ten człowiek — tak obcy i bliski mi jednocześnie — żyje nadzieją od prawie czterech lat. Kim więc jestem, by choć odrobiny mu jej nie podarować?
— Pamiętam jak słodkie były truskawki, gdy pojechaliśmy je zbierać do Francji — zaczynam z zamkniętymi oczami. — Pamiętam... nie do końca, ale majaczy we mnie pewien obraz: jasne słońce, gorący piasek, ja w czerwonym i bardzo skąpym bikini, a ty...
— Nagi — wpada mi w zdanie. — Byłem wtedy nagi, a ty nalegałaś, żebyśmy zrobili sobie sesję zdjęciową. — Jedną z dłoni wyjmuję z jego objęć, aby zamknąć, leżącą na łóżku, teczkę. David zrzuca ją bezceremonialnie na podłogę i zajmuje jej miejsce. — Kochaliśmy się wtedy dwa razy. Za pierwszym razem na brzegu morza, odgrodzeni jedynie drobną ścianą piasku. — Lekko przesuwa swoją dłoń na mój policzek, a we mnie budzi się znajomy głód. moje ciało woła o więcej. — Za drugim razem... kochaliśmy się jedynie pocałunkami, którymi obdarzyłaś mnie, gdy zgodziłaś się przyjąć moje nazwisko.
Lekko drgam. Oświadczyny. Tego jeszcze nigdy nie grałam.
— Nie szukałeś mnie — szepczę, wbijając swoje spojrzenie w jego usta. Widzę jak mocno zaciska wargi.
— Nigdy nie straciłem cię z oczu. Nie szukałem cię, bo nie musiałem, Gianno. — Jego kciuk bezceremonialnie ląduje w moich ustach, a ja łapczywie zaczynam go ssać. — To ty, przez cały ten czas, szukałaś siebie.
David wciąga powietrze nosem, lekko charcząc, gdy w połowie oddechu wydaje z siebie krótki jęk. Skubię zębami jego opuszek, a potem zanurzam całą jego długość w swoich ustach.
Lewą dłoń owijam wokół jego przegubu, aby mocniej przyciągnąć do siebie dłoń, którą czczę swoim wilgotnym językiem.
— Pamiętasz mnie, Gianno? — Moje imię w jego ustach brzmi jak bezbożne zaklęcie. Jest zakazane i takie... apetyczne.
Mruczę na jego kciuku, a moja prawa dłoń wędruje wprost do jego uda. Przeciągam swoją dłonią po opiętym materiale, aż do pachwiny, a potem niespiesznie wracam do kolana. Rozszerzam je, jednocześnie przyrywając pieszczotę językiem. Chwyta moją talię i pociąga mnie na siebie. Jego czekoladowe oczy szukają we mnie czegoś, a niemożność zidentyfikowania czym to owo „coś" jest, przyprawia mnie o potężną frustrację.
— Mówisz o powrocie pamięci po moim wypadku?
— Tak — warczy, a jego kciuki mocno wbijają się pod moje żebra. Pozwalam ciężarowi całego ciała spłynąć na okolice jego krocza, gdy usadzam się na nim wygodniej.
Jest obłędnie przystojny.
— Nie pamiętam wszystkiego. Część wraca do mnie przebłyskami. — W odpowiedzi kiwa głową, jakby usatysfakcjonowany tym, co słyszy.
— Powinnaś być zła — charczy. — Kurewsko zła...
— Za teczkę? — dopytuję.
Jego dłonie zjeżdżają po moim ciele, aż zatrzymują się na udach. Ciągnie lekko moje spodenki, a zbyt duży materiał bezproblemowo zsuwa się w dół brzucha. Rzuca okiem na kawałek odsłoniętej skóry.
— Za to, że nie byłem chujem i nie zbuntowałem się, gdy kazałaś mi odejść.
Kazałam mu odejść? Przechylam z zaciekawieniem głowę na bok i zataczam powolne kółko biodrami. Nowa informacja przyjemnie rozlewa się po moich mózgu, odżywiając nowe połączenia synaps.
— Sądzisz, że nie walczyłeś o mnie dostatecznie? — Ponownie kręcę biodrami, a gdy kończe obrót, mocno się w niego wciskam i ocieram nasze najwrażliwsze miejsca o siebie.
— Kurwa.
Mhm... Zgadzam się.
David Hardy podrzuca swój tors do góry, a potem podpiera się lewą ręką. Nasze twarze znajdują się teraz na jednej wysokości i cholernie mi się to podoba. Jest zabójczo atrakcyjny. Tak przyjemny dla oka, że sama nie wiem czym bardziej chcę nasycić swój wzrok... Jego rozpalonym i kompletnie skupionym na mnie spojrzeniem? A może chcę dogodzić sobie widokiem jego cudownej krzywizny ust, lub brwi, które tak zadziornie podkreślają jego filuterną naturę?
— Co jeszcze chciałbyś wiedzieć, zanim pozwolę ci przypomnieć mi swoje imię? — szepczę kusząco, dbając o to, aby mój oddech owiał jego wargi.
Mężczyzna leniwie sunie ręką po mojej nodze, przez wystającą kość biodrową, aż wreszcie zatrzymuje ją tuż na skraju mojego łona.
— Pozwolisz? — Ironiczny ton słyszalnie wybrzmiewa w tym jednym słowie. David przysuwa swoje usta, aż do mojego ucha i opiera o mnie swój policzek. — Myślisz, że go potrzebuję? Mówiłem, że nie jestem dżentelmenem, dziewczynko.
Gwałtownym ruchem chwyta mnie za kark i znów posyła nas na łóżko, a potem jeszcze szybciej, niż zdążę go opierdolić, przetacza nas jednym obrotem. I to ja jestem teraz na dole.
Bez żadnych konwenansów, ściąga ze mnie męskie spodnie, a potem kładzie płasko gorącą dłoń na mojej kobiecości.
— Dziewczynko? — syczę wściekle. Wkładam dłonie w jego włosy i ciągnę tak mocno, aż kilka z nich, satysfakcjonująco odrywa się od czaszki. Jego oczy nie mają już w sobie ani grama łagodności.
— Wolisz, żebym powiedział: mała dziewczynko?
Nie rozumiem dlaczego, ale wzbudza to we mnie furię. Zupełnie jakby przywołał coś, od czego całe życie próbuję uciec. I jeśli tak, kurwa, było, to jedyną osobą, która mogła to wiedzieć, z pewnością jest David Hardy: mężczyzna, który według notatek z teczki był ze mną w dziesięcioletnim związku. Był ze mną odkąd oboje skończyliśmy szesnaście lat. Zna mnie na wskroś. Tak mówi teczka.
— Pierdol się. — Wypycham biodra, a on natychmiast zaczyna podniecający taniec swoich palców. Wciskam kark w poduszkę i wyję z frustracji. Potrzebuję więcej. — Znasz moje ciało, strażaku. — To zdanie przykuwa jego uwagę. Uśmiecha się, jakby wiedział lepiej ode mnie, o co proszę. I pewnie tak jest. — Rozpal mnie.
Prawą ręką pobudza wszystkie moje zakończenia nerwowe w łechtaczce, ale przez to, że jego palce są suche, obawiam się, że zaraz... Chwyta mnie pod tyłek i zgniata mój pośladek w mocnym uścisku.
— Tak długo na to czekałem, a jednak dam ci wybór. Nie dlatego, że nie mam preferencji. — Zębami skubie skórę na mojej szyi. To boli, ale myśl o jego zwierzęco wyglądających kłach, przyprawia mnie o nowy gorąc w podbrzuszu. — Chcę zobaczyć, czy twoje ciało pamięta to, co głowa stara się zagłuszyć. Wolisz zajeździć moją twarz, czy mam rozłożyć cię jak mój prywatny poczęstunek?
Oplatam go nogą, aby mocniej się do niego docisnąć i końcówką nosa pieszczę jego policzek.
— A więc tak... — szepcze, masując mój pośladek.
Na moje usta wypływa złośliwy uśmiech, gdy po raz ostatni zataczam mocne kółko nagimi biodrami, aby jeszcze chwilę się o niego poocierać. Bo zdecydowanie jest o co.
— Nie. Nie tak — komunikuję z wbitym w niego ostrym spojrzeniem. — Tak jak zawsze.
Podbródek mu drga, a pojedynczy kosmyk włosów dygocze na jego czole. Tym razem, David Hardy, nie jest w stanie go kontrolować. Nie tak, gdy robił to w trakcie burzy na zewnątrz. Tym razem, to ja jestem jego osobistym huraganem, a on nie ma pojęcia jak bardzo destrukcyjna zamierzam być.
— Gianno Lacroix — chrypi nabożnie. Prostuje się, aż do klęku i lubieżnie sunie wzrokiem zarówno po mojej twarzy, splątanej koszulce w okolicy piersi oraz nagim łonie, które błyszczy w gotowości na niego. Posyła mi uśmiech, który namalował chyba sam diabeł, a potem rzuca się na mnie siłą powstałą w locie, przetacza mnie na swoją twarz, tuż zanim jego głowa wyląduje na poduszce. Rozcapierza dłonie na moich pośladkach. — Witaj w domu. Rozgość się.
Jęczę głęboko, bo jego gorący język posyła pod nieboskłon moją głowę, gdy wszystkie zakończenia nerwowe z mojej kobiecości niemal się na nim żarzą.
Ogromna ulga spływa na mnie z każdym jego liźnięciem i zassanym oddechem, gdy upija się moją rozkoszą. Gorąc, wilgoć, miękkość i namiętność jego języka sprawiają, że mocno gryzę się w dolną wargę, odsłaniając górne zęby.
David wzdycha tak głęboko, że unosimy się na kilka centymetrów, a ja zaczynam wierzyć, że jestem dla niego ożywczym powietrzem. Pieści mnie tak, jakby chciał mnie zabić.
— Pamiętam — dyszę urywanym oddechem — kolorowe misie, które dawałeś mi zamiast kwiatów, których nienawidzę.
Mężczyzna owija moje nogi silnymi ramionami i jeszcze silniej mnie w siebie wciska. Odchylam tułów i kładę dłoń na jego twardym, napiętym brzuchu.
Na wysokości pęcherza.
Celowo.
Warczy gardłowo, co pobudza mnie w nowy, ekstatyczny sposób. Wystawiam język na brodę i pozwalam sobie na lubieżne, przeciągłe jęki łagodzące to pieprzone, nieznośne napięcie.
— Pamiętam wiadomość, w której napisałeś, że mogę godzinami mówić o swojej niepełnosprawnej siostrze, jeśli tylko będziesz mógł leżeć głową na moich kolanach i patrzeć mi w oczy.
Groźnie zarzuca biodrami i wygodniej się pode mną układa. Przyciąga mnie siłą swoich przedramion, niemo każąc patrzeć mu w oczy. Wygląda jak weteran rzucony w swoją ostatnią bitwę, od której wyniku zależy życie wszystkich wokół. Nie, nie wszystkich. Od wyniku jego starań zależy wyłącznie moje... moje spełnienie.
Chwytam róg swojej koszulki i szybko ściągam ją przez głowę. Ale jeszcze się z nią nie rozstaję. Macham nią w zaciśniętej pięści nad jego czołem, a potem zapieram się o cienką ścianę i mocniej rozszerzam swoje nogi. Patrząc mu w oczy mówię:
— Mam nadzieję, że jest twoja. — Na sekundę przerywa pieszczotę tylko po to, aby lekko ugryźć mnie w lewą wargę. — Uznaję to za: tak. To dobrze. — Odsłaniam zęby. — Wytrę nią przyjemność, którą mi zafundujesz. Postaraj się, żeby ta koszula nie była bezużyteczną szmatą.
Wsuwa we mnie swój napięty język.
— Kurwa! — wrzeszczę bez skrępowania i zaczynam ostro go ujeżdżać. David przesuwa odrobinę swój nos na moją łechtaczkę, a jego chrapliwy oddech dodatkowo ją owiewa. — O, pojebany Jezusie!
Uderzam ręką w ścianę. Raz za razem. W rytm tego jak moje biodra coraz szybciej na nim anglezują. Takiej przejażdżki nie miałam od dawna.
Jęczę, wiję się, skomlę, warczę, rąbię w ścianę. Robię tak wiele rzeczy, żeby tylko wytrzymać to rozpierdalające napięcie. Jeszcze tylko chwila...
Głuche walenie po drugiej stronie ściany, sprawia, że się śmieję.
— Nawet ja... — zaciskam zęby i skupiam się na każdym mięśniu dna miednicy, którym czuję nadchodzący orgazm — sobie zazdroszczę.
A David wyciąga jedną z rąk do góry i chwyta moją szyję. Opieram czoło o ścianę i patrząc mu w oczy, dochodzę mocno na jego języku.
Mężczyzna wciska nos w moją łechtaczkę, dostarczając mi dodatkowego, rozkosznego bodźca. Napinam odpowiednie mięśnie i zaciskam je, gdy ciało podświadomie chce je rozkurczyć.
— Mmm... — mruczę, a potem je wreszcie ostatecznie puszczam. Czuję jak głęboko budował się orgazm, gdy wypływa ze mnie odrobina gęstego śluzu pochodzącego z szyjki macicy.
Pozwalam głowie opaść, ale on nie. David wciąż trzyma swoją dłoń na moim gardle, a nacisk mojego ciężaru sprawia, że właściwie trochę się duszę. Unoszę brwi w zdziwieniu, a on po prostu się na mnie patrzy, łapczywie łapiąc swój własny oddech.
Chcesz mnie udusić, dzielny chłopczyku? Masz mi za złe każdą sekundę, którą przeze mnie wycierpiałeś? A może... chcesz się odwdzięczyć swoim koszmarem?
— Nie skończyliśmy — warczy.
Dopiero teraz, przez budujący się w mojej głowie szum, słyszę, że puknie się ponowiło, a kapitan nie mówił tego do mnie. Chociaż...
Unoszę nieco swój kark i jego uchwyt rozluźnia się bez najmniejszego problemu. Uśmiecha się spomiędzy moich nóg i jest to drugi, najpiękniejszy uśmiech, jaki od niego dostałam.
— Masz całą kontrolę. Zawsze i wszędzie. Jestem mężczyzną, a ty kobietą, która mnie ma. Nie skrzywdzę cię, ani nie pozwolę na to nikomu innemu. Upodlę się w gównie życia, jeśli tego właśnie potrzebujesz. Zrobię co trzeba, żebyś była szczęśliwa. I jeśli ktoś zaproponuje ci cokolwiek mniej, nie jest mężczyzną. Jest facetem, który na ciebie nie zasługuje.
Lekko całuje moje udo, a potem zsuwa mnie niżej na swoją pierś. Sama zaś cofam się na jego krocze, aby mógł się wreszcie wyprostować.
— Trochę to zbyt poetyckie nie sądzisz? — pytam zaczepnie.
— Nie prawda. — Chwyta mnie za talię i bezceremonialnie zrzuca na pustą część materaca. Niezdarnie uderzam łokciem w ścianę, ale uderzenie jest tak łagodne, jakby była zrobiona z cienkiego kartonu. Hardy szybko układa się na brzuchu pomiędzy moimi nogami. — Od zawsze byłaś artystką, Gianno. Kto jak kto, ale ty potrafisz doceniać wszelkie walory artystyczne.
Niemiłe ukłucie strachu związuje mój żołądek w supeł.
— Hardy! Ile się można pierdolić?! — krzyczy jakiś męski osobnik. Może i jestem niepoprawna politycznie, ale wyraźnie słyszę, że to Afroamerykanin. — Jesteś na służbie! Za kwadrans masz poprowadzić ćwiczenia sprawnościowe dla świeżaków i lepiej, żebym nie musiał wracać pod te drzwi, bo przysięgam, że przy następnych ćwiczeniach twoja dupa skończy w niebieskim piekarniku!
— To moje. — Niczym nieskrępowany, rzuca się po koszulkę, którą jakimś cudem, wciąż ściskam w zaciśniętej pięści. Wygodniej się umoszcza między moimi nogami i z zafascynowaniem, delikatnie wyciera moją kobiecość. — Jesteś zbyt smaczna, Gianno. Nie zostało tego wiele.
Jego wypowiedź odrobinę studzi mój zapał. Nie umiem ocenić, czy mnie to irytuje, czy wydaje mi się zadziwiająco zwyczajne, ale nie jest to ten Hardy, który podczas burzy skakał przez mokrą nawierzchnię, wbrew przepisom, regułom i własnemu bezpieczeństwu.
— Chyba musisz się zbierać. Koledzy mają już dość mojego stękania.
Unosi na mnie swoje czekoladowe, gotowe na wszystko, spojrzenie i przez chwilę wynagradza mi swoją wcześniejszą wypowiedź.
— To nie byli moi koledzy, tylko szef batalionu. — Całuje moje nagie udo.
— A konsekwencje? Co może cię spotkać za tę niesubordynację? — Dostrzegam jak bardzo hipnotyzuje go mój jędrny, całkiem spory jak na moją piórkową wagę, biust. — Masz, aż takie plecy?
— Nie pamiętasz tego? — pyta z dziwną nostalgią w oczach. — Masz prawo... — Ponownie całuje mnie w udo. — Kiedy wyniosłem cię z tego pieprzonego karambolu...
— Czym jest niebieski piekarnik? — Szybko zmieniam temat. Dla niepoznaki, wplątuję palce w jego gęste włosy i przyjemnie masuję nasadę jego głowy.
David parska głośnym śmiechem, zanim odpowie.
— To miłe, że się martwisz, ale to nic takiego. To nasz wewnętrzny żart. Jak może wiesz, niebieski, a właściwie: niebieski i biały ogień ma największą temperaturę spalania. Piekarnik zaś, to nasze pomieszczenie ze zdalnie odcinanym dostępem do tlenu. Ćwiczymy w nim przeróżne scenariusze, które możemy spotkać w akcji, ale... — śmieje się krótko, a ten dźwięk na nowo rozpala we mnie głodny ogień — każdy z nas wie, że ćwiczymy jedynie w najniższej temperaturze spalania czyli w zakresie około dwustu trzydziestu, trzystu stopni Celsjusza. Żadna jednostka nie zaryzykowałaby utraty profesjonalisty i dobrego sprzętu, przy ćwiczeniach orientacji w zadymionym pomieszczeniu. W piekarniku palimy zwykły papier, Gianno. Zapewniam, że groźby szefa są zupełnie bezpodstawne.
Och, bardzo chciałabym się o tym przekonać.
— Więc mnie teraz nie zostawisz? — wypowiadam na głos najbardziej jawny szantaż, który posiadam w swoim arsenale.
— Gianno — mówi ze słyszalną wściekłością — jak jeszcze ma ci udowodnić, że nigdy nie przestałaś być dla mnie ważna?
Nie musisz. Doskonale udowodniła mi to teczka, którą tak skrzętnie tworzyłeś.
— Och... mówiłeś coś o tym, że jeszcze nie skończyliśmy...
— Tak. To jeszcze nie koniec.
Zrywa się na równe nogi i schodzi z łóżka. Podchodzi do swojej szafy i wyjmuje z niej drobne pudełko. Chwilę później w jego dłoni szeleści zafoliowane pudełko prezerwatyw. Wraca do mnie z kocim uśmiechem na ustach, ale zatrzymuje się, gdy jego kolana dotykają ramy łóżka.
— Wiesz... cztery lata, to cholernie dużo czasu — oznajmia wyzywająco. — Nie jestem już napakowanym dwudziestolatkiem, który imponował ci jedynie silną muskulaturą.
— Twoja muskulatura nie była jedynym... — przerywam nagle. Wściekle przechylam na bok swoją głowę. — Jeśli chcesz przypomnieć sobie przeszłość, wystarczy, że zajrzysz do swojej teczki. Tak długo ją tworzyłeś, że znasz mnie lepiej niż ja sama. Nie musisz wchodzić mi do głowy. — Moja aktorska garda nieco opada i na chwilę pozwalam wychynąć swojej prawdziwej osobowości. Jeśli kapitan David Hardy to zauważa, nie daje tego po sobie poznać.
— W tym momencie — ściąga przez głowę opiętą koszulkę z numerem jego remizy — chce dostać się gdzie indziej.
Gwałtownie wciągam powietrze, a przez głowę przelatują mi przebłyski przeszłości jak w kalejdoskopie. On patrzy uważnie na moją twarz, podczas gdy ja sonduję wzrokiem każdą z kilku blizn, widocznych na jego torsie i przedramionach. Brzuch mężczyzny mocniej faluje, gdy łapie coraz to płytsze oddechy.
Najdłuższa z jego blizn biegnie wprost przez jego klatkę piersiową. Prawie idealnie ginie w dołeczkach wyrzeźbionych mięśni i gdyby nie jej początek nad mostkiem oraz końcówka pod pępkiem, mogłabym jej nawet nie zauważyć.
— Co to, do cholery, było? — szepczę, pomimo próby pogrzebania tego pytania.
David nie odpowiada. Powoli obraca się do mnie plecami. Myślałam, że na nich również zobaczę blizny, ale nie. Jego plecy są czyste. Za to... prawe ramię pokrywa mrowie usypanych kraterami i wybrzuszeniami, blizn. Otwieram szerzej oczy, gdy na obraz rzeczywisty nakłada mi się przebłysk wspólnego prysznica oraz moich palców, leniwie wędrujących po jego ramieniu.
Potrząsam głową, jakby miało mi to pomóc odegnać niechciane wspomnienie.
David ponownie staje przodem do mnie, a jego wzrok jest równie intensywny, co wcześniej. Nawet w najmniejszym ułamku nie wygląda, jakby się nad sobą litował. Wręcz przeciwnie. David Hardy wygląda, jakby jego pewność siebie była równie płomienna, co jego natura.
On nie musi udawać bohatera, jak klienci, którym pozwalam spełnić tę fantazję. On nim po prostu jest. Przy nim nie mogę nikogo grać, bo ten mężczyzna, nie ma żadnego, pieprzonego kompleksu, który mogłabym pochwycić i owinąć się wokół niego jak pasożyt, który poprzez kontrolę intensywności, zdołałby kontrolować jego właściciela.
Teraz już wiem.
To nie ja jestem huraganem, którego on nie zdoła kontrolować. To on jest moim osobistym cyklonem, szkwałem i nawałnicą.
Patrzę na niego i już wiem, że ten jeden raz, muszę pozwolić się mu zniszczyć. Jestem mu to winna.
— Rozepnij spodnie, Davidzie — charczę, zsuwając się nieco w dół łóżka. Odrzucam na bok olfaktoryczną koszulkę i rozwieram dla niego szerzej nogi. — Wypieprz mnie tak, jak marzyłeś o tym, przez cztery lata. Koniec podchodów. Oboje jesteśmy dorośli.
Dźwięk rozpinanego rozporka jest jak przedłużająca się tortura. Nie tego pragnę. Nie tego on pragnie.
David opuszcza swoją bieliznę na tyle, aby owolnić męskość. Nie zdejmuje nic więcej, gdy rzuca się między moje nogi. Obok mojej głowy kładzie opakowanie prezerwatyw, a ja znów patrzę na jego pokiereszowane ramię, które jest tak blisko mojej twarzy, że dostrzegam również inny koloryt wgłębień w skórze.
— Tym ramieniem przebiłem drewniane drzwi do sypialni, w której zaczął się pożar. Były tak gorące, że niemal od razu przypaliły mi kurtkę ochronną do skóry. — Jego palec wędruje wprost na moją łechtaczkę. — Spytasz, czemu nie użyłem sprzętu albo chociaż buta? No cóż... To był domek kanadyjski. Podczas takiego pożaru każdy kilogram to dodatkowy balast. Wszedłem więc sam, z najmniejszą butlą, bo na piętrze paliła się sypialnia rocznego dziecka.
— Jak? — Urywany oddech owiewa jego szyję, gdy ponownie buduje we mnie podniecenie.
— Świeczki zapachowe reklamowane jako ułatwiające zasypianie. Niezły oksymoron, zważywszy, że przy ogniu nie należy, kurwa, spać. Zwłaszcza w drewnianej pułapce z kanapą, której wypełnienie produkowane jest z poliuretanu — jęczę, bo jego wiedza jest niezwykle podniecająca — czyli właściwie benzyny w stałej postaci.
— A wyważenie drzwi nogą? — Kładę swoją dłoń na jego poparzonym ramieniu i mam wrażenie, że skóra jest tam nieco chłodniejsza niż reszta jego ciała.
— Śmierć na miejscu. Lepiej zwijać się z bólu, niż nie być w stanie iść. Gdy ogień przepali ścięgno Achillesa, nie wstaniesz. Nie masz już żadnego ruchu.
— Ale odzież ochronna...
— Chroni twoje życie na tyle, na ile to możliwe. Nie gwarantuje jednak, że wrócisz w pełni zdrowia. Na szczęście, to tak. — Chwyta prezerwatywy i ściąga folię zabezpieczającą kartonowe pudełko.
— Nie! — krzyczę nieco zbyt ostro. Moja pasja zadziwia mnie samą, ale... ten jeden raz pozwalam sobie iść za głosem serca. Unoszę głowę i składam na jego pobliźnionym ramieniu, delikatny pocałunek. — Jestem zdrowa i zabezpieczam się. Nie będzie żadnych konsekwencji. Chcę — naprawdę w to nie wierzę — chcę cię poczuć.
— Kurwa, Gianno... — wyraźnie słyszę złość w jego głosie.
Bohater. Szaleniec. Farys. Chojrak. Lwie serce.
Aktorka. Kurwa. Oszustka. Tchórz. Dłużniczka.
Chwila rozkoszy, warta tej jednej prawdy. Tego drobnego odruchu, dawnej Gianny Lacroix — tej, na którą on zasłużył.
— Weź mnie tak głęboko, żeby bezpamięć zmieszała się z pamięcią. Naznacz mnie sobą i zmuś moją głowę, by zapamiętała wszystko, co doświadczy ciało. Zapisz się we mnie. Natychmiast.
Moja dłoń bezceremonialnie ląduje na jego penisie. Przykładam jego główkę do swojego wejścia, a gdy wreszcie czuje na niej moją wilgoć, wiem, że zdecydował.
Chwyta się u nasady i kilkukrotnie o mnie ociera. Mocniej rozszerzam nogi, ale on jedną z nich natychmiast do siebie przyciąga.
— Myślisz, że zapomniałem, jak jesteś tam fizycznie uwarunkowana? — szepcze w moją szyję. Zaraz potem lekko się unosi, łapie mnie za prawą kostkę i brutalnie obraca na brzuch. Nawet nie zdążę sapnąć, gdy on już sunie w głąb mnie. Dosyć ostrożnie, jednak bez zatrzymania. — Prosiłaś o głębokość. Zapewnij mi ją, Gianno.
Wciskam twarz w szarą narzutę i wyję z ekscytacji, gdy David kładzie się na mnie całym ciałem. Czuję jego gorący oddech na lewym policzku, gdy rusza miednicą, a jego penis dociska się do mojej tylnej ścianki.
— Podaj mi podusz...
— Nie potrzebujesz jej — charczy. Zgina moją dłoń i wciska ją pode mnie, a potem za łokieć, wpycha całe moje przedramię pod moje biodra. Nie jest mi zbyt wygodnie, bo cały ciężar naszych ciał odcina mi dopływ do prawej ręki, a talerze biodrowe twardo wbijają się w kość promieniową.
Wiercę się, szukając wygodniejszej pozycji, ale on mi na to nie pozwala. Wycofuje się, a potem od razu wciska we mnie każdym swoim centymetrem. Głucho wrzeszczę w poduszkę, gdy jego główka dotyka mojej szyjki macicy.
— Mmm... — skubie zębami delikatną skórę na mojej szyi — Masz owulację. — Całuje mnie w miejscu, które przed chwilą przygryzał. — To cudownie, dziewczynko.
Ustawia się tak, aby jego główka znajdowała się tuż przy szyjce. I, cholernie energicznie, pobudza to miejsce.
— David! — jęczę sfrustrowana, przypływem nagłego podniecenia.
Chcę podnieść jedną nogę, zmienić kąt, pod którym wchodzi, aby zminimalizować to piekielne natężenie. Lecz jego ciężar absolutnie mi na to nie pozwala. Dyszę z głową wciśniętą w pościel, gdy do moich uszu docierają jego postękiwania. Zaraz potem słyszę coraz głośniejsze dźwięki chlupoczącej pochwy i stelaża, który nie wytrzymuje napięcia.
— O, cholera! — jęczę i krzyczę jednocześnie, gdy spadamy kilka centymetrów niżej. Ten ruch sprawia, że jego główka mocniej uderza w otwór mojej szyjki macicy.
— Wszystko mam pod kontrolą — grzmi w napięciu.
David rozstawia szerzej nogi, poprawia moją miednicę i łączy swoją lewą dłoń z moją, która wystaje spod brzucha.
— Nie wycofuj się — rozkazuję.
Jego usta lądują na moim karku, gdy ponawia ruch spowodowany upadkiem materaca, i wpycha się we mnie mocno.
— Mówiłem już, jakie to cudowne? Chryste... jesteś taka miękka i śliska.
— Mhm... — jęczę, gdy tak głęboko penetruje mnie sobą.
Każdego innego dnia, nie cieszyłaby mnie stymulacja szyjki, a jedynie okolicy tuż przed nią, ale... ja faktycznie mam dziś owulację. Miękka, inaczej położona i niemal śliniąca się na niego szyjka, jest gotowa na nietypową rozkosz.
Mężczyzna centralnie dotyka omawianego miejsca i pieści je delikatnym ocieraniem. To po części boli, jednak to inny rodzaj bólu. To znośny czynnik drażniący, który niesie z sobą ten upragniony rodzaj dotyku, tam, głęboko we mnie. Ten bodziec jest tak niecodzienny, że jednocześnie mam ochotę go z siebie wyrzucić, co cieszyć się dotykiem w tak niespotykanym miejscu. Prawa dłoń Davida przenosi się na moją łechtaczkę, a jego biodra znów mocno dźgają mnie ku górze.
Ostro syczę, bo tym razem nawet zapiekło mnie z bólu.
— Zejść niżej?
— Ani się, kurwa, waż! — Czuję przedziwne uczucie mokrości, zupełnie, jakby jego główka wyciągnęła z otworu mojej szyjki coś lepkiego, co go oblepiło, bo inaczej się we mnie ślizga.
Ja pierdolę, jak można czuć tyle rzeczy, jebaną pochwą?!
Rozszerzam swoje nogi i w pełni skupiam się na pieszczotach łechtaczki. Wszystko inne ściągam na tył głowy.
Jego stękanie, moje jęki. Śliskość, lepkość, pot i jego ślina na moim karku. Dziwny ból, jego twardość, moja miękkość i cudowne napięcie, rosnące w moim wnętrzu.
Więcej, więcej, więcej.
Czuję jak moja pochwa kurczy się i trwa w jednym, wielkim ścisku. To nie jest jeszcze spełnienie, ale moje mięśnie tak mocno się na nim zaciskają, że jego penis niemalże nie wykonuje już ruchów. Nie może.
Odrzucam głowę w tył, bo moja macica zaczyna promieniować słodkim, niespiesznym bólem, zapowiadającym oryginalne doznanie.
— Kurwa mać! — przeklina soczyście i dochodzi we mnie, wciskając się we mnie każdym milimetrem.
Jeszcze mocniej wyginam się do tyłu, a mięśnie moich nóg i brzucha, zaczynają drżeć.
— Mmmm! — jęczę i wreszcie wszystko puszcza. Zaraz potem głośny, niezidentyfikowany dźwięk opuszcza moje usta.
Wypycham coś z siebie i jest to najbardziej relaksujące uczucie, jakie przeżyłam od dawna. Coś płynie po moim udzie, a ja znów, niekontrolowanie coś z siebie wypycham, tym razem również z jego męskością, która ze mnie wyskakuje.
Opadam na materac, niezdolna do wypowiedzenia ani jednego słowa. Ta rozkosz nie ma granic. Zamazany wzrok, szum w uszach, niezwykły relaks mięśni dna miednicy i to boskie uczucie opróżnienia czegoś nieznanego.
Nigdy nie wiedziałam, co to za rodzaj orgazmu.
Jedynym czego jestem pewna, to to, że tylko on potrafił mi go dać.
Tylko on.
Sama, nie umiem go odwzorować...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro