Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

~Bellamy~

Minął miesiąc, odkąd Clarke powiedziała mi, że jest w ciąży i dowiedziała się o naszym wcześniejszym związku. Miesiąc! Cztery długie tygodnie. A Clarke dalej nie odezwała się do mnie ani słowem.

Próbowałem z nią rozmawiać, ale za każdym razem, gdy tylko spojrzałem w jej stronę, ona odwracała wzrok, a kiedy próbowałem do niej podejść, szybko odchodziła.

Próbowałem przekonać nawet Abby by mi pomogła, ale kobieta załamała ręce. Stwierdziła, że codziennie próbuje przekonać Clarke, by ta ze mną porozmawiała, ale dziewczyna nie chciała jej słuchać. Nikogo nie chciała słuchać, jedyną osobą, z którą czasem zamieniała parę zdań była Raven, ale ciemnoskóra również nie była w stanie przekonać Clarke.

Była już w 10 tygodniu ciąży i jej brzuch powoli zaczynał być widoczny.  Zaczęła nosić luźne koszulki, starając się to ukryć, ale nic z tego. Cała Arkadia już wiedziała, nie miałem pojęcia jakim cudem. Ludzie szeptali między sobą i pokazywali na mnie i na Clarke palcami, miałem ochotę ich wszystkich zabić.

Zdążyłem już dojść do siebie po tym, co wydarzyło się w lochach Polis. Przynajmniej fizycznie. Mogłem zaprzeczać ile chciałem, ale wyryło to trwały ślad w mojej psychice. Co noc miałem koszmary, budziłem się z krzykiem, zlany zimnym potem. Doszło do tego, że próbowałem nie spać po nocach, siedziałem przy zapalonych światłach, modląc się by sen nie nadszedł.

Nie mogłem tak niestety wytrzymać długo, byłem w stanie nie spać dwie noce pod rząd, ale co z tego? Potem zasypiałem ponownie, koszmary znowu przychodziły, zawsze te same. Śniły mi się tortury, niemalże czułem zimne ostrze przebijające mi znowu skórę. Do tego wszystkiego dochodziła Clarke i fakt, że za nic w świecie nie chciała mi wybaczyć.

Wiedziałem, że zawaliłem. Rozumiałem dlaczego mi nie wybacza, ale mogła by ze mną porozmawiać, chociażby ze względu na dziecko. Musiałem nachodzić Abby i ją pytać, czy z Clarke i z maleństwem jest wszystko w porządku. Na szczęście do tej pory było i była to jedyna rzecz, która w jakiś sposób mnie pocieszała. Zacząłem się zastanawiać, czy Clarke pozwoli mi chociaż ją lub jego zobaczyć i potrzymać na rękach, gdy już się urodzi.

Jakby nie było, to było to nasze dziecko. Mogłem spieprzyć sprawę i być fatalnym przyjacielem czy chłopakiem, ale wciąż miałem szansę być dobrym ojcem. Niczego nie pragnąłem bardziej.

~Clarke~

Zeszłam powoli ze szpitalnego łóżka. Patrzyłam bez słowa na moją mamę, czekając aż oceni w jakiś sposób mój stan.

-Wszystko w normie, nie ma się na razie czym martwić. - powiedziała tylko, uśmiechając się do mnie lekko, po czym zapisała coś w mojej "karcie pacjenta". Kiwnęłam głową i odwróciłam się na pięcie by wyjść, ale Abby nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

-Poczekaj momencik. - powiedziała odkładając długopis. Spojrzałam na nią, spodziewając się o co może chodzić.

-Nie mamo, nie będę rozmawiać z Bellamy'm. - powiedziałam sucho i już chciałam wychodzić, kiedy usłyszałam stanowczy głos mojej rodzicielki.

-Clarke Griffin, nie waż się wychodzić, dopóki nie powiem ostatniego słowa. - dawno nie słyszałam jej tak wkurzonej, nie byłam w stanie się nie odwrócić. Podeszłam powoli do biurka, za którym siedziała i usiadłam na krześle. Czułam się jakbym miała znowu 10 lat i właśnie dostała dwóję z matematyki, a moja matka miała mi wygłosić kazanie na ten temat czy coś.

-Wiem, że nie chcesz o tym słuchać..

-Więc dlaczego wciąż do tego wracasz? - przerwałam jej.

-Clarke do cholery, czy choć raz możesz mnie wysłuchać? Jestem twoją matką czy nie? - prawie na mnie wrzasnęła. Przyznaję, że trochę się wystraszyłam, dlatego już się nie odezwałam. Abby westchnęła i chwyciła się za głowę.

-Clarke.. Proszę cię pogadaj z nim. Pastwisz się już nad nim miesiąc. Wiem, że źle zrobił nie mówiąc ci, ale on naprawdę miał dobre intencje. Troszczył się o ciebie przez cały ten czas. Nosisz pod sercem jego dziecko, na miłość boską, daj mu chociaż szansę się wytłumaczyć!

Nie odezwałam się, dlatego moja mama postanowiła kontynuować.

-Rozumiem, że czujesz się zraniona i zła i sfrustrowana, że wciąż nie pamiętasz tych kilku miesięcy, ale zrozum, że Bellamy też nie ma teraz łatwo. Nie śpi po nocach, a jak już śpi to ma okropne koszmary, z którymi nie jest w stanie sobie poradzić. Przychodzi do mnie i wypytuje czy na pewno nie jestem w stanie wydać mu na to jakichś leków, robię za jego psychoterapeutę. - nagle zaczęłam słuchać uważniej. Owszem widziałam, że Bellamy kiepsko wyglądał, ale sądziłam, że trapi go wizja bycia ojcem i to, że się do niego odzywam. Ale koszmary? Nie wpadłam na to.

Jestem idiotką. - pomyślałam.

Oczywiście, że miał koszmary. Torturowano go przez wiele godzin, w dodatku z mojego powodu. Byłam tak zapatrzona w czubek własnego nosa, że nie pomyślałam o tym, jak czuje się Bellamy.

-Clarke? - usłyszałam głos mojej mamy i zorientowałam się, że gapię się w przestrzeń przed sobą. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na nią. -Słuchasz mnie w ogóle?

-Tak. - powiedziałam zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam. -Może masz rację.. Może powinnam z nim pogadać.

Moja mama westchnęła z ulgą.

-Wreszcie coś do ciebie dociera. Zrób to Clarke, pogadaj z nim. On na to zasłużył, chociażby ze względu na dziecko. Ten chłopak kocha cię nad życie Clarke, nie widzisz tego?

Zamrugałam kilka razy, gapiąc się na Abby. Czy wiedziałam? Cichy głosik z tyłu mojej głowy cały czas mi to powtarzał, ale nie chciałam go słuchać. Teraz zaczęłam się zastanawiać czy może jednak nie powinnam była. Wstałam z krzesła. Musiałam iść do Bellamy'ego jak najszybciej.

-Dzięki mamo. Za przemówienie mi do rozsądku. Trzeba było od razu walnąć mnie w łeb. - powiedziałam na odchodne i nie czekając na odpowiedź, opuściłam szpital szybkim krokiem.
----------------------------------------------------------
Miałam szczęście, że Bellamy był w swoim pokoju, nie miałam siły biegać po całej Arkadii by go szukać. Otworzył drzwi niemal natychmiast, a gdy mnie zobaczył, oczy o mało co nie wyszły mu z orbit.

-Clarke? - spytał tylko z niedowierzaniem. Dopiero teraz widziałam z bliska jego twarz i zrozumiałam, tym razem już całkowicie, jaką byłam kretynką.

Miał ciemne wory pod oczami, policzki nieco zapadnięte, wyglądał jakby też nie jadł za dużo, sporo schudł. Oczy miał zaczerwienione, nie wiedziałam czy od płaczu czy od braku snu. Jedno było pewne : Bellamy był wrakiem człowieka, a to wszystko była moja wina.

-Mogę wejść? - spytałam cicho, usiłując się nie rozpłakać. Chłopak nic nie odpowiedział, przesunął się tylko nieco, by wpuścić mnie do środka. Przez jakąś minutę stałam, wpatrując się w swoje buty, próbując wymyślić od czego zacząć.

-Z dzieckiem jak do tej pory jest wszystko w porządku, ze mną też, właśnie wracam ze szpitala. - zaczęłam mówić, robiąc wszystko by mój głos nie drżał za bardzo. Twarz Bella rozjaśniła się odrobinę na tę nowinę, spróbował nawet zdobyć się na uśmiech.

-To dobrze. Cieszę się. - powiedział i w jego głosie naprawdę można było tą radość wyczuć.

-Przepraszam, że cię unikałam. - powiedziałam i odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Chyba nigdy nie widziałam w nich takiego bólu. -Nie powinnam była. Byłam zła na ciebie, że mi nie powiedziałeś, to prawda, ale w końcu zrozumiałam, że zrobiłeś to w dobrej intencji i nie chciałeś mnie skrzywdzić. - Bellamy nie reagował w żaden sposób na to co mówiłam, patrzył na mnie tylko tym zranionym wzrokiem a ja czułam, że rozpadam się na kawałki.

-Powinnam była przyjść wcześniej, ale najwyraźniej jestem głupia i samolubna. Moja mama powiedziała mi, że masz koszmary, nie wierzę, że wcześniej na to nie wpadłam, nie wiem jak mogłam być tak ślepa. - teraz po moich policzkach płynęły już łzy i zasłaniały mi pole widzenia. Wytarłam je szybko, wściekła na samą siebie.

Bellamy wciąż nie ruszył się z miejsca. Nie wiedziałam już co więcej mam mu powiedzieć, więc podeszłam do niego i otoczyłam go ramionami, kładąc głowę na jego piersi, uważając by nie sprawić mu bólu, rany mogły mu wciąż dokuczać. Znowu zaczęłam płakać, tym razem nie próbowałam tego ukrywać ani powstrzymywać.

Minęła dobra minuta zanim Bellamy wykonał jakikolwiek ruch. Odwzajemnił mój uścisk, z początku niepewnie, ale po chwili przytulił mnie do siebie mocnej, mimo że prawdopodobnie sprawiało mu to fizyczny ból. Oparł się podbródkiem o moją głowę i zaczął głaskać mnie po włosach.

Szeptałam wciąż w kółko "Przepraszam Bellamy, tak bardzo cię przepraszam." Nie potrafiłam wykrztusić niczego innego.

Nagle do pokoju wpadł Miller, a my odskoczyliśmy od siebie gwałtownie. Otarłam szybko łzy z twarzy.

-Miller do cholery, nie umiesz pu..

-Ziemianie. - Nathan przerwał Bellamy'emu w połowie zdania. Patrzyłam na niego, nic nie rozumiejąc. -Octavia i Lincoln wrócili ze zwiadu. Słyszeli bębny. Idą w naszą stronę. - wydyszał zmachany Miller, najwyraźniej przybiegł tu, ile tylko sił miał w nogach.

Poczułam, że miękną mi kolana.

-Ile mamy czasu? - spytał Bellamy, nie owijając w bawełnę.

-Według Lincolna, nie więcej niż 30 minut zanim tu dotrą.

Bellamy zaklął paskudnie pod nosem.

-Zbierz wszystkie dzieciaki, które mają chociażby pojęcie o strzelaniu i conajmniej ukończone 16 lat. Reszta ma pozostać w swoich pokojach, aż nie powiem, że mogą je opuścić. Niech Kane zajmie się zebraniem wszystkich dorosłych strażników. Zrozumiano?

-Tak jest. - Miller powiedział tylko po czym wybiegł z pokoju.

Spojrzałam na Bella przerażona. Podszedł do mnie, wziął moją twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.

-Wrócimy do tej rozmowy. Obiecuję. - powiedział po czym pocałował mnie w czoło. -A teraz musisz iść do swojego pokoju. Zabarykaduj się i miej przyszykowaną broń. Przyjdę po ciebie, gdy to się skończy.

Bellamy nie zdążył skończyć zdania a ja już kręciłam głową.

-Nie zostawię cię. Nie znowu. - powiedziałam próbując się nie rozpłakać. Dlaczego wszechświat musiał sobie robić z nas żarty?

-Nie masz wyboru.

-Umiem strzelać, sam mnie nauczyłeś. - próbowałam się targować, ale Bellamy był nieugięty.

-Nie w tym stanie Clarke. Nie pozwolę, żeby coś się stało tobie, albo naszemu dziecku rozumiesz? Chcesz je narazić na niebezpieczeństwo?

Bellamy miał słuszność. Co innego narażać siebie, a co innego narażać siebie i dziecko.

-Idź. - powiedział chłopak, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pokiwałam głową. Nie miałam wyboru.

-Bellamy.. - odezwałam się drżącym głosem. Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, mając pewnie ochotę powiedzieć mi, że nie mamy czasu, ale ja musiałam to powiedzieć, a on musiał to usłyszeć.

-Kocham cię. - wyszeptałam. Blake patrzał na mnie z niedowierzaniem. Cóż nie powinnam być w szoku, że mi nie wierzył, sama sobie na to zapracowałam. -Obiecaj, że do nas wrócisz. - powiedziałam, podkreślając słowo nas.

Bellamy pochylił się do przodu i złożył szybki i delikatny pocałunek na moich ustach.

-Obiecuję. - powiedział. Uśmiechnęłam się smutno. -Ja też cię kocham. Was. A teraz idź, nie mamy czasu.

Tym razem posłuchałam od razu. Wyszłam z pokoju, nie odwracając się za siebie w obawie, że rozryczę się jeszcze bardziej, i udałam się szybkim krokiem w kierunku mojego pokoju.
_____________________________________
Hej hej pączusie 😘Co myślicie? Bellamy będzie cały i zdrowy?
Ze smutkiem informuję was, że zbliżamy się do końca tej historii. Pojawią się jeszcze trzy rozdziały i epilog.
Mam nadzieję, że nie będziecie smutać.

Pozdrawiam.💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro