Rozdział 10
~Bellamy~
Byłem wściekły. Chociaż nie. Słowo "wściekły" nie oddaje w pełni moich uczuć w tamtej chwili, nie. Byłem wkurwiony na maksa. Miałem ochotę coś rozwalić. Że też śmiała tu przychodzić, po tym wszystkim. Po tym jak nas zdradziła i zostawiła na śmierć. Przez nią zabiliśmy ponad 300 ludzi, w większości niewinnych, wśród nich dzieci. A ona miała czelność przychodzić i prosić nas o pomoc. Co za tupet.
Wypadłem z gabinetu Kane'a jak burza. Clarke natychmiast pobiegła za mną, ale nie zwróciłem na nią większej uwagi. Minąłem na korytarzu Octavię, ale ją też zignorowałem. Byłem zły, a nie chciałem się wyżywać na tych, których kocham, dlatego czym prędzej poszedłem do swojego pokoju. Clarke próbowała mnie dogonić, ale zatrzymała się by wyjaśnić Octavii co się dzieje. Zamknąłem za sobą drzwi do swojego pokoju i oparłem się o nie plecami. Starałem się uspokoić, ale nie było to łatwe.
Nagle wszystkie wspomnienia wróciły. Mount Weather. Ci wszyscy ludzie... Kiedy zdążyłem już zapomnieć, a przynajmniej przestałem mieć koszmary na ten temat - Lexa musiała wejść z butami do naszego życia i wszystko zepsuć. Cieszyłem się, że Clarke podjęła taką decyzję. Wiedziałem, że mogę na nią liczyć. Zawsze mogłem. Clarke była mądrą dziewczyną, wiedziała co jest najlepsze dla jej ludzi. Była świetnym liderem, dużo lepszym niż ja. Ja byłem zbyt impulsywny. Clarke zawsze była rozsądna i myślała dwa razy przed podjęciem decyzji. Po kilku minutach usłyszałem pukanie do drzwi.
-Bellamy? Wiem, że tam jesteś, otwórz proszę. - usłyszałem, tak dobrze znany mi głos Clarke.
-Zostaw mnie samego Clarke. - powiedziałem, a raczej bardziej warknąłem.
-Nic z tego Blake! Otwieraj te cholerne drzwi, albo poznasz moją ciemną stronę! - krzyknęła. Chyba próbowała brzmieć groźnie, ale zamiast mnie to przestraszyć, rozbawiło mnie. Zacząłem się nagle histerycznie śmiać. Zabawne jak szybko dzięki niej potrafił mi się zmienić nastrój. Otworzyłem drzwi. Clarke patrzała na mnie spod byka. Na twarzy miała wypisane jednocześnie wściekłość i troskę. Ta mieszanka była tak absurdalna, że zacząłem śmiać się jeszcze bardziej. Blondynka spojrzała na mnie jakbym miał nierówno pod sufitem.
-Żałuj, że nie widzisz swojej twarzy. - powiedziałem, nadal się śmiejąc. Przesunąłem się nieco by mogła wejść do pokoju.
-Dobrze się czujesz Bellamy? Przed chwilą byłeś wściekły, a teraz śmiejesz się jak wariat. Monty zrobił ci tu hash komorę? - Clarke zaczęła rozglądać się po pokoju, skołowana. Wreszcie skierowała swoje spojrzenie na mnie i w jej oczach naprawdę można było dostrzec szczerą troskę. Miałem ochotę ją przytulić, ale oczywiście powstrzymałem się. Nie śmiałem się już, ale uśmiech pozostał. Ciężko było mi się nie uśmiechać w jej towarzystwie.
-Przepraszam, że tak wybiegłem, po prostu.. Wkurzyłem się. Nie miała prawa tu przychodzić i prosić o coś takiego, nie miała prawa prosić o cokolwiek! Nie po tym jak nas wszystkich zdradziła! - przez mówienie o tym, znowu zacząłem czuć złość. Nastroje zmieniały mi się niczym u kobiety w ciąży. Nagle, prócz tego, że byłem wściekły na Lexę, zacząłem być wściekły na siebie. Clarke pomyśli, że jestem nienormalny i zamknie mnie w izolatce.. - pomyślałem. Może nawet nie byłoby to takie złe.
-Bellamy spokojnie. Nie zgodziłam się na to, nikt nie będzie jej w niczym pomagał, nie zasłużyła na to. Nie narażę naszych ludzi, obiecuję. - mówiła do mnie spokojnym głosem, usiłując ukoić mi nerwy, ale nie pomogło. Miałem ochotę coś rozwalić. Kręciłem głową, nie przyjmując do wiadomości tego co Clarke do mnie mówiła, właściwie to przestałem jej słuchać. Musiało ją to zirytować, bo po chwili wzięła moją twarz w dłonie i zmusiła, żebym na nią spojrzał. Wmurowało mnie w ziemię.
-Uspokój się zanim zrobisz krzywdę sobie, albo mnie. - powiedziała nieznoszącym sprzeciwu głosem. Patrzała mi głęboko w oczy, miałem wrażenie jakby czytała w mojej duszy.
-Ciebie bym nie skrzywdził.. - powiedziałem, już spokojnie, odwzajemniając spojrzenie. Była tak blisko. Jej dłonie na mojej twarzy były ciepłe i przyjemne w dotyku. Miałem ochotę ją pocałować, ale wiedziałem, że gdybym to zrobił prawdopodobnie jej pięść spotkała by się z moim nosem i byłyby nici z budowania na nowo relacji. Clarke wydawała się poruszona tym co powiedziałem.
-Wiem. - powiedziała tylko i pokiwała głową. Dłonie dalej trzymała po obu stronach mojej twarzy. Jej wzrok, dosłownie na chwilę powędrował z moich oczu na usta i nagle wszystkie moje hamulce puściły. Pochyliłem się do przodu i pocałowałem ją. Powinienem dać jej chociaż szansę by mogła się odsunąć, ale nie zrobiłem tego.
Clarke zamarła. Mój mózg po sekundzie zaczął chyba na nowo pracować, bo już miałem się odsunąć, ale dziewczyna nie pozwoliła mi na to. Przyciągnęła mnie do siebie bliżej, odwzajemniając pocałunek. Dawno nie czułem się tak szczęśliwy. Czułem jakbym na nowo przeżywał nasz pierwszy pocałunek - chwilę, w której moje życie obróciło się o 180 stopni i zmieniło na lepsze.
Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo, bo po kilku sekundach Clarke odsunęła się. Nie potrafiłem jednoznacznie rozpoznać wyrazu jej twarzy. Nie wiedziałem czy był to szok, radość, zwątpienie czy może wszystko to naraz.
-Clarke..
-Bellamy.. - powiedzieliśmy jednocześnie. Uśmiechnąłem się nieśmiało, ona zrobiła to samo.
-Mów pierwsza. - powiedziałem. Clarke zabrała ręce z mojej twarzy i odsunęła się nieco. Od razu poczułem jakby coś mi odebrano, jakby odebrano mi część mojego szczęścia, część mnie.
-Nie wiem czy to dobry pomysł, nie wiem co myśleć, ja... Nie bądź na mnie zły proszę.. Daj mi to przemyśleć.. nas. Okej?
Nie byłem w stanie nic powiedzieć dlatego kiwnąłem tylko głową w odpowiedzi. Musiałem wyglądać jak zbity szczeniak bo Clarke dodała szybko:
-Nie mówię "nie" Bellamy. - uśmiechnęła się, po czym pocałowała mnie szybko w policzek i wyszła z pomieszczenia.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Może jednak nie wszystko stracone...
*Tydzień później*
Clarke unikała mnie przez calutki tydzień. Kto by się spodziewał prawda? Wiedziałem, że to zły pomysł. Nie powinienem był jej całować. Co prawda odwzajemniła pocałunek i powiedziała, że musi sobie wszystko przemyśleć, ale kogo ja oszukiwałem? Minęły ledwo trzy-cztery tygodnie od wypadku, nie można się tak szybko zakochać. Czyżby Bellamy? Ty dałeś radę. - usłyszałem ten złośliwy głosik w mojej głowie. Zignorowałem go.
Musiałem się przejść. Kane zabronił komukolwiek opuszczać Arkadię, za wyjątkiem oczywiście zorganizowanych polowań, ale przecież Bellamy Blake nie przejmuje się jakimiś tam zakazami. Co mogłoby mi się w końcu stać, prawda? Dopóki byłem na naszym terytorium byłem bezpieczny, więc nie wiedziałem o co ta cała afera. Mimo to postanowiłem nie wychodzić główną bramą a wymknąć się niezauważony. Tak się akurat złożyło, że ogrodzenie miało w jednym miejscu dziurę wystarczająco dużą by dorosły człowiek mógł się przez nią wydostać, a ktoś (no dobra - ja) nie poinformował o tej usterce Kanclerza.
Wyszedłem, jak mi się wydawało niepostrzeżenie. Zacząłem iść w kierunku, w którym kilka miesięcy temu wylądowała kapsuła z setką młodocianych przestępców na pokładzie. Zrobiłem to właściwie nie myśląc nawet o tym, nogi same mnie niosły. Szedłem chwilę, aż usłyszałem za sobą kroki. Momentalnie sięgnąłem po broń, którą zawsze miałem przy sobie. Zrobiłem szybki obrót unosząc jednocześnie broń, którą jak się okazało wycelowałem prosto w Clarke.
Uniosła ręce do góry w obronnym geście, mimo że zdążyłem juz opuścić i schować pistolet.
-Celujesz do wszystkich dziewczyn, które lubisz Blake? - spytała z łobuzerskim uśmiechem podchodząc do mnie.
-Nie, tylko do tych wyjątkowych. - odpowiedziałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. -Co ty tu robisz? - spytałem.
-Mogłabym spytać o to samo. - Clarke skrzyżowała ręce na piersi. -Kane zakazał opuszczania obozu.
-Wyluzuj Księżniczko, chciałem się tylko przejść. Nic mi nie będzie. Dlaczego poszłaś za mną?
-Bo się martwiłam głupku! - powiedziała Clarke z oburzeniem i walnęła mnie w ramię. Udałem, że mnie to zabolało.
-I dlatego mnie bijesz?! - chwyciłem się dramatycznie za ramię, w które mnie uderzyła. -Łamiesz mi serce Clarke. - Blondynka roześmiała się tylko i pokręciła głową. Uwielbiałem ją rozśmieszać. Kochałem jej śmiech, był taki uroczy.
-Bellamy.. Przepraszam, że cię unikałam przez ostatnie dni. Musiałam sobie to wszystko przemyśleć, poukładać w głowie. Rozumiesz mnie prawda? - powiedziała po chwili Clarke, poważniejąc.
-Pewnie, że rozumiem. - odparłem. - To ja cię przepraszam, nie powinienem cię całować. Nie chciałem.. To znaczy chciałem. Ale powinienem był ci powiedziedzieć a nie tak całować cię z nienacka. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za bardzo na mnie? - spytałem z nadzieją w głosie.
-Wcale się nie gniewam Bell. - powiedziała Clarke, uśmiechając się lekko. Pierwszy raz od utraty pamięci nazwała mnie 'Bell'. To musiało coś znaczyć. Odchrząknąłem.
-Więc umm.. Przemyślałaś już sobie wszystko? - spytałem niepewnie. Clarke kiwnęła głową a moje serce zaczęło bić trzy razy szybciej.
-Przemyślałam sobie wszystko i.. Wydaje mi się, że nie jestem gotowa na związek, jeszcze nie. - spochmurniałem. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. -Lubię cię Bellamy. Nawet bardzo. Ale.. Po prostu nie czuję się teraz na siłach. Może gdybym sobie wreszcie o wszystkim przypomniała..
Skinąłem głową ze zrozumieniem. Byłem naiwny, że myślałem że tak łatwo pójdzie. Że Clarke zakocha się we mnie ponownie tak szybko. To było niemożliwe a mimo to miałem nadzieję, łudziłem się. Idiota..
Byłem tak skupiony na Clarke, a ona na mnie, że nie zauważyliśmy zagrożenia. Usłyszałem tylko jak Clarke krzyczy :
-Bellamy, uważaj!
Nie zdążyłem się odwrócić. Poczułem tylko mocne uderzenie w tył głowy, a potem była już tylko ciemność.
______________________________________
Hej hej! Nie, nie pomyliło wam się nic, to jeszcze nie wtorek xd Ale mam spory zapas rozdziałów i pomysłów, a chciałam już dodać ten rozdział soo.. xd Jak wam się podoba? Wiem, że pewnie mnie nienawidzicie za tą końcówkę 🙈 Jak myślicie co się stanie z Bellamy'm? Jakieś teorie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro