And if your heart stops beating
Nie wiem ile to trwało. Mogły to być dosłownie trzy sekundy albo cała wieczność. Tu czas płynie inaczej. Ciemność. Nieprzenikniony mrok. A jednak ujrzałem w nim blond czuprynę.
Kolejna osoba skazana na sprawiedliwość, albo może raczej jej brak, świata. Gdy stał już przede mną mogłem lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Czyste, błękitne, jak bezchmurne niebo w pogodny dzień, oczy. Jego cera była nieskazitelna, jednak nie trupio biała jak moja. Kolorem raczej przypominała bursztyn albo świeżo prażone piwo, a na niej piegi. Miliony drobnych piegów tworzących na jego twarzy, szyi i ramionach własny wszechświat. Własne galaktyki. Wyglądem przypominał słońce. Zdecydowanie, gdyby ta wielka jarząca się gwiazda miała swoją personifikację, to byłby nią on.
— Ale ty nie jesteś martwy... Słońce.
— A czemu mam być? — Były to pierwsze słowa, które usłyszałem z jego ust. — I jestem Will, ale jeśli chcesz, to dla ciebie mogę być słońcem. A ty? Jak ty masz na imię..? Wyglądasz okropnie, serio. Jadłeś coś dzisiaj. Powinieneś. Bo zaraz to ty będziesz martwy. I już przez ciebie wspomniane słońce też ci się przyda, ale nie dużo, bo jeszcze się poparzysz. I pamiętaj o kremie z filtrem. Jesteś strasznie blady. A skoro mowa o...
— Chwila. CO!? — Strasznie wygadany jak na (niedokońca)trupa ten blondynek. — Will, tak? Wiesz. Ja teoretycznie już jestem martwy, chociaż nadal żyję. Moje życie... Nie można tego nazwać życiem. Ja po prostu jestem. Nieważne, to skomplikowane. Jestem śmiercią.
— Ale ja nie pytam czym jesteś, tylko jak masz na imię. — Powiedział to tak, jakby na co dzień widywał śmierć i informacja o tym, że przybyłem po jego duszę była czymś pokroju sprawdzania obecności na lekcji w szkole.
— Moje imię jest nieistotne. I tak ludziom nic nie mówi. — Wyciągnąłęm dłoń w jego stronę, ale nie widziałem duszy. Nie byłem w stanie mu jej odebrać. Nadal był zbyt... Zbyt żywy.
— Rozumiem, że jesteś Śmiercią, ale mógłbyś się czasem uśmiechnąć i po prostu odpowiedzieć na pytanie... — Pan Słońce zdecydowanie nie rozumie, co oznacza śmierć. Najchętniej w tym momencie bym mu to pokazał. — Przynajmniej mi powiedz, czemu w takim razie nie zabierzesz mnie gdzieś... Gdzie idzie się po śmierci? Nie mogę uwierzyć, że gdy umrzesz to po prostu jesteś w ciemności. To rozczarowujące.
— Problemem w tym, że nie jesteś martwy. Nie mogę cię nigdzie zabrać. Żywy też nie jesteś. Gdybyś był, nie miał byś wstępu w to miejsce. Ludzie nie powinni igrać z życiem i śmiercią. Każdy ma określony czas. Podtrzymywanie się sztucznie przy życiu jest niezdrowe dla was samych. Człowiek zmienia się. Widzi Śmierć. Większość nie daje rady. Bo wiesz. Gdy już raz spotkasz Śmierć, on — ja chodzę za tobą. Umierasz. Dużo wolniej, ale nadal. Nie powstrzymasz Śmierci. Tylko przeciągniesz to w czasie. A to bardzo zaburza nasz porządek. Tak samo jak ci wszyscy ludzie, którzy postanawiają się zabić. Czemu nie możecie zrozumieć, że to niezdrowe? Wszystko jest zaplanowane tak, aby człowiek dał sobie z tym radę, więc zamiast się od razu zabijać lepiej to przeczekać. Ludzie doprawdy są ciężko rozumni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro