Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❦Wracamy do Rumunii❦

Ledwo brązowowłosy wyhamował samochód na parkingu pod instytutem, a ja już sięgnąłem po czarną klamkę, wysiadając gwałtownie z równie ciemnego auta.
Jak tylko wystawiłem głowę z pojazdu, w moje włosy uderzyły wielkie krople, a raczej cała fala mokrej niespodzianki.
Na dworze panowała wręcz ulewa. Pobliskie drzewa prawie składały pokłon przez szalejący dookoła wiatr.
Deszcz siekał mi nieprzyjemnie falami wody prosto w twarz, gdy biegłem w stronę głównego wejścia. Biegłem, słysząc lekko stłumiony przez donośny szelest liści krzyk Damiana, mówiący, abym zaczekał.
Silnik samochodu przestał pracować i usłyszałem za sobą głośne plaśnięcia butów wampirów o czarny, mokry asfalt.
Pogoda zmieniła się gwałtownie, ale na tyle dawno, że na parkingu w zagłębieniach drogi zdążyły utworzyć się liczne kałuże i strumyczki płynące krętą drogą w stronę kratowanych, starych studzienek. Moje nagie kostki dobrze już się zapoznały z chłodną wodą, zanim wpadłem przez próg instytutu wprost na śliską, ubłoconą zewsząd posadzkę.
Dopiero tutaj doszło do mnie, jak bardzo byłem mokry. Moje włosy przez tę krótką chwilę zdążyły oklapnąć pod ciężarem wody, układając się w dziwne wzory na moim mokrym czole, a z moich skrzydeł jakbym został tam chwilę dłużej, lałaby się woda. Wstrząsnąłem włosami, które zapewne za parę chwil będą zwyczajnie przypominać loczki jak u małego baranka.

Obejrzałem się tylko na sekundę przez ramię, by spojrzeć, jak daleko znajdują się dwaj bracia. Tepeshe byli tuż przy drzwiach, więc stanąłem mimo przemożnej chęci, by pobiec dalej. Jeśli bym ich zostawił tutaj tak sobie, to mogliby mieć problem z wejściem, gdyby napatoczył się na nich jakiś niedoinformowany łowca, a wtedy byłoby krucho.

Damian wraz z bratem wpadł do siedziby bez najmniejszej zadyszki, jak na istoty paranormalne przystało.
Gdy mnie zobaczył, westchnął głośno, jakby olbrzymi głaz spadł mu z serca, przymykając oczy przywodzące na myśl kwitnącą niegdyś w ogrodzie mojej babci lawendę.
Wampir chyba poczuł niewielką ulgę, że jednak nie pobiegłem prosto w paszczę lwa, by wmieszać się w walczące bestie nazywane potocznie moją rodziną.
- Ty to jednak jesteś w gorącej wodzie kąpany. - Szarooki wywrócił oczami, kładąc dłonie na wąskich biodrach w irytacji. W pewnym momencie prześledził uważnie dziwnie pusty i cichy korytarz. - Czemu nikogo tu nie ma? Przecież ostatni czas jest wzmożonym ryzykiem. Nie może tu nie być łowców. Jeszcze niedawno wszyscy tu byli.

Dopiero na te słowa doszło do mnie, jak bardzo spokojnie tu było. Zbyt spokojnie. Odwróciłem się w kierunku dalszego przejścia i skupiłem całą swoją uwagę na naszym otoczeniu. Naprawdę było cicho. Nie było słychać pracy komputerów ani krzyków Supko, chociaż jedne z kilku biur naszych "Centrów Obserwacji Stworzeń Paranormalnych" znajdowały się właśnie na tym poziomie, jako przykrywka dla organizacji.
Cezary od lat biegał z prędkością małej wyścigówki z piętra na piętro, kopcąc mocnymi, wojskowymi papierosami jak mała lokomotywa, chcąc kontrolować wszystkich swoich ludzi tak, jak należy.

Z mocno bijącym sercem podbiegłem pod odpowiednie drzwi i przerażeniem zobaczyłem, że nikogo nie było. Wszystko jednak wyglądało, jakby ktoś jakiś czas temu tu był. Na licznych biurkach wciąż paliły się monitory z wielorakimi stronami. Jakby się dobrze przyjrzeć, to nawet można by było zobaczyć zielone tło pasjansa w monitorze dalszego komputera przy ścianie. Wszystkie przedmioty było położone chaotycznie. Zwyczajnie wyglądały, jakby po prostu zostały ot, tak rzucone.
Tu leżała zmięta, porzucona chusteczka, tam pod biurkiem leżały jakieś dokumenty, a najbliżej mnie stał niebieski kubek w matrioszki, z którego wciąż ulatywała para.
Cholera. Musieli stąd zniknąć niedawno.

Spojrzałem na towarzyszących mi mężczyzn z uczuciem przypominającym mocne zaciśnięcie silnej, niewidzialnej dłoni na moim niczemu winnym żołądku.
Czym prędzej zerwałem się biegiem w kierunku drzwi z krzywo wydrukowanym z powodu lenistwa na zwykłej, białej kartce napisem "Klatka schodowa". Szarpnąłem mocno drzwi, które ustąpiły od razu.
Natychmiastowo skoczyłem na trzeci schodek, nie chcąc zwlekać zbyt długo.
W tej chwili czas mógł być moim sprzymierzeńcem, jak i cichym, lecz zabójczym wrogiem. Czekanie na przyjazd windy zajęłoby zbyt dużo cennego czasu, który mógł być mi teraz wielce potrzebny.

Biegłem po betonowych schodach, pomagając sobie skrzydłami, przez co w górę podrywał się liczny, niepozamiatany piach, podrażniając moje wrażliwe gałki oczne.
Przystanąłem i złapałem się metalowej barierki, patrząc, ile jeszcze stopni mi pozostało. Wampiry zdezorientowane przystanęły za mną, lecz zanim zdążyli się odezwać, ruszyłem ponownie. Jednym, silnym machnięciem skrzydeł znalazłem się sześć schodków wyżej, na co dostałem oburzone sapnięcie Michała.
- Hej, nie oszukujemy. - Przyspieszył kroku, doganiając mnie. Damian tylko pokręcił głową i dotrzymywał nam kroku, mówiąc coś o dziecinnym zachowaniu.

Na szczęście bez zadyszki chwyciłem klamkę i wbiłem bez zastanowienia z rozpędu do pokoju obrad. Zesztywniałem, widząc naszego doktora trzymanego ciasno przez mojego ojca i Piotra za ramiona. Mężczyźni z niewielkim trudem utrzymywali rozjuszonego mężczyznę, który wierzgał jak młody rumak. Odbiorcą tej agresji był nie kto inny jak mój dziadek, siedzący przy dużym, znajomym mi już czarnym stole.
Eduard obserwował Kalkę ze spokojnym uśmiechem pod nosem. Oparł się swobodnie o oparcie krzesła, uderzając rytmicznie palcami o blat stołu.

W jednej chwili wszystko ustało. Feliks przestał się wyrywać, zauważając mnie w przejściu. Wszystkie oczy natychmiast powędrowały w moim kierunku, powodując u mnie spięcie wszystkich mięśni. Doktor wyglądał na mój widok, jakby ktoś go kopnął w piszczel. Mój ojciec miał nie lepszą minę. Jego błękitne oczy nie ukrywały już wcześniej skrywanego bólu. Lidia odwróciła ode mnie głowę, kierując spojrzenie w przeciwległą ścianę pokoju, nie chcąc spojrzeć mi w oczy, jakby była czemuś winna.
Mój dziadek wstał jednak ze swojego miejsca z szerokim uśmiechem i dziwnym błyskiem w oku, przez który wiedziałem, że jednak nie powinien był tu przychodzić.
Ale co dałoby mi uciekanie? Tak czy siak, spotkałbym się z nim dzisiejszego wieczora w moim własnym domu.

Moje ciało zareagowało instynktownie i zrobiłem krok w tył, prawie na kogoś wpadając. Zesztywniałem bardziej, ale od razu się rozluźniłem, rozpoznając ciepłe dłonie na moich skrzydłach.
Wampir złapał delikatnie moje piórko między palce, delikatnie je głaszcząc w czułym geście.
Poczułem przyjemne łaskotanie, lecz nie dałem zmienić się wyrazowi mojej twarzy, wciąż patrząc starszemu Helsingowi prosto w oczy.

- Fabian, jak miło się w końcu widzieć! - Rozłożył ręce w sposób, jakby chciał mnie objąć. Zmarszczyłem brwi, patrząc na ten gest nieprzychylnie.
Jeśli on sądzi, że od tak się do niego przytulę, to się myli.
Gdy stary łowca zobaczył, że nie mam najmniejszego zamiaru choćby zrobić krok w jego stronę, opuścił ręce i spojrzał na mnie z naganą w oczach.
Taki sam wzrok, jakim darzył mnie podczas mojego dzieciństwa, gdy źle wykonywałem jego polecenia, albo nie spełniałem jego oczekiwań.
Że też dopiero teraz widzę, jakim naprawdę jest on człowiekiem.

- Czemu mnie to nie dziwi. - Pokręcił głową, zrezygnowany. - Jaki ojciec, taki syn. W ostatniej chwili ugryzłem się w język, by nie odpowiedzieć na to za dużo.
- Spojrzał z żalem na swojego pierworodnego, by po chwili przenieść swoje spojrzenie na moją twarz. - Dlaczego nie jesteście mi wdzięczni? - Podszedł do mnie bliżej, patrząc na mnie z szerokim, trochę przerażającym uśmiechem. -Nie widzisz możliwość, które przed tobą otworzyłem? Dałem ci moc i długowieczność, a ty traktujesz mnie jak potwora! - wykrzyknął, rechocząc psychicznie. - Wychowałem cię.- powiedział spokojniej. - Nauczyłem cię wszystkiego, co sam wiem, a ty zachowujesz się jak niewdzięczny dzieciak! -
Jego wcześniejsza radość zmieniła się w oburzenie, a jego twarz pokryła się kolejnymi zmarszczkami z powodu grymasu.

- Kosztem życia tego dziecka. - prychnął Feliks, poprawiając swój biały, trochę już pognieciony przez szarpaninę kitel.
- Powiedział ten, który prowadził projekt Dziedzictwo. - prychnął z przekąsem blondwłosy Rumun, stojący przy parapecie.
Doktor ponownie zacisnął pięści, będąc na granicy wytrzymałości, lecz dłoń Cezarego na jego ramieniu powstrzymała go przed ponownym napadem złości, albo i nawet atakiem.

- Fabian, pakuj się. Wracamy do Rumunii. - zakomenderował Eduard, patrząc na mnie wzrokiem nieuznającym niesubordynacji.
Poczułem, jak moje płuca zaciskają się jak w imadle, odbierając mi oddech.
Moje gardło natychmiast wyschło, a zaciśnięty przełyk jak na złości nie chciał czegokolwiek przełknąć, nawet tej głupiej śliny.
- Nie. - odparłem, ledwo to wykrztuszając. - Nie wrócę tam. Cokolwiek planujesz, nie pojadę.
- Pokręciłem twardo głową, w dalszym ciągu czując, że fioletowooki delikatnie mnie dotyka, dodając mi otuchy.
To tu jest moje miejsce. Nie zostawię moich bliskich.

- Uparty dzieciak. - warknął pod nosem, mrużąc niebieskie oczy będące prawie znakiem rozpoznawczym mojej rodziny. Jakimś cudem prawie jazdy miał oczy barwy niezapominajki, czasami trafiały się szare oczy, jak pochmurne niebo, lecz i także były wyjątki, na przykład moja siostra i jej tęczówki barwy świeżej trawy. Niestety było to bardzo rzadkie.
- Myślisz, że pytam cię o zdanie? - prychnął z niesmakiem na moje zachowanie. - W naszym świecie to głowa rodu ma większe prawa, niż rodzice dziecka i ty dobrze o tym wiesz. Pojedziesz ze mną do Rumunii, czy tego chcesz, czy nie. - zawyrokował, a ja nie mogąc się powstrzymać, parsknąłem śmiechem tak mocno, że prawie się oplułem.
- Chyba coś ci uciekło, dziadku. - mruknąłem słodkim, jak kwiatowy nektar głosem, krzyżując ramiona na piersi. Moje usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, przypominając sobie o pewnej dacie, na którą chyba nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi w tym momencie.
- Przypomnij sobie, ile skończyłeś wczoraj lat?

Oczy dziadka rozszerzyły się w jednej chwili całkowitym szoku, ewidentnie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Skąd to pytanie? O czym ty bredziesz, dzieciaku? - wykrztusił ze śmiechem, lecz nie był on w żadnym stopniu wesoły. Śmiech ten przywodził na myśl od razu uczucie nerwowości. Spojrzałem w stronę okna, przy którym brat dziadka stężał wyraźnie, wiedząc, że toczy się to wszystko w złym kierunku.
W tym samym czasie usłyszałem po mojej prawej stronie cichy, zaskoczony śmiech Dariusza, którego twarz natychmiast się rozpromieniła.
- Że też na to nie wpadłem. - parsknął. - Uciekło nam tak stare prawo. - Pokręcił głową, z szerokim uśmiechem i spojrzał na mnie z uznaniem.
- Sześćdziesiąt pięć lat i tracisz dowództwo. - parsknął śmiechem Vlad, który do tej pory stał za łowcami przy ścianie.
Szybko odczytał tę myśl Kasińskiego, ale chyba wyczytał coś jeszcze, bo w momencie, w którym spojrzał na Damiana, uśmiech na jego twarzy powiększył się, a oczy zaiskrzyły. Prawie od razu jego usta powoli ułożyły się w jedno niewielkie zdanie.
Cieszę się, synu.
Moje policzki pokryły się delikatnym różem, rozumiejąc, co wampir zobaczył w umyśle fioletowookiego.

- To nic nie zmienia. - warknął zdenerwowany Eduard, czerwieniąc się niczym polny mak z gniewu. - Nie zostało oficjalnie przekazane dowodzenie.
- W czasie wojny nie musi być. - odparł spokojnie Alan po raz pierwszy, od kiedy tu wszedłem, jakby dopiero przebudził się z głębokiego snu.
- W czasie wojny jest to przecież nieobowiązkowe. Wystarczy tylko obecność i świadczenie dziesięciorga z Cieni. - Jego błękitne oczy ściemniały, gdy podszedł bliżej swojego ojca, który wciąż patrzył na niego w całkowitym szoku. - Nie zabierzesz mojego syna i nie zrobisz mu kolejnej krzywdy.
- Nie chcę go skrzywdzić. - warknął mu starszy mężczyzna w odpowiedzi. - Dokończę to, co zacząłem z Kalką. Na Ziemi pojawią się znowu anioły.
- Jesteś popieprzony. - sapnął czerwonooki Tepesh. - Zapewne jest powód, dla którego ich tu nie ma i nie masz prawa tego zmieniać. - Głos mężczyzny wibrował cicho od powstrzymywanego gniewu, a kostki w dłoniach zrobiły się wręcz białe z powodu ściskania.

- Prawo. - prychnął stary łowca. - Wśród życia pełnego straty oraz walki jedynym prawem i pewną rzeczą jest śmierć, a anioły dadzą mi pewność, że wśród moich ludzi już nie będzie strat. Ludzie to głupie stworzenia. W jednej chwili potrafią iść do swoich świątyń i modlić się do bóstwa, którego nigdy nie ujrzeli, a w drugim momencie nie wierzą, że przed ich oczami jest demon, który chce rozerwać im duszę, albo wampir, który wyssie z nich życiodajną krew. Głupota ludzi odbiera im prawdziwy podgląd na świat. Gdyby nie nasze organizacje, świat byłby skąpany w krwi! Dałem ci krew, dzięki której możesz uratować ten gatunek. - zmrużył oczy, patrząc na mnie z pogardą.
- Nie chciałem jej mieć. - szepnąłem. - Tę decyzję podjęliście sami. Daj już spokój. Nie pomogę ci. - dodałem pewnie.

Nie umiałem zrozumieć jego poglądów i sposobu myślenia. Nie wiem, skąd mu się to wzięło. Oszalał na starość, czy może dostrzegł coś, czego nie widzi nikt inny?
Nie wiem, ale to nie jest sposób. Ludzie, którzy wręcz maniakalnie chcieli naprawić świat, prowadzili tylko do wielkich tragedii.
Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.
Ludzie mogą myśleć, że postępują dobrze i słusznie, prowadząc kolejne wojny, z myślą, że ratują ten świat, przy okazji rujnując go. Przez lata to nie wampiry, nie demony, nie inne nadnaturalne stworzenia niszczyły naszą planetę. To ludzie to robili.
Jak to powiedział Shakespeare?
,,Piekło jest puste. Wszystkie diabły są tutaj".
Tylko nie posiadają rogów ani kopyt, lecz ludzką skórę. Czasami mogą przybrać postać naszych najbliższych, trawiąc nasze życie, jak nowotwór.

- Skończ już, ojcze. - mruknął zimno Alan, podchodząc bliżej Eduarda. Jednym, płynnym ruchem sięgnął pod koszule swojego rodziciela i wyciągnął duży, złoty, bliźniaczy krzyż do tych należących do Cieni na brązowym rzemieniu, będący symbolem głowy organizacji Venatores.
Chwycił go pewnie i mocnym szarpnięciem zerwał go z jego szyi.
- Na mocy nadanego mi prawa, będąc szefem instytutu w Polsce oraz krwi we mnie płynącej, odbieram ci możliwości głowy organizacji Venatores i rodu Van Helsing na podstawie twego wieku, przekazując pieczę dla twego brata, Victora van Helsinga, biorąc sobie za światków wszystkich łowców znajdujących się w tym pokoju. - zaintonował, ściskając mocno w ręku trzymany krzyż.
- Poświadczamy. - chór głosów Cieni rozniósł się po pomieszczeniu od razu po ostatnim słowie mojego ojca. Jedyną osobą, która się nie odezwała, był Samuel, stojący z chmurną miną, opierając się ścianę. Ja także milczałem. Ojciec mówił o łowcach, lecz nie wiedziałem, czy dalej się do nich prawnie należałem. Ponadto nie jestem przecież Cieniem.

Nikt już nie zwracał uwagi na oburzoną minę zdegradowanego łowcy, który oddychał ciężko szybkimi chustami. Jego pierś unosiła się tak mocno, jakby się dusił.
Jego brat za nim stał z kamienną miną, patrząc się w plecy swojego byłego przełożonego.
W tej chwili przestał nim być, oddając władzę szefowi instytutu w Holandii. Victor z ich trójki był najlepszym wyborem na jego zastępstwo. Był inny od braci. Mniej wybuchowy i bardziej racjonalny. Wolał plan niż spontaniczną bitwę. Instytut w Holandii, który prowadzi skuteczniej radzi sobie z zaistniałym niepokojem związanym z buntem wampirów. Tuż po pierwszym tygodniu przestaliśmy dostawać od nich wiadomości z liczbą strat w ludziach i prośbami o pomoc, jak było z innymi siedzibami łowców. Po prostu pewnego dnia dostaliśmy krótki e-mail, z treścią, że kryzys w ich kraju na tę chwilę został zażegnany. W tej chwili Holandia była jedynym krajem, który ze swoich łap straciły wampiry. W razie upadku reszty łowców to tam ma być miejce dla uchodźców. To idealne miejsce dla głowy organizacji i członka pierwszej linii krwi Helsingów.
Zobaczyłem, jak Supko zwinnie wyciąga z kieszeni garniturowych spodni telefon i wystukuje szybko wiadomość wiązaną do całej łowieckiej Europy. Dalej już wieść rozniesie się sama.

- Dowiedzieliście się czegoś ciekawego? - zapytał mnie tata już delikatniejszym głosem z czułym wzrokiem.
- Tak. - westchnąłem, nie przejmując się, że dziadek rzuca mi złe spojrzenia. - Nie jest dobrze. - zacząłem, skupiając się już tylko na przekazaniu jak największej ilości informacji, co chwilę zerkając na nieznacznie dotykającego mnie uspokajająco Damiana.

.....
Tydzień później

- Fabian, zwolnij. - usłyszałem głośnie, przepełnione bólem westchnienie Dawida.
Odsunąłem się od niego i położyłem dłonie na kolanach, zginając swoje plecy. Zrobiłem mocny wdech, czując piekący ból moich płuc. Z każdym mocniejszym wdechem czułem, jakbym miał zaraz je wypluć.
Wyprostowałem się z głośnym jękiem i spojrzałem na przyjaciela, który w tym momencie leżał plackiem na podłodze, przecierając czerwoną od wysiłku twarz.
Mokre, brązowe włosy przylepiły się do spoconego czoła, tworząc groteskowe wzory na opalonej skórze łowcy. Niebieska, przemoczona koszulka mocno podwinęła się Rokicie do połowy brzucha, odsłaniając dobrze wyrzeźbiony brzuch chłopaka.
Podgiął nogi w kolanach, jakby chciał niedługo wstawać, ale chyba się poddał i schował swoje brązowe oczy pod powiekami.

- Zaraz puszczę pawia. - westchnął. Nabrał powietrza do policzków, wydając przy okazji z siebie dźwięk wymiotowania.
Zaśmiałem się cicho, przecierając twarz swoją białą koszulką.
- Bez przesady. Nie jest tak źle. - prychnąłem, rozprostowując zdrętwiałe od ciągłego przyciskania do pleców skrzydła.
- Powiedział to ten, co ma nadprzyrodzone zdolności. - jęknął i podniósł się do pół siadu na łokciach. - Więcej nie biorę z tobą sparingów. Poproś kogoś innego. - parsknął śmiechem, wyciągając w moim kierunku dłoń, bym pomógł mu wstać.
Mocno ją złapałem, kręcąc głową i z całej siły pociągnąłem go do pionu.
- Z tego, co pamiętam, to ty mnie poprosiłeś o bycie twoim trenerem. - uśmiechnąłem się do niego kpiąco.

Od kiedy względnie poznaliśmy plany naszych przeciwników, zaczął się ostry trening. Każdy z młodszych łowców po szesnastym roku życia, oczywiście, jeśli by chciał, mógł wziąć udział w nadchodzącej bitwie, lecz był jeden warunek. Musiał znaleźć osobę, która zacznie z nimi trenować przez pozostały nam czas.
Dawid ku chyba swojemu niezadowoleniu przyszedł z tym do mnie, a Amelia poszła do od jakiegoś czasu dziwnie roziskrzonego ze szczęścia Aleksa. W momencie, gdy odebraliśmy świadectwo przejścia do kolejnej klasy nasze treningi weszły w lepsze obroty, bo nie byliśmy obarczeni szkolnymi obowiązkami.

- I to był mój błąd. - prychnął, pocierając duży, fioletowy krwiak na swoim ramieniu.
- Od godziny ląduje na tych cholernych matach. - parsknął i obrócił się w kierunku pseudo trybun, na których na niebieskim materacu z telefonem w ręku siedział Julian.
- Julek! - krzyknął do chłopaka, który nawet nie unosząc wzroku znad ekranu, rzucił w naszym kierunku zielony bidon. Rokita mimo bycia obolałym złapał zwinnie butelkę i wręcz łapczywie zaczął sączyć z niej wodę.
- Jeszcze raz? - zapytałem, gdy odrzucił picie do informatyka, prawie trafiając w jego telefon. Orłowski aż podniósł ponownie okryte soczewkami oczy w kierunku szatyna, ciskając w niego mentalne gromy. Parsknąłem.
Gdyby trafił mu w telefon, to chyba by zginął.
Dawid wywrócił oczami i wziął niespodziewanie zamach w moim kierunku.
Pochyliłem się lekko, unikając pięści pędzącej w moją stronę. Obróciłem się delikatnie i wyciągając lewą nogę do przodu, jednym płynnym ruchem podciąłem jego nogi. Chłopak z hukiem ponownie wylądował na miękkiej podłodze.

Za moimi plecami rozniósł się cichy odgłosy klaskania. Odwróciłem się szybko w tamtym kierunku, nie spodziewając się nikogo dzisiaj w sali, prócz naszej trójki.
W szarych drzwiach stał wraz z moim ojcem Damian, który klaskał mi miarowo w dłonie, uśmiechając się szeroko.
Oddałem uśmiech, czując delikatne ciepło rozchodzące się po moim ciele na jego widok. Od tygodnia byłem na tyle mocno zajęty swoimi obowiązkami, że nie byłem w stanie się z nim spotkać. Ojciec do czasu wyjazdu dziadka i jego brata wręcz nie spuszczał mnie z oczu, jakby bał się, że zniknę. Moja matka chyba po raz pierwszy od dawna weszła w stan nadopiekuńczej matki kwoki i prawie siłą zmusiła do spędzenia z nią oraz Asią całego dnia na oglądaniu seriali, za co dostały burę od Alana, że przerywają mi trening.
Miło było go w końcu zobaczyć.

- Widzę, że trening pełną parą. - mruknął niebieskooki, patrząc na leżącego w dalszym ciągu na podłodze szatyna.
- No powiedzmy. -zarechotałem i wyciągnąłem rękę w kierunku brązowookiego, chcąc pomóc mu wstać.
Mój przyjaciel spojrzał sceptycznie na oferowaną mu pomoc, ale koniec końców przyjął ją, wstając na równe nogi. Z szacunkiem skinął głową mojemu ojcu i uśmiechnął się nieznacznie do Damiana, witając się z nim.

- Co tu robisz, tato? - mruknąłem, wkładając ręce do kieszeni czarnych spodni od uniformu łowcy.
- Przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzisz jako nauczyciel. - odpowiedział z szerokim uśmiechem na ustach. - A na Damiana wpadłem na korytarzu.- wskazał powolnym ruchem głowy na czarnowłosego wampira, który ze spokojem śledził pomieszczenie wzrokiem.
Zmarszczyłem brwi, starając się rozgryźć, o co mu chodzi. Jasno powiedział, że nie będzie mieszał się w trening młodzików znajdujących się pod opieką łowców z pierwszej klasy i akurat przyszedł sprawdzić, jak sobie radzę z treningami.
On zdecydowanie coś kręci.

Spojrzałem sceptycznie na ojca.
- O co chodzi tak naprawdę? Bo nie uwierzę, że się tak martwisz o szkolenie Dawida, czy o moje umiejętności.
Na twarzy bruneta pojawił się zamiast uśmiechu niewielki grymas, mówiący mi, że udało mi się go rozgryźć.
- To prawda. - odpowiedział powoli, jakby zastanawiając się, czy na pewno warto rozpocząć tę rozmowę. - Szedłem tu z myślą, aby zaproponować ci po ukończeniu szkoły pracę w naszym instytucie jako nauczyciel zamiast zwykłego łowcy, lecz Damian wybił mi to z głowy, dając całkiem niezłe argumenty z poparciem twoich polowań w terenie. - odparł, wciąż nieznacznie się krzywiąc, jak dziecko, które nie chce zjeść swojej porcji warzyw.
Mój uśmiech natychmiast się poszerzył.
- I miał rację. - zerknąłem na fioletowookiego z wdzięcznością.- Nie dałbym rady być nauczycielem. Dusiłbym się tu. - odparłem, by po chwili dodać z zastanowieniem. - I nie mam tyle cierpliwości, by uczyć. - parsknąłem radosnym śmiechem, czując, jak moje skrzydła drżą z wysiłku. Chyba za bardzo je przemęczyłem, pokazując nowe chwyty Dawidowi.

- Jak idzie ewakuacja miasta, szefie? - zapytał cicho Julian, wychodząc zza moich pleców z włączoną w telefonie stroną z wiadomościami.
Ojciec opuścił głowę, wzdychając ciężko, jakby wielki kamień zgniatał pod swoim ciężarem jego pierś. Niebieskooki włożył dłonie do kieszeni czarnych, łowieckich spodni i uniósł oczy ku sufitowi.
- Nie było łatwo, ale najbliższe ulice są już opuszczone. - odpowiedział mimo kwaśnej miny z jawnym zadowoleniem w głosie. - Nasi informatycy od kilku dni rozprowadzali plotki o niewybuchach, które podobnież ktoś znalazł, rozkopując działkę pod nowy budynek. Ciężko było przekonać służby ratownicze do przeprowadzenia postępowania w naszym krótkim spektaklu.
Nie musisz się martwić o cywili. - dodał ciszej z troską w miękkim, głębokim głosie, zwracając się do mnie.
- Wiem, po prostu... - westchnąłem ciężko, opuszczając głowę, by spojrzeć na swoje buty, przez które w tak gorące dni, jak dzisiaj moje nogi prawie się gotowały.
- Po prostu nie chcę, by ktoś bezstronny ucierpiał.

Pokręciłem głową, doskonale wiedząc, że to nie o mieszkańców Mrągowa mi chodziło. Po prostu chciałem, by moi bliscy byli od tego wszystkiego jak najdalej. Dwa dni błagałem ojca, by przydzielił im takie stanowiska, by byli jak najdalej ewentualnego ataku. Zgodził się, ale pod pewnym warunkiem. Także miałem nie znajdować się w epicentrum tej wojny.
Tego nie musiał na mnie wymuszać.
Od dnia, w którym usłyszałem o tej wojnie, zacząłem kurczowo trzymać się swojego życia. Przestałem już od trzech tygodni nawet chodzić na samotne polowania. Zawsze starałem się, by ktoś mi towarzyszył. Tak było po prostu łatwiej walczyć i była mniejsza szansa na otrzymywanie groźnych obrażeń.
Na czas wojny każdy łowca ma być w stanie idealnym. Nie mogliśmy pozwolić sobie na rządną kontuzję. To oznaczałoby znaczne osłabienie naszej strony.
Alan wraz z innymi Cieniami miał plan, lecz zawsze coś mogło pójść nie tak, więc musimy mieć znaczną ilość ludzi.
Nie istnieje coś takiego jak plan idealny, jeśli uwzględnia on ludzi. Zbyt łatwo ludzie ulegają swoim uczniom, działając nieprzewidywalnie.
Pokręciłem głową, czując, że moje myśli biegną w złym kierunku. Coraz częściej łapie się na tym, że zapominam, że sam mimo wszystko jestem człowiekiem.

- Nikt tego nie chce. - poczułem ciasno oplatające mnie ramiona ojca. Westchnąłem w pachnącą mocnymi perfumami niebieską koszulę. Oddałem uścisk, zaplatając tacie ramiona w pasie.
Już dawno mnie nie przytulał. Chyba ostatni raz był, gdy zginęła babcia. Przepłakałem w jego ramię wtedy dobre cztery godziny, aż w końcu zmęczony płaczem zasnąłem. Teraz ponownie rozpoznał, że tego potrzebuję. Strach, że kogoś stracę w tej wojnie, a jestem pewny, że bez ofiar się nie odbędzie...zabija mnie od środka.

Odsunąłem się, ostrożnie machając skrzydłami, gdy poczułem troskliwy wzrok Damiana na sobie.
Uśmiechnąłem się do niego ciepło.
Alan, widząc to, uśmiechnął się jakoś dziwnie, jakby wiedząc o tym, co stało się między mną i Tepeshem. Moje policzki poczęły mnie delikatnie piec, co zostało podsumowane zadowolonym śmiechem mojego rodziciela. Jego bławatkowe oczy świeciły się jak małe gwiazdki, gdy puścił mi oczko.
- Skoro dostarczyłem ci Damiana, to może już sobie pójdę. - mruknął, ruszając w kierunku drzwi. Zatrzymał się jednak i pochylił ku zamyślonemu wampirowi.
- Dbaj o niego. - usłyszałem, jeszcze zanim szef polskiego instytutu opuścił wolnym krokiem pomieszczenie.

- Skąd on... - zacząłem zaskoczony, lecz urwałem, słysząc rozbawiony śmiech fioletowookiego.
- A ja myślisz? - zapytał, podchodząc do mnie i delikatnie cmokając mnie czule w czoło. - Mój ojciec jest zwykłą plotkarą. - parsknął, trochę się ode mnie odsuwając.
Uśmiechnąłem się szeroko i spojrzałem prawie od razu w panice na moich przyjaciół, przypominając sobie, co zrobił wampir.

Dawid stał z niezadowoleniem na twarzy i wręczał coś po cichu szeroko szczerzącemu się Julianowi.
Tym czymś okazało się dziesięć złotych.
Patrzyłem na tę wymianę, nie dowierzając.
- Czy wy się o nas założyliście?! - krzyknąłem, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spojrzałem na Damiana, który tylko w zrezygnowaniu przetarł twarz, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Twoi przyjaciele są dość...specyficzni. - szepnął czarnowłosy.
- Specyficzni to oni będą, gdy im urwę łby. - syknąłem, zakładając ramiona na piersi.
Przez to widzenie kolorów zobaczyłem, że początkowy zielony kolor szczęścia Orłowskiego zbladł, ustępując brązowemu. Ten kolor zaczął również dominować w otoczce barw, oplatających Rokitę, jak bluszcz.
- Mam nadzieję, że ten brąz oznacza wstyd. - fuknąłem, no co moi przyjaciele spojrzeli na mnie zaskoczeni. To uświadomiło mnie, że nic nie powiedziałem im o mojej nowej umiejętności poznanej u wampirów.
- Jaki brąz? - zapytał badawczo blondyn spod swojej grzywki, wkładając pieniądze mimo wszystko do tylnej kieszeni łowieckich, trochę już wyblakłych od leżenia w szafie spodni.

Julian już dawno nie miał na sobie stroju bojowego. Informatycy zazwyczaj go nie potrzebują, lecz teraz gotowość do bitwy jest obowiązkowa dla wszystkich, którzy mają odpowiedni wiek i się zgłosili. Łowcy nawet od dobrych pięciu dni nie wracali do swoich domów. Spaliśmy tu i w dwóch sąsiednich budynkach, robiących za kwatery mieszkalne przyjeżdżający tu łowców.

- Na tę chwilę to nie ważne. - odpowiedziałem spokojnie. - Ważniejszy w tej chwili jest trening Dawida. - spojrzałem na szatyna, który w dalszym ciągu z uwagą przyglądał się mojej sobie i Damianowi, który jako jedyny dzisiaj nie gotował się w czerni, mając na sobie białą koszulkę i jasne jeansy. Praca w Venatores w naszym stroju jest czymś cholernie uciążliwym w takim upale. Najgorsze jest to, że nasz kombinezon nie może być z cienkiego materiału, bo zostałby od razu rozerwany przy pierwszym lepszym ataku. A czarny kolor jest najlepszym do kamuflażu. Jedynie zimą zmieniamy go na biały, ale to byłoby jak strzał w kolano. Zimowe są jeszcze grubsze, czasami po prostu nie wiem, jak w tym walczyć, gdy prószy śnieg.

Nim ktokolwiek zdążył mi odpowiedzieć, po całym pomieszczeniu rozniósł się mocny, natarczywy, wyjący dźwięk. Z przerażeniem spojrzałem na lampę nad drzwiami, która wręcz płonęła od czerwieni. Hałas z każdą chwilą wydawał się głośniejszy, tak samo, jak moje serce, gdy doszło do mnie, co oznacza alarm. Spojrzałem w panice na chłopaków, wręcz błagając wzrokiem, aby to nie było to, o czym myślę.
- Co się dzieje? - zapytał Damian, łapiąc z troską za moją roztrzęsioną dłoń.
- Atak. - odpowiedział Julian, patrząc z czystym przerażeniem na drzwi hali.

...

Witam wszystkich ponownie!

Dzisiaj rozdział trochę nudny ( czasami musi taki być), ale nie martwcie się, w następnych będzie się już znacznie więcej dziać. 😉

Kolejne dwa rozdziały będą już na pewno zarazem ostatnimi w tej krótkiej historii, więc do zobaczenia wkrótce! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro