❦Witajcie❦
- Jeszcze raz. - wysapałem z trudem, czując potworny ból mięśni pleców. Oddychałem ciężko, ale nie mogłem zaprzestać swoich ćwiczeń.
Od nich może zależeć moje życie w najbliższym czasie, więc tylko starałem się złapać oddech po pięciu godzinach ćwiczeń. Najchętniej siadłbym na tę miękką ziemię i uciął sobie drzemkę, ale nie mogłem zmarnować pozostałego mi czasu.
- No oszalał! - wykrzyczała oburzona Mela, wrzucając ręce do góry. - Aleks, weź ty go ogarnij, bo mu pierdolnę! - krzyknęła do rudzielca, który przyglądał się nam swoimi piwnymi oczami z daleka, trenując strzelanie.
Od dłuższego czasu każdy łowca łapie za broń i ćwiczy do ostatku sił.
Nadchodzi wojna i każdy to czuje.
- On się zaraz zajedzie! - Spojrzała na mnie wkurzona, tupiąc nogą o trawę.
- I co ja mu mam niby zrobić? - parsknął śmiechem i przełożył z lekkością łuk z prawej, do lewej ręki. - I tak mnie nie posłucha. On nikogo się nie słucha. Nawet swoich rodziców, więc nie wymagaj ode mnie niemożliwego. - Pokręcił głową rozbawiony, lecz zaraz spoważniał. - Ale Amelia ma rację. Tylko sobie zaszkodzisz. Wczoraj ćwiczyłeś i dzisiaj. Idzie ci naprawdę dobrze.
- Aleks ma rację. - powiedział niespodziewanie Sebastian, wyłaniając się zza krzaków jakiejś dziwnej rośliny z plastikową butelką wody mineralnej w dłoniach. - Użyczyłem ci swojego terytorium do nauki latania po twoich licznych telefonach do mnie. Jeśli zawiozę cię do domu umierającego z wycieńczenia, twój ojciec nawet nie myśląc, strzeli mi w łeb srebrnymi kulami. - Zażartował, chociaż z moim ojcem nigdy nic nie wiadomo. A już szczególnie, gdy na karku ma tyle obowiązków.
Zaśmiałem się w głos, łapiąc przedtem mocniejszy oddech.
- Ja doskonale wiem, że to nie ja cię przekonałem, tylko Aleks. - Wskazałem na łucznika, którego policzki od razu kolorem przypominały kwiat piwonii, odbierając od swojego partnera picie.
- I gdzie jest Dawid? Przed chwilą tu był i ćwiczył z Melą. - spytałem ciekawy, nie mogąc nigdzie zobaczyć brązowej czupryny Rokity.
- Zmył się. - Zielonooka wzruszyła ramionami, by po chwili poprawić zsuwające się ramiączka butelkowozielonej bokserki. - Stwierdził, że ma dość treningu ze mną i patrzenie jak latasz, jest już nudne, bo zaczęło ci dobrze iść. W sumie mu się nie dziwię. Jak wpadałeś na drzewa, było śmieszniej. - zarechotała głupkowato z szerokim uśmiechem.
- Przyjaciele. - prychnąłem niby obrażony, ale z ledwością udało mi się powstrzymać śmiech.
Mój pierwszy lot był tak pokraczny i niezdarny, że gorzej się chyba nie dało. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, ale na szczęście dla mnie i okolicznych drzew, za każdym razem szło mi coraz lepiej. Najgorsze w tym wszystkim chyba było lądowanie. Jak już wzbijesz się w powietrze i lecisz, to lecisz, ale by znaleźć się z powrotem na ziemi i nie stratować przy okazji swoich przyjaciół jest już znacznie trudniej.
- Wybaczcie, że przeszkadzam, ale chyba będę zmuszony zabrać wam Fabiana. - Usłyszałem kolejny, przyjemny dla ucha głos, który od tego feralnego ataku paniki zaczął kojarzyć mi się z bezpieczeństwem i ciepłem.
Damian stał kawałek dalej z idealnie ułożonymi włosami, w zdecydowanie dłuższej niż przeciętnie, czarnej, sportowej marynarce, zza której było widać idealnie wyprasowaną, białą koszulę, która świetnie opinała tors wampira. Uśmiechnął się promiennie, gdy na mnie spojrzał i schował dłonie w jasnoniebieskie, delikatnie poszarpane jeansy. Zdecydowanie nie wyglądał, jakby szedł na przeszpiegi, tylko na mało formalne spotkanie biznesowe w jakimś biurze.
Ledwo stłumiłem jęk, który chciał uciec mi między wargami.
Przy nim pewnie wyglądałem okropnie w tych swoich szarych, rozciągniętych dresach, które przy każdym ruchu myślałem, że zsuwają się znacznie niżej, niż powinny i niegdyś białej koszulce, która teraz nosiła na sobie znamiona moich pierwszych, nieudanych akrobacji powietrznych. Cała była w plamach od błota, aż po zielonych zabarwieniach od trawy.
- Damian, co tu robisz? - mruknąłem w szoku, wyrywając się z chwilowego otępienia. - Nie miałeś mnie odebrać później z domu o piętnastej czterdzieści?
- Miałem. - Przytaknął, wciąż się uśmiechając i spojrzał na swój zegarek. - Lecz twój ojciec dostał wiadomość o wypadku na drodze do Olsztyna i to trochę może potrwać, więc najlepiej, jeśli pojedziemy szybciej...i jest już czternasta.
Otworzyłem szerzej oczy, nie wierząc w to, co słyszę. Spojrzałem w szoku na Amelie, która zmieszana odwróciła swój wzrok jak najdalej ode mnie.
- Jak to czternasta? - syknąłem zły w kierunku moich przyjaciół. - Przecież mieliście pilnować czasu!
- Wybacz, ale twoja nauka latania była zbyt absorbująca i się zapomnieliśmy. - Aleks próbował jakoś załagodzić moje zdenerwowanie.
Westchnąłem i oparłem dłoń na swoim biodrze, patrząc na swoje strasznie brudne buty.
Poczułem nagle delikatne pieczenie oczu i ucisk na skronie, ale niczego nie dałem po sobie poznać. Wszyscy wpadliby w panikę i odsunęli mnie od tej misji. Wiem, że Damian dałby sobie radę beze mnie, ale nie chciałem spotkać dzisiaj swojego dziadka i... bądźmy ze sobą szczerzy... Cholernie bym się martwił o Tepesha, gdybym go puścił samego do środka terytorium buntowników.
- Ale teraz mamy maleńki problem... - Wskazałem na siebie z niesmakiem. - Jak ja pojadę w czymś takim?
- Spokojnie. - W odpowiedzi przyszedł mi spokojny ton bruneta. - Twoja mama o to zadbała i przygotowała ci jakieś ubrania. Mam je w samochodzie przy chatce Sebastiana. - Wskazał głową w kierunku, z którego dochodziło poruszone wycie członków wilczej watahy.
- Leć się przebrać. - Mruknął Aliszewski, obejmując czule w pasie Aleksa, który patrzył na niego z politowaniem, bo przerwał mu strzelanie, lecz w jego oczach wręcz pobłyskiwała szczera, silna miłość do wilkołaka. Trochę im tego zazdroszczę, że bez skrępowania mogą pokazać swoje uczucia. Ja nawet będąc z Remusem, nie mogłem go pocałować publicznie przy moich starych znajomych.
Skinąłem blondynowi głową i pobiegłem we wskazanym kierunku, łapiąc kluczyki do samochodu rzucone mi przez Damiana.
....
Wampir odprowadził chłopaka wzrokiem, by po chwili spojrzeć na jego przyjaciół, czując ich natarczywe spojrzenie na sobie.
- O co chodzi? - zapytał niepewnie, mrużąc oczy.
- Pilnuj go i jeśli go skrzywdzisz, obedrę cię ze skóry, rozumiesz? - Zagroziła Sowa, patrząc na niego wojowniczo. Miała twardy i pewny swego wyraz twarzy. W żadnym stopniu nie wyglądała na osobę, która żartuje.
- Jak najbardziej. - Odparł spokojne i spojrzał na dwójkę mężczyzn w ciasnych objęciach. - Rozumiem, że od was też mam taką groźbę?
W odpowiedzi dostał tylko sztywne skinienie głową od Boruty.
- Nie pozwolę go skrzywdzić. Nie musicie się martwić.
- Czujesz coś do niego, prawda? - Mruknął alfa w kierunku Tepesha, który spiął się natychmiastowo na to pytanie.
- Skąd taki pomysł? - Parsknął, splatając ręce na piersi, doskonale wiedząc, że to oczywiste kłamstwo mu nie wyjdzie.
- Gdy na niego patrzysz, pachniesz szczęściem. - odpowiedział wilkołak z szerokim uśmiechem, doskonale wiedząc, że ma rację. - Wystarcza sama jego obecność, byś dostał zastrzyku energii. W drugą stronę jest tak samo. Fabian przed chwilą ledwo mógł się ruszać, zanim cię nie zobaczył. - Nagle spoważniał. - Wiesz, że możesz mu powiedzieć, prawda?
Fioletowooki przeciągnął dłonią po twarzy, uśmiechając się smutno.
- Powiedziałbym mu, ale nie teraz... W odpowiednim momencie. Nie wtedy, gdy jest możliwość, że któryś z nas możliwe zginie przez tę cholerną wojnę. - Westchnął z bólem. - To będzie znacznie bardziej boleć.
- Mylisz się. - Rudowłoda weszła mu stanowczo w słowo. - To będzie boleć dokładnie tak samo. Nigdy nie będzie lepszego momentu na powiedzenie mu. Zrób to, dopóki obaj możecie to jeszcze od siebie usłyszeć.
Czarnowłosy wziął głęboki oddech i skinął jej głową, przyznając jej po krótkim namyśle rację.
- Tak. Tak może będzie lepiej. - Zagryzł wargę i ruszył tam, gdzie zostawił swój samochód, słysząc poddenerwowane wycie wilkołaków. - Może wracajmy. Jeśli zaraz ich nie uspokoisz, nikt nie pomyśli, że to tylko psy. - Zwrócił się do przywódcy sfory, który w ciągu mrugnięcia okiem zmienił się w olbrzymią bestię i wystrzelił do swojej watahy, mocno wbijając długie pazury w miękką ziemię pod swoimi łapami.
Aleks spojrzał tylko za swoim partnerem i powolnym krokiem ruszył za nim.
Sowa z lekkim wahaniem także po chwili podążyła za nimi, cichym krokiem w swoich czerwonych trampkach, które w tym momencie było oblepione z każdej strony w mokrym piachu.
...
✽ Fabian ✽
Wyjrzałem przez okno, słysząc jakieś dziwne hałasy na podwórzu. Przed budynkiem zobaczyłem trzy zdenerwowane wilkołaki i jakiegoś młodego chłopaka. Mógł mieć chyba gdzieś szesnaście lat i chyba sądząc po bólu na jego twarzy, przechodził swoją pierwszą przemianę.
Adam stał przed nim i mówił coś do niego cicho, lecz chyba z marnym skutkiem, ponieważ dzieciak ugiął się pod ciężarem własnego ciała i w ciągu sekundy wszystkie jego ubrania zostały rozszarpane, ukazując piękną, białą sierść. Nowo zmieniony wilk spojrzał w panice na betę sfory, nie wiedząc, co robić. Na szczęście nie musiałem się martwić, bo w tym samym czasie zza drzew wyskoczył jasnooki alfa w postaci swojego wilka.
Odetchnąłem.
Przybyła pomoc.
Odchodząc od okna, zacząłem mocować się z koszulką, starając się nie uszkodzić swoich skrzydeł.
To chyba była najgorsza cześć ich posiadania.
Żadna koszulka, bluza, kurtka, koszula nie pasowała.
Moja mama chyba w dwa dni wypruła połowę moich ubrań na plecach, by mi się je łatwiej zakładało.
Na szczęście podkomendny Lidii Oleander zgodził się zakląć moje ubrania tak, by otwory na plecach zmniejszały się powiększały w zależności od tego, czy je teraz zakładam, czy nie i czy osoby, które nie powinny mieć kontaktu ze światem duchów, nie widzą otworów w moich ubraniach.
Co nie zmienia faktu, że zakładanie koszulek jest i tak wciąż problematyczne.
Moja klasa przez pierwsze dwa dni nie wiedziała, co się stało, że aż tak bardzo polubiłem chodzić w koszulach. Na wychowaniu fizycznym to już w ogóle miałbym przewalone. Mama dostała od Feliksa, który bądź co bądź, naprawdę figuruje jako lekarz, zwolnienie mnie z wf'u już do końca roku szkolnego, przez co Pan Pietruszewski przez tydzień chodził struty, bo jak to mówi, stracił najlepszego ucznia na swoich lekcjach.
W końcu udało mi się zdjąć górę ubrania i czym prędzej zdejmując resztę, wskoczyłem pod prysznic.
Przez dość długi czas starałem się zmyć ślady ziemi z mojej skóry, ale w końcu się udało i mogłem wyjść z brodzika.
Szybko podszedłem do sterty nowych ubrań, jak najszybciej zaczynając się w nie ubierać.
Mama się postarała i przez Damiana dostarczyła mi białą koszulę ze stójką oraz niezwykle jasne jeansy, których nigdy nie widziałem, plus o dziwo ciemnoszare mokasyny.
- Mama chyba chce zrobić ze mnie białą, rzucającą się w oczy, plamę. - Zaśmiałem się niezbyt wesoło.
Szybko się ubrałem, zwinąłem swoje brudne ubrania i wrzucając je do torby, zbiegłem na parter dom, gdzie zobaczyłem przy kanapie w salonie czarnowłosego Tepesha.
Fioletowe tęczówki objęły mnie spojrzeniem od stóp do głów, przez co poczułem, jak moje policzki zaczęły delikatnie piec z powodu gorąca.
- Uspokoili go? - zapytałem o młodego wilkołaka, podchodząc do bruneta.
- Tak. Adam dałby radę sam, ale to dobrze, że Sebastian zareagował. Alfa powinien być przy najważniejszych momentach życia szczeniąt. Zyskują wtedy większe zaufanie do przywódcy i szacunek do niego. - Odbił się lekko od kanapy i podszedł bliżej. - Jedziemy, czy chcesz coś jeszcze ze mną omówić? - Zapytał, na co parsknąłem śmiechem.
- Mimo że powiedziałeś mojemu ojcu, że omówimy wszystko po drodze, jak powinienem się ewentualnie zachowywać, to pisaliśmy chyba z trzy godziny. - Pokręciłem głową rozbawiony, mimo wszystko ciesząc się, że wczoraj tyle ze sobą rozmawialiśmy. - Sądzę, że lepiej się do tego nie przygotujemy. Nawet jakby poszło coś nie tak, damy sobie radę, prawda? - zapytałem, patrząc prosto w te cudowne oczy, szukając potwierdzenia.
- Oczywiście. Żadne z nas nie jest bezbronne. Nawet jeśli odkryliby spisek, uciekniemy. - odpowiedział pewnie, jakby był całkowicie o tym przekonany, co jeszcze bardziej podniosło mnie na duchu.
W porównaniu do mnie wampir wydawał się oazą spokoju.
Ja wewnętrznie wręcz dygotałem z przejęcia.
- Idziemy? - wskazał na drzwi, a ja skinąłem mu głową, starając się, by moje skrzydła jeszcze mocniej przyległy do moich pleców.
- Damian? - mruknąłem cicho, coś sobie przypominając, przy oddawaniu mu kluczyków.
- O co chodzi? - spytał, zatrzymując moją rękę delikatnie na chwilę w swojej.
- Mówiłeś wczoraj o zdolnościach wampirów...
Zobaczyłem, jak Tepesh uśmiechnął się delikatnie, wkładając ręce do kieszeni marynarki, przez co poczułem lekki powiew zimna na wcześniej trzymanej dłoni.
- Już wiem, do czego zmierzasz. - westchnął i zatrzymał się nagle przede mną przy samochodzie. - Wiesz, że nie chce twojej krzywdy, prawda? - zapytał trochę zamyślony, a ja patrzyłem na niego, nie wiedząc, o co mu chodzi.
- Co to ma do rzeczy? - spoglądałem we fioletowe oczy.
- Jestem pirokinektykiem. - odpowiedział na jednym wdechu, a ja wciąż patrzyłem na niego w szoku, ale i z mojej własnej głupoty.
Przecież mogłem się zorientować, dlaczego akurat wtedy chciał o tym ze mną porozmawiać.
To też wyjaśnia powód, dla którego był tak, a właściwie wciąż jest, zdenerwowany.
Przecież to było tak oczywiste... a raczej powinno być.
Naprawdę musiałem mieć wtedy przyćmiony umysł.
Westchnąłem ciężko.
Tak. Zdecydowanie zmęczenie mi nie służy.
- To jaką moc posiadasz, cię nie skreśla. - Uśmiechnąłem się łagodnie, by upewnić go w tym, co mówię. - Przecież sam mówiłeś, że tego nie wybieracie. To nie jest zła zdolność. Jest wręcz idealna do ataku, jak i do obrony. To, że nie mam zbyt dobrych wspomnień związanych z ogniem, nie oznacza, że nie doceniam jego przydatności. Wręcz przeciwnie. Czuję się jeszcze bardziej bezpieczny, wiedząc, jak potężną mocą dysponujesz. - Mówiąc to, wciąż, patrzyłem mu w oczy i nawet nie zauważyłem, kiedy sięgnąłem dłońmi w jego stronę, chwytając go ponownie za ciepłe nadgarstki.
Czarnowłosy jakby od razu się rozluźnił, a kąciki jego ust uniosły się ku górze w szerokim, a co najważniejsze, radosnym uśmiechu.
- Wsiadaj. Ubrania rzuć na tylne siedzenie. - mruknął, otwierając przede mną drzwi od samochodu.
Uśmiechnąłem się i usiadłem uważnie na miejsce pasażera. Odchyliłem się nieznacznie i położyłem torbę na fotel tuż za mną.
Na moje nieszczęście zachwiał się i spadł na podłogę, przez co się skrzywiłem.
A chuj z nim.
Później go podniosę.
Obróciłem się z powrotem w kierunku deski rozdzielczej i sięgnąłem odruchowo po pas.
W tym samym czasie do pojazdu wsiadł Damian, szybko się zapinając i sprawnie uruchamiając maszynę.
Gdy chciałem się zapiąć, uświadomiłem sobie, że przecież nie mogę przez skrzydła. Westchnąłem ciężko.
To już trzecia taka gafa.
Szybko udałem, że tylko poprawiłem pas, nie chcąc z siebie zrobić kompletnego debila. Na moje szczęście czarnowłosy nawet nie zwracał uwagi na to, co zrobiłem.
Albo zwrócił i po prostu taktowanie nie chciał nic mówić.
Tak czy siak, byłem mu stokrotnie wdzięczny.
Objąłem skrzydłami swoje ramiona, starając się zrobić tak, aby ich przypadkiem nie złamać przez swoją głupotę. Całe szczęście, że Tepesh wybrał dość przestronny samochód, bo inaczej miałbym problem. Co prawda nie oznacza to, że było mi jakoś bardzo wygodnie. Wręcz przeciwnie. Żeby mi skrzydła nie przeszkadzały, to chyba bym musiał jechać w furgonetce.
Odchyliłem głowę, kładąc ją na miękki zagłówek, starając się choć trochę odprężyć.
Czeka nas godzina drogi po okropnych dziurach w asfalcie.
....
Na nasze szczęście dotarliśmy na skraj Olsztyna w odpowiednim czasie, nawet się po drodze nie śpiesząc. Damian z pokerową twarzą skręcił w jakąś leśną, zaniedbaną drogę. Mocno nami zatrzęsło, gdy wampir wjechał na jakiś niezwykle wielki kamień. Nie minęło dziesięć minut jechania po ubitej ziemi i trawie, gdy przed naszymi oczami ukazał się duży, drewniany dom z bali.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, dziękując w głębi serca, że Damian ma władzę nad ogniem. Tak szybko poszłoby to z dymem.
Opony zazgrzytały nieprzyjemnie, gdy wjechaliśmy na żwir usypany przed budynkiem.
Wyjrzałem przez okno i wstrzymałem oddech, widząc dookoła dziesiątki samochodów poukrywanych pod drzewami, aby nie grzało na nie słońce.
Nie jest dobrze. Nie jest dobrze. - Myślałem gorączkowo, z każdą chwilą widząc coraz więcej pojazdów.
Poczułem ukłucie strachu w swoim sercu.
Jeśli to są tylko przedstawiciele grup...
My tego nie wygramy....
To musiałby być cud.
Damian, widząc moją reakcję, zaparkował byle gdzie tak jak inni. Szybko wyłączył silnik i złapał moje dłonie w opiekuńczym, ciepłym uścisku.
Zaśmiałem się w duchu na wszystkie spekulacje o wampirach, że są przeraźliwie zimni. Ten siedzący naprzeciw mnie zdecydowanie taki nie był.
- Fabian, spokojnie. - szepnął cicho i kojąco, patrząc mi głęboko w oczy.
Był tak blisko, że nasze czoła prawie się stykały ze sobą.
- Wiem, że to może się wydawać przerażające, ale nie możesz teraz o tym myśleć. - szorstkie palce zaczęły robić czule okrężne ruchy na moich dłoniach. - Musimy zdobyć potrzebne nam informacje. Jeśli tego nie zrobimy, nasi bliscy będą w niebezpieczeństwie. - Skinąłem mu głową, potwierdzając, że zdaję sobie z tego sprawę. - Dasz radę? - zapytał delikatnie.
- Oczywiście. - odpowiedziałem od razu pewnie. - To był po prostu tylko szok. Poradzę sobie.
- Dobrze. - skinął głową, ale było widać po nim, że wolałby, bym został w tym samochodzie, albo w ogóle pojechał do domu. - Pamiętasz, jak się zachowywać i jak zamknąć swój umysł na telepatów?
Na to zdanie prawie się zaśmiałem, ale pozwoliłem sobie tylko na niewielki grymas.
Od samego rana już utrzymywałem barierę, ale...
Damian, szkoda, że nie wiesz, że nie muszę udawać uczuć względem ciebie. Jakikolwiek telepata zajrzałby do mojej głowy, poszukując moich uczuć i intencji skierowanych do ciebie, byłyby takie same, jak te, jakie chcesz, bym grał.
- Tak. - odpowiedziałem tylko ponownie pewnie i zabrałem dłonie ostrożnie.
Już chciałem sięgnąć do klamki, lecz w tamtym momencie na szybę skończyło coś wielkiego, głośno ujadając. Jedyne, co zdążyłem zobaczyć w tym ułamku sekundy, to olbrzymie szczęki pełne zębów.
Złapałem się za serce, kompletnie się tego nie spodziewając.
Oczy Damiana szybko powędrowały w tamtą stronę.
- Oho, jest i obrońca. - sapnął i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, czarnowłosy już był poza samochodem. Zobaczyłem tylko z przerażeniem, jak wampir podchodzi do olbrzymiego psa i także zaczyna na niego warczeć.
To olbrzymie bydle niespodziewanie położyło po chwili po sobie uszy i zamerdało ogonem, odsłaniając masywną szyję w geście uległości.
Dopiero w tamtym momencie odważyłem się wyjść z pojazdu, ale i tak byłem nieufny w stosunku do agresywnej bestii. Pies zawarczał nieprzychylnie w moim kierunku, lecz gdy pociągnął nosem, nagle się uspokoił, ponownie siadając, lecz wciąż bacznie nas obserwował.
- Czemu? - zadałem ciche pytanie, lecz Damian mnie uprzedził z odpowiedzią, zanim skończyłem.
- Przesiąknąłeś wystarczająco moim zapachem. To dobrze dla nas. - mruknął i podszedł bliżej do ogromnego psa. - Został przeszkolony, by wpuszczać tylko tych, którzy zostali uznani przez jego właścicieli.
- Ale przecież ty nie...
- Nie, ale jestem wampirem. Ich najpewniej musi wpuszczać bezwarunkowo. - odpowiedział ponownie, zanim dokończyłem.
- Nie martw się. Nic ci nie zrobi. - mruknął, gdy zobaczył, jak z niepewnością patrzę na wielkiego ogara.
- Skąd możesz wiedzieć? - prychnąłem. - To, że czuję ode mnie twój zapach, może nie być wystarczające.
- Może. - przyznał mi rację. - Lecz czuje od ciebie coś jeszcze. Czuje twój spokój i zaufanie do mnie. Tak dla niego pachną tylko partnerzy. Idziemy? - wyciągnął ku mnie łokieć, który z lekkim wahaniem ująłem.
- Jak trzeba, to trzeba. - zamachnąłem się skrzydłami, chcąc je rozprostować po godzinie jazdy, gdy były ściśnięte. Przez mój mały zabieg z ziemi podniosły się tumany piachu, przez co pies cicho zakwilił.
Złapałem się mocniej przedramienia i ruszyliśmy do zdobionych, drewnianych drzwi. Niespodziewanie zza nich wyjrzał wysoki, siwowłosy mężczyzna z całkowicie czarnymi oczami.
Wstrzymałem oddech i aby tylko nie pokazać moich odruchów łowcy, mocniej przylgnąłem do ręki Damiana, który z kamienną miną godną legendarnego klanu Draculów i maleńkimi iskierkami kpiny w oczach patrzył na mieszkańca Piekieł.
Za sobą usłyszałem tylko zgrzyt opon kolejnego samochodu, upewniając się, że nie jesteśmy ostatni, lecz teraz nie pojazd zaprzątał mi głowę, tylko demon, który uważnie zaczął wręcz skanować nas oczami. Na Damianie skupił wzrok tylko na chwilę, jakby go nie interesował i nie widział w nim nic wartego uwagi... Nie to, co ja. We mnie wlepił wzrok na znacznie dłużej, uważnie mnie lustrując z szerokim uśmiechem.
- Ciekawych gości tu mamy. - zaśmiał się trochę hienowato. - Chyba muszę poznać imię osoby, której udało się przywłaszczyć sobie na własność nefilima.
- Damon Cailloux. - odpowiedział pewnie, ale i twardo pomimo francuskiego akcentu.
Trochę dziwnie było mi słyszeć obcy i zimny ton wychodzący z jego ust.
Nawet przy naszym pierwszym poznaniu nie słyszałem tego poczucia wyższości, co teraz.
- Niesamowite. Czyżby ten ród nie pochodził przypadkiem od tej ślicznej wampirzej Włoszki, Miny De Bellis? Tej pochodzącej od Pierwszego? Z daleka przyjechałeś, skoro klan był stworzony w Paryżu.
- Mieszkam tu od końca Pierwszej Wojny Światowej. - odpowiedział, nie zmieniając wyrazu twarzy.
Demon jedyne co zrobił, to powolne skinienie głową, jakby oceniając, na ile to, co mówi Damian, jest prawdą.
- A ten aniołek? - zaśmiał się.
Od razu moje plecy się spięły mimowolnie.
Na całe szczęście to nie ja byłem zmuszony do udzielania odpowiedzi.
- Ta wiadomość jest chyba niepotrzebna. - zmrużył niebezpiecznie fioletowe oczy.
- Drażliwy temat? - Syknął jakiś nowy głos za naszymi plecami, przez co odruchowo się obróciłem.
Zobaczyłem szeroko uśmiechającego się mężczyznę o niezwykle jaskrawych, różowych włosach. Co niezwykłe zza nich ujrzałem duże, spiczaste uszy, w które zostały przebite licznymi kolczykami.
Przez równie ostrą, jak uszy twarz, przechodziła obrzydliwa, świeża rana, która jeszcze wciąż miała widoczne maleńkie nitki chirurgiczne.
Ktoś chyba na szybko próbował go pozszywać.
Szare oczy wręcz skakały po naszych twarzach, przez co ten niezbyt krzepko wyglądający chłopak dostał w potylice, od swojej towarzyszki.
Kobieta była jego znacznym przeciwieństwem. Długie, czarne włosy spięła w koński ogon, pozostawiając tylko grzywkę zarzuconą na prawą stronę.
Blada skóra i czarny golf dawały znaczny kontrast, jeszcze bardziej uwydatniając czerwone wargi i niezwykle żółte tęczówki.
Jej spojrzenie było niezwykle przenikające, gdy mrużyła powieki pokryte także czarnym tuszem.
- Jestem Anastazja, a ten idiota to Emanuel. - powiedziała żółtooka, wskazując swojego znajomego. - Miło widzieć nowe twarze. - Skinęła głową Damianowi, mnie na szczęście ignorując.
- Damon. - Tepesh odpowiedział tym samym z pustym wyrazem twarzy.
- A to słoneczko? - wciąż dopytywał różowy, pokazując swoje długie kły.
Pół wampiry, pół elf... Ciekawie. Co nie zmienia faktu, że mam wrażenie, że jest z nim coś nie tak.
- Jak się nazywasz, nefilimie? - mruknęła czarnowłosa, podchodząc do mnie bliżej i niespodziewanie łapiąc mnie za przegub dłoni. Na całe szczęście zachowałem zimną krew i odpowiedziałem, jak gdyby nigdy nic, siląc się na angielski akcent.
- Cristian.
- Słodko. - mruknęła, puszczając mnie. - Zapraszam do środka. Niedługo wszystko się zacznie. - wskazała na mahoniowe drzwi. Damian tylko wzmocnił uścisk swojej ręki na mojej i ruszył do wskazanego domku.
Demon, gdy obok niego przeszliśmy, jeszcze raz objął nas podejrzliwie wzrokiem, ale po chwili uśmiechnął się cynicznie, szerzej otwierając przejście.
Ledwie weszło się do domu, a już dostawało się po uszach decybelami.
Gwar rozmów był aż przytłaczający, lecz nie to było w tym wszystkim najgorsze.
Poczułem się koszmarnie wtedy, gdy wszystkie oczy zgromadzonych powędrowały w naszym kierunku. Większość od razu zaczęła węszyć powietrze w momencie, gdy znaleźliśmy się w niezwykle przestronnym i o dziwo jasnym pomieszczeniu.
- Robicie niezłą furorę. - Wampirzyca parsknęła za nami, szturchając swojego kolegę w bok.
- Lepiej go pilnuj, Damon. Chłopak jest tu idealnym kąskiem. Jego krew pachnie niesamowicie. - dopowiedział różowowłosy, biorąc mocniejszy oddech zdecydowanie zbyt blisko mnie.
- Jeśli ktokolwiek myśli, że go oddam bez walki, to się grubo myli. - Damian warknął głośno, aby wszyscy go usłyszeli, piorunując zebranych wzrokiem.
Wstrzymałem oddech, słysząc ten jad i warkot w jego głosie.
Po takim oświadczeniu mogłem być spokojniejszy.
Istoty znajdujące się w pomieszczeniu, które spoglądały w naszym kierunku, szybko straciły zainteresowanie, doskonale orientując się, że brunet w razie potrzeby spełni swoją groźbę. W tym momencie kompletnie nie przypominał chłopaka, którego zdążyłem poznać.
Poznać...i pokochać.
Zniknęła jego przyjazna i opiekuńcza strona, a pojawiła się ta szorstka i wyniosła. Gdybym nie wiedział, że to gra i wcześniejsza sytuacja w samochodzie, miałbym wrażenie, że przyjechałem tu z całkowicie inną osobą.
Poczułem, jak wyjmuje swoją rękę z mojego uścisku i łapie mnie w pasie w niby zaborczym geście.
Czemu "niby"?
Ten gest był na to zbyt delikatny i pełen ostrożności, by mnie nie wystraszyć czymś takim.
Damian z niezwykłym spokojem ruszył w stronę ściany, gdzie była w miarę niewielka ilość zgromadzonych.
Dopiero teraz mogłem obejrzeć się dookoła na spokojnie i bezpiecznie przyglądać się naszym przyszłym przeciwnikom.
Wielki pokój, zapewne w zamyśle dla niepoznaki salon z aneksem kuchennym był po brzegi wypełniony przez ponad setkę ludzi. Większość z nich była wampirami w różnym stopniu czystości krwi. Dużo było klasy A, lecz znaczną ilość zdecydowanie dominującą grupą były wampiry klasy B. Zobaczyłem trochę dhampirów takich jak ten różowowłosy, tylko że większość z nich miała wyraźnie ludzkiego rodzica. Przechodząc przez salę, zobaczyłem wyraźnie wiele czarnych ślepi. Jak na potwierdzenie demonów, że nie będą walczyć z łowcami, jest ich tu całkiem dużo. Gdzieś dalej zobaczyłem dwa niebieskoskóre dżiny i jednego o czerwonej skórze. Spojrzałem w kierunku dużych, czarnych drzwi, przy których stały, jeśli się nie mylę, dwa golemy, najwyraźniej pilnując czegoś, co się za nimi znajduje. Po swojej prawej stronie usłyszałem ciche, nieprzyjemne syczenie i z niezadowoleniem zauważyłem dwie Nagi, co chwila pochylające się do siebie, by coś dopowiedzieć. Przy stole z jedzeniem zobaczyłem ifryta, bawiącego się jasnoniebieskim ogniem w swoich dłoniach podczas rozmowy z rogatym diabłem, który niespiesznie jadł winogrona ze znajdującej się w jego dłoni szarej miseczki.
Gdziekolwiek nie spojrzałem, widziałem coraz więcej bestii, z którymi przyszło mi walczyć podczas mojej krótkiej pracy łowcy.
Czułem, jak moje serce zaciska zaciska się ze smutku i goryczy.
Jeśli nastanie walka, wiele osób straci w niej życie.
Mocniej złapałem Damiana, który w tym momencie był moją jedyną ostoją w tym miejscu. Jedynym moim obecnie symbolem szczęścia i bezpieczeństwa.
Wampir jakby od razu widząc, co czuję, mocniej naparł na mój pas ręką, bym się o niego oparł. Zrobiłem to od razu, nie stawiając oporu. Zamknąłem oczy, będąc otoczonym przyszłymi mordercami moich bliskich, stając się prawie bezbronnym.
Jedynym, co trzymało mnie od nich z daleka, była pewna postawa Tepesha.
Inaczej już dawno miałbym w najlepszym wypadku rozerwane gardło.
Starałem się oddychać powoli i spokojnie, czując ciepło od skóry mojego wampira i znajomy, kojący zapach jego perfum, lecz nie dane mi było to robić zbyt długo, bo usłyszałem szczęk zawiasów w drzwiach i pomruki aprobaty zebranych w pomieszczeniu.
Odsunąłem się niechętnie od fioletowookiego i spojrzałem z napięciem w kierunku strzeżonych drzwi, zza których wyłoniła się o dziwo biała czupryna.
Jej właściciel okazał się niezwykle wysokim mężczyzną o ostrych rysach twarzy i dzikim, zwierzęcym spojrzeniu.
Jeśli przy naszym pierwszym spotkaniu myślałem, że to Vlad jest przerażającym wampirem, tak ten był znacznie gorszy.
Patrzył szkarłatem swoich oczu na swoich zwolenników z wyższością, którą nie widziałem nawet u mojego dziadka przy ważnych zebraniach.
Aura wokół niego była przytłaczająca.
Wręcz wbijała w ziemię.
Ta należąca do ojca Damiana była równie potężna, lecz nie tak mroczna. Nie tak pełna żądzy krwi i śmierci.
Ten wampir zabił zbyt dużo ludzi, zbliżając się ku byciu demonem, który dał mu drugie życie.
Wstrzymałem oddech, widząc coś jeszcze.
Patrzyłem z przerażeniem na dziwną, czarną mgłę za plecami czerwonookiego.
Mgła ta powoli zaczęła się rozrastać i mienić innymi kolorami. Zobaczyłem zieleń, brąz, fiolet... Było tego bardzo dużo, lecz nie mogły przebić tej bezkresnej czerni, która zaczęła oplatać się jak pnącza winorośli wokół gości tego miejsca. Zdezorientowany dostrzegłem, że widzę mgły wszystkich dookoła. Każda z nich była niezwykle kolorowa, lecz zaczęła pochłaniać je szarość, w momencie, gdy do pomieszczenia wszedł białowłosy.
Nie wiedząc, co się dzieje, starałem się zrozumieć, co widzę.
Po minucie obserwacji już wiedziałem.
To były emocje...uczucia, które im towarzyszyły.
Szarość od razu po twarzach zebranych przyniosła mi na myśl strach i respekt.
Wśród kłębów czarnego dymu przywódcy rebelii zaczęła coraz bardziej wybijać się zielona barwa, a poszerzający się uśmiech na ustach mężczyzny od razu mi powiedział, że to szczęście... zadowolenie.
Spojrzałem z przestrachem na Damiana i wtedy zobaczyłem też jego kolory.
Te były inne.
Nie osaczały jak kąsające psy, lecz płynęły powoli, jak spokojnie kołysząca się rzeka. Jasne, pastelowe kolory delikatnie zdawały się obejmować Tepesha, jak kochające ramiona matki.
Wśród malowniczej gamy barw najwięcej było połyskującego złota, bieli oraz krwistej czerwieni. Między tym wszystkim widziałem odrobinę szarości, różu, ale i także pięknej zieleni trawy.
Wśród tej palety kolorów udało mi się tylko określić szarość i zieleń, lecz co oznaczały inne kolory?
Spojrzałem na swoją dłoń i zbladłem. Zobaczyłem na początku tylko złoto. By zobaczyć resztę, długo wpatrywałem się w swoje przedramię. Reszta barw była tak jasna, że aż prawie niewidoczna.
Obejrzałem się ponownie w stronę czerwonookiego wampira i widząc, że idzie w stronę podestu i każdy patrzy w jego stronę, wykorzystałem to, ciągnąc rękaw marynarki Damiana, który od razu oderwał wzrok od mężczyzny i skupił się mnie. Gdy zobaczył mój wzrok, od razu pochylił się nieznacznie ku mnie z troską i zapytał szeptem.
- Coś nie tak?
- Czy to normalne, że widzę uczucia? - szepnąłem, mocniej zaciskając pięść na jego ubraniu. Damian jakby oniemiał, słysząc to pytanie.
Otworzył usta i chyba chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak.
Szybko jednak się zreflektował, przybierając bardziej stoicką minę.
- Ja nie wiem. Wybacz. Nie słyszałem o czymś takim. To może być twoja zdolność z powodu krwi anioła. Nie wiem. Wrócimy do domu, to poszukamy informacji, dobrze?
Skinąłem mu głową, odwracając się w kierunku wampira na podwyższeniu.
Jeśli wrócimy.
Nagle do pomieszczenia przez frontowe drzwi wbiegł brązowowłosy mężczyzna, który kompletnie odróżniał się od wszystkich strojem. Ciemne jeansy były brudne od piachu na kolanach, a niebieska koszula w kratę była rozszarpana w paru miejscach, lecz szatyn nic sobie z tego nie robił i cicho stąpał po posadzce bosymi zakrwawionymi stopami.
Szedł z szerokim uśmiechem wprost do Carola, oblizując lubieżnie czerwone od krwi palce.
Nagle wampir się zatrzymał i zaczął węszyć.
Ku mojemu niezadowoleniu jego wzrok zatrzymał się na mojej osobie, a szeroki, prawie psychiczny uśmiech zagościł na niezwykle kościstej twarzy.
Mimowolnie moje ciało zareagowało chęcią ucieczki i gdyby nie silny uścisk ramion Damiana, zrobiłbym już dawno kilka kroków w tył. Szatyn, gdy zobaczył mojego udawanego właściciela, zaśmiał się bezgłośnie i przyspieszył kroku ku swojemu towarzyszowi. Dimitriu widząc całe to zamieszanie, pokręcił tylko głową i zaczął mocnym, pewnym, głębokim głosem.
- Witajcie, moi drodzy. Jak część z was wie, zwę się Carol Dimitriu. Tak jak wy przez laty byłem okryty okowami posłuszeństwa, lecz w końcu postanowiłem otworzyć oczy i zerwać z zasadami, które tłamszą naszą prawdziwą naturę. Zasady, które zmuszają nas, byśmy żyli jak brudne szczury w podmiejskich kanałach przez strach przed karą za to, jacy się urodziliśmy. Ludzie mają prawo nas zaszlachtować w obronie swoich, lecz my już nie? Dlaczego? Dlatego, że zostaliśmy obdarzeni potężną mocą? Czy to przez strach o to, co możemy jeszcze zrobić? Ja nie będę zginać karku przed podrzędnym gatunkiem, który myśli, że może nakładać na nasze społeczeństwo jakiekolwiek prawa. Głos wewnątrz mnie mówi, że mogę znacznie więcej niż lękać się kary i obawiać o kolejny dzień życia. Nie będę błagał o to, co mi się należy. Jestem tu, by pokazać wam, że wy też możecie być wolni tak jak ja. Możecie stać się panami swojego losu, bo czasy naszej niewoli i posłuszeństwa właśnie minęły. Możecie chodzić z wysoko uniesioną głową z dumy za to, kim jesteście. Jeśli ludzie nie chcą nas słuchać... krzyczmy głośniej. Nie chcą mam czegoś dać?...Weźmy to. Każde z was może odejść albo dołączyć do mnie i podjąć wspólną walkę. Decyzja należy do was, lecz na razie...bawcie się. To wszystko jest przygotowane specjalnie dla was. - wskazał na suto zastawione stoły pod ścianami i zeskoczył z gracją z podestu.
A ja stałem oparty o Damiana, zakrywając się skrzydłem.
Nie wierzę w to, co usłyszałem.
Przecież...
Ta przemowa...Jestem prawie pewny, że oni wszyscy się z nim zgodzą.
Zasady, które tłamszą?
Które zakazują im ich natury?
To nie prawda. Nie karamy nikogo za to, kim ktoś jest, tylko za to, co zrobił.
- Naprawdę tak myślicie? - mruknąłem, kierując pytanie do fioletowookiego.
- Ja tak nie myślę. - poczułem, jak zaczyna obejmować dłońmi moje ramiona, przez co moje skrzydła odruchowo położyły się, by mu nie przeszkadzać. - Moja rodzina też tak nie myśli. - poczułem jego ciepłe dłonie na moich skrzydłach, przez co westchnąłem ciężko. - Na nasze nieszczęście część z ras, na które polujecie, czuje się pokrzywdzona. Mówią dokładnie to, co on. - wskazał na znajomego swojego ojca, który rozmawiał o czymś z Nitą, różowowłosym i tą Anastazją. Najwyraźniej muszą być kimś ważnym w ich przedsięwzięciu. Nie są zwykłymi pionkami, którymi kieruje Dimitriu. Tylko pytanie... Jak bardzo są ważni?
- W gruncie rzeczy, nie dowiedzieliśmy się nic nowego. - Westchnął czarnowłosy, rozglądając się uważnie dookoła. - Sądziłem, że pierwsze co zrobi, to wyjaśni im swój plan, ale najwyraźniej tego nie potrzebuje. - Pokręcił głową i nagle szepnął jeszcze ciszej niż wcześniej. - Idą do nas.
I wtedy oderwałem wzrok od piór na swoich skrzydłach, widząc różową czuprynę na czele małej grupki zmierzającej do nas.
- Nie dobrze. - mruknąłem pod nosem.
- Mylisz się, Fabian. - spojrzałem na niego w szoku.
O czym on gada? Przecież jeśli oni nas rozszyfrują...
- Od kogo lepiej się dowiedzieć o wszystkim? Od podrzędnego podwładnego, czy od samego przywódcy?
- Może masz rację, ale to jest niebezpieczne. - pokręciłem głową, widząc, że dzieli nas od nich tylko parę kroków i ponownie spojrzałem na czarnowłosego chłopaka, który wciąż trzymał mnie w objęciach.
Nie podoba mi się to, że tak szybko złapali zainteresowanie nami.
- Witajcie. - Usłyszałem melodyjny, mocny głos tuż obok mnie. Szybko, ale nie na tyle, by wzbudzić niepotrzebne podejrzenia, obróciłem się w kierunku białowłosego wampira, który przyglądał się nam z nieukrywaną ciekawością.
Lecz to nie on w tym momencie przyprawiał mnie o ciarki. Nicolas Nita z wyraźnym zainteresowaniem wodził wzrokiem ewidentnie po mojej szyi.
Od razu poczułem ochotę ukrycia tak wrażliwej i odsłoniętej części mojego ciała.
Tepeshe już mnie ostrzegali, że Nita ma problem ze swoim głodem, a patrząc na to, że wciąż ma świeżą krew na swoich ubraniach to zdecydowanie prawda.
Szał krwi widniejący w jego oczach najbardziej przypominał mi wampira klasy E, lecz reszta jego zachowania...To niebezpieczna kombinacja. Będzie walczyć jak zwierzę, lecz myśleć i planować jak człowiek.
Damian skinął mu nieznacznie głową, grając szacunek i pokorę.
- Moje imię i moich towarzyszy już znacie, lecz ja waszych nie. - stary wampir kontynuował, o dziwo kierując tę wypowiedź także w moim kierunku.
Mimo że udaję niewolnika wyższej klasy, nie sądziłem, że będzie zwracał się także do mnie. Mimo wszystko ich niewolnicy byli tylko maskotkami, mającymi służyć swojemu panu. Tepesh nie raz już mi powtarzał, że istoty z domieszką krwi nadnaturalnej nie są tak podatne na wampirzy jad, więc mogę zachowywać się naturalniej, lecz...
Damian nie pozwolił mi rozmyślać dalej, rozpraszając mnie delikatnym szturchnięciem w mój prawy bok.
Chyba musiałem odpłynąć za mocno.
- Damon Cailloux, a to Cristian. - wskazał na mnie podbródkiem, a ja nieznacznie skinąłem głową mężczyźnie, nawet nie próbując się odezwać. Wolałbym, aby to Damian prowadził w dalszym ciągu rozmowę, bo czuł się w niej pewniej i nie patrzył sztywno we wszystkie strony domu jak ja. Dla niego przebywanie wśród swojego rodzaju było naturalne, w końcu kiedyś jego klan był znacznie większy niż teraz, a dla mnie to zawsze oznaczało zagrożenie.
Na dodatek te mgły są strasznie przytłaczające i zaczęła mnie od nich boleć głowa, w momencie, gdy Carol wraz z Nicolasem podeszli do naszej dwójki.
Powoli ich aury śmierci zaczęły delikatnie nas dotykać, powodując ukłucia niepokoju.
Do bólu głowy doszło nieprzyjemne pulsowanie w okolicach skroni.
- Panie. - jak przez mgłę usłyszałem cichy głos Anastazji.
Zacisnąłem szczękę, starając się skupić, na tym, co mówią otaczające mnie wampiry. Ból nie był duży. Przechodziłem znacznie gorszy niż ten. On po prostu był nieprzyjemny i dekoncentrujący.
- Jesteś jeszcze młody, prawda? - doszło do mnie pytanie zabarwione śmiechem.
- Owszem. - potwierdziłem cicho i ostrożnie poruszyłem skrzydłami, bo zaczęły mi mrowić od ciągłego trzymania ich w tej samej pozycji, co nie uszło uwadze właścicielowi tego miejsca, który z wyraźnym zainteresowaniem prześledził ten ruch.
Spojrzałem na Damiana, szukając oparcia dla obecnie targających mną uczuć, lecz nie napotkałem jego znajomego spojrzenia. Tepesh z zainteresowaniem wpatrywał się w jakiś oddalony punkt domu. Podążyłem wzrokiem za jego oczami i zobaczyłem rozsierdzoną harpie, która z wściekłością wykrzykiwała coś na jakiegoś demona, który najwyraźniej źle znosił te wrzaski, bo zacisnął dłoń w pięść i wyglądał, jakby miał zamiar uderzyć zdenerwowaną kobietę.
Osoby otaczające tę dwójkę stały wokół nich, nie za bardzo wiedząc, co zrobić, albo w ogóle nie chciały mieszać się w ich spór.
- Wybaczcie na moment. - Mruknął białowłosy i ruszył z opanowaniem w kierunku kłócących się bestii.
- Często coś takiego się zdarza? - zapytałem pchany ciekawością, nie mogąc powstrzymać już słów cisnących się na język.
Jeśli są takie niezgody wśród nich...
Emanuel wzruszył sztywno ramionami z kwaśną miną.
- Nie. Zazwyczaj jest spokojnie. Każdy boi się rozsierdzić Carola i Nicolasa. Dzisiaj jednak coraz częściej się coś takiego dzieje. To wszystko jest spowodowane tym, że po raz pierwszy jest nas tu aż tylu, a ciężko upilnować grupę, która gdyby nie wspólna sprawa, skoczyłaby sobie do gardła. - zaśmiał się z niewielką satysfakcją w głosie. - Blizna na mojej twarzy jest pamiątką po takiej sprzeczce.
- Kiedy planujecie wszcząć wasz plan w życie? Dopiero zaczęliście zbierać sojuszników, więc za parę miesięcy? - Zagadnął niby nie znacząco Damian.
A więc już zaczął infiltrację...
To dobrze.
Oparłem się o niego nieznacznie, czując, jak mi nogi zaczynają nieprzyjemnie mrowić z odrętwienia.
Anastazja, słysząc wypowiedź fioletowookiego, parsknęła mocno śmiechem.
- Nie. To będzie zdecydowanie wcześniej. Wcześniej i krwawiej. - Jej oczy zabłysły niebezpiecznie i dziko jak dwa rozszalałe płomienie, dodając jej jeszcze więcej grozy.
- Jak wcześniej? - czarnowłosy wciąż dopytywał opanowanym głosem, lecz jego ciemniejąca od szarości mgła jakby szeptała mi do ucha coś innego.
- Na tyle wcześnie i w taki sposób, że Venatores nie będzie nawet spodziewać się ataku. - odparła wymijająco, lecz moje serce na to zdanie prawie że stanęło w piersi.
Wcześniej... Krwawiej...No tak...Gdzie można urządzić krwawą masakrę jak nie w samym sercu terytorium swojego wroga. Mają rajcę. Nikt nigdy nie zaatakował Instytutów. Łowcy w jego wnętrzu wyrwani gwałtownie ze swoich codziennych obowiązków byliby zbyt otępiali z zaskoczenia i przerażenia, by stawiać nawet najmniejszy opór przeciw napastnikom. Wystarczyłoby tylko zabarykadować wyjścia z budynku i wszyscy ludzie mojego ojca byliby w potrzasku, a łowcy wysłani na misję nie zdołaliby dotrzeć na miejsce z odsieczą i byłoby ich zdecydowanie za mało na interwencję. To byłaby zwykła sieczka. Nawet jeśli ktoś zamknąłby się w zbrojowni, to i tak nie byłoby drogi ucieczki. Ich plan jest dla nas najgorszą opcją. Żadne nawet najlepsze zabezpieczenia w instytucie nie wytrzymają długiego, zmasowanego ataku. Gdybyśmy stracili swoją siedzibę, stalibyśmy się obnażeni, bezbronni, skazani bez broni tylko na swoje umiejętności oraz łaskę i nie łaskę ludzi.
Potem zaczęłoby się polowanie. Eksterminacja. Łapanka.
- Planujecie zaatakować Instytut? I to niedługo? To czyste szaleństwo.
Szok w głosie Damiana trochę mnie otrzeźwił, wyrywając z makabrycznych wizji.
Owszem, to jest szaleństwo.
Oni wszyscy mają w oczach namiastkę szaleństwa, ale to nam w tej walce pozostaje desperacja.
....
Choroba chyba postanowiła wesprzeć pisanie tego opowiadania, dając mi trochę czasu wolnego. Dzięki temu mamy w końcu ten rozdział i jestem już na końcu kolejnego, więc jeśli dobrze pójdzie, kolejny pojawi się za tydzień i nie będzie kolidować z pisanym przeze mnie fanfiction na życzenie przyjaciółki.
Nieubłaganie zmierzamy już do końca. Cieszycie się? ( n _ n )
Dajcie znać czy się podobało.
Pa pa!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro