Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❦Ufasz mi?❦

- Szaleństwo? Podobno tylko wariaci są coś warci. - usłyszałem szorstki śmiech przypominający zgrzyt metalu o metal po mojej lewej stronie i wzdrygnąłem się, widząc czerwone tunele zamiast oczu, a koścista łapa demona dotknęła zdecydowanie nie delikatnie moich piór. Skrzywiłem się z bólu, czując zgniatane lotki.
Damian, widząc to, szybko chwycił mnie mocniej za biodra, odsuwając od sługi Piekła.
Zacisnąłem silnie szczęki, przypominając sobie, że każdy rozumny demon, który jest w tym pomieszczeniu, bądź wspiera Dimitriu, jest dezerterem i zdrajcą Czeluści. Książęta Piekła nie znają litości i w tym wypadku staną po naszej stronie. Pozbędą się zdrajców bardzo szybko. Zbyt wiele stracą, gdy ludzie będą pod kolosalną jurysdykcją wampirów.
- Ach, ten aniołek jest tak czysty, jak nigdy nie był nawet Michał. - syknął demon wyraziście i szeroko się uśmiechając, odszedł niespiesznie w przeciwną stronę.

- Ciekawie. - usłyszałem niewyraźny głos Nity, stojącego kawałek dalej. - W tych dzieciakach jest coś nie tak. - szepnął do Carola, ukazując wysunięte zęby, co chyba niezbyt spodobało się białowłosemu, bo rzucił mu znaczące, rozdrażnione spojrzenie. - Jakiemu samotnemu wampirowi udałoby się odebrać dziecko aniołowi, nawet jeśli nefilima wychowywałaby tylko ludzka matka? Jeśli ten skrzydlaty jest jego partnerem, to sprowadzi to na nas nieszczęście. Jego ojciec stanie po stronie łowców, a wraz z nim reszta Nieba, chroniąc swoją krew.
- Spokojnie, Nicolas. - zganił go ostro przywódca. - Co chcesz niby zrobić? Rozpętać tu bójkę? Wprowadzić chaos? Jeśli ich zaatakujesz, wszyscy, którzy tu się wahają, zrezygnują z naszej sprawy. - warknął gardłowo wzburzony prosto w twarz drugiemu mężczyźnie. - Wymyśl coś innego.

Zacisnąłem mocniej pięści niespokojnie, przez co Damian szybko zwrócił na mnie uwagę.
Spojrzałem ostrożnie na Emanuela i Anastazję, którzy zaczęli gorączkowo się o coś sprzeczać i wtedy przysunąłem się do ucha mojego wampira.
- Nita coś podejrzewa. - szepnąłem najciszej, jak tylko mogłem. - Chyba czas się zmywać.
Czarnowłosy mocno wciągnął powietrze i także pochylił się ku mnie.
- Jeśli teraz wyjdziemy, to będzie zbyt podejrzane. Będą próbowali nas złapać. - szeptał tak blisko mnie, że jego usta przy każdym słowie muskały moje ucho, przez co poczułem, jak moje policzki zapłonęły purpurą. - Poczekamy jeszcze trochę. Może coś ciekawego od nich usłyszymy. A Nita nie ma jak na razie żadnego potwierdzenia, że jakkolwiek chcemy im zaszkodzić, więc nie martw się. Zaufaj mi.
Szybko potrząsnąłem głową, zgadzając się, mimo że pozostanie tu, wprawiało mnie w niepokój.
Ufam ci.

....
Siedziba łowców

Wysoki, lekko już podstarzały, naznaczony licznymi bliznami mężczyzna w długim, czarnym płaszczu do kolan wszedł do siedziby Venatores z kamienną miną i nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na ciekawskie spojrzenia miejscowych łowców, ruszył prosto przed siebie jasnym korytarzem. Niebieskie oczy przywodzące na myśl lód beznamiętnie obserwowały pomieszczenie, a ich siwowłosy właściciel zacisnął mocniej usta w wąską kreskę.
Za nim do budynku wszedł ogromny, barczysty mężczyzna, który wyglądem przypominałby wikingów z dawnych opowieści, gdyby nie czarna koszula i spodnie od garnituru. Obaj bardziej przypominali stereotypy mafiozów niż łowców.

W momencie, gdy przeszli obok drzwi terytorium należącym do Cezarego, informatyk wręcz rzucił się w kierunku stojącego na jego biurku stacjonarnego telefonu, ku czystemu przerażeniu jego podwładnych.
Supko czym prędzej wykręcił odpowiedni numer, prawie że warcząc pod nosem z irytacji i zdenerwowania.
Gdy usłyszał sygnał, zaczął impulsywnie wyłamywać sobie palce u rąk.
- Odbierz to kurwa, odbierz. - syknął histerycznie i wtedy usłyszał zdziwiony, lekko jakby zaspany głos swojego przełożonego.
- Czarek, co jest?
- Przygotuj się. Hydra do ciebie idzie. - rzucił, wiedząc, że zostanie zrozumiany.
Informatyk zdążył jeszcze usłyszeć serię przekleństw po rumuńsku, zanim Alan nie trzasnął słuchawką od telefonu.

Cień przeczesał włosy nerwowym ruchem, czując, że to wszystko nie skończy się dobrze.
Zobaczył, że wszyscy jego ludzie patrzą na niego jak na szaleńca.
Bardziej niż zwykle.
- A wy co? Do roboty! Za co jest wam płacone?! - krzyknął burzliwie, o dziwo nie przeklinając, co jeszcze bardziej zaalarmowało jego pracowników.
Wszyscy od razu powrócili do pracy, nawet Julian, zaczynając martwić się o swojego przyjaciela, gdy ten wróci do domu z misji.

...

Siwowłosy mężczyzna wręcz wpadł do sali obrad, na co jego syn prawie wstał z zajmowanego przez ten czas krzesła. Czarnowłosy ścisnął porywczo długopis w dłoni, patrząc z rezerwą na swojego ojca, pewniej siadając na swoim dotychczasowym miejscu.
- Gdzie jest mój wnuk? - sarknął po rumuńsku starszy, patrząc na tutejszego szefa instytutu z wyraźnie wrogim nastawieniem.
- Tu go nie ma. - Alan odpowiedział na pozór spokojnie, odwracając od ojca wzrok, skupiając całą swoją pozorną uwagę na uzupełnianych dokumentach.
Co nie zmienia faktu, że w jego wnętrzu wręcz się gotowało na widok swojego rodziciela.

- Nie kpij ze mnie. Gdzie on jest? - warknął Eduard, uderzając prawie że z furią dłonią w stół.
- Nie wiem. - syknął szatyn, mrużąc wściekle oczy. - Fabian ma osiemnaście lat. Jest dorosły. Nie musi mi się spowiadać z tego, co robi i z kim.
- A ja myślę, że ty wiesz, gdzie on jest. - zaśmiał się tubalnie blondwłosy łowca towarzyszący starszemu Helsingowi.
- To nie twoja sprawa, stryju, więc się w to nie mieszaj. To rozmowa tylko ze mną i ojcem. - warknął na niego Alan, wstając ze swojego miejsca, zwracając się do starego mężczyzny. - Czego ty od niego chcesz? Odebrałeś mu dzieciństwo i osiągnąłeś to, czego chciałeś. A to, że ci na to pozwalałem, było tylko moją głupotą i nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy nie odpokutuję tej winy. - pokręcił głową zrezygnowany, by po chwili ponownie powiedzieć z mocą. - Czemu nie możesz go zostawić w spokoju? To twój wnuk! - wykrzyknął niebieskooki, zaciskając dłonie w pięści.

- Nie synu, nie osiągnąłem swojego celu. Istnienie Fabiana ma większy cel niż tylko stanie się nefilimem. - mruknął Eduard jak gdyby nigdy nic, podchodząc do stołu i odsuwając krzesło, na którym po chwili spoczął, jakby był u siebie, nie zważając na minę syna, który wyglądał, jakby miał go rozszarpać. - Jeden udany eksperyment to za mało.
- powiedział, bębniąc spracowanymi, zdobionymi zgrubieniami od ostrza miecza palcami o blat. - Fabian był tylko przedsmakiem tego, co planuję, lecz do tego jest mi potrzebna większa ilość anielskiej krwi. Znacznie więcej, a to pozwolą mi osiągnąć anioły.

Alan skamieniały patrzył na swojego rodziciela, nie wierząc w to, co słyszy. Zacisnął mocno szczęki, nie wierząc, w to, co słyszy.
To absurd!
- Ty chcesz stworzyć armię...- sapnął czarnowłosy z przerażeniem. - Ty serio myślisz, że anioły ci na to pozwolą? Że dadzą ci stworzyć armię z ich własnej krwi? Przecież nefilim ma prawie taką samą moc jak jego anielski rodzic. To byłoby dla nich zbyt niebezpieczne i nierozsądne. I jakkolwiek chcesz to osiągnąć, nie pozwolę ci użyć w tym celu mojego syna. - warknął twardo.
- Alan, jeśli myślisz, że będę się ciebie pytać o zgodę, to się grubo mylisz. Wybacz, rodzina jest ważna, ale nie tak bardzo, jak zagwarantowanie pokoju na świecie. I osiągnę to, bez względu na konsekwencje. - odpowiedział tamten, patrząc z mocą na swojego potomka.
- Zwariowałeś. Nie ma czegoś takiego jak pokój za wszelką cenę!
Nagle do pokoju wpadł rozpędzony mężczyzna, w którym Alan z obrzydzeniem rozpoznał Samuela. Czarnowłosy zacisnął pięści, starając się kontrolować gniew, bo jeśli jest tu Ostrowski, to oznacza kłopoty.

- Wiem, gdzie jest Fabian. - mruknął szarooki, patrząc z zadowoleniem w oczach na gasnące opanowanie swojego obecnego szefa.
- Sam, jeśli to powiesz, przyrzekam, rozerwę cię na strzępy! - warknął młodszy Helsing, patrząc pierwszy raz z czystą, nieukrywaną nienawiścią na swojego podwładnego.
Jeśli on poda miejsce pobytu mojego syna, Fabian będzie w niebezpieczeństwie.
Ostrowski uśmiechnął się w pełnej satysfakcji i spojrzał na Eduarda.
- Dzieciak jest w Olsztynie. - powiedział z premedytacją.
- Dobrze. Zbierz swoich ludzi i go przyprowadź do mnie. - rozkazał szarowłosy, patrząc z rozczarowaniem na swojego pierworodnego.
Po tym zdaniu Samuel wręcz wyleciał na korytarz, krzycząc nowe rozporządzenia.
- Eh...- Eduard westchnął ciężko, patrząc na swojego potomka, który wręcz dygotał, starając się opanować. Dłonie zacisnął tak mocno, że paznokcie rozerwały skórę na jego dłoniach, uwalniając krew pod nią. - Zawiodłem się na tobie, chłopcze.

...
Godzina później. Kryjówka wampirów.

Nita z zadowoleniem podszedł do karafek ze szkarłatną zawartością i z dużą wprawą zaczął przelewać sobie w miarę gęsty płyn do kieliszka.
Skrzywiłem się, czując nieprzyjemny, rdzawy zapach.
Tylko wampiry mogą podawać na spotkaniach krew jak wino.
- Ktoś chce jeszcze? - Zapytał, odkładając szkło na drewniany stół, a właściwie bardziej ławę. - Damon? - mruknął do Tepesha niepokojąco przyjaźnie, wskazując naczynie trzymane w swojej dłoni. - Widać, że dawno nie jadłeś.
- Podziękuję. - odparł fioletowooki z nieznacznym niesmakiem, patrząc na proponowaną mu przez wampira lekko krzepnącą już przez upływ czasu krew.
- No tak. - Nicolas zaśmiał się donośnie i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. - Zwykła, zimna, ludzka krew jest niczym zapewne w porównaniu do niesamowitej krwi nefilima prosto z krwiobiegu.

Wzdrygnąłem się, czując jego napastliwy wzrok na swoim karku.
Coraz bardziej mi się to nie podoba.
Wiemy już, kto nas atakuje, wiemy, gdzie nas zaatakuje, a sądząc po ich cichych rozmowach, zrobią to za dwa tygodnie.
Ich liczebność można w miarę określić, więc co my tu jeszcze robimy?
Wiem, że nie możemy wzbudzić podejrzeń, ale... Mam wrażenie, że stanie się coś złego.

Nagle usłyszałem pytanie, które prawie zatrzymało bicie mojego serca na kilka sekund.
- Aniołku, kochasz Damona?
Pytanie zadane przez Nite można byłoby uznać za stosunkowo miłe i zwykłe, gdyby nie jego szeroki, hieni uśmiech i oczy błyszczące czystym, niepohamowanym rozbawieniem.
To w żadnym stopniu nie było zwykłe pytanie.
To test.
- Kocham. - odpowiedziałem pewnie, lecz cicho, patrząc z udawanym zainteresowaniem na swoje trochę już szorstkie od ciągłego polowania dłonie.
Zbyt cicho, bo wampiry nas otaczające spojrzały na mnie wątpiącymi spojrzeniami.
Wzrok Damiana wręcz palił moją skórę. Gdy spojrzałem mu w oczy, zobaczyłem zalążek... strachu?

Byłem zbyt niepewny swoich słów, lecz nie kłamałem.
On boi się, że nas odkryją.
Nigdy nie sądziłem, że zostanę zmuszony do, no nie można inaczej tego nazwać, wyznania moich uczuć w ten sposób.
Może i wszyscy w tym pomieszczeniu myślą, że gram, nawet Damian, ale dla mnie to jest prawda, która chwyciła moje serce po wypowiedzeniu tego jednego słowa.
W ten sposób będzie mi łatwiej.
Oby.
Damian, proszę, usłysz w moim głosie prawdziwy sens tych słów.

- Kocham go. - powiedziałem znacznie pewniej i mocniej, przez cały czas patrząc się w te fiołkowe oczy, które chyba rozszerzyły się na moment, albo po prostu mi się już zdawało ze zmęczenia.
- Więc go nakarm. - usłyszałem cichy, nieprzyjemny szept tuż przy swoim uchu i poczułem nieprzyjemne zimno na szyi. Jakby ktoś prosto mi w nią chuchnął. Najgorsze jednak w tym było to, że nikt obok mnie nie stał. Najbliżej stojącą osobą był Tepesh, a głos przypominał ten należący do Emanuela, lecz był bardziej... szorstki.

Zobaczyłem nieznaczny szok na twarzy Damiana i już wiedziałem, że nie tylko ja to usłyszałem. Pozwolił na to całej naszej niewielkiej grupce. Uśmiech Nity przyprawiał mnie o dreszcze już wcześniej, jednak teraz...był przesiąknięty chorą satysfakcją i aprobatą dla pomysłu różowowłosego. Dimitriu patrzył na to wszystko beznamiętnie, lecz w jego oczach zobaczyłem niezdrowe zainteresowanie i przebłyski czegoś, co mógłbym uznać za...wyzwanie?

- To nie pora na to. - Głos Damiana był spokojny, lecz także nieznacznie ostry.
- Hm...- Cichy, drapieżny pomruk wydobył się z gardła Nicolasa. - Jeśli ty nie chcesz, to może ja bym skorzystał.
Zanim zdążył choćby podejść, zostałem ciasno przyciągnięty do szerokiej, ciepłej piersi, która zaczęła miarowo wibrować z powodu agresywnego warczenia.
Jeśli on się nie uspokoi, to się wszystko skończy źle. - pomyślałem gorączkowo i wpadłem na jedyny pomysł, jaki przyszedł mi w tym momencie do głowy.
Dość głupi pomysł, bym powiedział.

Położyłem mu dłonie tuż pod obojczykami i spojrzałem na tyle pewnie, na ile było mnie w tej chwili stać, w ukochane tęczówki. Damian natychmiast przestał cicho warczeć w stronę swoich pobratymców i pochylił się ku mnie z większym spokojem. Wstrzymałem na chwilę oddech, czując, że jego ciepłe czoło opiera się o te moje. Moje serce zaczęło dudnić niemiłosiernie, jakby chciało mi się uwolnić z piersi prosto do tego wampira.
Było mi wręcz głupio, że reaguję jak niedoświadczony szczeniak.
Zgadzam się z tym, że miłość ogłupia.
Miałem wrażenie, że wszyscy w tym pokoju mogą usłyszeć dudniący organ.
I zapewne mogli.
Zdradliwa czerwień zawitała na moje policzki, gdy poczułem oddech czarnowłosego na swoich wargach. Był tak blisko, że nasze nosy bez przeszkód mogłyby się zetknąć. To było znacznie bliżej niż podczas mojego ataku paniki, czy choćby ostatniego zdarzenia w samochodzie. Czułem jego ciepło bardziej niż wtedy. Fioletowooki oddychał miarowo, starając się jak najbardziej uspokoić.

- Nakarm go. - poczułem, jakby ktoś nieprzyjemnie skrobał czymś ostrym po murze postawionym w mojej głowie przez ludzi Lidii dzisiejszego ranka przed moim treningiem. Poświadczali mi, że zapora jest silna i nie zawali się podczas misji, lecz teraz czułem wręcz ból, promieniujący z mojej czaszki. Doskonale wiedziałem, że Emanuel, najpewniej za dyskretnym poleceniem swojego pana, usiłuje włamać mi się do mojego umysłu. Z chwili na chwilę przestajemy być ich zdaniem autentyczni. Mimo iż pokazywaliśmy przywiązanie, to nie zachowywaliśmy się do końca jak pan i niewolnik. Choćby i nawet niewolnik- kochanek. Pupilki wampirów służą głównie jako chodzący podajnik na krew. Jesteśmy tu już prawie dwie godziny i przez ten czas widziałem kilkanaście wampirów ze swoimi niewolnikami. Każdy z nich zdążył już sączyć z nich krew po dwa - trzy razy, a Damian wcale. Wampiry tu obecne nie wyglądały, jakby musiały nie pożywiać się przez kilka dni, jak to robi klan Draculów, by utrzymywać z łowcami dobre stosunki. Te tutaj żywią się często i dużo. Widziałem, jak nie raz wymieniają się swoimi niewolnikami, chcąc spróbować, chociażby inną grupę krwi niż tą, z którą mają styczność codziennie.

To właśnie chciał zaproponować Nita.
Wymianę.
A raczej skorzystanie ze mnie jako karmidła.
Damian zareagował tak agresywnie, bo Nicolas pół godziny temu dorwał się do nadgarstka młodej niewolnicy jakiegoś wampirzego, widocznie już bardzo starego oblecha klasy B. Brązowowłosy zrobił to tak agresywnie i łapczywie, że rozrywając kłami nadgarstek tej dziewczyny, pozbawił ją prawie natychmiast życia.
Powinienem być w tym momencie cholernie wdzięczny Damianowi za uratowanie mojego życia.
To była tylko ludzka kobieta. Miała normalną krew...ale moja...jeśli by w niej zasmakował, skończyłbym w najlepszym wypadku tak samo, jak ona. Jako zimny, martwy trup, którego zamiast się pozbyć, rzucili w kąt sali do reszty coraz bardziej piętrzącego się stosu ciał. A może i skończyłbym gorzej. Jako faktyczne zwierzątko któregoś z obecnych tu wampirów.
To spotkanie coraz mniej przypominało zebranie w sprawie buntu, a coraz bardziej zwykłą, brutalną rzeź. Coraz częściej miałem wrażenie, że musimy się stąd ulotnić.

- Wolę, żebyś to ty mnie ugryzł niż on. - szepnąłem najciszej, jak mogłem, całą swoją uwagę skupiając na chłopaku, którego ramiona mocno owijały się wokół mnie nieustępliwie.
Źrenice w oczach Damiana rozszerzyły się gwałtownie do niewyobrażalnych rozmiarów, gdy doszło do niego, co powiedziałem, a w sumie bardziej to, co zasugerowałem.
- Ty chyba nie wiesz, o czym mówisz. - sapnął oszołomiony.
- Wiem o...

Nakarm go! - ryknął głos w moim umyśle i poczułem ostry ból na swojej barierze.
Przez ten głuchy zgrzyt zacisnąłem mocno szczęki, łapczywie wciągając nosem powietrze.
Nie dam im satysfakcji z mojego krzyku. Niech spierdalają.
Jeśli sądzą, że pozwolę im się dostać do mojej głowy, to się grubo mylą.

- Kurwa. - warknął Damian i złapał moją twarz w swoje dłonie, widząc mój ból.
Wampir doskonale wiedział, co się ze mną dzieje. Nie raz pewnie widział coś takiego w wykonaniu swojego ojca lata temu. Dzięki mocy telepatii można zrobić naprawdę wiele, lecz najłatwiej jest kogoś do czegoś nakłonić, bądź wyczytać czyjeś myśli. Emanuel nie może dostać się do moich myśli, więc stara się nagiąć moją wolę w sposób, jaki będzie mu się podobał.
Przez całą naszą cichą rozmowę czułem na nas wręcz napastliwy wzrok sprawców tego zdarzenia. Ich uczucia, które nas otaczały wręcz pochłonięte były zielenią.
Mieli niezły ubaw, patrząc nasze wahanie.
Cholerni sadyści.

- Jak bardzo? - doszedł do mnie cichy szept Damiana, który patrzył na mnie z troską w fiołkowych oczach, kryjąc swoje spojrzenie przed niechcianymi widzami kotarą czarnych włosów.
- Bardzo. - odpowiedziałem cicho, czując coraz mocniejsze naciski na swoją barierę.
Teraz wręcz przypominały uderzenia taranem.
Głuche łup, łup co parę chwil.
Oni chcą mnie zmusić do tego, abym wręcz błagał Tepesha o ugryzienie mnie. Inna istota już dawno by się ugięła pod tym naporem, lecz ja nie, co doprowadza ich do białej gorączki.
- Ufasz mi?
Nagłe pytanie, które padło z ust Damiana zbiło mnie z tropu. Jedyne jednak na co było mnie stać w tym momencie, to gorliwe skinienie głową.

Czarnowłosy westchnął i w tym samym czasie silne ramię prześlizgnęło mi się wokół pasa, a druga dłoń wślizgnęła się we włosy. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, poczułem, jak coś ostrego raptownie wbija mi się w szyję, przebijając bez problemu skórę.
Zdusiłem okrzyk bólu, mocno zaciskając wargi. Skrzydła, które na początku zdrętwiały, teraz instynktownie otuliły obejmującego mnie szatyna.
Gdy ciepłe usta wampira ostrożnie zaczęły zasysać moją krew, mocniej zacisnąłem dłonie na jego koszuli, czując w głowie kompletny chaos. Ugryzienie o dziwo powoli przestawało być bolesne oraz łapczywe, lecz coraz bardziej przypominało zwykłe robienie malinek. Damian mocnej zacisnął swoje ramię wokół mojego pasa, przyciskając mnie do siebie jeszcze bardziej, prawie zmuszając mnie do oparcia się o niego całym ciałem.
Ciepło od niego bijące było wręcz odurzające. Zamknąłem oczy, oddychając głęboko. Mimowolnie odchyliłem głowę, ułatwiając mu do siebie dostęp, za co zostałem nagrodzony cichym sapnięciem bruneta prosto w mój kark, przez co zadrżałem.
W niewielkim stopniu chciałem zapaść się pod ziemię z powodu reakcji mojego ciała, ale z drugiej...

Nagle Damian przestał gryźć, lecz się nie odsunął.
Poczułem coś wilgotnego poruszającego mi się po ranie. Gdy rozpoznałem, co to jest, prawie się zakrztusiłem, a moje skrzydła zaczęły nieznacznie się trząść, wciąż zaciskając się na fioletowookim. Jego język delikatnie wodził po mojej ranie, oczyszczając ją z krwi.
Jeśli dobrze pamiętam, ślina wampirów, a raczej odrobina jadu w niej zawartego, miała nie tylko zmieniać w jednego z nich, ale też pomagać na ugryzienia przez nich zadane. Rany znacznie szybciej się zasklepiały i goiły, aż nie zostawał po nich nawet najmniejszy ślad. Zazwyczaj na skórze po zostaniu ich ofiarą zostawały obrzydliwe, postrzępione blizny.
To niezwykle miłe, że się o mnie martwi i to leczy.
Damian podniósł głowę i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i wzrokiem, od którego mocniej zabiło mi serce. Jego oczy wręcz błyszczały, gdy patrzył w te moje.

Nagle drzwi otworzyły się z impetem, uderzając z głuchym trzaskiem w drewniane ściany budynku.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w tamtą stronę z szokiem wypisanym na twarzach.
W drzwiach stał przerażony, rogaty demon, oblepiony w czarnej krwi. Mocno sapał i szukał kogoś rozbieganym, prawie szaleńczym wzrokiem.
Jego spojrzenie zatrzymało się na niezadowolonym z przerwanego mu spektaklu Carolu.
- Panie. Łowcy.
To jedno słowo wystarczyło, by w pomieszczeniu wybuchł popłoch i czysty chaos. Niektórzy od razu rzucili się w kierunku drzwi, nie czekając, na jakąkolwiek decyzję gospodarza.

Jedynymi osobami, które stały w miejscu wciąż z tymi samymi minami były towarzyszące nam cztery wampiry.
Nita zmrużył dziko oczy i krzyknął do demona.
- Ilu?
- Nie dużo, ale to zorganizowany atak. - odparł natychmiast, wyglądając, jakby bardziej bał się starego krwiopijcy, niż oddziału tu zmierzającego. - Dodatkowo przewodzi nimi Samuel Ostrowski.
Wstrzymałem oddech, niedowierzając w to, co słyszę.
Nie, to nie może być prawda.

Damian, który wypuścił mnie wcześniej z powodu szoku ze swoich objęć, tak teraz ponownie chwycił mnie za nadgarstek i korzystając z tego, że nikt nie zwraca na nas nawet najmniejszej uwagi, szepnął mi do ucha.
- Co się dzieje? Co twój ojciec planuje?
- To nie on. - odparłem pewny swego, wciąż ciężko oddychając. - Kurwa. - wyplułem z niewielkim żalem w głosie. - Ojciec nawet nie pozwoliłby Samowi tu ruszyć, a to oznacza tylko jedno. - Moje gardło zacisnęło nieprzyjemnie, jakby nie chcąc, aby wyrwało się z niego to jedno znaczące zdanie. - Mój dziadek przyjechał już do Polski.
Czarnowłosy złapał się za nasadę nosa z głośnym westchnieniem, jakby nagle zaczęła boleć go głowa.
Za to ja poczułem się po prostu słaby. Czułem, jakbym miał zaraz zemdleć przez złe przeczucia, które mnie natychmiast nawiedziły.

W tym samym momencie Dimitriu o dziwo zarządził jak najszybszą ucieczkę wszystkich z tego miejsca, krzycząc, że na zemstę i tak przyjdzie już niedługo czas.
- Carol, wezmę trochę naszych ludzi. Odciągniemy ich uwagę. - zaproponował Nita i nie czekając na przyzwolenie, zakrzyknął o wsparcie, wybiegając z budynku. Kilkanaście ich zwolenników ruszyło za nim, tak samo, jak Anastazja i Emanuel.
Spojrzałem w kierunku swojego wampira, który bacznie rozglądał się dookoła.
Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, szybko się przerzedzało dzięki uciekającym prędko bestiom. Podczas biegu prawie się nawzajem tratowali w drodze do drzwi czy okien.
Dimitriu skinął nam głową i ruszył do wcześniej strzeżonego pokoju szybkim krokiem.

- Co teraz robimy? - zapytał fioletowooki, ciągnąc mnie w kierunku tylnych drzwi, przy których przepychały się jakieś trzy harpie.
- Musimy stąd jak najszybciej zniknąć. - odparłem, przyspieszając kroku, by nadążyć za Tepeshem, jednak on postanowił inaczej, zatrzymując się z nagła.
- Ja rozumiem, że cię skrzywdził, ale dlaczego chcesz od nich uciekać? To twoi ludzie. - zpytał, będąc dalej w szoku.
Odchyliłem głowę w górę, czując niewielki ból promieniujący z niedawnego ugryzienia i przetarłem dłonią twarz.
- Damian, ja po prostu mam złe przeczucie. - odrzekłem. - Coś jest nie tak. Ojciec nie pozwoliłby mu przysłać tu swoich łowców. - westchnąłem ciężko. - Czuję, jakby coś mi mówiło, bym stąd uciekał, bo coś się stanie. Musimy stąd iść. To w głównej mierze tobie grozi niebezpieczeństwo. - Złapałem go za nadgarstek, szybko wychodząc z budynku, przepychając się w przejściu z jakimś wampirem i goblinem o strasznie haczykowatym nosie.
Ścisnąłem mocniej skrzydła, czując jak obcy, jasnowłosy wampir wpadł boleśnie na jedno z nich.
- Mi? Przecież Venatores wie, że moja rodzina z wami pracuje. - sapnął czarnowłosy, wzmacniając uścisk na mojej drżącej dłoni.

Naprawdę się o niego martwię.
Szalenie martwię.
Nie mogę go stracić.
Eduard jest nieobliczalny, jeśli na coś się uprze. Za często widziałem go przy polowaniach, by o tym zapomnieć.
Jeśli pomyślałby, że Damian próbuje mnie uprowadzić i zobaczyłby ugryzienie, mógłby go zabić.
Nie, o czym ja mówię.
Samuel nawet by go nie zaprowadził przed oblicze dziadka. Zabiłby go od razu, chcąc zemścić się na moim ojcu moim kosztem. On doskonale widzi, że Tepesh nie jest mi obojętny, a jego nienawiść do innych ras i ta cholerna homofobia czyni go zbyt niebezpiecznym.
Do tej pory nie wiem, dlaczego Alan wciąż pozwala mu u siebie pracować. To cholernie nieodpowiedzialne, mimo że Ostrowski jest... skutecznym łowcą i jak do tej pory wykonał z powodzeniem wszystkie swoje misje.

- Może polski instytut tak, ale nie Rumuński. Mój dziadek nie został o tym poinformowany. - Ze zdenerwowaniem poruszyłem skrzydłami, szukając znajomego samochodu Damiana.
Na całe szczęście szybko go zobaczyłem i wręcz w podskokach ruszyłem po szarym żwirze, który zatrzeszczał mi pod stopami.
- Oni mogą zrobić ci krzywdę. To ludzie Sama. - kontynuowałem, stając przy drzwiach czarnego jeepa.
- Aż tak się o mnie martwisz? - szepnął, przybliżając się ku mnie, na co moje policzki od razu zapłonęły czerwienią.
- Damian, to nie czas ani miejsce na takie rozmowy. - westchnąłem racjonalnie, zmuszając się, by się od niego odsunąć.
- Prawda. Wsiadaj. Jedziemy stąd. - wskazał na samochód i sam ruszył ku miejscu kierowcy.

Jak najszybciej władowałem się do pojazdu na miejsce pasażera, lecz na tyle powolnie, że czarnowłosy zdążył włączyć silnik. Na nasze szczęście większość samochodów zniknęła. Zostały już tylko nieliczne. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wielki był korek na samym początku.
Damian z miną pokerzysty wycofał i wjechał na kamienistą drogę.
Odetchnąłem z ulgą dopiero wtedy, gdy wyjeżdżając z Olsztyna, nie natknęliśmy się na innych łowców. Przez cały ten czas jednak i tak siedziałem sztywno na fotelu, chcąc znaleźć się stąd jak najdalej.

...

Po ponad godzinie otworzyłem oczy i czując, że już nie jesteśmy w ruchu, rozejrzałem się po okolicy. Odetchnąłem z ulgą, widząc znajomy dworek i rozległy las za nim. Spojrzałem w kierunku miejsca kierowcy i zobaczyłem, że fioletowooki szuka czegoś zawzięcie w schowku, lecz gdy chyba usłyszał, że wstałem, spojrzał na mnie z niewielkim uśmiechem.

- Nie masz nic przeciwko temu, że przywiozłem nas tutaj, prawda? - zapytał. - Uznałem, że nie chcesz jeszcze jechać do Instytutu.
Zrobiłem mocniejszy wdech i odchyliłem głowę trochę do tyłu, przymykając na chwilę oczy.
Po chwili uśmiechnąłem się szeroko.
- Dobrze zrobiłeś. - odpowiedziałem i sięgnąłem do klamki, chcąc wyjść z samochodu.

Gdy postawiłem nogi na zielonej trawie, rozprostowałem skrzydła na całą ich szerokość, pozbywając się nieprzyjemnego odrętwieniu. Złożyłem je dopiero gdy poczułem na sobie gorący wzrok czarnowłosego, który oparty o dach samochód, przyglądał mi się w zastanowieniu.
Speszyłem się trochę, ale starając się tego nie ukazać, wskazałem brodą dom Draculów.
- Idziemy? - zapytałem i nie zamierzając czekać na potwierdzenie, ruszyłem w kierunku drewnianych desek werandy.

Przez ostatni czas byłem tu wystarczająco dużo razy, że zaczynałem czuć się tu całkowicie spokojnie i prawie jak u siebie. Z każdą wizytą udawało mi się odkryć coraz to ciekawsze zakamarki tego starego domostwa. Najbardziej ze wszystkich miejsc w tym budynku oczarowała mnie ogromna biblioteka na poddaszu. Wszystkie ściany były wręcz wyłożone regałami pełnymi książek. Za każdym razem, gdy do niej wchodziłem, widziałem coś innego, co umykało mi poprzednio.
Większość z woluminów, nie licząc jednej półki z nowymi tomami, już na pierwszy rzut oka były niezwykle wiekowe, jak sami ich właściciele.

Do tej pory nie mogłem sobie uświadomić tego, że rodzina, która tak ciepło przyjęła moją obecność w ich domu, liczyła już sobie setki lat.
Żadne z nich nawet w najmniejszym stopniu nie przypominało zachowaniem ludzi z czasów, w których przyszli na świat.
Naprawdę podziwiałem ich umiejętności adaptacji w zmieniających się podczas ich życia epokach, lecz było w tym coś, co wprawiało mnie w niepokój, a mianowicie, czy ja także dam sobie radę w przyszłości, skoro nefilim żyją znacznie dłużej niż przeciętni ludzie? Kilkaset lat to bardzo dużo.

Spojrzałem na Damiana, który w paru krokach znalazł się przy drzwiach i otwierał je srebrnym, dużym kluczem.
Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu i spojrzałem w fiołkowe oczy, gdy ich właściciel uchylił przede mną drzwi, zapraszając mnie do środka.
- Nikogo nie ma? - zapytałem ciekawsko, wchodząc do przyjemnie chłodnego pomieszczenia.
Mimo zbliżającej się później godziny na dworze wciąż było nieprzyjemnie parno.
- Nie. - Pokręcił głową. - Tata i Michał są w Venatores...- zaczął, ale gdy zobaczył moje przerażone spojrzenie, zatrzymał się i uśmiechnął pocieszająco. - Spokojnie. Nic im nie grozi. Poradzą sobie. - uspokoił mnie i ruszyliśmy do salonu. - A moje siostry pojechały do zaprzyjaźnionego z nami klanu. Powinny pojawić się jutro.

- Chcesz coś do picia? - zapytał po chwili i skierował się nagle do kuchni.
Z mocno bijącym sercem dostrzegłem, że jego i tak jasne oczy zrobiły się jeszcze jaśniejsze i jakoś dziwnie połyskujące w świetle słonecznym. Jakby ktoś delikatnie przyprószył je złotem.
Przygryzłem wargę, powstrzymując się, by nie zapytać, czy to nie jest przypadkiem spowodowane wypiciem mojej krwi.
- Chętnie. - odparłem i ruszyłem za nim.

Czarnowłosy już zdążył zanurzyć się w chłodzie wypełnionej po brzegi lodówki i wydobył z niej pojemnik z delikatnie żółtym płynem, w którym pływały plasterki cytryny i limonki.
Kiedyś spytałem Michała, czemu kupują normalne jedzenie, skoro to nie jest ich naturalny posiłek. Od razu odpowiedział mi, że to dla zwykłej przyjemności. Po to, aby zrobić sobie odskocznię od ciągłego smaku krwi. Ponadto mimo że ludzkie jedzenie nie stanowi ich głównej diety, to mimo wszystko dostarcza mu, choć minimalne składniki odżywcze, gdy tego potrzebuje. Podobno wampiry dość często to wykorzystują w czasie, gdy z jakiegoś powodu nie są w stanie samemu zapolować. Szczególnie te, które niegdyś były ludźmi.

Fioletowooki wyciągając z jednej z półek dwie szklanki, nagle się zatrzymał i jakoś będąc dziwnie spiętym, postawił kruche naczynia na czarny blat z cichym, prawie niezauważalnym trzaskiem. Wziął głęboki wdech i ściskając jeden swój nadgarstek dłonią, potarł go nerwowo.
Zmarszczyłem na to zachowanie brwi, nie wiedząc, co mogło go doprowadzić do tego stanu. Podszedłem do niego bliżej i dotknąłem ostrożnie jego łopatki. Czarnowłosy prawie natychmiast stężał, lecz wciąż nie odwrócił się w moim kierunku.
Zrobiłem coś nie tak? A może powiedziałem coś, co go uraziło?

- Dam...Coś się stało? - mruknąłem cicho prawie że w jego marynarkę, nawet nie zauważając, że skróciłem jego imię w tym wszystkim.
- Nie, tylko...- sapnął i wyczułem, że chce się obrócić, więc mu to ułatwiłem, odsuwając się parę kroków od wampira.
- Cholera, nie wiem, jak to powiedzieć. - westchnął przeciągle i unosząc dłonie do swojej twarzy, przetarł ją po całej jej długości dwa razy.
- Może tak po prostu. - zaproponowałem, kładąc moje dłonie z tyłu na moich plecach tuż pod skrzydłami, którymi machnąłem niekontrolowanie z nerwów, patrząc na to, jak ciemnowłosy stara się coś wyartykułować, przez co poruszyłem kilkoma kartkami leżącymi na mikrofali.

Wampir wziął głęboki wdech i spojrzał mi głęboko w oczy już pewnym spojrzeniem, w którym zobaczyłem prawie niewidoczne iskierki. Odchylił się odrobinę do tyłu i oparł się plecami o blat szafki. W momencie, gdy plecy i dłonie dotknęły mebla, drewno delikatnie zazgrzytało pod jego ciężarem.
A może siłą? Nie wiem.
Nigdy jeszcze nie widziałem prawdziwych możliwości czarnowłosego mężczyzny przede mną.
- Czy to, co powiedziałeś dla Nity, zanim cię ugryzłem, było prawdą? - spytał, co zabrzmiało jak mruknięcie dzikiego, wielkiego kota.
Moje serce zaczęło bić tak, jakbym przed chwilą przebiegł maraton, a dłonie nieprzyjemnie mi się pociły. Moje ciało od razu stężało i zaciśniętym gardłem przełknąłem ślinę, zmuszając swoje ciało go posłuszeństwa. Doskonale wiedziałem, o co dokładnie mu chodziło, ale jakoś nie mogłem się przełamać, by powiedzieć mu to wprost.

Od śmierci babci nie umiałem już mówić o moich uczuciach. Wszystko kumulowałem w sobie, do momentu aż mogłem je w jakiś sposób uwolnić, czy to przez prawie morderczy trening w salach instytutów, czy zwykły płacz w pokoju, albo pod prysznicem by nikt nie usłyszał, jak zanoszę się własnymi łzami. Kiedyś ukojeniem była dla mnie gra na fortepianie, ale teraz nie mam takiej możliwości, a załamania, które mnie od czasu do czasu nachalnie dotykają, prowadzą do mojego rozpadu.
W Rumunii nie miałem tak dobrych przyjaciół, jakich mam tu. Jedyną bliską mi tam osobą był Remus, który od nowa, powoli z niezwykłą cierpliwością uczył mnie, jak nie ukrywać swoich uczuć.
Gniew i szczęście nie były dla mnie czymś trudnym, lecz od dziecka byłem uczony, że nie mogę okazywać swojego strachu, smutku i miłości, bo to w moim zawodzie obróci się przeciw mnie i moim bliskim. Tylko raz wypłakałem się w ramię Otrosa, mając już w pewnym momencie dość nacisków i obowiązków pokładanych na mnie przez rodzinę. Remus podczas naszego związku chyba tylko dwa razy usłyszał ode mnie "Kocham cię".
To, że powiedziałem to u tamtych wampirów, było szczytem możliwości na daną chwilę.

Przez to wszystko, co się działo w moich wcześniejszych latach, teraz po prostu nie umiałem powiedzieć tego, czego czułem dla Damiana, który obserwował moją twarz z uwagą, jakby szukając, chociażby najmniejszej wskazówki, o tym, jakie myśli przebiegają mi w tym momencie przez głowę. Lecz słowa nie są jedynym możliwym sposobem, na przekazanie czegoś drugiej osobie. Gesty czy mimika czasami są po prostu lepsze i wyrażają znacznie więcej. Tą lekcję mojego byłego chłopaka nie zapomnę.

Przystąpiłem nerwowo z nogi na nogę, chyba wpadając na mój najgłupszy pomysł od dłuższego czasu. Podszedłem pchany jakąś dziwną odwagą w kierunku wampira, który wciąż lustrował mnie zaciekawionym spojrzeniem, wciąż opierając się o szafkę. Ku zdziwieniu bruneta nagle złapałem go ostrożnie za policzki i przycisnąłem swoje nieznacznie szorstkie usta do tych gorących należących do fioletowookiego, zagłuszając ciche sapnięcie zaskoczenia, uciekające spomiędzy jego warg. Naparłem na jego usta mocniej, nie czując sprzeciwu z jego strony i pozwoliłem sobie odpłynąć, wdychając znajomy cytrusowo- mahoniowy zapach jego perfum. Dałem swoim myślom ulecieć, zostawiając za sobą tylko niewielki chaos. Ramię Damiana prześlizgnęło się wokół mojego pasa, przyciskając mnie znacznie bliżej siebie tak, że moja klatka piersiowa, biodra i uda opierały się o jego ciało, które powodowało u mnie nieznośnie, ale bardzo przyjemne gorąco.
Moje skrzydła zadrgały z ekscytacji, czule obejmując mojego ukochanego, tworząc wokół nas ciasny kokon, w momencie, gdy Damian odbił się od mebla.
Jęknąłem, czując to niezwykłe uczucie wsuwającego się w moje usta języka i łapczywych, spragnionych pocałunków czarnowłosego domagających się moich własnych. Rozpływałem się pod dotykiem jego mięśni napierających na mnie. Skutecznie odurzony smakiem słodkiej porzeczki pomieszają z charakterystycznym posmakiem krwi i ciepłym, czułym dotykiem zarzuciłem mu ramiona na szyję, chcąc, by to trwało znacznie dłużej. Tęskniłem za tym uczuciem.

I właśnie w tym momencie usłyszałem głośnie chrząknięcie dobiegające od strony drzwi prowadzących do kuchni. Damian parsknął cicho pod nosem, odsuwając się i z roziskrzonymi oczami spojrzał na mnie z szerokim, promiennym uśmiechem.
- Uznam to za tak. - mruknął, przysuwając się do mojego ucha, delikatnie muskając mój policzek wargami.
Rozsunąłem skrzydła, uwalniając nas ze skutecznego parawanu piór.
Od razu z delikatnie zaróżowionymi policzkami spojrzałem w kierunku brązowowłosego wampira, który z szerokim uśmiechem przyglądał nam się, opierając się luźno o framugę drzwi ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach.

- Czyżbym wam w czymś przeszkadzał? - zarechotał, odpychając się lekko od ściany. Poczułem, jak moje policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone, niż były wcześniej.
- Zgadnij, bracie. - sarknął fioletowooki pod nosem, lecz zmarszczył po chwili brwi, dochodząc chyba do wniosku, że coś jest nie tak. - Michał, co ty tu robisz?
- Mamy niewielki problem. - odpowiedział ciężko po paru sekundach ciszy, którą zakłuło tylko niespokojne bicie mojego serca. Na to jedno zdanie zesztywniałem, a po moich plecach przeszedł nieprzyjemny, zimny dreszcz. Patrzyłem na starszego wampira z maleńką wiarą, że jednak tu nie chodzi o moją rodzinę, ale nadzieja matką głupich, prawda?

Szarooki rzucił mi tylko krótkie, zmartwione spojrzenie i potarł nadgarstek zapamiętale.
- Przez to, że nie ma cię w instytucie ani w domu oraz, że zniknąłeś, mimo że wysłał po ciebie ludzi tego łysego łowcy, twój dziadek popadł w...Jakby to powiedzieć...amok? - odparł, a ja poczułem, jakbym miał z nerwów zaraz zwymiotować.
- Jak bardzo jest źle? - wykrztusiłem, czując, że nagle moje gardło kompletnie wyschło z nadmiaru emocji.
- Jakby ci to delikatnie powiedzieć...- wypuścił gwałtownie powietrze z ust, nadymając wcześniej policzki, na których zobaczyłem dwudniowy zarost. - W tej chwili ta wasza rada stara się powstrzymać Alana i tego waszego doktorka, aby nie rozkwasili Eduardowi twarzy o pobliskie ściany.
- Kurwa. - syknąłem, patrząc z przerażeniem na oba wampiry, by zatrzymać skruszony wzrok na tych wspaniałych, fioletowych oczach. - Przepraszam. Ja muszę jak najszybszą tam się znaleźć. - poruszyłem niespokojnie skrzydłami, chcąc jak najszybciej tam lecieć, ale nie mogłem po prostu zostawić Damiana tak bez słowa po dzisiejszym dniu.
- Rozumiem. - odpowiedział miękko, ponownie się do mnie przybliżając i składając na moim czole najdelikatniejszy pocałunek, jaki kiedykolwiek w życiu otrzymałem, na co w tle usłyszałem ciche, rozczulone "Awww" lecące z ust jego brata. - Co nie oznacza, że puścimy cię samego. - zadecydował stanowczo, uśmiechając się szelmowsko. - Michał, jedziemy twoim samochodem. - powiedział do brązowowłosego, który wręcz salutując, ruszył truchtem do czerwonego auta stojącego przed domem.
Z niewielką ulgą ruszyłem za nim, ciesząc się, że jednak obaj będą mi towarzyszyć, co nie zmienia faktu, że wciąż przez całą, niezwykle dłużącą się drogę nie opuszczały mnie złe przeczucia.

....

Udało się, w końcu to napisałam! 😂
Przepraszam, ale chyba mój komputer mnie nie lubi i znowu zastąpił pauzy myślnikami, więc może to trochę gorzej wyglądać. 😅

Za nami jest w końcu ważny moment dla Fabiana i Damiana, ale tym samym niedługo zbliżamy się do końca tego opowiadania.
Dalsza część tej historii zajmie najpewniej 2/3 rozdziały, czyli naprawdę niedużo.

Mam nadzieję, że ten rozdział wam się podobał i do zobaczenia wkrótce! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro