Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❦Tęskniłem❦

- Remus...- szepnąłem, wciąż będąc w kompletnym szoku.
W tej chwili potrafiłem tylko stać jak skamieniały, nie mogąc oddychać z bronią w ręku, wycelowaną w jedną z najbliższych mi osób w całym moim dotychczasowym życiu. Jeszcze bardziej w ziemię wbiło mnie to jedno słowo, które powiedział z migoczącymi oczami, jakby zobaczył coś dla niego najcenniejszego.
Scumpo... Skarbie.
Opuściłem broń całkowicie bezsilny.
To jedno słowo naprawdę mocno zabolało i zaczęło wgryzać się w moje serce coraz boleśniej. To poczucie winy było nie do zniesienia.
Niepotrzebnie osiem miesięcy temu dawałem mu złudną nadzieję, na coś, czego nie mogę już mu dać.

- Ja-jak to możliwe? - wyjąkałem, starając się wyszarpać z siebie choć tyle. - Co tu robisz? Dlaczego...
Nie pozwolił mi dokończyć. W jednym mgnieniu oka znalazł się przy mnie, mocno chwytając mnie w silne ramiona.
Zostałem delikatnie, ale stanowczo przyciągnięty do szerokiej piersi. Z szeroko otwartymi oczami pozwoliłem się objąć, wyglądając smutnymi oczami zza jego ramienia. Stałem sztywno, nie wiedząc, co ze sobą zrobić w tym momencie. Było mi tak niezręcznie. Poczułem, jak czarnowłosy się uśmiecha, przytulając swój policzek do mojej skroni, a po chwili poczułem jego wargi na czubku mojej głowy.
Moje serce zadudniło na to niesamowicie mocno, coraz bardziej bojąc się, jak postąpi dalej. Zamknąłem oczy, starając się ukryć moje zbolałe spojrzenie.
Z głośnym westchnieniem starałem się trochę rozluźnić, lecz znajomy zapach jego perfum i delikatnie przebijający się zapach drzewa sandałowego mi tego nie ułatwiał.

Otros wyraźnie nieusatysfakcjonowany wypuścił mnie z uścisku i spojrzał na mnie, niczego nie rozumiejąc.
Spojrzałem mu z pustym wyrazem twarzy prosto w oczy.
Przepraszam... Gdybyś pojawił się dwa miesiące wcześniej, może wyglądałoby to inaczej.
Odwrócił ode mnie wzrok i spojrzał za moje plecy, ponownie uśmiechając się promienie, tym razem do mojej siostry, która wciąż nie ruszyła się choćby o milimetr.
- Cześć, Asia. - odezwał się tym razem po polsku z wyraźnym akcentem.
Najwyraźniej moje lekcje nie poszły w las.
- Hej. - wykrztusiła w końcu ze znacznie mniejszym entuzjazmem niż dawniej, mocno potrząsając głową i ze zdenerwowaniem przeczesując kasztanowe kosmyki.

- Remus... Co tu robisz? - ponowiłem pytanie ze wciąż ściśniętym gardłem.
Rumun przejechał palcami po wygolonej części głowy, jakby przez chwilę dobierając odpowiednie słowa.
- Twój dziadek mnie tu przysłał. - mruknął. - Mam wiadomość dla pana Alana, która nie mogła być przekazana telefonicznie. - Tłumaczył, spoglądając to na mnie, to na zielonooką, która ze zdenerwowaniem przestępowała z nogi na nogę.
- Dobrze, ale co robisz w Woźnicach? - wykrztusiła w końcu.
- Eh, a to już nie było planowane. - wzruszył ramionami. - Przejeżdżałem tędy, wracając z Litwy z listem, ale proboszcz tu mieszkający poprosił mnie o pomoc w pewnej sprawie. Zgodziłem się, ale schodzi mi to już za długo. Już od trzech dni powinienem być w Mrągowie.
- Co to za wiadomość? - zapytała szatynka, podchodząc bliżej, z uwagą patrząc na posłańca.
- Wybacz, ale nie wiem. - Pokręcił głową. - Pan Eduard nie pozwolił mi otworzyć koperty bez względu na wszystko i bardzo jej pilnować.
Pokiwałem powoli głową w zamyśleniu.
Co było tak ważnego?

- Dobrze, a jaka to sprawa proboszcza? - Tym razem ja zadałem pytanie, wkładając broń do kabury.
- Akurat to jest o dziwo proste. - zaśmiał się. - Ale wolałbym, żebyście dowiedzieli się od niego o wszystkim. - zaśmiał się. - Tutaj ludzie są zbyt ciekawscy.
- Może już wracajmy. Niczego tu nie ma. - zaproponowała Asia i zaczęła szybko iść w kierunku kościoła trochę sztywnym krokiem. Przełknąłem gule w gardle i ruszyłem za nią żwawym krokiem poboczem drogi, bo chodnikiem tego nazwać nie mogłem.

Usłyszałem ciche kroki za sobą, a po chwili poczułem rękę na nadgarstku. Szybko spojrzałem na jej właściciela, nie spodziewając się tego.
- Fabian... Co to jest? - wskazał na moją szyję, na której zza kołnierza wystawały złote runy.
- Dziadkowi się udało. - Parsknąłem gorzko.
- Co się udało? - zapytał pogubiony, ale mimo wszystko w jego oczach zobaczyłem małą iskierkę podejrzenia.
- Postawił na swoim. Zrobił, jak chciał, poświęcając mnie. Stworzył nefilima. - Zaśmiałem się smutno.
Z gardła Remusa wydarło się głośne wypuszczenie powietrza. Odwróciłem od niego wzrok i wpatrywałem się w ziemię pod moimi nogami. Uścisk na nadgarstku wzmocnił się nieznacznie. Czarnowłosy chciał przenieść swoją dłoń na moją, ale chyba zrezygnował, czując, że coś jest nie tak. Szliśmy tak aż pod sam kościół.

Zabrałem swoją rękę i wyprzedziłem tę dwójkę, energicznie otwierając bramę.
Parę szybkich kroków i już byłem na szarych schodach prowadzących do świątyni. Prędko je przeszedłem i złapałem za czarną, obdrapaną klamkę od drzwi, które mocno pchnąłem. Obejrzałem się za siebie, by zobaczyć, gdzie jest Asia z Otrosem. Zaczynali wchodzić po schodach, więc nie czekałem na nich i wszedłem do budynku. Stanąłem w cichym, obitym drewnem holu na czerwonym dywanie. Przez przeźroczyste szyby w kolejnych drzwiach zobaczyłem cztery postacie. Jedna z nich klęczała przed ołtarzem, prawie leżąc płasko na podłodze. Bez wahania chwyciłem za klamkę i pchnąłem drzwi, wchodząc do dość przestronnego pomieszczenia jak na tak mały kościół.

Nie stałem w nim nawet minuty, a coś jakby zaczęło kąsać moją skórę. Złapałem się z przerażeniem za głowę, gdy poczułem, jakby zaczęła pulsować i parzyć. Pochyliłem się nieznacznie, by po chwili poczuć dwie pary ciepłych dłoni na swoich plecach, które w tym momencie tylko jeszcze bardziej potęgowały ból, który coraz mocniej zaczął rozchodzić się od łopatek.
- Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha...
Z każdym słowem kapłana czułem coraz mocniejsze pulsowanie na plecach. Zacząłem mocno posapywać, starając się nie krzyczeć.
Trochę mgliście usłyszałem nawoływania moich rodziców i Tepeschów, krążących księdzu zaprzestać modlitwy, lecz ten nie słuchał, jakby wpadł w jakiś trans.
-... bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów...
Jęknąłem głośno z bólu, gdy przez mój kręgosłup przeszedł "prąd". Czułem, jakby pod moją skórą coś się przemieszczało.
Doskonale wiedziałem co.
To było okropne.
To nie miało zacząć się tak szybko!
Kalka mówił, że wyjdą dopiero za miesiąc!

- Dość! - usłyszałem mocny i stanowczy głos od strony zachrystii, przy której stał Damian, ukazując wysunięte kły.
W tej chwili byłem mu niesamowicie za to wdzięczny.
Gdy słowa przestały się przelewać z ust posiwiałego już proboszcza, mój ból zniknął. Stałem, ciężko oddychając, będąc asekurowanym przez zmartwioną Asię i Remusa.
Na nieszczęście poruszanie się mięśni pod skórą nie zniknęło. Nie było tak bolesne, jak przed chwilą, ale było znacznie bardziej odczuwalne niż wczoraj.
Zdezorientowany wysłannik kościoła wstał w popłochu z klęczek, odwracając się prosto w moim kierunku. Na jego twarzy z początku wystąpił wyraz osłupienia i trwogi, lecz szybko zostało zastąpione to ulgą i szczęściem. Powoli złapany pod ramiona, zostałem poprowadzony przez siostrę i Otrosa ku twardej, ciemnobrązowej ławie z dziwną różową poduchą, na której zostałem posadzony.

- Anioł! Najprawdziwszy skrzydlaty! Dziękuję Ci Archaniele, za zesłanie mi ku pomocy swojego wysłannika. - wykrzyknął uradowany, a ja spojrzałem na niego z zaskoczeniem.
- Co, o czym on...? - zapytałem, ale przerwał mi Michał, stojący obok brata.
- On nie jest aniołem. - syknął do księdza, który na niego spojrzał, by zaraz przenieść swoje spojrzenie z powrotem na mnie.
- Jego skrzydła temu przeczą. - powiedział pewnie, skazując na mnie palcem.
Z przerażeniem spojrzałem na osobę stojącą najbliżej mnie, którą okazał się Remus. Gdy zobaczył mój wzrok, bezgłośnie pokręcił głową. Odetchnąłem z ulgą, ale jakoś tak odruchowo położyłem dłoń na swoje ramię.
- O czym ty mówisz, przecież on nie ma skrzydeł. - zaoponował Vlad, podchodząc bliżej kapłana, którego twarz zmarszczyła się jeszcze bardziej.
- Ma. Widzę je wyraźnie, tak samo jak jasne znaki na skórze.

Zachłysnąłem się powietrzem. Mówił to z takim przejęciem...
Z prawdziwą szczerością.
Jak może tak mówić, kłamiąc?
A może właśnie mówi prawdę... Jeśli tak...
Poczułem dłoń na swoim ramieniu.
Otros patrzył na mnie zmartwiony spod długiej grzywki, delikatnie zataczając kółeczka kciukiem.
Zgarbiłem się jeszcze bardziej, aż w końcu schowałem swoją twarz w dłoniach, opierając się o ławkę z przodu.

Gdy zabrałem dłonie, zobaczyłem, jak wszyscy patrzą pytająco na Remusa i na jego gest skierowany w moją stronę. Tepeshe patrzyli na chłopaka, kompletnie nie wiedząc, kim jest. Wszyscy, może prócz Vlada, który jakoś dziwnie z niewiadomego mi powodu patrzył na fioletowookiego syna ze współczuciem. Moja mama patrzyła na niego jak na ducha, blednąc trochę. Ta mina tak bardzo przypominała mi tę Asi przy cmentarzu. Ojciec stał twardo, trzymając się najlepiej ze wszystkich. Na jego twarzy pojawiły się tylko zmarszczki zastanowienia.

Proboszcz najwyraźniej dopiero teraz widząc łowcę, zabrał z podłogi jakąś zniszczoną przez czas książkę i spojrzał na niego swoimi brązowymi oczami.
- Remus i jak okolica? - zapytał, a wtedy bracia Dracula poruszyli się jakoś dziwnie i coś do siebie wyszeptali na tyle cicho, że nic nie usłyszałem.
- Wszystko w porządku, księże Celestynie. - odpowiedział pewnie, dzięki czemu zmęczony staruszek wyraźnie się uspokoił, ale patrzył na jego dłoń na moim ramieniu podejrzliwie.
- Nie widziałem żadnego demona. Możliwe, że znowu pojawią się w nocy. - dodał po chwili, odsuwając się ode mnie, trochę dalej, ale wciąż zerkał na mnie zbyt czule.
- Może lepiej by było mnie im oddać. - szepnął jakiś młody, obcy głos z tyłu świątyni.

Obejrzałem się szybko i zobaczyłem na jasnych, drewnianych schodach młodego chłopaka. Nie mógł mieć więcej niż szesnaście lat. Był szczupły, wręcz drobny i niezbyt wysoki, raczej niedawno wyrósł z metra siedemdziesięciu. Duże oczy były ciemnobrązowe, a przydługie czarne włosy związane zostały na karku w małego kucyka. Patrzył na nas w oczekiwaniu na reakcję, miętosząc niebieską, trochę już znoszoną bluzkę z krótkim rękawem.
Na wątłym karku zobaczyłem ślady, które przypominały poparzenie, ale miały kształt cienkiego łańcuszka.

-Kim jesteś? - wykrztusiłem, przyglądając mi się uważnie. Może i siedziałem od niego parę metrów dalej, ale czułem jego zapach. Pachniał jakoś dziwnie. Nieludzko, ale nie mogłem tego zidentyfikować, tak samo jak jego aury. Spojrzałam po Damianie i jego rodzinie i już wiedziałem, że doskonale zdawali sobie sprawę z tego, kim on jest.

Nastolatek spojrzał na nas spokojnie, ale gdy jego wzrok spoczął na mnie, jego źrenice rozszerzyły się, tylko pytanie, czy w szoku, czy w przerażeniu. Spuścił po chwili wzrok i już chciał ponownie wejść po schodach na chór kościoła, ale zatrzymał go ostry głos księdza.
- Stój. To z twojego powodu to zamieszanie, więc nigdzie nie pójdziesz. - syknął do niego, na co w oczach chłopaka dostrzegłem maleńką iskierkę bólu i strachu, ale posłusznie wrócił na poprzednie miejsce.
- To Ignacy Kaltacki. Obecnie dzieciak znajduje się pod moją opieką. - odpowiedział Lucjan niechętnie na zadane przeze mnie pytanie.
- Co miał Pan na myśli mówiąc, że to z jego powodu jest to zamieszanie? - spytała Asia, siadając do ławki.

Typowa ona. Nie bawiła się w ceregiele typu tytułowanie kogokolwiek. Patrząc na stosunek tego człowieka do Ignacego, nie musiała mu okazywać żadnego szacunku.
W oczach tego mężczyzny zobaczyłem gniew, rozczarowanie, chłód, a może i nawet zniesmaczenie tym chłopakiem.
Kaltacki nie wyglądał, jakby sprawiał jakieś problemy, by go nienawidzić.
W takim razie, skąd ta postawa?

Facet prychnął i zaczął nerwowo poprawiać śpiewniki leżące na zimnych ławach.
- Chłopak nie jest człowiekiem, to pewne. - powiedziałem, oddychając coraz ciężej z powodu powracającego bólu. - Czym jest? - zapytałem, ale spojrzenie pokierowałem na czarnowłosego chłopaka, który z nerwów schował ręce do kieszeni czarnych jeansów, wciąż wyglądając, jakby planował ucieczkę w trybie natychmiastowym.

- Jego matką jest ludzka kobieta, lecz ojcem...- Pokręcił głową z tym razem wyraźnym niesmakiem na pomarszczonej twarzy. - Jego ojcem jest Inkub. Uwiódł jego matkę, gdy ta miała ledwo osiemnaście lat. Potem zniknął, pozostawiając w jej łonie swoje młode. - Ignacy na to określenie, opuścił jeszcze bardziej głowę i usiadł ciężko na brudne od piachu deski. - Ta dziewczyna była moją bratanicą! - warknął zły duchowny. - Urodziła je. Dziecko wyglądało normalnie, żadnych dziwnych zjawisk wokół niego. Rozwijał się jak człowiek. Do czasu. Rok temu Maria, bo tak ma na imię ta kobieta, wpadła do plebanii zapłakana i roztrzęsiona, ciągnąc za rękę swojego bękarta. Opowiedziała mi o jego przemianie w demona i że od tygodnia pod jej domem sterczą bestie takie, jak jej kochanek. Radziła sobie z nimi do tej pory wszystkimi metodami, ale zrezygnowała, gdy zobaczyła ojca dzieciaka i wtedy przybiegła do mnie po pomoc. Zostawiła mi go pod opieką, sądząc, że tu będzie bezpieczniejszy i nie stanie się niebezpieczny dla ludzi.

Spojrzałem ponownie na Kaltackiego, który siedział z opuszczoną głową, trzymając ją na kolanach.
Zamknąłem oczy i odchyliłem się do tyłu, czując ponowną falę bólu, ale siedziałem twardo na swoim miejscu.
Najwyraźniej to miejsce źle na mnie działa.
A może inaczej. Przyspiesza proces mojej przemiany w nefilima.
- Inkuby nie stanowią dla człowieka zagrożenia. - zaczął spokojnie mój ojciec. - To sukkuby są niebezpiecznie, ale i tak tylko, gdy są w ciąży. Nie mają jak zdobyć swojego naturalnego pokarmu, czyli energii, którą pobierają podczas seksu, bo raczej nie sądzę, by duża część mężczyzny chciała uprawiać seks z obcą kobietą z ciążowym brzuchem, więc pożerają swoje ofiary, dostarczając płodowi substancje odżywcze. Więc dzieciak nie jest niebezpieczny. - stwierdził, patrząc na brązowookiego, który dopiero na to oświadczenie podniósł swoją głowę na nas.
- Dlaczego demony przyszły pod dom jego matki? - zapytał Vlad, opierając się o jedną z ławek.
- Chcieli go zabrać do siebie. - odpowiedział proboszcz od razu bez wahania. - Powiedziałem Marii, że tak będzie najlepiej, ale ona stwierdziła, że im go nie odda, bo powiedzieli, że chcą, by stał się taki jak oni i dostąpił rytuału. Cokolwiek to znaczy.
- Rytuał dorosłości. - mruknął Michał, marszcząc brwi. - Większość z nich już tego nie robi. To było bardzo często kultywowane wieki temu, teraz już nie. Chłopak musi mieć chyba dość wiekowego ojca w takim razie i to jeszcze z klanem. - Pokręcił głową ze śmiechem.
- Na czym polega ten rytuał? - mruknęła Asia.
- Zgaduj. - mruknął, uśmiechając się szeroko z leciutką nutką kpiny. - Czego inkuby i sukkuby są demonami?
Szatynka od razu załapała i delikatny róż pojawił się na jej policzkach, co rodzina wampirów skwitowała cichym rechotem.

Jęknąłem, już nie wytrzymując z bólu.
Najwyraźniej wcześniejsza modlitwa księdza Celestyna jakoś sprawiła, że nie mogłem wysiedzieć w tym miejscu.
Ja nie mogłem tu być, będąc pół aniołem, a co dopiero ma powiedzieć Ignacy, skoro w jego żyłach płynie krew demona?

Wstałem z ławki trochę chwiejnie i do nikogo się nie odzywając, ruszyłem do wyjścia. Za sobą usłyszałem, jak Asia z Remusem od razu zareagowali i chcieli ze mną iść, ale Alan zatrzymał chłopaka, chcąc się od niego dowiedzieć, gdzie ostatnio widziane były demony i czy stanowią dla nas zagrożenie po tak długim czasie pertraktacji z obecnym proboszczem.
- Ja z nimi pójdę. W razie czego dam radę ich ochronić. - zaproponował Damian dla moich rodziców. Nie usłyszałem słowa sprzeciwu, wychodząc na szare schody przed kościołem, więc pewnie czarnowłosy dostał na to cichą zgodę.

Zszedłem na dół na chodnik i zacząłem rozpinać kurtkę. Z cichym jękiem zrzuciłem ją i podszedłem do jasnych schodków z kamienia prowadzących do dużego drewnianego krzyża i kapliczki. Usiadłem na nich z cichym westchnieniem i zamknąłem oczy, odchylając głowę ku niebu.
- Brat, wszystko dobrze?

Poczułem na swoim ramieniu ciepłą dłoń, ale była za duża jak na moją siostrę. Delikatnie zacisnęła się na moim ramieniu w kojący sposób. Zamknąłem na chwilę oczy, starając się rozluźnić, doskonale znając właściciela tego dotyku.
Uniosłem głowę i spojrzałem w tak charakterystyczne fioletowe oczy wampira.
Zobaczyłem w nich czystą troskę i zmartwienie. Tepesh nawet nie starał się ukryć żadnego z tych uczuć. W sumie od jakiegoś czasu już ich nie krył przede mną.
Jak na początku nie mogłem go rozgryźć, tak teraz, gdy tyko chciał, czytałem z niego jak z otwartej księgi. Zabrał swoją rękę i przysiadł się do mnie na schodku, wciąż nic nie mówiąc.

- Wszystko dobrze. - odpowiedziałem siostrze, doskonale wiedząc, że to nie jest prawda.
Ta sprawa z pojawieniem się tu Remusa mnie przytłoczyła. Rozstałem się z nim już równo rok temu głównie przez to, że musiałem wyjechać. Dodatkowo moja rodzina strasznie naciskała na zostanie przeze mnie Cieniem, a on dostał wymarzoną posadę posłańca.
Miał w kraju być tylko co jakiś czas, a związek na odległość nie jest tym, czego obaj chcieliśmy.
Z czasem zacząłem się odkochiwać. Nie czułem już tego, co dawniej, ale nie on. Remus wciąż kochał mnie cholernie mocno. Pozwalałem mu czasami na czułości po prostu z przyzwyczajenia.
I może z sentymentu.
Błędem było nasze ostatnie spotkanie ponad pół roku temu.
Niepotrzebnie uległem namową i czułemu dotykowy, lądując z nim ponownie w łóżku.
To miał być koniec, ale nie umiałem powiedzieć nie...
A teraz ponoszę tego konsekwencje.
Nawet jakbym ponownie poczuł do niego to, co kiedyś, choć to nigdy nie nastąpi, to nie mógłbym patrzeć, jak ja będę wyglądać jak nastolatek, a on będzie się starzał i powoli umierał. Wciąż mi na nim zależy, ale już tylko na przyjacielu.

Westchnąłem i spojrzałem na moją siostrę, która patrzyła na mnie ze współczuciem, którego teraz w cele nie potrzebowałem.
- Fabian, zdejmij to. - Usłyszałem stanowczy głos wampira, który podniósł się ze swojego miejsca i spojrzał na mnie ponaglająco.
Z westchnieniem wstałem i sięgnąłem do zamka kurtki, która po płynnym przeciągnięciu wylądowała na rękach Asi.
Z niezadowoleniem spojrzałem dokoła, widząc parę ludzi pracujących przy domu naprzeciw.
Czy on chce, bym się rozbierał na terenie kościoła na oczach ludzi? Nie, żeby mnie to gorszyło, ale możemy przez to zwracać na siebie zbyt dużo uwagi.
Spojrzałem na niego znacząco.

Chłopak wywrócił na to oczami i chwycił mnie za nadgarstek, ciągnąc w stronę tyłów kościoła. Stanął gwałtownie, puścił moją rękę i skinął mi głową.
Z ociąganiem i lekkim bólem zdjąłem koszulkę. Gdy zbyt szybko poruszyłem barkami, uderzył we mnie piekielnie mocny ból. Zacisnąłem mocno zęby, by z nich nie uleciał krzyk.
Zaciskając oczy, usłyszałem, jak Damian się do mnie zbliża i delikatnie muska opuszkami palców moje łopatki, a właściwie miejsca między nimi.

Syknąłem, gdy przez przypadek nacisnął mocniej, a pod moją skórą poruszyło się coś, jakby uciekało przed dotykiem.
- Fabian, powiedz mi prawdę...- poprosił spokojnie.
Opuściłem głowę, z pustym wzrokiem wpatrując się w swoje buty. Po chwili milczenia obróciłem delikatnie głowę, zerkając na wampira kątem oka.
- A jak myślisz? - parsknąłem. - Wyrastają mi pieprzone skrzydła. Jeszcze dzisiaj rano było wszystko normalnie, a teraz czuję wybrzuszenia pod koszulką. Modlitwa i to miejsce najwyraźniej przyspieszyła moją przemianę. - Parsknąłem zimno śmiechem.

Obróciłem się szybko do zaskoczonego tym chłopaka i złapałem go za kołnierz flanelowej koszuli, patrząc na niego błagalnie. - Proszę. Damian, dokończ modlitwę. - poczułem, jak moje gardło się zaciska przy każdym nowym słowie. - Zrób to. To tak cholernie boli. Wolę, żeby to się skończyło szybko, niż trwało i trwało.
- Nie zrobię tego. W ten sposób tylko cię skrzywdzę. - szybko zaprzeczył, patrząc na mnie w szoku i z lekkim strachem.
Choć raz mógłby przestać się martwić.
- Proszę. - szepnąłem, prawie że płaczliwie.
Może zachowuje się w tym momencie jak zjeb, ale naprawdę chcę, by to się skończyło. Mam dość uważana na plecy, gdy się kładę i smarowania tego cholernie śmierdzącą maścią z cholery wie czego.
Jeśli ma mi coś wyrastać z ciała, to chciałbym, aby to się stało szybciej.

- Dlaczego nie chcesz mi pomóc? - zapytałem, widząc, że postawa Tepesha wciąż się nie zmieniła. Sięgnąłem po koszulkę i zacząłem ją naciągnąć za swoje ciało, jednak wciąż zerkałem na czarnowłosego.
- Bo nie jesteś mi obojętny? Bo nie chcę zrobić ci krzywdy? - kręcił głową z poważną miną, a ja na chwilę odrętwiałem w szoku, czując mocniejsze bicie serca na te proste dwa zdania. Bardzo chciałbym, aby skrywały one więcej, niż naprawdę znaczą.
Czemu tak trudno mi powiedzieć, co do niego czuję? Przecież to jest proste. Z Remusem było mi jakoś znacznie łatwiej.

- Dobra, trudno. - fuknąłem i ruszyłem z powrotem przed budynek, gdzie czekała na nas Asia.
Zatrzymała mnie silna ręka zaciśnięta na przegubie mojej dłoni. Obróciłem się do chłopaka niechętnie z obojętną miną.
- Fabian, chyba się na mnie nie obraziłeś...
- Nie, jest w porządku. Nie obraziłem się, to byłoby dziecinne. - szybko odpowiedziałem i zabrałem rękę.
- Zrozum, proszę. Nie chcę twojej krzywdy, a nie dość, że ciebie atakowałby ból, to twój ojciec poddałby mnie najgorszym możliwym torturom. - szeptał, patrząc mi głęboko w oczy.
- Ja po prostu chcę się już tego pozbyć, najchętniej wyciąłbym to cholerstwo. - syknąłem.
- Fabian, one są teraz, a raczej będą częścią ciebie. - westchnął i uśmiechnął się miękko do mnie. - Zobaczysz, nie będą takie złe. Skrzydła mogą być w najbliższym czasie niezwykle przydatne.
Zaśmiałem się już znacznie weselej, orientując się, co on próbuje zrobić.
- Robisz wszystko, by tylko mnie pocieszyć, prawda?
- Ktoś musi. - odpowiedział i poczochrał czule moje włosy, roztrzepując je na wszystkie strony. - Chodźmy, twoja siostra jak się nie pojawimy, podniesie alarm.

Skinąłem mu głową i powoli ruszyliśmy nieskoszoną trawą w kierunku Asi, która, gdy nas zobaczyła, przystąpiła z nogi na nogę w irytacji i rzuciła mi moją kurtkę.
Szybko ją złapałem, zanim spadła na zmienię i przerzuciłem ją sobie przez ramię. Spojrzałem w kierunku schodów, gdzie usłyszałem kroki i burzliwe rozmowy.
Moja mama szybko coś mówiła do taty i Vlada, który wyglądał na niezwykle wzburzonego. Za nimi rozmawiając szeptem, szły bliźniaczki, pochylając się co chwilę w swoim kierunku. Jako ostatni zszedł ksiądz wraz z Ignacym, który był jakoś dziwnie przygaszony. Wyglądał trochę jak zastraszone dziecko. Michał patrzył z chłodnym wyrazem twarzy na proboszcza, obserwując uważnie jego powolne, odciągające ruchy, lecz co jakiś czas zerkał na cichego Remusa, który, gdy tylko minął czarne drzwi, patrzył na mnie.

Mama na ostatnim schodku przestała mówić do dwójki brunetów i podeszła do mnie prędko, ze zmartwioną miną. Delikatnie dotknęła mojego policzka, gdy była już blisko.
- Wszystko już dobrze? - zapytała.
- Względnie. - odpowiedziałem i odciągnąłem jej ręce od mojej twarzy.
- Tato, co postanowiliście? - zapytałem, patrząc na mojego rodziciela.
- Nie mamy za dużo opcji w tym przypadku. Rodzic chce odzyskać swoje dziecko i to jest zrozumiałe, lecz chłopak nie chce do nich trafić, więc opcja z oddaniem go ojcu nie wchodzi w grę. Zostawić go tu też nie możemy. - Niebieskie, pełne gniewu i obrzydzenia oczy spoczęły na starym kapłanie, który prawie się skulił pod tym spojrzeniem.
- Jedynym, co jest w tym wszystkim rozsądniejsze, to zabranie chłopaka do Venatores i znalezienie dla niego rodziny zastępczej, gdzie będzie mógł rozpocząć naukę kontroli swoich mocy, które niedługo się uaktywnią, skoro wszedł w wiek dorosły. - odpowiedział najstarszy Tepesh z mimo wszystko spokojnym głosem. - Jedynym problemem jest tutaj to, że nie możemy zabrać dzieciaka z tego miejsca bez wiedzy jego klanu. - Kontynuował wampir.
- Niby dlaczego? - zapytała oburzona Asia.
- Na pana Kaltackiego jest nałożona pieczęć utrzymująca go na tym terenie. Bez jego zdjęcia, nie może opuszczać terenu kościoła jak i plebanii. - wyjaśnił Alan, zerkając na młodego kambiona.

- To jego ojciec go założył i musi go ściągnąć, tak?
Dostałem potwierdzające skinienie głową.
- No to mamy problem. - stwierdził Damian, mocniej zaciskając szczękę i zakładając ręce na piersi. - Jaka jest szansa, że się zgodzi? - mruknął, patrząc po naszych ojcach w skupieniu.
- Niewielka. - odpowiedział mu jego brat, gdy odpowiedź na napłynęła od mężczyzn. - Zawsze możemy go do tego zmusić, ale w takim razie będziemy musieli działać siłą, a że jest nas znacznie mniej, mamy mniejszą szansę na wygraną, ponadto zwrócimy na siebie zbyt dużą uwagę okolicznych mieszkańców. - zaczęła mama powoli. - Nie ważne jak bardzo dobrze walczycie, z kilkunastoma demonami nie damy rady. - spojrzała na Vlada, a ten powoli skinął jej głową, kalkulując to, co powiedziała.
- Ignacy nie umie walczyć, tak samo, jak ksiądz Celestyn. A jego egzorcyzmy tylko zaszkodzą Fabianowi, który i tak musi uważać. - zerknęła na mnie, a ja poczułem się, jak piąte koło u wozu. Czułem się, jakbym był tylko dla nich przeszkodą, obciążeniem.
Przez te cholerne skrzydła nie mogę im pomóc tak jak dałbym radę kiedyś!

- Asia mimo przeszkolenia dawno nie polowała, tak samo, jak ja, co daje nam tylko siedmioro silniejszych i w pełni zdolnych do walki. Nie wiem tylko, jak twoje córki sobie radzą. - spojrzała na o dziwo cicho siedzące bliźniaczki, przysłuchujące się rozmowie niedaleko klombu z kwiatami.
- Radzą sobie bardzo dobrze. - odpowiedział Dracula pewnym głosem.
- Dobrze, ale wciąż pozostaje w takim razie siedmioro. - stwierdził cicho Remus.
Prychnąłem pod nosem, nie wierząc, w to, co słyszę.
- Traktujecie mnie jak osobę niepełnosprawną! - warknąłem oburzony. - I może egzorcyzmy by mi zaszkodziły, ale szybciej przeszedłbym tą pieprzoną przemianę i miałbym w końcu spokój.
- Fabian!- krzyknęła moja mama ze złością.
- Co Fabian? - syknąłem zły. - Taka prawda. - Wyrzuciłem rękoma w boki i ruszyłem energicznym krokiem w kierunku kościoła.

Wbiegłem paroma susami co trzy stopnie po schodach i szarpnąłem za masywne drzwi. Minąłem przedsionek i usiadłem ciężko na jednej z ławek niedaleko konfesjonału. Zamknąłem oczy i z westchnieniem przeciągnąłem dłonią po twarzy, czując cholerne zmęczenie.
Od kiedy skończyłem szesnaście lat, czuję się jak cholerny dziadek. Jestem wiecznie zmęczony. Zmęczony tym wszystkim, co się wokół mnie dzieje. Śmieszne. Być zmęczonym swoim życiem już w tym wieku. Coś takiego powinienem odczuć dopiero, mając nie wiem, gdzieś z siedemdziesiąt lat, a nie ledwo osiemnastkę.

Zacisnąłem mocniej szczękę, gdy poczułem, jak ból zaczął pulsować mi wzdłuż pleców. Zama obecność w tym miejscu pobudza anielską krew we mnie. Chociaż żołnierze Nieba nie za bardzo chcą mieć jakiekolwiek kontakt z żadną władzą religijną na Ziemi. Obnoszą się raczej z pogardą w ich stosunku, a przynajmniej tak głoszą wszystkie podania od dawnych nefilim. Anioły wybrały ich sobie przez wzgląd na ich cechy charakteru i usposobienie.
Trochę zjeżdża mi to Hogwartem.
Parsknąłem gorzko pod nosem.
Usłyszałem głuchy stukot butów o posadzkę, a zaraz potem poczułem ciepłe usta na policzku. Odskoczyłem gwałtownie w bok zaskoczony i spojrzałem z przestrachem na osobę, która to zrobiła. Zobaczyłem roześmiane szare oczy Remusa, który dosiadł się do mnie.

- Miło na mnie reagujesz. - zaśmiał się, zakładając nogę na nogę. - Tęskniłem za tobą.
Odwróciłem wzrok od łowcy i spojrzałem na prezbiterium, nie chcąc, by widział mój wyraz twarzy.
- Remi... Lubię cię, ale nie jesteśmy już razem. - szepnąłem, ale siedział na tyle blisko, że na pewno do usłyszał.
- Co stoi na przeszkodzie, byśmy znów się zeszli? - zapytał po chwili ciszy. - Było ci ze mną źle? - zapytał, dotykając mojego ramienia.
- Nie. To nie o to chodzi. - odpowiedziałem szybko. - Po prostu ja...
- Kochasz go, prawda? - przerwał mi gwałtownie.
Spojrzałem od razu na niego w szoku.
- O czym ty mówisz? - zapytałem, oddychając coraz szybciej przez coraz silniejszy ból i stres.

Czarnowłosy odwrócił ode mnie wzrok i tak, jak ja wcześniej spojrzał na ołtarz, a dokładniej na o dziwo otwarte tabernakulum. Pochylił się ku oparciu drugiej ławki i splótł swoje ręce jak do modlitwy, uśmiechając się nieznacznie i z delikatnym smutkiem.
- Jak to o co? Kochasz tego fioletowookiego wampira. - stwierdził, a ja wstrzymałem oddech, nie spodziewając się, że przejdziemy tego dnia to takiego tematu rozmów. - Widzę to, Fabian. Znam cię. Rzucasz mu ukradkowe spojrzenia, a w stosunku do mnie jesteś oschły i nerwowy. Nie odpowiadasz już na moje gesty. Może i ze sobą zerwaliśmy, ale wciąż chociaż trochę mnie kochałeś. Może nie tak jak kiedyś, ale jednak. - westchnął ciężko.
- Teraz przy każdym moim dotyku sztywniejesz i uciekasz albo przynajmniej wydaje się, jakbyś chciał uciec. - spojrzał na mnie niespodziewanie i złapał za rękę. - Ja wciąż cię kocham i nie zrezygnuje z ciebie, bo jesteś cudownym chłopakiem, ale jeśli będziesz wciąż chciał tego Damiana, to trudno. Zależy mi na twoim szczęściu i jeśli on ma ci je dać, to też będę szczęśliwy. - uśmiechnął się delikatnie i pochylił się ku mnie, by pocałować mnie niezwykle delikatnie w czoło.

- Dobrze, skoro już wszystko jest wyjaśnione...- zmienił ton na bardziej rzeczowy i odsunął się ode mnie. - Twój tata rozporządził, że rozmowę z demonami odbędziemy tu. Razem z Tepeshami poszedł do plebanii po drewno. Zrobimy ognisko za kościołem, mimo, że zapewne nie za bardzo Ci się to podoba, czekając na nich. W kościele będzie za zimno i długo tu nie wysiedzisz. Twoja mama, Asia i te dwie bliźniaczki siedzą z Ignacym, starając się z nim jakoś dogadać i chyba dobrze im idzie, chociaż chłopak jest bardzo w sobie zamknięty. - wstał z miejsca. - Poprosili mnie, bym powiedział, że jeśli już poczujesz się lepiej, to żebyś przyszedł do nas. Ja idę teraz po broń do waszego auta.-powiedział i ruszył ku drzwiom, odprowadzony moim wzrokiem.

Zagiął mnie trochę tym.
Kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć.
Westchnąłem i zrobiłem coś, czego nie spodziewałem się, że kiedykolwiek w życiu zrobię. Opadłem ciężko na kolana i zamknąłem oczy, składając rękę.
Z gulą w gardle zacząłem cichym głosem.
- Święci Archaniołowie. Bracia krwi. Wspomagajcie nas w czekających nas walkach. Dajcie mi siłę, bym mógł ocalić moich bliskich... - Mój głos mi się załamał z powodu pieczenia ciała, ale nie przestawałem.
Nie mogłem.

...............

Jest kolejny rozdział! Tym razem na czas.

Ah, jak ja uwielbiam kończyć w takich momentach haha.

Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział wam się spodoba (^-^)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro