❦Trening❦
Dwa dni później.
Z rana szybko się umyłem, ubrałem i zszedłem do kuchni na śniadanie. Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast mojej mamy krzątającej się jak zwykle w kuchni z rana zastałem tatę.
Czarnowłosy stał boso w białej koszulce, czarnych jeansach i różowym fartuszku w żółte grochy, mieszając coś zawzięcie na patelni i przy okazji nucąc jakąś skoczną melodię.
Ledwo powstrzymałem się, by nie parsknąć śmiechem na ten niecodzienny widok.
- Cześć!- zawołałem do starszego mężczyzny i podszedłem do lodówki, by po chwili w niej zanurkować.
- Hej, synu!-usłyszałem po chwili odpowiedź.- Co dzisiaj tak wcześnie? Jest przecież sobota, więc zazwyczaj w ten dzień śpisz co najmniej do jedenastej, a nie ósmej.
- Obiecałem przed tym zamieszaniem Aleksowi wspólny trening.- odpowiedziałem, wyciągając składniki na kanapkę.
- Wziąłeś się wreszcie za trening!?-doszedł mnie zdziwiony okrzyk niebieskookiego.- Wreszcie! Myślałem, że tego nie dożyję!-zażartował i nałożył sobie jajecznicy ze skwarkami na talerz.
- Nie przesadzaj, tato! Przecież zawsze trenuje!- westchnąłem i wsadziłem sobie przygotowaną kanapkę z serem i ketchupem do ust.
- Heeeh od czasu twojego awansu opuszczasz KAŻDY trening.
Tata ma jakoś dobry humor mimo ubiegłych wydarzeń.
- Oj nie przesadzaj, a poza tym muszę już iść, pa!-Pomachałem mu i wybiegłem z domu, przeżuwając moje prowizoryczne śniadanie.
Po pół godziny doszedłem do "banku".
Szybkim krokiem ruszyłem do wejścia. Minąłem hol i stanąłem przed moją ukochaną windą. Wcisnąłem guzik i do niej wszedłem.
Gdy drzwi się zamknęły, nacisnąłem znowu guziczek z piętrem zbrojowni.
Kto wymyślił w tym biurze cztery poziomy piwniczne!?
Ach no tak!
Mój stryjek!
Winda szarpnęła i pojechała w dół, by po minucie się zatrzymać.
Wyszedłem z niej i tak jak ostatnio stanąłem przed srebrnymi drzwiami, by po chwili otworzyć je i wejść do wielkiego pokoju.
Zamknąłem wejście i obejrzałem się po pomieszczeniu.
Było cicho, bardzo cicho. Żadnej żywej duszy na horyzoncie, tylko sama broń.
Nie czekając na nic, ruszyłem do mojej szafki.
Ostatnim razem przyniosłem tu chyba jakieś ubrania...
Otworzyłem szafkę i wygrzebałem z niej szare dresy ze ściągaczami i czarną bokserkę. Szybciutko się w nie przebrałem i wrzuciłem ubrania, w których przyszedłem, do środka szafki.
Obróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z pięćdziesięcioletnim facetem. Odskoczyłem z piskiem, prawie zderzając się plecami z szafką na ubrania.
- Niech mnie pan tak nie straszy!-poprosiłem na wydechu i spojrzałem pewnie na mężczyznę.
- Wybacz, Fabianie.- zaśmiał się i spojrzał na mnie swoimi szarymi oczami, będącymi znakiem rozpoznawczym rodziny Rokitów.
Czy tylko Dawid jest odmienny i ma brązowe?
- Aleksander już jest?- zapytałem, a mężczyzna zajmujący się naszą bronią, posłał mi radosny uśmiech i przeczesał czarne, już mocno posiwiałe włosy dłonią.
- Tak, młody Boruta przyszedł dziesięć minut przed Tobą. Czeka już w sali drugiej ze wszystkim sprzętem.- odpowiedział uprzejmie.
- Dziękuje i do zobaczenia!- pożegnałem się i wyszedłem szybkim krokiem.
Tym razem drogę do odpowiedniego miejsca przeszedłem schodami, co nie zajęło mi długo, bo już po trzech minutach stałem pod drzwiami drugiej sali treningowej.
Wszedłem do niej szybko i obejrzałem się wokoło.
Stałem w tej chwili w miejscu bardzo przypominającym w połowie strzelnicę, a w drugiej były porozstawiane tarcze dla łuczników czy do miotania bronią na odległość.
W organizacji mamy trzy sale treningowe wyglądające zależnie od ich zastosowania.
Pierwsza wyglądała jak typowa hala sportowa w szkole. Tam poprawia się szybkość, zwinność oraz po prostu ćwiczymy jak na typowym w-f'ie, tylko na dziesięć razy szybszych obrotach. Jak zazwyczaj każą biegać sześćset metrów na czas, to nam półtora kilometra, albo więcej.
Albo po prostu skaczemy jak idioci na linkach z sufitu.
Sadyści uczą łowców.
Druga to ta, w której stoję.
Jest zwana po prostu ni mniej, ni więcej, strzelnicą.
W trzeciej trenujemy walkę wręcz oraz bronią białą. Jest cała wyłożona materaca i pod ścianami stoją manekiny.
Przy jednej z tarcz dostrzegłem mojego przyjaciela, nakładającego cięciwę na łuk.
Przyjrzałem mu się uważniej.
Spod oczu zniknęły cienie, ale siniaki wciąż biły od bladej skóry fioletem, a po zadrapaniach zostały liczne smugi na skórze. Czerwone kudełki do łopatek związał w wysokiego kucyka. Prawa ręka dalej pozostawała w bandażu, ale chyba było już z nią lepiej, bo chłopak korzystał z niej, jak gdyby nigdy nic się z nią nie stało. No może z trochę większą obawą, bo jego ruchy były dość oszczędne.
Najwyraźniej Doktorek odwalił świetną robotę.
Podszedłem do niego z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Hej, Alek!
Czerwonowłosy obejrzał się na mnie i posłał mi delikatny, ale na szczęście prawdziwy i szczery uśmiech.
- Część!-odpowiedział i do mnie pomachał.
Zanim do niego podszedłem, dokończył zakładać cięciwę.
Już wczoraj podobno dobrał mi odpowiedni łuk i strzały do naszej małej lekcji.
Jestem kompletnym żółtodziobem, jeśli chodzi o łucznictwo. Jakoś nigdy mnie do tego nie ciągnęło, ale Aleksa wręcz przeciwnie. Podobno, od kiedy skończył dziesięć lat, zaczął trenować. Teraz może pochwalić się prawdziwymi umiejętnościami. Należy do jednych z najlepszych łuczników w organizacji.
To dzięki temu szybko awansował na łowce klasy pierwszej.
Ma on tylko dziewiętnaście lat.
- Jak się czujesz?- zapytałem, stając obok niego.
W końcu przecież martwię się o niego.
Jest dla mnie jak starszy brat. Był pierwszą osobą, która ty wyciągnęła do mnie rękę.
- Wszystko jest w porządku.-usłyszałem i wręczył mi jeden z łuków do ręki.- Nie musisz się o mnie martwić, maluchu.
- Ej! To, że jesteś ode mnie wyższy, nie znaczy, że możesz mówić do mnie jak do dziecka!-burknąłem oburzony.
Chłopak na moje słowa parsknął śmiechem i poczochrał mi moje blond włoski. Moja złość od razu minęła, gdy usłyszałem jego tłumiony śmiech i gdy zobaczyłem jego rozjaśnioną od uśmiechu twarz.
Wrócił mój stary Aleks.
Na pewno, chociaż po części....
- Dobrze, Fabian! Zaczniemy od ciebie.- z zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka i lekkie szturchanie w biodro.
- Co zaczniemy?-zapytałem zamyślony.
- Jak to co? Trening, głupku!-odpowiedział i wskazał na łuk, który zapomniałem, że trzymam w dłoniach.
- Ok. Co najpierw?- zapytałem, patrząc na przyjaciela.
- Stań przed tarczą. Połóż lewą rękę na majdanie. Ustań w wygodnym dla ciebie rozkroku i lewą nogę wystaw trochę do przodu, ustawiając ją pod kątem około czterdzieści pięć stopni, a lewą na około dziewięćdziesiąt, dobrze?
Wykonałem powoli jego zalecenia i patrzyłem na to, co on robi.
- Dobrze. A teraz wyprostuj rękę, w której trzymasz łuk, tak aby była prosto z barkami.-gdy to mówił, poczułem, jak staje za mną i lekko manewruje moimi rękoma.- Ok. Teraz weź tę strzałę i nałóż ją na cięciwę między palcem wskazującym a środkowym.- Gdy wykonałem polecenie, rudowłosy złapał moją prawą dłoń, znajdującą się na cięciwie i szepnął mi do ucha.- A teraz napnij łuk tak, aby cięciwa była blisko nosa.-Aleks delikatnie pokazał mi jak, prawie przytulając się do moich pleców z powodu różnicy wzrostu. A gdy byłem już gotowy, nakierował grot strzały na środek tarczy. Piwnooki puścił mnie i odszedł kawałek do tyłu.
Puściłem cięciwę i strzała poleciała tak, jak ustawił ją Aleks za moją pomocą, wbijając się w czerwoną kropę.
- Dobrze, a teraz spróbuj sam.-Usłyszałem jeszcze jego polecenie.
Tak zleciała nam godzina. Czasami uczyłem się ja, a czasem obserwowałem jak Alek raz po raz, trafia w środek tarczy.
Gdy rudzielec był kolejny raz przy swoim strzale, do sali wszedł jakiś młodzik. Miał jasne włoski i wielkie niebieskie oczy. Wyglądał na około piętnaście lat. Najprawdopodobniej z klasy czwartej.
Wstałem z podłogi i spojrzałem na niego wyczekująco.
- O co chodzi, młody?- Doszło mnie pytanie mojego przyjaciela, blondynek wskazał na mnie.
- Ktoś czeka na niego.
- Kto taki?- zapytałem, podchodząc.
- Nie wiem. Kazał mi zawołać Fabiana Helsinga. Dostałem informacje, że byłeś tutaj.-odpowiedział.
- Gdzie jest ta osoba?
- Przed biurem.- powiedział i wyszedł szybkim krokiem.
Spojrzałem na rudzielca, a on wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Leć i zobacz kto i co od ciebie chce. Ja muszę odnieść sprzęt, bo inaczej pan Rokita mnie zabije.- oświadczył i zaczął ściągać z łuków cięciwy.
- Dobra, to pa!- krzyknąłem i pobiegłem do windy.
Po sześciu minutach wyszedłem głównymi drzwiami organizacji.
Przed budynkiem stała postać ubrana na czarno, której się tu najmniej spodziewałem.
....
Cześć! 👋
O to za wami już 7 rozdział.
Co na razie myślicie o opowiadaniu? Podoba wam się choć obrobinkę? 😓😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro