Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❦Projekt "Dziedzictwo"❦

Damian wpadł do naszej siedziby jak burza.
Wszyscy łowcy nawet nie zadając pytań, od razu go przepuszczali, ba otwierali przed nim drzwi z przerażonymi minami i tak aż do samej windy.
Wampir przełożył mnie z jednej ręki do drugiej, chcąc wcisnąć guzik z oznaczeniem odpowiedniego piętra.
Gdy już to zrobił, ponownie delikatnie mnie objął, jedną z dłoni odgarniając mokre włosy z mojego spoconego czoła.
Każdy jego ruch wydawał się tak dziwnie czuły i naprawdę nie chciałem tracić tego przyjemnego ciepła cudzego ciała. Brakowało mi tego tak bardzo. Nawet ten nieprzyjemny dźwięk zgrzytającego szybu windy był dla mnie nawet znośny.

Ciche pik i po chwili potężne drzwi się rozsunęły, ukazując nam prawie najwyższe piętro tego budynku. Wyżej są już tylko biura "szefów".
Damian dopiero teraz pozwolił mi iść o swoich siłach, tylko podtrzymując mnie za biodro, co nie powiem, skutecznie mnie rozpraszało.
Naprawdę byłem mu wdzięczny. Doskonale wiedział, że z taką stosunkowo niewielką raną byłoby dla mnie ogromną siarą, gdyby ktoś mnie zobaczył na jego ramionach. Straciłbym nie tylko zaufanie przełożonych, ale i autorytet wśród młodzików.
Na niższych piętrach nikt nie zwracałby na mnie uwagi, ale tutaj...

Zza wielkich drzwi w momencie, w którym chciałem je otworzyć, wyskoczyła wysoka kobieta w pełnym rynsztunku. Przez plecy miała przewieszony łuk, a w przekutych kolczykiem ustach trzymała lizaka, którym prawie zakrztusiła się na mój widok. Jej szare oczy, na które o dziwo dzisiaj nie opadała równie szara grzywka, rozszerzyły się w szoku.
- Fabian, dziecko, co ci się stało? - zapytała prędko, unosząc również przekutą brew, oglądając mnie od góry do dołu.
- Nic się takiego nie stało, Gertrudo. Wszystko jest w porządku. Zaraz Kalka mnie poskłada do kupy. - Zaśmiałem się trochę za mało wesoło.
- A ty, co tu robisz!? - syknęła oburzona w kierunku niczemu winnego Tepesha, który nie spodziewając się słownego ataku, odsunął się o krok.
Pani Czartoryska, tak samo, jak jej wszystkim znane trojaczki, potrafiła dać w kość, szczególnie jeśli ktoś się czepiał do jej rodziny, a że ja jestem przyjacielem jej dzieci, nie raz stawała w mojej obronie.
Choć dzisiaj to jest niepotrzebne.

- To on mi właśnie pomógł na polowaniu. Jego brat sprząta w tej chwili cmentarz wraz z Kaliszewskim. Nie ma powodu, by na niego krzyczeć. - Szybko starałem się ją uspokoić, zanim dojdzie do rękoczynów.
Ta z początku mi nie dowierzała, ale zaraz potem szybko zmieniła nastawienie i przyjrzała się moim ranom.
- Co cię tak urządziło? Mieliście iść tylko na jednego upiora. - pokiwała głową.
- Nie było jednego upiora, były trzy...
- Pięć. - Szybko mnie poprawił czarnowłosy.
Najwyraźniej, gdy walczyłem z bezkostem, pojawiło się ich więcej.
Jak dobrze, że oni się pojawili.
Szefowa tropicieli popatrzyła na nas zaskoczona.
- Jak to pięć? - sapnęła. - Wysłali cię z niedoświadczonym łowcom na PIĘĆ upiorów? Czy oni poszaleli?! - krzyknęła zdenerwowana.
- To ja z bratem i tamtym facetem pozbyliśmy się ich. Fabian zabił bezkosta.
Takiej odpowiedzi od wampira się nie spodziewała i nie wiedząc, co powiedzieć, przeczesała wygolony bok głowy palcami.
- Jak dobrze, że tylko tyle ci się stało. - Poczochrała moje włosy i przepuściła nas w drzwiach do szpitala. - Idźcie już, musisz to zszyć. Uważaj na siebie, dzieciaku. - szepnęła jeszcze i odeszła.

Uśmiechnąłem się do Damiana i wszedłem na białą i o dziwo jak na nasze standardy, czystą posadzkę. Zazwyczaj była zwyczajnie ujebana we krwi.
W wielkim pokoju, bo wielkość całego piętra, tylko w niektórych miejscach były osobne, że tak powiem, izolatki, biuro Kalki i mały składzie na medykamenty.
Na białych, wykrochmalonych łóżkach siedziało tylko pięć osób i to na dodatek już poskładanych, bo tylko odpoczywali. Na jednej z kozetek zobaczyłem znajomą czuprynę, a zaraz obok niej jedną czarną.

Podszedłem do nich wciąż wspomagany przez bruneta.
- Cześć chłopaki. - mruknąłem, przywdziewając na twarz uśmiech.
- Fabian! - Ucieszył się Dawid, zakładając czerwoną koszulę, na wyraźnie obandażowany tors.
- A ty co? Aż tak cię nasza nauczyciela urządziła? - Parsknąłem, siadając na drugie łóżko.
- Zajadła kurwa była. - zarechotał. - Przed tym jak ją dopadłem, zdążyła dorwać jakiegoś chłopaka z młodszej klasy. Została z niego tylko miazga. - skrzywił się.- Wszystko mnie boli. Cholera umiała przywalić, jutro będę mieć niezłego siniaka na mordzie. - jęknął niezadowolony. - Kalka! - krzyknął w pewnym momencie. - Gdzie masz te swoje magiczne tabletki?!
- Wiagry nie mam! - odwarknął mu lekko zachrypnięty od papierosów głos.
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
To był błąd. Od razu cholernie mocno zabolało mnie rozharatane ramię.

- Chryste, Fabian! Skąd to masz? - wykrzyknął przestraszony Mateusz, dopiero teraz widząc mój stan. - Feliks! - ryknął, nie czekając na moją odpowiedź i popędził w stronę składziku, gdzie był jego przełożony.
- Czego ty kurwa znowu ode mnie chcesz?
Zza drzwi wyłonił się około czterdziestoletni facet z bródką prawie jak u Tony'ego Starka, którego brązowe włosy już dawno przyprószyła siwizna.
Jak zwykle ubrany był w garnitur, tym razem szary i swój nieodłączny biały kitel, oraz okulary połówki, zza których spoglądały brązowe oczy, jak to moja mama mówi, z kurwikami. Za paskiem spodni jak zawsze był ukryty rewolwer, a w kieszeni kitla pewnie jakaś "małpka".
Gdy mnie zobaczył, na jego usta wpłynął szeroki, kpiący uśmieszek.

- O Fabian! Mój ulubiony gość! - Podszedł niezwykle zadowolony i zagwizdał na ilość krwi, która skapywała mi na podłogę.
- Czy ty zawsze musisz się cieszyć na widok czyjegoś nieszczęścia? - zapytałem ironicznie, unosząc brew.
- Jakieś korzyści muszę czerpać z tego gówna. - Wskazał na tę salę. No dobra. - Zatarł ręce z zadowoleniem, wyciągając z kieszeni lateksowe rękawiczki. - Zaczynamy. Ściągaj to wszystko. - Wskazał na moje ubrania.
- Od razu do rzeczy, co? - parsknąłem uszczypliwie, ale posłusznie zacząłem ściągać kurtkę, a zaraz po niej koszulę.

Usłyszałem cichy syk, gdy Damian zobaczył moje nagie plecy. Wiedziałem dlaczego. Przez moją prawą łopatkę przebiegała obrzydliwa, poszarpana blizna.
Po drugiej stronie od pachy biegła kolejna, a kończyła się w miejscu, gdzie zaczynał się mój pas. Było też tam kilka mniejszych, prawie niewidocznych blizn, ale pewnie z wampirzym wzrokiem widział je wszystkie, a dzisiaj doszły dwie kolejne szpetne "ozdoby".
Nigdy nie chciałem ich mieć.
Gdyby jakoś się dało je pozbyć, zrobiłbym to już dawno, ale jak to mówią łowcy: Każda blizna jest naszą dumą.
Jak ja czasami nienawidzę ich podejścia do życia.

- Ach Fabian, Fabian. - mruknął Feliks, zaczynając oglądać moją ranę.
Potem sięgnął po coś, co trzymał Mateusz.
Tym czymś okazała się sól fizjologiczna, którą przemył i moją rękę i nogę, gdy zdjąłem rozcięte spodnie.
Potem przystąpił do żmudnych czynności takich jak tamowanie krwawienia, oczyszczanie rany i jej przebadaniem.
Na całe szczęście żadne ze ścięgien nie zostało rozerwane.
Przez cały ten czas tylko siedziałem jak na szpilkach i zaciskałem zęby.

Z ulgą przyjąłem wiadomość, że na chwilę mam spokój i mamy przejść do innej części sali, gdzie nasi medycy prowadzą operacje i inne zabiegi.
- Mateusz, przyszykuj narzędzia. Będziemy szyć. - zarządził doktor, wstając z kucka od mojej nogi, której przyglądał się zdecydowanie bardziej niż ramieniu.
- Które nici? - zapytał zielonooki.
- Wchłanialne i niewchłanialne. Staplerów raczej nie będziemy używać, więc przyszykuj igły trójkątne oraz opatrunki.
Chłopak szybko pokiwał głową.
- Potrzebne będą szczepionki?
- Nie sądzę. To tylko krwiopijczy demon, a chłopak jest odporny na to, co przenoszą. Na resztę był szczepiony w dzieciństwie. - mruknął Kalka, idąc w stronę swojego gabinetu.
- Znieczulenie? - zapytał Mati, spoglądając na mnie.
Szybko pokiwałem głową, że zdecydowanie chce normalne znieczulenie.
Feliks jest zdania, że to drogie cholerstwo jest nieopłacalne i najlepszym znieczuleniem dla pacjenta jest wóda.
Ja jednak podziękuję za takie staroświeckie metody kuracji.

Lekarz, widząc moją zaciętą minę, nic tylko westchnął.
- Dobra, niech mu będzie. Znieczulenie miejscowe też uszykuj. - I zniknął w swoim sanktuarium, do którego nikt nie miał prawa wstępu.
Z pomocą obu brunetów zostałem przetransportowany do maleńkiej sali operacyjnej. Damian z niezwykłą delikatnością usadowił mnie na stół i uśmiechnął się.
Z zadowoleniem usłyszałem, że poczeka sobie w sali do końca zabiegu i porozmawia z Dawidem.
Tak więc już zadowolony położyłem się wygodniej.

...

Po półtorej godziny byłem już pozszywany i obandażowany.
Nie za bardzo byłem zadowolony, znów siedząc w tych obrzydliwych i niewygodnych opatrunkach.
Mimo to przez późną już godzinę oczy kleiły mi się niemiłosiernie.
Jeśli wierzyć Doktorkowi było już dobrze po dwudziestej trzeciej, a że ostatnio prawie w ogóle się nie wysypiam...
- Dobra, Fabian. Za chwilę przyjdzie tu do ciebie ktoś ze środkiem przeciwbólowym, więc poczekaj tu jeszcze. Potem możesz pojechać do domu, ale jutro masz tu znowu przyjechać na badanie, czy to jasne? Na całe szczęście, że twoja krew tak szybko się regeneruje, bo mielibyśmy trochę problemów. - Pogroził mi palcem jak kilkuletniemu dziecku.
- Tak, mamo. - Zaśmiałem się i uchyliłem przed pędzącą w moimi kierunku ręką.
- Żarty się go trzymają. - parsknął ciemnowłosy znad swoich okularów. - To znaczy, że wszystko z tobą okej. Dobra, ja już muszę iść, trzymaj się dzieciaku i nie chce cię tu widzieć przez co najmniej miesiąc na kolejnej operacji! Dość mam już składania cię do kupy. - prychnął, ściągając rękawiczki i rzucając je do kosza. Zaraz po tym opuścił salę, a po chwili życząc mi zdrowia, zrobił to Mateusz.

Zacząłem ostrożnie się ubierać, doskonale wiedząc, by nie naruszyć pracy Kalki, który chyba by mnie za to zabił.
Gdy byłem już ubrany w nowe ubrania wyjęte z mojej szafki i wkładałem buty, do pokoju wszedł wysoki blondyn w białym kitlu z szerokim uśmiechem na twarzy.
Podszedł do mnie spokojnie, stukając obcasami przy czarnych lakierkach.
Zmarszczyłem brwi, uważnie mu się przyglądając.
Kim on jest?
Nigdy go tu nie widziałem.

- Dzień dobry. - odezwał się miękkim tenorem. - Przyszedłem dać panu zastrzyk przeciwbólowy. - mówiąc to, zaczął przeszukiwać białą narzutę.
To zdanie zbiło mnie z pantałyku.
Co? Kalka zawsze stosował w takich wypadkach tabletki.
- Zastrzyk? To nie miała być jakaś tabletka? - zacząłem wypytywać, z podejrzliwością przyglądając się obcemu lekarzowi.
- Nie, to miał być zastrzyk. Pan Kalka stwierdził, że zwykła pigułka nie uśmierzy bólu. - odpowiedział, odstrzykiwując trochę zawartości strzykawki na podłogę. - Proszę podwinąć rękaw. - Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
Wciąż z nietęgą miną odpiąłem guziczek koszuli na moim nadgarstku i podciągnąłem jaskrawy materiał.
Blondyn ostrożnie wziął moją rękę, popsikał ją czymś i przystawił zimną igłę do mojej skóry.
- Możesz poczuć teraz drobne ukłucie.
Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, ostre urządzenie już wstrzykiwało mi perłowo-biały płyn do krwiobiegu.
Perłowy...

Spojrzałem w panice na szarookiego, który już z zadowolonym uśmiechem, zaczął się oddalać w pośpiechu. Próbowałem go zawołać, ale jedyne co wydostało się z mojego gardła, to krzyk. W jednej chwili na całe moje ciało spłynął olbrzymi ból. Tak mnie to zaskoczyło, że spadłem ze stołu na czarną podłogę, mocno uderzając o nią kolanami. Zaszlochałem, krzycząc wciąż wniebogłosy, czując, jakby ktoś wlał do moich żył jakiś żrący kwas, który zaczął mnie wypalać od środka. Płakałem jak dziecko, kuląc się i przyciskając swoje ręce do brzucha. Moje serce niezdrowo dudniło w piersi, jakby chciało się z niej wyrwać, ale w żadnym dobrym tego słowa znaczeniu. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Jakby ktoś polewał całe moje ciało wrzątkiem. Krzyczałem, rozdzierając sobie gardło, nie mogąc złapać powietrza, choć bardzo się starałem.
Jak przez mgłę usłyszałem, że ktoś wpada przerażony do pokoju i zaczyna w panice wołać moje imię.
Nie, to były dwie osoby.
Znajome osoby.

Przestałem krzyczeć, lecz zamiast tego, zacząłem się krztusić. Coś zaczęło zalegać w moim gardle. Wyplułem to na podłogę i ze zgrozą zobaczyłem, że to coś jest czerwone.
Ktoś złapał mnie za ramiona i starał się mnie podnieść, ale to sprawiło mi tylko jeszcze więcej bólu.
- Boli. - załkałem cicho i tak niewyraźnie, że osoby, które przy mnie były na sto procent nic nie zrozumiały.
Moje oczy zaczęły zachodzić powoli mgłą, a powieki nieznacznie się przymknęły.
Potem była już tylko ciemność.

...

Otworzyłem ciężkie jak ołów oczy, słysząc jakieś wkurwiające pikanie.
Czyżby Aśka chciała mnie znowu zdenerwować?
Przez chwilę obraz był zamazany, ale potem odzyskałem ostrość widzenia.
Najpierw zobaczyłem biały sufit i równie jasno świecące lampy.
Zmarszczyłem brwi, niczego nie rozumiejąc.
Gdzie ja do chuja jestem?
Prócz okropnego odrętwienia czułem, że leżę w miękkim łóżku z dziwnie sztywną pościelą. Ewidentnie była wykrochmalona.
Chciałem podnieść rękę i przetrzeć oczy, ale coś mi to uniemożliwiło.
Tym czymś po krótkiej oględzinie okazał się wenflon.
I to malutkie urządzenie przypomniało mi, gdzie się znajduje i dlaczego.

Zacząłem szybciej oddychać, przez co te wkurzające pikanie także przyspieszyło.
Chciałem się podnieść, ale czyjeś silne ręce stanowczo mi na to nie pozwoliły.
- A ty gdzie się wybierasz, co? - ktoś warknął, wciąż przytrzymując mnie na posłaniu.
Jęknąłem, gdy to usłyszałem.
- Ciszej. Łeb mi pęka. - Skrzywiłem się.
- Nie ucz ojca, jak ma dzieci robić. - prychnął Feliks. - Dobrze słyszeć twój głos, Fabian. - mruknął z prawdziwą ulgą, delikatne dotykając mojego ramienia.
- Co się stało? - zapytałem lekarza wciąż skołowany. Jeszcze w większy szok mnie prowadziło to, że nie czułem alkoholu od szatyna tak jak zazwyczaj. - Dlaczego moje ciało tak...
- Ten sukinsyn podał ci zwiększoną dawkę, mimo że przełożyliśmy projekt "Dziedzictwo" na inny termin! - warknął wkurzony. - Straciłeś tamtego dnia na tyle dużo krwi, że twój organizm tego nie wytrzymał, a twoje ostatnie ciągłe zmęczenie w niczym nie pomogło. Kurwa, umierałeś mi tu! - wrzasnął rozdygotany.
Otworzyłem usta w kompletnym szoku.
Umierałem?
Jak to...?

- Jakim cudem ja...? - Nie dokończyłem, bo do pokoju wbiegło kilka rozgorączkowanych osób.
Dokładnie po sekundzie zostałem wyściskany za wszystkie czasy, a później dostałem w łeb.
- Fabianie Cristianie van Helsing, jak śmiałeś nas tak wystraszyć?!
Skrzywiłem się zniesmaczony, słysząc całe moje nazwisko z ust Ameli.
- Jeszcze trzy dni temu moja matka wychodzi ze szpitala i mówi mi, że masz tylko rozharataną nogę, a po dwóch godzinach dostaje wiadomość, że umierasz! Prawie na zawał padliśmy! - fuknął Medard, wskazując na dwójkę swoich braci.
Wstrzymałem oddech, gdy usłyszałem to zdanie.
- Ile spałem? - zapytałem, chociaż już znałem odpowiedź, lecz nie chciałem w nią wierzyć.
- Trzy dni, Stary. - odpowiedział mi Dawid, siadając w nogach mojego łóżka obok Juliana.
- Byłem przerażony, gdy usłyszeliśmy twój krzyk i Damian zerwał się jak poparzony do tamtego pokoju, a Kalka za nim. Siedział z tobą dobre dwa dni, aż go w końcu Mateusz nie wyjebał do domu, bo był już padnięty. Twoich rodziców pozbyła się twoja siostra. Całą czwórką siedzieli przy tobie, nie odstępując cię na krok. - Westchnął - Twój ojciec, gdyby nie mój brat, Piotrek, to rozszarpałby tego gościa, który wstrzyknął ci to cholerstwo. - dodał.

Zrobiło mi się niezwykle ciepło i lekko na sercu, gdy to usłyszałem, ale zaraz zastąpił to strach i wątpliwości.
- Jak przeżyłem? - zadałem pytanie, które najbardziej mnie nurtowało.
Wszyscy jakby zamilkli i odwrócili wzrok, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie.
Chłopcy na łóżku tylko patrzyli na swoje buty, a trojaczki zerkały po sobie w napięciu. Amelia zaczęła nerwowo bawić się rękawem swojej koszuli, tak samo, jak Aleks zaczął strzelać palcami. Tylko Feliks w swoim nieodłącznym kitlu i stetoskopie na ramionach wydawał się chcieć mi odpowiedzieć, ale chyba nie wiedział jak.

- Zmieniłeś się.
Z odpowiedzią przyszedł mi nowy głos osoby, która stanęła w progu mojej izolatki.
Damian stał z poważnym wyrazem twarzy oparty o framugę drzwi w tak niepodobnych do niego zwykłej, niebieskiej koszulce i czarnych jeansach.
Jego oczy były trochę podkrążone, ale zdecydowanie przebijała się przez nie ulga.
Ku mojemu niezadowoleniu ucieszyłem się na jego widok za bardzo i miałem szczerą nadzieję, że ta aparatura tego nie wykryła.
- W jakim sensie się zmieniłem? - zapytałem, gdy spokojnie usiadł na krześle przy moim boku, przyglądając mi się z wciąż wyraźnym zmartwieniem.
- Mutacja postąpiła.- szepnął smutno Feliks, głośno przełykając ślinę.
Przez moment czułem, że nie mogłem oddychać.
Ciężko przełknąłem gule, która zaległa w moim gardle.
Nie, nie, nie.
Kręciłem głową, starając odgonić od siebie tą myśl.
Znowu to samo.
Ten projekt tylko niszczy mi życie.
I to od dnia mojego poczęcia.

Gdy Eduard dowiedział się, że moi rodzice spodziewają się dziecka, jakimś cudem udało mu się wezwać archanioła, który dał moc naszej rodzinie i pobłogosławił naszej misji. O dziwo, Razjel, bo tak miał na imię ten anioł, przywódca cherubinów i posłannik boskich tajemnic, przelał swoją krew do kielicha dla jego eksperymentów ze stworzeniem nefilima, takiego, jakim był kiedyś Abraham van Helsing.
Zgodził się na to, by po trochu odbierać mi moje ludzkie ja.
Od tamtego czasu dziadek podawał jego perłową krew dla mojej matki podczas ciąży zamiast witamin.
Od zawsze byłem wrażliwszy na świat demonów niż reszta moich rówieśników, byłem silniejszy, szybszy mimo mojej postury, widziałem i czułem więcej.
Potem przechodziłem takie kuracje co rok, tylko tym razem wstrzykiwali mi krew prosto do żył.
Mutacje, które chciał osiągnąć dziadek, nie postępowały u dorosłych, lecz u mnie jakimś cudem teraz się udało.
Tylko na jaką skalę?

Poczułem ciepłą, odrobinę szorstką dłoń na swojej, która delikatnie zaczęła kciukiem rysować na mojej niewielkie kółeczka powolnymi ruchami, pragnąc dodać mi otuchy.
To było tak dobre.
Chciałbym, żeby to uczucie bezpieczeństwa nigdy nie zniknęło.
- Jak...Jak bardzo? - ledwo wykrztusiłem, spoglądając na zmieszanego czułym gestem Damiana, doktora.
- Nie wydaje mi się, aby dużo zmian w tobie zaszło. Wyglądałbyś identycznie, gdyby nie te delikatne runy na całym twoim ciele prócz twarzy.
Dopiero po tym, jak to powiedział, zobaczyłem małe, misterne wzorki na swoich rękach. Na całe szczęście nie za bardzo rzucały się w oczy.
- Oczy pozostały takiego samego koloru, chociaż ich odcień może być trochę bardziej nasycony. I co najdziwniejsze zniknęły twoje rany, które ci tamtego dnia zszywałem. Nie ma po nich nawet blizny.

Ucieszyłbym się z tych wieści, gdyby nie palce trochę mocniej zacieśniające uścisk wokół mojej dłoni.
- Jak bardzo? - zwróciłem się do wampira, lecz wciąż patrzyłem na Feliksa, bojąc się spojrzeć na jego wyraz twarzy.
- Fabian... - zaczął trochę niepewnie, wciąż trzymając mnie ciasno za rękę. Byłem mu za to bardzo wdzięczny. Nie wiem, jakbym zareagował, jakby mnie teraz puścił.
- Od samego początku, gdy cię zobaczyłem, czułem od ciebie niesamowity, subtelny zapach. Taki sam posiada twój ojciec i siostra. Podobny, tylko że bardziej mroczny, bo demoniczny istnieje w Aleksie czy Dawidzie. Tylko ich woń spowodowana zmieszaniem ras jest nikła, prawie niezauważalna. U ciebie od razu to było czuć, jakbyś... Jakby to powiedzieć... - zamyślił się na sekundę. - Jakbyś raz psiknął się delikatną perfumą. Lecz teraz... - zwolnił tempo i przetarł oczy wierzchem dłoni. - Teraz ten zapach przebija się przez ten ludzki, doprowadzając mnie do szału. Moje kły, od kiedy tu przyszedłem, są wysunięte. - zaśmiał się gardłowo, a ja syknąłem cicho. Moi przyjaciele jakby stężyli swoją postawę, gotów mnie bronić, gdyby Tepesh nie wygrał walki z głodem. - Naprawdę przykro mi to mówić, ale twoja mutacja osiągnęła taki poziom jak u wampira klasy C, jeśli nawet nie B. - otworzyłem usta obezwładniony przez szok.
Nie wytrzymałem i opuściłem głowę na jego ramię, chcąc, by to co mówi, nie było prawdą.
- Wręcz groźbą wyciągnąłem z Kalki informacje, w co próbowali cię zmienić. Wszyscy byli przy tym, więc chyba nie muszę tego ukrywać? - zapytał mnie cicho, unosząc delikatnie mój podbródek, bym na niego spojrzał.
Pokiwałem powoli głową, wciąż otępiały.
- Fabian, nie jesteś już człowiekiem. Jesteś nefilimem.

Zaśmiałem się histerycznie, patrząc po wszystkich obecnych. Każdy z nich miał strasznie zasępioną minę, patrząc na mnie ze współczuciem, a tego nienawidziłem.
- Muszę pogratulować dla dziadka, udało mu się. - Parsknąłem bez grama radości. - Ale jak wyrosną mi skrzydła, to je obetnę. - zażartowałem, chcąc rozładować napięcie.
Udało mi się, bo już po chwili udało mi się usłyszeć z ich ust tłumione śmiechy.
- A tylko byś spróbował. - zarechotał Feliks, kręcąc w niedowierzaniu głową.
Chyba nie sądził, że tak dobrze to zniosę.
I miał rację.
Tak bardzo chciałbym zostać teraz na chwilę sam i wszystko przemyśleć, poukładać to sobie na spokojnie.

Aleks chyba to zauważył, bo podniósł się z jednego z krzeseł, ciągnąc za sobą Amelie.
- Może już chodźmy. Fabian pewnie jest wciąż zmęczony. Musi odpocząć. - zaproponował i nie czekając na resztę, dwójka rudzielców opuściła mój tymczasowy pokój.
Reszta z lekkim niezadowoleniem także postąpiła za ich przykładem, trochę popędzana przez szefa tutejszych medyków.

Jedyną osobą, która wciąż nie opuściła sali, był fioletowooki, wciąż siedzący obok mnie wampir.
- Ja też mam wyjść? - zapytał cicho i uprzejmie, choć przez jego ton przebijała się odrobina chęci, by usłyszeć zaprzeczenie.
Na to jedno maleńkie zdanie w moim sercu zakiełkowała niewielka iskierka irracjonalnego strachu.
Jedyne jednak na co było mnie stać w tym momencie, to mocniejsze pochwycenie silnej i niezwykle ciepłej jak na wampira dłoni.
Chłopak od razu zrozumiał, o co mi chodzi, bo tylko trochę przemieścił się na szpitalnym łóżku, by nam obydwojgu było wygodniej.
Przez siedemnaście minut walczyłem ze snem, tylko co jakiś czas odpowiadając bez życia na pytania bruneta.
Potem Morfeusz już tylko zabrał mnie do krainy upragnionego snu.


....

Cześć! Wróciłam ponownie tu do Was z nowym rozdziałem!

Trochę się tu wyjaśniło i w końcu wiadomo, o co chodzi z tajemniczym projektem ,,Dziedzictwo" i znowu kapka dawnego życia Fabiana została ujawniona.

Jak myślicie, jak bardzo przemiana Fabiana zmieni sytuację w biegu tej historii i pomiędzy nim, a Damianem?

I mam do was maleńkie pytanko. Skoro w końcu mam ferie, co oznacza znacznie więcej wolnego czasu, to mam zamiar dodawać rozdziały znacznie częściej przez te dwa tygodnie. Mam napisane już 6 rozdziałów w zapasie i zostały gdzieś...No nie wiem....4 do końca. W jakiej częstotliwości chcielibyście dostawać kolejne rozdziały? Czekam na sugestie (^U^)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro