❦Pozwólcie mi wrócić❦
Poczułem nagle potężne zawroty głowy. Minąłem aptekę dyżurną chwiejnym krokiem. Plecy palił rwący ból, a głowa wydawała się zbyt ciężka, by mogła spoczywać na moim karku. Stanąłem i oparłem się ciężko barkiem o chropowatą, pokrytą mchem korę drzewa. Było ciepło, bardzo ciepło. Czerwcowe słońce grzało nieprzyjemnie prosto w spacerujących przechodniów. Przetarłem dłonią swoje mokre czoło. Zbyt ciepło. Nawet cień drzewa nic nie dawał. Chciałem po prostu położyć się spać. Poruszyłem barkami, czując mrowienie w plecach.
Nie, jeszcze nie teraz.
Muszę wytrzymać jeszcze trochę.
- Chłopcze, wszystko w porządku? - Usłyszałem za sobą zmartwiony, trochę cichy, męski głos. Obróciłem głowę. Starszy pan w śmiesznym berecie wychodzący z apteki z siateczką pełną leków przystanął obok mnie i położył mi zmarszczoną przez czas dłoń na ramieniu.
Zatrząsłem się nieznacznie. Odwróciłem mocniej głowę w jego stronę i wykrzywiłem spękane usta w najlepszej imitacji uśmiechu, na jaką było mnie w tej chwili stać.
- Tak, tak. Wszystko w porządku. - odpowiedziałem słabo i spojrzałem na swoje dłonie.
"Z przerażeniem przyłożyłem dłoń do gardła. Łzy zaczęły mi napływać do oczu. Krew. Nie wiedziałem, jak się poruszać. W panice zacząłem przyciskać dłonią szyję."
- Może słońce na ciebie źle podziałało. Powinieneś chyba odpocząć. Do widzenia. - pożegnał się z miłym uśmiechem i odszedł, podpierając się drewnianą laską. Leki w jego torbie zaczęły brzęczeć jak uciekający czas w kieszonkowym zegarku.
Odbiłem się od drzewa, biorąc głęboki oddech. Moje nogi wydawały się w tym momencie tak ciężkie. Obejrzałem się dookoła. Wszystko wydawało się tak zwyczajne. Jakby nigdy nic się tu nie zdarzyło. Zniknęła krew płynąca strumykami do pobliskich studzienek. Zniknęły rozbite walką budynki. Szyby znów zajmowały swoje miejsca. Zniknęły skutki pożaru, który trawił wszystko dookoła. Zniknęły ciała, które zaścielały wąskie ulice, jak śnieg opadający na nie zimą. Ruszyłem spękanym, trochę krzywym chodnikiem. Zamknąłem oczy na chwilę i poczułem uderzenie.
W ciągu sekundy złapałem równowagę i spojrzałem na dwie trzynastolatki, które z plecakami znacznie większymi niż mieć powinny, zerkały na mnie niepewnie.
- Bardzo pana przepraszam.- wymamrotała jedna z nich i odbiegła szybko z przyjaciółką.
Śpieszyły się gdzieś. Też chciałbym być nieświadomy wszystkiego, co stało się trzy tygodnie temu. Mógłbym w końcu odetchnąć, nie czując tego cholernego ciężaru w sercu.
Podszedłem do tego jednego wyczekiwanego domu.
Mojego domu.
Wziąłem głęboki, lecz trochę urywany oddech i ruszyłem w kierunku ganku.
O dziwo ktoś tam siedział na jednym z krzeseł. Posiwiałe już po części, czarne włosy mężczyzny były w nieładzie.
Nie mogłem zobaczyć twarzy, którą skrył w dłoniach opartych łokciami o stolik. Czarna koszula opinała się nieznacznie na człowieku, tak samo, jak czarne spodnie od garnituru.
Gdy postawiłem stopę na pierwszym schodku, drewno skrzypnęło, jego głowa poderwała się z dłoni, a ja na moment nie wiedziałem, co się tu dzieje.
Szare oczy objęły mnie całego wzrokiem, a brwi zmarszczyły się nieprzyjemnie. Pierwszy raz widzę, by był tak nieprzychylnie nastawiony do bliskich.
- Kim jesteś, dzieciaku? I co robisz na tej posesji?- zapytał ochryple z zagranicznym akcentem, wstając z zajmowanego miejsca.
Pokręciłem szybko głową.
Przesłyszałem się?
- Wujek Victor? - palnąłem bez zastanowienia, patrząc w szoku na mężczyznę.
Co on tutaj robił?
Powinien być w Holandii.
- O czym ty bredzisz? Gadaj, kim jesteś.- syknął, a krzesło zaszurało po starych deskach. Skamieniałem.
Nie poznaje mnie? Jak to?
- Wujku Victorze, to ja, Fabian. - odpowiedziałem rozdygotany i ze wciąż niewielkim trudem podszedłem do Helsinga, którego twarz gwałtownie zbladła, jakby zobaczył ducha. Usłyszałem z jego ust głośne sapnięcie niedowierzania, a cała przytłaczająca gama kolorów wystrzeliła z jego ciała.
- Nie, to nie może być prawda. - Pokręcił szybko głową i odsunął się ode mnie, jakbym go parzył. - To nie możesz być ty. - Przejechał drżącymi dłońmi po swoim zaroście. Nagle zastygł w bezruchu.- A może... Co Fabian dostał ode mnie na piętnaste urodziny?
Uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie tamtego dnia.
- Kindżał z jadeitem w rękojeści. Do tej pory powinien leżeć w szafie w moim pokoju. Tata non stop powtarza, że jest zbyt ozdobny, by nim walczyć.
Nim się obejrzałem, czarnowłosy już trzymał mnie w szczelnym uścisku. Jęknąłem, gdy jego dłonie zacisnęły się na moich plecach. Zabolało, lecz nie chciałem, by mnie puszczał. Widziałem go ostatnio rok temu na Wigilii. Tęskniłem.
- Dzieciaku, jak to możliwe? - westchnął, odsuwając mnie na odległość swoich ramion. - Jakim cudem wróciłeś po takim czasie? I to wyglądając tak!?
- Po jakim czasie? Nie było mnie tylko trzy tygodnie. I o co chodzi z tym wyglądem?
Dłonie szarookiego zacisnęły się na moich ramionach nieznacznie mocniej i zaczęły ponownie drżeć. Otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć, lecz słowa się wychodziły zza jego warg.
- Fabian... To nie ja powinienem ci to mówić, ale...- sapnął ciężko. - Nie było cię z nami znacznie więcej niż trzy tygodnie. Zmarszczyłem brwi, patrząc na coraz większe wątpliwości malujące się na twarzy mężczyzny.
O czym on mówi? Przecież doskonale wszystko pamiętam.
- Umarłeś. Nie było cię trzy lata.
"Otwarcie oczu.
Boleśnie białe światło.
Słyszałem jakieś głosy. Męskie, melodyjne głosy przepełnione gniewem.
- Nie zgadzam się, Michale! - krzyknął gniewnie jeden z nich. Znałem ten głos.
Już kiedyś go słyszałem.
- Nie masz nic do gadania, Razjel. On należy już do nas i zawsze tak było, od kiedy przelałeś dla niego swoją krew."
Mój świat zatrząsł się nagle w posadach. Gdyby nie Victor, upadłym na trawnik.
Nie... To niemożliwe. Nie mogło nie być mnie tak długo.
Moje oczy szybko otworzyły się szerzej.
Moja rodzina...
Poderwałem się z miejsca i nie zwracając uwagi na paniczne krzyki brata mojego dziadka, wszedłem do domu. W korytarzu było jasno. Po całym domu roznosiły się liczne głosy.
Kilka z nich rozpoznawałem.
Inne były obce.
Dlaczego jest ich tak dużo?
Co jest dzisiaj?
Coś ścisnęło mi serce, gdy postawiłem pierwszy krok do przodu.
Sprawiłem im tak dużo bólu.
Jestem kompletnym idiotą.
Spojrzałem bezwiednie w ukochane lustro mamy i zamarłem.
Usłyszałem, jak wujek w panice wpada za mną do domu. Machinalnie dotknąłem swojej twarzy.
Obcej twarzy.
To nie może być moja twarz.
Jakim cudem tego nie zauważyłem?
Z tafli delikatnego szkła patrzyła na mnie twarz tak podobna do tej należącej do Razjela. Jedyne, co przypominało dawnego mnie, to moje oczy. Tylko ich kolor się nie zmienił. Twarz nabrała ostrzejszych rysów, oczy się zwęziły. Włosy przyciemniały do złotego blondu i opadały mi prawie na kark.
Objąłem się ramionami. Urosłem.
Spojrzałem na znaki leniwie wędrujące po moim ciele. Wolałem, gdy były nieruchome.
Odsłoniłem obojczyk.
Tatuaż zniknął.
No tak, to nie moje ciało. Moje ciało spoczywa od trzech lat w ziemi.
- Co to za hałas? Victor, co się dzieje?
W progu pojawił się mój ojciec z matką. Czarnowłosy przenosił pytający wzrok ze mnie na swojego stryja wciąż stojącego przy drzwiach za moimi plecami.
- Co? Kim...?
Przerwał mu urywany płacz Eleonory. Nim zdążyłem zareagować, przyciskała mnie do siebie kurczowo, łkając w moje ramię. Przymknąłem oczy, czując jej przyjemne, cytrusowe perfumy. Całym sobą czułem, jak ciało mojej matki drży.
- Fabian. - szepnęła, przyciskając mnie mocniej. Odsunęła się ode mnie, objęła za policzki.
Jej twarz była czerwona i napuchnięta od niepowstrzymanego płaczu.
Tak bardzo jej oblicze różniło się od bladej twarzy ojca. Nagle mężczyzna wystrzelił w moją stronę, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. Zacząłem się trochę przyduszać, lecz nie puściłem go. Z dziecięcą radością zatopiłem się w ramionach ojca.
Nieznośne zimno otoczyło mnie, gdy tylko zniknął uścisk. Usłyszałem cichy, zdławiony odgłos. Jakby szybkie zaczerpnięcie powietrza. Zdębiałem na widok łez spływających po policzkach Alana. On płakał. Szczerze płakał.
- Tato, nie płacz. - zacząłem szybko w szoku. - Jestem tu.
- No właśnie. - szepnął z gulą zaległą w gardle. - Jesteś tu. Cały i zdrowy. - Położył dłoń na piersi i oparł się o ścianę, wzdychając mocno.
- Kochanie! - krzyknęła mama, chwytając Alana za drugą dłoń.
- Tato, wszystko dobrze?! - zapytałem z przerażeniem.
- Teraz już tak. Znów mamy waszą dwójkę. - odpowiedział, a jego twarz wręcz promieniała.
- Właśnie, gdzie Asia?
- Tam. - Wskazała mama głową w kierunku salonu. - Siedzi ze wszystkimi.
Wyprostowałem się gwałtownie i szybkim biegiem ruszyłem do pokoju, z którego dochodziły rozgorączkowane rozmowy grupy ludzi.
- Fabian, czekaj! - usłyszałem krzyk Victora za swoimi plecami, ale nie słuchałem.
Cokolwiek chce mi powiedzieć, może poczekać. Nie było mnie trzy lata. Chyba mogę w spokoju przywitać się z siostrą.
Dopiero jak wparowałem do pokoju, zrozumiałem, co znaczy być nieobecnym w życiu swoich najbliższych przez tak długi czas. Przez dłuższą chwilę po prostu stałem w środku przejścia, blokując je.
Dopiero słodki, dziecięcy głosik wyrwał mnie z tej otchłani.
- Mamusiu, co to za pan?
Dziewczynka w błękitnej spódniczce patrzyła na mnie z ciekawością w błękitnych oczkach, a kocie uszka zastępujące te ludzkie zastrzygły w ekscytacji między czarnymi liankami przypominającymi włosy. Spojrzałem na kobietę obejmowaną przez drobne łapki dziecka. To Rozalia, a za nią ze spokojem stał Jean, trzymając dłonie na jej ramionach. Feary nic się nie zmienił, ale z głowy Rozy zniknął ostry róż, ustępując miejsca jej naturalnej czerni.
Ręce zaczęły mi drżeć. Nogi ledwo utrzymały ciało, gdy wszystkie spojrzenia po cichym pytaniu dziecka przeniosły się na moją osobę. Gardło szczypało mnie boleśnie, gdy przenosiłem spojrzenie z jednej osoby na drugą. Zmęczony Piotr z kawą w ręku stojący obok równie zmarnowanego Kasińskiego. Spojrzałem na płaczącego Aleksa, ciasno obejmowanego przez jego chłopaka.
Piwne spojrzenie Boruty stało się jakby dziksze.
Sebastian go przemienił.
Mój oddech przyspieszył. Płuca zaczęły boleć.
Ominęło mnie tak wiele.
Nie powinno mnie było omijać tak dużo.
Starszy Julian o dziwo bez zwyczajowego telefonu w dłoni skanował mnie badawczo spojrzeniem.
Przeniosłem spojrzenie na podłogę.
Tak wiele ważnych chwil mnie ominęło.
Amelia siedziała na podłodze w koronkowej, czarnej sukience. Wysokie szpilki leżały gdzieś za jej plecami, a w dłoniach dwudziestodwulatki spoczywało kolejne dziecko. Mały, niewiele młodszy od córeczki Rozy rudowłosy chłopczyk. Wyglądał dokładnie jak mała kopia jego ojca. Nikodem siedzący na krześle niedaleko siostry ściskał w dłoniach małą, dziecięcą bluzeczkę. Skacząc spojrzeniem, obserwał synka i mnie.
Feliks Kalka odziany w czarny, gustowny garnitur też tu był. Tylko jakiś taki...wygasły.
- Asia... - Spojrzałem w spuchnięte zielone oczy siostry.
Stała jak kawałek skały obejmowana ramieniem przez dziwnie cichego Dawida.
Wolałem, gdy był wesoły. Czerwone oczy od płaczu im nie pasowały. Te ciemne ubrania i grobowe miny.
Już wiedziałem, co to za okazja.
Moja trzecia rocznica śmierci.
Trzeci rok mnie przy nich nie ma.
- To ja. - wykrztusiłem ciężko ponownie tego dnia. Pot perlił się kroplami na moim czole. Czułem, jak spływa po mojej skroni. Plecy paliły mnie niemiłosiernie.
To nie czas.
- Siostro. - sapnąłem.
Odchyliłem głowę do tyłu, sądząc, że mi nie wierzy.
Kto by mi uwierzył? Nie powinno mnie tu być. Czyżby moja wizyta miała być błędem? To przed takim bólem przestrzegał mnie Gabriel?
"Zamglony wzrok. Gorączka. Czułem się tak słaby. Zaraz się zacznie. Załkałem.
Znajoma twarz pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Czarne włosy spięte w warkocz spływały po szarej szacie, a ciepłe, brązowe oczy patrzyły na mnie ze strapieniem.
- Pamiętaj, to był twój wybór. Chciałeś do nich wrócić. - Dotknął moich nieruchomych, złamanych skrzydeł. - Mogłeś jednak wybrać inaczej. - szepnął zasępiały, odgarniając moje przylepione do czoła kosmyki. - Razjel kocha cię jak syna, a ty skazałeś go na taki ból. - Zacmokał. - Mogłeś przystać na plan Michała. To nie byłoby tak bolesne. Będziesz musiał patrzeć na ból swoich bliskich. Na ich zapomnienie. Niedowierzanie.
- Dżibrliu. - zagrzmiał głos Księcia Zastępów. - Czas zacząć.
- Wybacz mi, dziecko. - szepnął ponownie ku mnie Gabriel, a ciężkie ostrze spadło na moje skrzydło."
- Fabian? - usłyszałem zdławiony głos od strony kuchni i ciche skrzypienie podłogi.
Odwróciłem się z myślą, że ujrzę te fiołkowe oczy, ale zamiast tego, poczułem, jakby ktoś zmiażdżył mi pierś.
Anioł otoczony braćmi i matką zerkał na mnie z nadzieją. Poruszył dłońmi, a jego wózek inwalidzki ukazał mi się w pełnej krasie.
Emocje rozdzierały mi skórę.
Ból, niedowierzanie, bezradność i to dławiące poczucie winy. Wyłączyłem myślenie. Czyjaś dłoń złapała mnie za rękę.
Ktoś do mnie mówił.
Co mówił?
Podszedłem do białowłosego. Szare oczy patrzyły na mnie w szoku. Klęknąłem. Uniosłem drżącą dłoń i położyłem ją na jego nieruchomym kolanie.
Zamknąłem oczy i zacisnąłem ją na nieruchomej kończynie. Skupiłem się z całych sił. Ciepło promieniowało z mojej ręki. Zacisnąłem szczęki, powstrzymując płacz.
- Nie mogę nic więcej zrobić. Przepraszam. - szepnąłem do chłopaka.
Nim zdołałem zrobić cokolwiek więcej, nim ktokolwiek zorientował się, co się stało, ktoś mocno podźwignął mnie z ziemi.
Ten wszechobecny brąz. Dawid. Przytuliłem się do szerokiej piersi szwagra i zarazem najlepszego przyjaciela. Ciepło.
Szerokie ramiona zacisnęły się na moment mocniej i zostałem przekazany w ciasny uścisk mojej młodszej siostry. Oparłem podbródek tuż nad jej uchem, z satysfakcją uświadamiając sobie, że w końcu ją przerosłem. Gdy jej ręce powędrowały na moje plecy, a paznokcie wbiły się w moją szarą koszulę, wrzasnąłem. Ból promieniował nieprzerwanie od łopatek po całe plecy aż po kość ogonową. Odskoczyłem od przerażonej Asi. Przestrzeń.
Niech to przestanie boleć!
Zagryzłem wargę z całych sił. Poczułem, jak ciepła krew spłynęła strużką po mojej brodzie.
- Co cię boli, chłopcze? - Feliks od razu pojawił się przy mnie. Uważnie mnie obejrzał i skupił wzrok na moich plecach.
Doskonale wiedziałem, co było pod chropowatym materiałem koszuli, którą podarował mi Razjel, gdy wychodziłem z Nieba. Wielkie, fioletowe ślady na obu łopatkach. Olbrzymie siniaki, których człowiek nie wyleczy.
- Cena za moje przybycie. - wysapałem z trudem. Moi bliscy z niepewnością rzucali mi zmartwione spojrzenia.
W oczach Aleksa zobaczyłem nawet namiastkę przerażenia.
- Gdzie...- Zaczął Medard, lecz zamilkł nagle. Arsen ze znaczącym wzrokiem wbił z całych sił łokieć w żebra brata. Niebieskowłosy syknął, ale kontynuował.
- Gdzie są twoje skrzydła?
"Zatrząsłem się na srebrnej posadzce. Oddychałem szybko, gubiąc swoje myśli. Nieznośny szum przebijał mi się przez czaszkę. Jakby ktoś źle ustawił radio. Spojrzałem kątem oka na białe pióra moich skrzydeł zatopione w perlistym szkarłacie. Nienawidziłem ich na początku. Teraz jednak... Czułem, jakby ktoś obciął mi rękę.
Jeśli tak wyglądał upadek aniołów...
- Można inaczej. - poczułem ciepłe dłonie na swoim ramieniu. Anioł tajemnic stał obok mnie, nie pozwalając podejść wodzowi zastępów.
- Razjelu, to jego poświęcenie. - zagrzmiał twardo Michał. - Niech przyjmie to, jak mężczyzna, nie dzieciak.
Jedno skinięcie jego dłoni, a mój przybrany ojciec został zabrany przez dwóch cherubinów. Zimna dłoń spoczęła na moim czole, a ogień rozszedł się po moim ciele.
Wrzask. Gorąc. Niewyobrażalny ból. Czułem, jakbym się rozpadał. Jedyne, co kojarzę z Archaniołem Michałem to właśnie ból."
- To teraz nieważne. - Gdzie Damian? - wychrypiałem, czując narastający ból pleców. - Gdzie Draculowie? - spytałem z nadzieją. Może po prostu jeszcze nie przyszli.
Może zaraz się zjawią i znów go zobaczę.
- Synku...- zaczęła ostrożnie mama, a moje serce zadudniło jeszcze mocniej. Ten ton nie wróżył niczego dobrego.
Coś się stało. Coś złego.
- Mamo, o co chodzi?
Opuściła głowę nieco w dół, spoglądając na podłogę. Oparła się o tatę. Co ukrywasz?
- Fabian, wiesz, że wampiry szukają swojej drugiej połówki raz na całe życie, prawda? - Usłyszałem za plecami. Asia dotknęła ostrożnie mojego ramienia, jakby bojąc się, że znów pojawi się ból.
- Do czego zmierzasz? - sapnąłem ciężko. Bałem się. Coraz bardziej się bałem.
- Damian...Źle znosił twoją śmierć. - dodała ostrożnie. Drgnąłem. - Utrata partnera dla każdej istoty jest ciężka, lecz dla wampirów... Dla niego...Bardzo za tobą tęsknił. - Zamknęła oczy. - Było z nim bardzo źle. Wręcz autodestrukcujnie. Vlad robił, co mógł, by mu pomóc, ale było coraz gorzej.
Jeśli moje serce dudniło niemiłosiernie w mojej piersi jeszcze przed chwilą i nie pozwalało mi oddychać, tak teraz czułem, jakby przestało istnieć. Jakby zatrzymało swój szaleńczy bieg.
- O czym ty mówisz? - Zaśmiałem się z trudem. Nie. To nie może być prawda. Powiedz, że to żart. Powiedz, że nic mu nie jest. Proszę.
- Gdzie oni są? - zapytałem szybko, widząc jej zbolałą twarz. Taki sam grymas mieli inni. Było w tym coś jeszcze. Wiedzieli coś więcej, ale nie chcieli mi powiedzieć.
- Kochanie, nikt nie wie. - zaczęła ponownie mama. - Wyjechali do Francji. Remus dzień przed śmiercią widział ich nowe paszporty.
Oddech wrócił. Szybki i płytki. Poczułem łzę na policzku. Zdławiłem histeryczny śmiech. Przepraszam Razjelu.
Jestem słaby.
Przynoszę ci wstyd.
Wam wszystkim.
Coraz częściej płaczę.
Wszystko się wali.
Nic nie może być dobrze. Zagubienie. Przytłoczenie.
To jest to, co teraz czułem. Cofnąłem się o krok od siostry. Głowa bezwiednie kręciła się na boki.
Remus...Śmierć.
Schowałem głowę w dłoniach. Załkałem bezgłośnie.
- Jak? Czemu? - Nie wiem, kiedy to powiedziałem. Po prostu padło z moich ust.
- Wojna. Wygraliśmy ją trzy miesiące temu. Otros poległ pod Wrocławiem. Upiory.
Zatrząsłem się ponownie.
Czemu mnie tu nie było?
Zginęła moja pierwsza, prawdziwa miłość.
Jeśli straciłem też Damiana... Wyjechali, ale co z nim?
Michale, czemu?
Czemu mnie tak karzesz?
Za to, że byłem nefilim?
Kurwa, nie chciałem nim być! Mogłeś mnie zabrać do Nieba już dawno temu!
- Wszyscy pojechali? - uspokoiłem oddech. Łopatki drżały.
- Nie wiemy. Co planujesz? Fabian? - dopytywał gorączkowo Sebastian zza ramienia przerażonego moim stanem Aleksa.
- To, co powinienem zrobić już trzy lata temu. Przepraszam.
Wybiegłem z domu, przepychając się między bliskimi.
Muszę przekonać się na własne oczy, bo inaczej nie spocznę.
Słońce oślepiło mnie na krótką chwilę, lecz po chwili moje ciało wydawało się płonąć równie mocno, jak one. Nikt nie przechodził wąskim chodnikiem. Zamknąłem oczy. Ciepły powiew i wiedziałem, że stałem się niewidzialny dla ludzkich oczu. Nie mogłem ryzykować, że ktoś zobaczy. Odchyliłem głowę do tyłu i w końcu pozwoliłem sobie na pokazanie ich światłu dziennemu.
Potężne skrzydła wystrzeliły z moich łopatek.
W końcu ból zniknął.
Były większe. Znacznie większe i potężniejsze. Biało - złote. Okupione potworną przemianą. Jedno machnięcie i już byłem w górze. Szybciej. Szybciej.
"Wylądowałem z trudem na wrzosowym wzgórzu tuż przy pałacu, łapczywie łapiąc oddech.
- Dobrze ci poszło. - poczułem dłoń na ramieniu, a miedzianowłosy anioł, który uczył się ze mną, przemknął dalej. Wykrztusiłem niezręczne "dziękuję". Czułem się niepewnie za każdym razem, gdy ktoś tu się do mnie odzywał.
- Czy nie powinienem mieć więcej tych anielskich cech, a nie łapać co chwila zadyszkę? - zacząłem, widząc znajomego anioła.
- Potrzebujesz czasu. Twój duch się zmienia. Ogień od nowa formuje twoją moc. Już niedługo nie będziesz odczuwać głodu, zmęczenia, zimna. - odpowiedział spokojnie Gabriel.
- Nie mam na to czasu. - odpowiedziałem już zmęczony. Ciągle to samo. - Muszę wracać do rodziny, do bliskich, do...
- Kochanka. - archanioł zmarszczył brwi.
- To chyba zbyt mocne słowo. - odpowiedziałem z czerwonymi policzkami. - Mam wrażenie, czy każdy anioł krzywi się z niesmakiem na miłość. Czy to aż tak gorszące?
- Miłość, która jest czysta i prawdziwa, jest piękna. Jest boskim darem.- zaprzeczył. - "Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym."
- Deklamujesz ludzkie utwory?
Odpowiedziało mi ciepłe parsknięcie.
- Nasz Pan dba o takie uczucia jak o najdelikatniejszy kwiat. Ta wasza jest szczera i słodka. Mimo że krótka, to prawdziwa. Mieliście mało czasu. - kontynuował.
- Który Michał mi odebrał. - warknąłem, strzepując skrzydła.
- Nie miej mu tego za złe. - poprosił smutno. - Robił, co musiał. Umarłbyś. Nie może nosić serca na dłoni. Byłby złym dowódcą, gdyby był zbyt łagodny. Dobrze wiesz, jak jest na bitwie. Nikt nie jest nieomylny.
- O, to nowość, a ja myślałem, że Bóg taki właśnie jest... Dlaczego ja? - zapytałem z goryczą, ściskając dłonie.
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Niezbadane są wyroki Pana. - Jego dłonie zawędrowały na moje ramię. - Chodźmy to twojego ojca.
- Nie jest moim ojcem.
- Ależ jest. Może nie spłodził twojego ciała, ale dał początek życia twojej mocy i nowej duszy. - posłał mi ciepły uśmiech.
- Nie musiał tego robić.
- Może twoje narodziny mają większe znaczenie, którego jeszcze nie widzimy. Razjel jest powiernikiem boskich tajemnic. Stoi tuż za tronem Stworzyciela. Może ty też z czasem staniesz przed naszym Panem i poznasz swoje przeznaczenie. Może za sto lat, tysiąc, milion. W tym świecie, a może w następnym. Mamy nieskończoną ilość czasu. Chodź, czas na lekcję. - mruknął dźwięcznym enochiańskim."
Dziesięć minut.
Tyle zabrało mi dotarcie do znajomego domu.
Nim dotknąłem całymi stopami ziemi, skryłem skrzydła.
Kilka szybkich kroków i stałem przed drzwiami. Nie czekałem. Szarpnąłem klamkę, która ustąpiła z cichym zgrzytem zawiasów. Było ciemno. Nic więcej. Cicho. Bardzo cicho. Miałem wrażenie, że nogi ugnął się pod ciężarem mojego ciała i wyrzutów sumienia w mojej piersi. Gdy stanąłem w znajomym salonie, zamarłem.
A jednak to prawda.
Wyjechali.
Z okien zniknęły storczyki tak pieczołowicie pielęgnowane przez Grecję. Nie potknąłem się o porzucone w przedpokoju trampki albo o pionki od planszówek Wiktorii. Mała szkatułka na biżuterię Lady Tepesh przekazana jej córkom także zniknęła pozostawiając po sobie tylko pustą przestrzeń na stoliku w rogu pokoju.
Obrazy ze ścian również zniknęły, zabierając ze sobą z tego domu namiastkę Michała. Zostały tylko pożółkłe cienie na ścianach. Spojrzałem w stronę wiecznie płonącego kominka, od kiedy zacząłem tu gościć.
Ogień nie płonął.
Nie wchodziłem do kuchni. Wiedziałem, co zostanę.
Pustkę.
Postawiłem nogę na pierwszym schodku. Bałem się. Bałem się, ale parłem dalej. Schody. Korytarz. Pięcioro drzwi. Pusto. Wszystko zniknęło. Wpadłem do pokoju Damiana. Nie ma. Spóźniłem się. Spóźniłem się o całe trzy lata.
Nie zwracałem uwagi na łzy spływające po moich policzkach. Każda wydawała się większa i cięższa od tej poprzedniej. Naciągnąłem mocniej rękaw mojej koszuli i przetarłem czerwone oczy. Pociągnąłem nosem i wtedy to usłyszałem. Ciche dźwięki klawiszy fortepianu.
Trochę niezgrabna melodia przebijała się przez ściany starego budynku. Wyszedłem na korytarz, słuchając nierównego rytmu granego na instrumencie w znajomym mi pokoju. Dźwięki utworu były w pewnych momentach zbyt szybko wygrywane, a w innych jakby pianista dopiero po chwili odnajdywał zagubione klawisze.
Mimo to poczułem ciepło, gdy udało mi się rozpoznać w tej nieporadnej grze Sonatę Księżycową Beethovena. Z wahaniem zacisnąłem palce na zimnej klamce i pchnąłem stare zawiasy. Drzwi skrzypnęły wyraźnie, lecz muzyk nawet się nie odwrócił.
Wciąż siedział do mnie tyłem, z czułością dotykając klawiszy.
Patrzyłem z bólem na osobę, która przez tak krótki czas stała się osobą tak bliską memu sercu. Pomógł wraz ze swoją rodziną łowcom, mimo że nie musiał. Brał udział w tej przeklętej wojnie, na którą spluwały nawet demony, narażając życie. Pomógł mi z moimi wewnętrznymi demonami, a ja doprowadziłem go do takiego stanu.
Nigdy nie sądziłem, że wampir może doprowadzić się do czegoś tak...
Pomięta koszula była zdecydowanie luźniejsza, niż pamiętałem. Dłonie delikatnie drżały podczas gry. Włosy, które jeszcze niedawno były zwykłej długości, teraz splecione zostały w niewielkiego kucyka na karku. Zacisnąłem szczękę z całej siły, dziękując, że metabolizm wampirów jest znacznie silniejszy niż ludzki. Jego ciało nie pozwoliło, by stało się coś więcej, a z drugiej strony...
- Czego chcesz? Wynoś się. Nie chce cię widzieć. - warknął agresywnie pod nosem, a coś w moim sercu zakuło boleśnie. Poznał mnie? Nienawidzi mnie? Miałem ochotę uciec, ale nie mogłem. Nogi jakby przykleiły się do ciemnych paneli.
- Czego ode mnie chcesz? Znów mnie katować?! - Dłoń spadła twardo na klawisze, wydając dźwięk, przez który odskoczyłem mimowolnie, a ogień zawrzał obronnie pod skórą.
Nie odpowiedziałem.
Nie umiałem.
Głos uwiązł mi w gardle. Jego słowa bolały. Tak bardzo bolały. Nie powinno mnie tu być.
- Czemu nic nie mówisz? Czemu nie sprawiasz mi bólu, mówiąc, że nic nie możesz zrobić? Przestańcie mnie zwodzić!
Zamarłem.
O czym on mówi?
- Błagałem was. Prosiłem, byście go sprowadzili. By wrócił. Jak nie do mnie, to do rodziny! By żył! Najpierw te bezużyteczne demony, a potem wy. - parsknął gorzko w przestrzeń, a ja słuchałem, coraz mniej rozumiejąc.
Jakie demony...
Z kim mnie myli?
Co on zrobił?
- Pytałem się, czego chcecie w zamian... Pieprzone anioły. Nie różnicie się niczym od demonów.
Równie zimni i przebiegli, dbający tylko o swoje interesy.
Przycisnął drżącą dłoń do twarzy i skulił się, obejmując drugim ramieniem.
W tym momencie nie wytrzymałem.
Jak najszybciej pobiegłem do czarnowłosego i łapiąc go za ramię, odwróciłem w moją stronę. Mężczyzna wydał z siebie głuche, zwierzęce warknięcie, a fioletowe, trochę wyblakłe oczy zwęziły się niebezpiecznie.
Uniósł wargę, pokazując wyraźnie wysunięte kły, dłonie zaciśnięte na moich przedramionach zacisnęły się boleśnie, wbijając w nową skórę pazury. Nie odsunąłem się. Zacisnąłem szczękę, czując pieczenie, a ogień ponowił swój bieg w moich żyłach. Chciał wyjść na powierzchnię. Spalić osobę, która śmiała skrzywdzić jego nosiciela. Nie pozwoliłem mu.
- Damian, to ja. - szepnąłem, mocniej zaciskając dłoń na jego koszuli. - Nikt inny. To ja. Fabian.
Wampir przestał warczeć. Spojrzał na mnie w szoku, a jego oczy na moment znów zaświeciły się znajomym blaskiem. Pazury schowały się, ale twarde dłonie nie zniknęły.
- Nie, to znów te pieprzone kłamstwo piekielnych. To znów bolesna mara. - kręcił szybko głową, a jego oczy miały tak błagalny wyraz.- Tylko czemu tym razem jesteś tak inny? - poczułem chłodną dłoń na policzku. Palce delikatnie przyjechały po moich kościach policzkowych, powodując dreszcze, aż zatrzymały się tuż przy powiekach. - Te oczy.
- To naprawdę ja. - Zabrałem jego dłoń ze swojego policzka i splotłem czule nasze palce. Fioletwooki wciągnął szybko powietrze, ale nie wyszarpnął się z mojego uścisku.
Chciałem się upewnić czy to prawda, że przy nim jestem. Tęskniłem za jego ciepłem, dotykiem, rozmowami. Dla mnie to były tylko trzy tygodnie, lecz dla niego aż trzy lata. Usłyszałem ciche węszenie. Sprawdzał mnie.
- Musimy trochę popracować nad twoją grą na pianinie. Strasznie się gubisz w klawiszach. Beethoven nie byłby dumny.- parsknąłem i w jednej chwili usłyszałem jęk, a Tepesh poruszył się niezgrabnie. Z szybkością godną wampira wtulił swoją głowę w mój brzuch, otaczając przy okazji mój pas nietrzymaną przeze mnie ręką. Poczułem ciepłe powietrze, gdy Damian znów zaczął węszyć mój zapach.
- Jesteś. Naprawdę tu jesteś. - parsknął, zakasłał chrypliwie i przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Z szerokim uśmiechem wczepiłem palce w czarne, posklejane od potu kosmyki. Były szorstkie, co nie przeszkodziło mi w złożeniu na czubku jego głowy słodkiego pocałunku.
- Jak? - westchnął mi w koszulkę, by po chwili się odsunąć. Sapnąłem, gdy spojrzałem w te dwa ametysty. Jego oczy wręcz iskrzyły.
- Zapłaciłem swoim człowieczeństwem. - wyszeptałem i oparłem swoje czoło o te należące do Damiana. Fiolet oczu na moment pociemniał, a ich blask przybladł.
- Wiesz o...- zaczął, ale nie dałem mu dokończyć.
- O śmierci Remusa? Tak, wiem.
A Rodzeństwo Czartoryskich spotkałem w swoim domu. Mam nadzieję, że Anioł już niedługo odzyska zdolność chodzenia.
- Co? - Tepesh prawie podarował się z niewielkiego mebla.- Przecież to niemożliwe. Rdzeń jego kręgosłupa...Nawet Gracja nie umiała tego naprawić.
Zadowolony uśmiech wypłynął na moją twarz, a dłonie pogładziły lekko drapiące policzki.
- Jak mógłbym nazwać się aniołem bez odpowiednich zdolności?
Znajome dłonie powędrowały po całkowicie obcych dla nich plecach, zatrzymując się tuż przy łopatkach skrytych pod koszulą.
- Twoje skrzydła, widziałem je złamane...- patrzył na mnie z bólem w oczach. Obwiniał się. Nie powinien. Nie on. Nikt nie mógł.
To nie z ich winy zginąłem, tylko przez tego parszywego Nitę. Niech się smaży w Piekle.
- Nie martw się. Są tam. Nowe, większe, silniejsze. Jestem pewny, że mógłbym latać kilkanaście kilometrów wraz z tobą i bym się nie zmęczył. Anioły nie przebierają w środkach, lecz jednego nie mogę im odmówić. Są niezwykle potężne. - westchnąłem ciężko, przypominając sobie to, co w gniewie i bólu jeszcze niedawno wykrzykiwał Damian. - Błagam cię, nie wiem, co się działo, lecz bez względu na wszystko, nie szukaj z nimi zwady. Mimo że wróciłem, Michał nie odpuści. To...- Spojrzałem targany uczuciami na znaki wijące się po moim nowym ciele. - To jest znak, że podlegam Niebu. Od dnia, w którym płonie we mnie niebiański ogień, nie mogę być już łowcą. Jedyną walką, w jakiej przyjdzie mi wziąć udział to ta, którą zechcą archanioły. Nie mam już odwrotu.
- Nie znikniesz już, prawda?
Usłyszałem cichy szelest tuż przy oknie. Mój chłopak zdawał się tego nie zauważać, ale ja nieznacznie uniosłem swoje spojrzenie.
Razjel stał tam, kryjąc się za swoją magią, delikatnie poruszając złotymi skrzydłami. Gdy napotkałem jego spojrzenie, uśmiechnął się szeroko, posyłając w moją stronę ciepło jego spokoju i szczęścia. Kilka obrazów nacisnęło delikatnie na mój umysł, a Pan Tajemnic zniknął, z cichym "Życzę ci szczęścia".
- Tak. Już nie zniknę.
Z zadowoleniem wpiłem się w jego usta. Powolne, słodkie muśnięcia przepełnione tęsknotą, to jest to, czego w tej chwili tak pragnąłem. Ogień buzował pod moją skórą, czując przepływ emocji po moim ciele. Z całego serca dziekowałem właśnie w tym momencie za żmudne lekcje samokontroli z archaniołem Urielem, bo ten dom płonąłby w jedej chwili.
- Fabian, chyba mam coś twojego. - szepnął czarnowłosy, między zetknięciami naszych warg. Odsunąłem się, a on sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyciągnął coś błyszczącego. Złapał moją rękę i ostrożnie włożył mi w nią niewielki przedmiot. Jakby żartując sobie ze mnie, na mojej dłoni pobłyskiwała wesoło moja własna bransoletka.
Parsknąłem i usiadłem na pufie obok Damiana, przyglądając się ozdobie. Szybko ją założyłem i jeszcze raz czule przejechałem palcem po grawerze, nim odwróciłem się do mojego wampira i ułożyłem dłonie na klawiszach fortepianu.
Ciche dźwięki "Dla Elizy" rozniosły się po pokoju.
Napis bransoletki migotał bezdźwięcznie w popołudniowym słońcu, głosząc ciche "Memento de amore". Zerknąłem na fioletowookiego, który uważnie patrzył na moją grę, uśmiechając się odlegle. Tak, już zawsze będę pamiętać o miłości, bo to ona zmienia nasze życia.
...
A więc to prawda.
To już jest koniec tej krótkiej, prostej historii, która mam nadzieję, że choć trochę wam się spodobała. ❤
Na samym początku myślałam, że to opowiadanie zajmie mi nie więcej niż pół roku, a tu taka niespodzianka. Przeciągnęło się to dość sporo
Dziękuję każdemu z Was, za to, że to czytaliście, że spędziliście ze mną i z nowymi bohaterami trochę czasu, poznając ich historię.
Każda gwiazdka, każdy komentarz, to był mój mały katalizatorek, by dokończyć to opowiadanie i oto jest. Moje kolejne "dziecko" dorosło! 😂
Mam też dla Was dobrą wiadomość.
Uroczyście ogłaszem, że od tego momentu wznawiam swoją pracę z drugą częścią "Symbolu mroku", która będzie nosić nazwę "Czas światła"! 🎉
Jeśli więc stęskniliście się za Isilem i jego paczką, serdecznie zapraszam.
Tak więc żegnam Was w tym opowiadaniu i widzimy się ponownie już niedługo. 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro