❦Oskarżenie❦
Podjechaliśmy z piskiem opon pod prawie samą siedzibę na dość podniszczony już parking.
Nauczyciel, jak gdyby nigdy nic, wysiadł z samochodu i popędził do wejścia budynku, nie kłopocząc się nawet zamknięciem drzwi, czy jakimkolwiek odzewem w naszym kierunku. Nawet kluczyki zostawił w stacyjce, choć to nie było dziwne. Tutaj nawet złodziej by nie wszedł.
Za dużo zabezpieczeń i ochrony.
Nie sądzę, by ktokolwiek chciał ukraść, samochód widząc dużą grupę ludzi uzbrojonych po zęby.
Siedziałem na twardym fotelu pasażera z pochyloną głową między nogami i szeroko otwierałem oczy.
Egh...rzygać mi się chce.
Zakryłem dłonią usta, by przypadkiem nie puścić pawia na i tak już solidnie zdewastowaną przez ten szmat czasu wycieraczkę.
Więcej nie jadę z Darkiem, kiedy on prowadzi! Nigdy!
Odpiąłem pasy i obróciłem się powoli do siedzącego na tylnym siedzeniu Dawida.
Chłopak siedział wbity w fotel i kurczowo trzymał pasy.
Tak, dzisiejszego dnia Darek przesadził.
Jego brązowe oczy w dalszym ciągu otwierały się w przerażeniu. On też zaczął odpinać pasy i wysiadł niespiesznie z wiekowego pojazdu. Poszedłem za jego przykładem i oboje po chwili szliśmy jak po ostrej imprezie do drzwi biurowca.
Przy wejściu stała niska, nawet niższa ode mnie, drobna dziewczyna w nieodłącznych obcasach. Miała rude, kręcone włosy do łopatek i jadowicie zielone oczy. Była całkiem ładna, a na jej policzku pod prawym okiem był mały pieprzyk.
Ubrała się w ten sam strój co ja, na wczorajszym polowaniu.
Amelia Sowa.
Była jednym z moich nielicznych poznanych tutaj przyjaciół.
Dziewczyna, widząc nas, uniosła wysoko brew.
- Co wam się stało?
- Dariusz i samochód. - wysapał szatyn, idąc obok mnie.
Mela, rozumiejąc, o co nam chodzi, poklepała nas współczująco po plecach.
Chyba wszyscy w tym instytucie wiedzieli, jak Kasiński jeździ.
Jest złotym facetem, ale jeździ jak zawodowy rajdowiec.
Bo jeżdżenie po takich dziurach sto trzydzieści na godzinę takim złomem, który nadaje się tylko na szrot, nie jest normalne!
- Co się dzieje Mela?- zapytałem już spokojniej, nie czując odruchów wymiotnych i na pewno racjonalnej, idąc opustoszałym korytarzem biurowca.
Ironio, agencja zabijająca bestie ma siedzibę wyglądającą jak kiepski biurowiec, czy inny bank.
Tak to tylko w Polsce.
Tylko najniższe i najwyższe piętra pokazują to, co tak naprawdę tu robimy.
Na szczycie były pokoje obrad, pokój szefa i jedno z kilku biur kontroli nad potworami, na które polujemy oraz taki jakby prowizoryczny szpital, a w niższych poziomach były sale treningowe, laboratoria, zbrojownia i katakumby, a w sumie ogromna piwnica, którą wchodzą istoty, chcące z nami współpracować. Czasami nie zawsze z własnej woli. Głównym wejściem tu nie wejdą. Mamy za dobre środki ostrożności.
- Nie wiem, mamy się przebrać, wziąć broń na wszelki wypadek i pójść do podziemi. - odpowiedziała, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Kroi się coś wielkiego.-podekscytował się ponownie brązowowłosy.
- Nie ciesz się tak.- powiedziałem karcąco i weszliśmy do windy. Wcisnąłem guzik z poziomem zbrojowni, a winda nami szarpnęła i ze zgrzytem ruszyła w dół.
Chyba wszyscy chcą dzisiaj, żebym zwrócił swój posiłek.
Po minucie winda znów szarpnęła i się z nieprzyjemnym zgrzytem starej machinerii otworzyła.
Wyszliśmy z niej i skręciliśmy w lewo do wielkich, srebrnych drzwi.
Złapałem za dużą klamkę i pchnąłem. Drzwi niechętnie puściły i ukazały nam ogromny pokój w kolorach srebra i czerni.
Wszędzie stały półki i stoły zastawione różnego rodzaju bronią, od białej, po tę strzelniczą. Ściany też nie były lepsze. Wisiały na nich bronie takie jak miecze, maczugi, sztylety, piki, bagnety, bicze, łuki i skórzane kołczany pełne strzał.
W tylnej części były podpisane szafki z ubraniami.
Od razu jak wchodziło się do tej bądź co bądź sali, było czuć zapach skóry, metalu i pasty do polerowania broni.
Zawsze, jak byłem mały, uwielbiałem tu przychodzić.
W sumie dalej tak było.
Zazwyczaj było tu tylko parę osób, ale teraz, to miejsce tętniło swoim własnym życiem. Wszędzie pośpiesznie krzątali się łowcy, szukający sobie oręża, lub się przebierając.
Ja z Dawidem dopchaliśmy się jakimś cudem do naszych szafek, a Amelia poszła sobie znaleźć jakąś broń.
Gdy założyliśmy strój bojowy, poszedłem do stołu z wyłożonymi na nim pistoletami.
Po długim zastanowieniu wybrałem w końcu jeden z nich, a dokładniej przerobiony lekko Sig Sauger P320. Wziąłem jeszcze naboje i go sprawnie przeładowałem.
Zostawiłem sobie jeszcze sztylet z rana i byłem gotowy.
Za chwilkę zjawił się brązowooki z kilkoma czakramami przy pasie, a po nim rudowłosa z szablą przy boku, co było odskocznią od jej standardowego, mniej ciężkiego oręża.
Wyszliśmy z pokoju i znowu trafiliśmy do tej cholernej, znienawidzonej przeze mnie windy.
Trzeba ją w końcu wymienić.
Prócz nas była tam jeszcze dwójka starszych od nas łowców z nietęgimi minami, a co za tym idzie na zapewne większej pozycji.
W naszej organizacji są naprawdę różne stopnie.
- Najniżej są kadeci, którzy dopiero zaczynają się uczyć teorii. Poznają wszystkie rodzaje bestii i broni. Stopień kadeta osiąga się, mając dwanaście lat, a kończy przy wczesnych czternastu.
- Później awansują oni na łowców klasy czwartej. Uczą się oni dalej, ale w dalszym ciągu tylko potrzebnej teorii i w niewielkim stopniu praktyki. Czyli innymi słowy, dostają pierwszy raz broń do ręki.
Nie są brani jednak na misje.
Jeszcze by się zabili!
Wybierają oni tutaj, czym chcą się w przyszłości zajmować. Walką, monitoringiem potworów, leczeniem, czy pomocą przy broniach oraz innymi rzeczami tego typu, ale nie ważne co wybierzesz teraz, bo musisz odbębnić swoje pierwsze misje.
Ten stopień rozpoczyna się od piętnastu lat, a kończy niecały rok później.
- Kolejny to łowca klasy trzeciej. Idą wreszcie na pierwsze misje po parę osób i z tak zwaną przez nas potocznie mamuśką, czyli osobą mającą na celu mówić nam, jakimi to patałachami jesteśmy oraz pokazywać nam, co robimy źle i jak powinno to być dobrze.
Od szesnastu do siedemnastu lat.
-Później jest łowca klasy drugiej. Tutaj misje już wykonuje się w gronie innych młodych łowców, tylko bez opiekunki. Osiemnaście - dziewiętnaście lat.
-Łowcy klasy pierwszej są uznawani za osoby na tyle doświadczone, by je puścić samemu na polowania. Zazwyczaj zajmują się oni już normalnymi zleceniami, nie takimi lekkimi, jak ci z drugiej klasy i szkolą młodszych łowców.
Wiek zazwyczaj od dwudziestu lat wzwyż.
Ta grupa jest najliczniejsza i większość w niej pozostaje już do końca swojej kariery. Najczęściej poważnej kontuzji. ( czytaj śmierci albo niemożliwości dalszej walki, czyli odcięcie ręki, nogi, czy innej części ciała oraz głębokiej rany.)
To tutaj możesz zacząć robić to, co wybrałeś przy klasie czwartej.
Jest to klasa, w której masz jakikolwiek głos w sprawie decyzji podjętych w organizacji.
- Grupa specjalna tak ładnie nazywana ,,Cieniami'' są tymi najlepszymi i najsilniejszymi z łowców klasy pierwszej. Dowódcy i pomocnicy szefa z danego instytutu. Mają tu najwięcej zdania i ich decyzje rzadko można podważać.
- No i nasz szef. Wybierany jest jako ten najlepszy z Cieni w danym państwie i rządzi tym całym bajzlem.
Oczywiście do organizacji dołączają także osoby spoza rodzin łowców.
Ludzie ci, zazwyczaj wpadają w ,,tarapaty" przez potwory, albo pragnął zemsty, za bardzo często bliską im osobę i zazwyczaj kończy się tylko na upragnionej zemście, rzadko któryś z nich już zostaje z nami na stałe i zabija bestie zawodowo.
Jest nas niezwykle mało i coraz bardziej nas ubywa.
Czasami aż na gwałt szukamy nowych ludzi.
Co do przedziału wiekowego w naszej hierarchii...to on się dość zmienia. Zależy od posiadanego talentu łowcy. Jeśli lepiej sobie radzisz, to awansujesz szybciej.
Amela i Dawid są, tak jak powinni być, w klasie trzeciej i niedługo mają rozpocząć swoją przygodę w klasie drugiej a ja no cóż, podskoczyłem trochę.
Jestem już klasyfikacji jako łowca rangi pierwszej.
Super nie?!
Powiem, że to wcale nie jest takie świetne, jak się na początku wydaje. Czasami naprawdę tęsknie za tym, że ktoś pilnuje moich pleców na polowaniu. Nie często wychodzimy na łowy w parach, a co dopiero w grupach. Mamy umieć walczyć i przeżyć w pojedynkę, zabijając bardzo często potwornie niebezpieczne bestie.
No, ale mniejsza z tym, wracając do tej przeklętej windy...
Właśnie zatrzymała się ona i otworzyła w oczekiwanych przez nas podziemiach.
Szczerze, to ta piwnica od zawsze wyglądała jak lochy.
Nie wiem, jakim cudem to zrobili i chyba wolę tego nie wiedzieć.
Zauważyłem, że im bardziej jestem ciekawski w pewnych sprawach, tym gorzej na tym wychodzę.
Wyszliśmy z windy i zaczęliśmy iść bliżej zgromadzenia zajmującego miejsca przy zimnych ścianach.
Jak to na mnie przystało, prawie od razu wpadłem na kogoś i zaryłem boleśnie nosem w czyjąś twardą klatę piersiową.
Odsunąłem się kawałek i uniosłem głowę na twarz nieszczęśnika, z którym się właśnie zderzyłem.
Był to bardzo wysoki mężczyzna o wyraźnych mięśniach, które poczułem ku swojemu niezadowoleniu na twarzy. Obiektywnie przystojna twarz o ostrych rysach miała wyraźny, dwudniowy zarost. Czarne, średniej długości włosy były roztrzepane na wszystkie strony świata, a niebieskie oczy wydawały się uśmiechać mimo napiętej w pomieszczeniu atmosfery. Ubrany był w czarne spodnie i buty od stroju bojowego i czarną koszulkę. Na to założył długi prawie do ziemi płaszcz z niemożliwie wieloma klamrami i paskami.
Na prawej dłoni, a dokładniej na serdecznym palcu, znajdowała się złota obrączka. Z jego szyi zwisał taki sam medalion w kształcie krzyża jak ten znajdujący się u mnie.
Oto Szef tej instytucji.
Alan van Helsing.
Moja zmora i przy okazji ojciec.
Ja się tak czasami zastanawiam, po kim jestem blondynem?
Matka szatynka, a ojciec brunet.
Nie przypominam sobie też nikogo o tym kolorze włosów z moich najbliższych krewnych.
Podmienili mnie w szpitalu?
- Cześć tato.- Posłałem mu piękny i niewinny uśmiech, na jaki było mnie stać.
Oby nie wiedział o tej ostatniej samowolnej misji. Urwie mi łeb.
- Czy ty zawsze musisz coś zrobić, co nie? - zapytał, krzywiąc się nieznacznie.
Super, dowiedział się...
- Zawsze? No czy ja wiem...- wzruszyłem ramionami i spytałem już poważnie, zmieniając szybko temat. - Co tu się dzieje?
Alanowi od razu mina zrzedła.
- Dowiecie się za chwilę. - odpowiedział ciężko. - Stało się coś, co nie powinno mieć już nigdy miejsca i zaraz powinny przyjść tu dwie, bardzo ważne w tej sprawie osoby.
- Ale jesteśmy w podziemiach... - zacząłem niepewnie i nagle coś mi zaświtało w głowie.- Jakimi potworami będą nasi goście?
- Dowiesz się za dziesięć minut. - odpowiedział i po chwili jednak dodał jeszcze parę zdań. - Fabian, potrzebuję twojej pomocy. Będziesz musiał stanąć przy mnie i Aleksie. Musisz go jakoś uspokajać. Przeżył ostatnio bardzo wiele, zbyt wiele, a wiem, że ty dasz radę mu pomóc. Jesteście w końcu dla siebie prawie jak bracia. Krótko, ale jednak to najlepsze, co jestem w stanie teraz dla niego zrobić.
- Zawsze mu pomogę, tato. - odpowiedziałem pewnie, będąc zaniepokojony możliwym stanem swojego przyjaciela.
- To chodź już tam.- Kiwnął na mnie ręką i poszedł do małego podium, na którym stali już we dwóch Aleks i Piotr Rokita.
Gość ze specjalnej klasy i obecnie mój przełożony, pod którego pieczą znajdował się mój oddział.
Aleksander wyglądał nader okropnie. Jego rude, a właściwie czerwone przez źle nałożoną farbę, długie włosy były roztrzepane, a pod piwnymi, dużymi oczętami były wielkie wory od niewyspania się.
Czarny strój bitewny bardzo uwydatniał bladą skórę i liczne, fioletowe siniaki oraz zadrapania na dłoniach czy szyi. Prawa ręka chłopaka była w sztywnym bandażu.
Rudzielec, który zawsze się do wszystkich uśmiechał mimo swoich złych dni i było go wszędzie pełno, teraz stał jak zombie i nie zwracał na nic uwagi, jakby był myślami gdzieś bardzo daleko stąd.
Delikatnie i ostrożnie przez obrażenia, które widziałem, dotknąłem jego ramienia z łamiącym mi się sercem na ten widok, a on podskoczył na ten gest wystraszony. Dopiero gdy mnie rozpoznał, przytulił się do mnie ostrożnie. Położyłem głowę na jego ramieniu i objąłem go ciaśniej, wiedząc, że potrzebuje z jakiegoś powodu ciepła i wsparcia drugiej osoby. Nie byłem w tym momencie do tego najlepszym wyborem, ale byłem tu w tym momencie tylko ja.
- Ciii Al. Już wszystko dobrze. Nikt cię już nie skrzywdzi. -szepnąłem mu do ucha, a ten jeszcze bardziej się we mnie wtulił, chyba nie mogąc uwierzyć w moje słowa.
Puścił mnie dopiero wtedy, gdy mój tata zaczął mówić.
- Moi drodzy, zebraliśmy się tu z powodu wczorajszej misji do pewnej wsi, w której nastąpił niespodziewany atak wampirów. Ze współczuciem informuję, że łowcy wysłani na początku nie żyją. - Po sali rozniósł się szmer rozgorączkowanych rozmów i płacz bliskich osób poległych, a Aleks zatrząsł się niespokojnie obok mnie.- Z tej grupy uratował się jedynie Aleksander Boruta. Piotr Rokita zastał, idąc ze wsparciem wioskę całą w ogniu. Mieszkańcy tego miejsca zostali zabici z zimną krwią. Nie został oszczędzony nikt. Jedyny wampir, jaki został i groził nam wojną. Wiem, że to dla was trudne. Straciliście członków swoich rodzin i przyjaciół. Ja także straciłem tam przyjaciela, ale nie możemy pozwolić, by trwał w dalszym ciągu ten terror! Piotr podał pierwszego podejrzanego wampira w tej sprawie, który zaraz powinien tu się zjawić.
Tę właśnie chwilę, ktoś wybrał sobie, by otworzyć z rozmachem drzwi do tego miejsca.
W ciemności dostrzegłem dwie postaci idące ze spokojem w naszym kierunku.
Pierwszą z nich był bardzo wysoki, czarnowłosy, dumnie idący mężczyzna o dobrze zbudowanym ciele, ubrany w białą, elegancką koszulę, czarne jeansowe spodnie i czarny, skórzany płaszcz do kolan.
Większość ludzi stwierdziłaby, że jest niezwykle atrakcyjny, ale jego twarz chyba będzie straszyć mnie po nocach przez lata.
Miał ostre, dzikie rysy, bladą cerę i krwistoczerwone oczy o pionowych, jak u gada, źrenicach. Usta zacisną w bezlitosnym wyrazie. Otaczała go jakaś dziwna aura siły i władzy.
Wszyscy w chwili, gdy przekroczył próg tego miejsca, wiedzieli, kim jest.
Hrabia Dracula, a dokładniej znany pod imieniem Vlad Tepesh, albo Vlad Palownik.
Jak kto chce.
Potężny wampir klasy A owiany prawdziwą legendą.
Poczułem, jak Alek obok mnie spiął się jeszcze bardziej na widok wampira, reagując pierwszy raz na tę rasę z tak wyraźnym strachem w oczach.
Biedny.
Drugą postacią okazał się około dwudziestoletni, oczywiście z wyglądu, wampir również należący do klasy A.
Był wysoki i szczupły, a pod czarną koszulki wyraźnie grały mięśnie brzucha. Jego ruchy przypominały na myśl dzikiego kota, gotowego w każdej chwili do skoku. Miał też na sobie czarne rurki, a do tego zarzucił na ramiona skórzaną, czarną kurtkę. Miał średniej długości czarne włosy, rozchodzące się na wszystkie strony. Grzywka opadała delikatnie na czoło, a dłuższe kosmyki okalanych przystojną twarz, o dość ostrych rysach, prawie wpadając do fiołkowych oczu.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę.
Zawsze byłem pod wrażeniem wyglądu wampirów wyższej klasy. Istoty takiego typu muszą mieć dobry wygląd, to znacznie ułatwia im wabienie potencjalnych ofiar na posiłek.
Ciężko mi to mówić... ale był zwyczajnie cholernie przystojny.
- Witaj Draculo!- głos mojego ojca dobrze odciągnął moją uwagę od młodszego z dwójki wampirów.
- Nie wiem Alanie, czy mam się cieszyć z tego spotkania.- Wampir odezwał się zimnym głosem, od którego włosy na karku stanęły mi dęba.- Skończ z tymi sztucznymi uprzejmościami i przejdź w końcu do rzeczy.
- Jeśli tego sobie życzysz Hrabio.- Skinął mu głową, przystają na wyczekiwaną propozycję.- Jesteś przez nas posądzony o wybicie całej wioski i wypowiedzenie nam wojny.
Od razu z grubej rury. Brawo tato!
Na twarzy wampira na te słowa wystąpił wyraz, którego w życiu się nie spodziewałem, a mianowicie kompletne niedowierzanie, autentyczne zaskoczenie i czysta złość. Młodszy z krwiopijców otworzył szeroko oczy i spojrzał na Tepesha.
- To nie prawda! Na jakiej podstawie mnie o to oskarżasz?!-Po całym pomieszczeniu rozniósł się oburzony głos legendarnego wampira, co spowodowało natychmiastowy krok w tył pierwszych w rzędzie łowców.- Nie zrobiłem tego. Dobrze wszyscy wiecie, że nie polujemy już w ten sposób. Nie było mnie nawet w kraju, gdy dowiedziałem się o tym, że mnie wzywasz. Byłem w Anglii od dwóch dni! A poza tym, mój klan jest za mały, by wyzwać was na wojnę. Alanie, to szczyt oszczerstw! Czegoś takiego się po tobie nie spodziewałem. Wzywasz mnie i oskarżasz o coś, czego się nie dopuściłem!
Wszyscy w pomieszczeniu słuchali tego w coraz większym zaskoczeniu autentycznością tonu głosu rozwścieczonego wampira. Wydawało mi się, że Dracula mówi prawdę. Wyglądał na naprawdę zdenerwowanego za ten osąd. Jakby naprawdę nie wiedział, o co we wszystkim chodzi. Ojciec mówił, że on jest raczej spokojny przez swój wiek i rzadko się unosi. A jak już, to nie w taki sposób. Nie wiem czemu, ale coś mi podświadomie kazało uwierzyć w jego słowa i chyba mojemu tacie też, bo podniósł ręce w uspokajającym geście.
- Dobrze Hrabio, dobrze. Spokojnie. Ale jeśli nie ty, to kto to mógłby być? Może masz jakieś propozycje? - zapytał cicho Alan, patrząc w czerwone ślepia rozmówcy, w których powoli gasnął gniew.
Vlad zrobił wdech, uspokajając swoje skołatane nerwy i spojrzał w oczy mojego ojca, przestając cicho warczeć.
- Nie wiem.- Pokręcił głową uparcie, unosząc głowę ku sufitowi.- Ale też chcę się dowiedzieć. Wiele wampirów mnie nie lubi i byłoby mi na rękę dowiedzieć się, kto morduje całe osady. Klany do tego zdolne, mogą kiedyś obrócić się przeciw innym, a moja rodzina zapewne będzie pierwszą na celowniku.
Nie za bardzo moi pobratymcy mnie lubią. Oferuję swoją pomoc i moich bliskich. Mój syn Damian pomoże rozwikłać śledztwo.-Wskazał na czarnowłosego chłopaka, który z nim przyszedł.
- Co?!- krzyknął tamten zaskoczony i lekko zdenerwowany, ale mężczyzna go twardo nie słuchał, tylko kontynuował.
- Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?-zapytał ostrożnie szef łowców, nie wiedząc, czego się ma spodziewać.
- Chcę mieć pewność, że żaden z twoich ludzi go nie zabije. Nawet włos z głowy ma mu nie spaść.
- Mogę ci to przysiąc, Vlad.
- A więc dobrze. - skinął mu sztywnie głową. - Uwierzę ci w takim razie na słowo. Wybierz rozważnie osobę, która będzie współpracować z moim potomkiem.
Alan przeniósł prawie od razu swoje niebieskie oczy z wampira na mnie.
Nie, nie, nie!
Tato nie rób mi tego!
Proszę!
- Mój syn Fabian mu pomoże w tej sprawie.
Załamałem ręce na te słowa.
No i zrobił to!
I oto miłość rodzicielska!
Własny ojciec wydał mnie w łapy wampira!
Oba wampiry popatrzyły na mnie, jakby oceniając, czy się na pewno nadaję do tej misji.
Przełknąłem głośno ślinę, która stanęła mi nagle w gardle.
W co mnie ojciec wpakował...
Ich oczy świdrowały mnie, jakby chciały wyciągnąć ze mnie duszę.
Po chwili obaj skłonili głowy mojemu ojcu i ruszyli zamaszystym krokiem do wyjścia. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, rozległ się dookoła szmer rozmów.
Amela i Dawid prawie od razu podbiegli do mnie i Aleka, patrząc na mnie współczująco.
Na szczęście taktowanie nie zwrócili uwagi na koszmary wygląd Aleksandra.
- Chłopie, ale cię ojciec wkopał! -wykrzyknął szatyn, kręcąc głową w niedowierzaniu.
- Wiem.- westchnąłem.- Wrobił mnie w niezłe bagno.
- Wiem o tym dobrze, Fabian.- usłyszałem wspomnianą osobę za mną i poczułem jego dużą dłoń na ramieniu. - Mam dość na dzisiaj. Zbieraj się, jedziemy do domu.- powiedział, a raczej rozkazał i poszedł do windy, a ja chcąc czy nie, ruszyłem za nim. Wsiedliśmy na parkingu do jego samochodu i pojechaliśmy w stronę naszej ulicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro