❦Dracula i muzyka❦
Dwa tygodnie później
Zatrzymałem się, szybko oddychając. Głęboko łapałem powietrze, starając się ustabilizować oddech. Schyliłem się, dotykając dłońmi gołych kolan.
Kątem oka zobaczyłem, że reszta chłopaków wciąż jeszcze biegnie, mocno sapiąc z wycieńczenia. Ich kroki były coraz cięższe.
Wyprostowałem się w tym momencie, w którym podszedł do mnie szybkim krokiem nasz wuefista. Czterdziestolatek wyszczerzył się do mnie szeroko i klepnął mnie entuzjastycznie po ramieniu.
- Dobra robota, Fabian. - Wokół szarych, roześmianych oczu pokazały mu się łapki.
- Dziękuję. - odpowiedziałem bezuczuciowo blondwłosemu nauczycielowi, strzelając palcami u rąk.
Pan Pietruszewski odwrócił się na chwilę ode mnie i widząc, że grupa, w której biegłem, jest już w całości na mecie, zapisał coś szybko w zeszyciku, który nosił pod pachą. Ustawiła się niechętnie kolejna szóstka na linii startu, a on mocno dmuchnął w czerwony gwizdek wiszący na szyi. Uczniowie ruszyli szybko przed siebie, od razu startując mocno.
Szybko padną.
Zaśmiałem się i dałem piątkę ostatniemu z nich.
Dawid oddał uśmiech i przyśpieszył.
Odwróciłem się z powrotem do Pana Kamila. Wiedziałem dobrze, że najmłodszy Rokita szybko wyprzedzi innych bez żadnego problemu.
Przez jakiś czas mężczyzna odprowadził ich wzrokiem, ale zaraz skupił się na mnie, wkładając długopis do kieszeni czarnych dresów.
- Miałeś świetny czas. Masz naprawdę predyspozycje, żeby...
Nie dałem mu dokończyć, szybko unosząc rękę.
- Proszę Pana, ja chyba już Panu mówiłem, że nie chcę brać udziału w zawodach. - skrzyżowałem ręce, mrużąc oczy.
- Ale Fabian, biegasz najlepiej z klasy, przydałby mi się taki zawodnik do reprezentacji szkoły!
Sapnąłem ciężko, kręcąc głową z rezygnacji.
Ten facet jest po prostu niereformowalny!
Już przez cały ten rok szkolny mu mówię, że nie chcę i nie mam czasu biegać w tych durnych zawodach.
Mam lepsze rzeczy do roboty niż bieganie w tych jego sztafetach.
Na przykład ganianie z bronią za biesem czy innym lichem po lesie. - pomyślałem z przekąsem.
- Już mówiłem, nie.
Na twarz nauczyciela wstąpiła kwaśna mina.
- Przyjdź, jak zmienisz zdanie. - Wciąż nie nie poddawał.
- Nie zrobię tego. - odparłem sucho.
Odszedłem od niego kawałek, ale wtedy doszedł mi do moich uszu upragniony dźwięk dzwonka.
Wyszedłem przez bramkę szybkim krokiem z boiska i ruszyłem w stronę budynku. Mocno pociągnąłem cholernie skrzypiące drzwi do hali, a zaraz potem te obdrapane nawet nie wiem czym do szatni. Podszedłem do swoich rzeczy rzuconych w najdalszy koniec ławki przy ścianie i zacząłem się przebierać.
Szybko zmieniłem spodenki na czarne jeansy, a gdy miałem zmienić koszulkę do pomieszczenia wbiła reszta chłopaków, a za nimi wyłoniła się czerwona czupryna. Aleks skinął na mnie ręką, a ja szybko założyłem czerwoną bluzkę z długim rękawem, popsikałem się dezodorantem, chwyciłem swój plecak i podszedłem do piwnookiego.
- Coś się stało? - zapytałem zaskoczony tym, że tu jest.
Raczej nie często tu do nas przychodził. W ogóle nie przychodził w miejsca, gdzie moja klasa miała lekcje. Nie trawił ich. W sumie tak samo, jak i ja.
- Nic takiego. Skończyłem po prostu szybciej lekcje i przyszedłem do was.
- Aha. - spojrzałem na brązowowłosego, który stanął obok mnie i parsknąłem śmiechem. Brązowooki stał spokojnie, przysłuchując się naszej rozmowie w samych błękitnych gaciach.
- No co? - burknął i też się zaśmiał, widząc mój wzrok.
- Nic, zbieraj dupę, bo zaraz mam autobus odjedzie.
- Jedźcie beze mnie. Mam coś ważnego do załatwienia. - odpowiedział ze znaczącym wzrokiem. Skinąłem głową ze zrozumieniem.
Kolejna misja od organizacji.
Skinąłem głową i wyszedłem z Aleksem.
Pod bramą szkoły zobaczyłem czarny samochód, a gdy poznałem chłopaka o niego opartego, gwałtownie wstrzymałem na chwilę oddech i aż przystanąłem jak słup soli.
- Co on tu robi? - szepnąłem zdezorientowany, a rudowłosy złapał mnie za ramię zaskoczony moim zachowaniem.
- Co... - zaczął coś mówić, ale już go nie słuchałam, tylko ruszyłem do wampira, któremu uniosły się kąciki ust w imitacji uśmiechu, gdy zorientował się, że go zauważyłem.
Parę kroków, jedna prawie wywrotka przez wystającą płytkę chodnika i już byłem przy nim, posyłając mu zszokowane spojrzenie.
- Damian, co ty tu do diabła robisz? - syknąłem.
- Mój ojciec ma pewne podejrzenia, chciał się z tobą spotkać. I jak to powiedział... "Zapakuj go w samochód, nawet gdyby się opierał." - parsknął pod nosem i spojrzał na stojącego za mną kompletnie zbitego z tropu Borutę. Zmarszczył brwi w wyraźnym pytaniu i przeniósł wzrok ponownie na mnie. - A to kto?
- To jest Aleks, mój przyjaciel.
Dracula uniósł brew, wkładając dłonie do kieszeni jeansów.
- Łowca?
- Tak. - odpowiedział tamten bez zawahania w głosie, mimo że widziałem, jak drżą mu delikatnie ręce z przerażenia, bo raczej nie było to spowodowane zimnem, zważywszy na późny maj.
Czyżby wciąż...Czyżby wciąż się bał?
Co on musiał tam widzieć, że ma tak wielką traumę do wampirów?
Od kiedy stamtąd wrócił, Julian mówi, że chłopak nie przyjmuje od swojego informatora żadnych misji związanych z tym gatunkiem.
Mam nadzieję, że kiedyś mu to przejdzie...
Przeczesałem blond grzywkę i spojrzałem w fiołkowe ślepia bestii.
- Dobrze, jedźmy. - Wskazałem na samochód, który po chwili obszedłem, by dostać się do miejsca pasażera.
Kuczowłosy skinął mi głową i z prawie niewidocznym uśmiechem wskazał na drzwi, samemu siadając miękko na miejscu kierowcy i zatrzaskując mocno drzwiczki.
Aleksander gwałtownie szerzej otworzył oczy i zacisnął mocniej pięść, podbiegając do mnie, w momencie, gdy dotknąłem nagrzanej słońcem klamki.
Najwyraźniej wampir całkiem długo tu już na mnie czekał...
- Jadę z wami.
Skamieniałem na chwilę na te słowa, ale zaraz prędko pokręciłem głową.
- Nie, nie zgadzam się. Zostajesz. - powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Chłopak otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale natychmiast mu przerwałem.
- Zastanów się dobrze. Aleks, wiem, że się boisz wampirów. - szepnąłem tym razem delikatnie, tak by tylko on usłyszał, łapiąc go za przegub dłoni, nieznacznie go ściskając. - Nie wytrzymałbyś w ich domu. Gdybym rozmawiał, pewnie musiałbym cię zostawić samego, a widzę, jak reagujesz tylko na Damiana. - Potrząsnąłem jego ręką, patrząc mu głęboko w smutne, migdałowe oczy.
- Jesteś moim przyjacielem. Zależy mi na tobie, więc nie chcę, byś jechał ze mną w to miejsce. Wracaj do Sebastiana. Spędź z nim trochę czasu.
Ostatnio narzekał mi przez telefon, że coraz rzadziej się widujecie.
Rudowłosy zamknął oczy i z głośnym sykiem wypuścił powietrze, skinął mi głową zrezygnowany.
- Może masz rację. Uważaj na siebie. - Uśmiechnął się smutno kącikiem ust, poczochrał mi włosy, tworząc z nich kompletną szopę i odszedł wolno, poprawiając zsuwający się mu z ramion już wiekowy, bo trzyletni plecak.
Dopiero teraz otworzyłem pojazd i usiadłem na miękki, skórzany fotel obok Tepesha.
Jasne oczy zwrócone były w moją stronę, a ich właściciel patrzył na mnie uważnie z dziwną miną.
- No co? - fuknąłem, marszcząc brwi, kontynuując zapinanie tych opornych pasów, które jak na złość zacięły się i nie chciały wysunąć, choćbym nie wiadomo jak się starał.
- Jesteś dobrym przyjacielem. - odpowiedział i odpalił płynnie samochodów, mocno wciskając pedał gazu. Poleciałem w tył, ale udało mi się w końcu dopiąć pas. Na moje nieszczęście zaczął wpijać mi się w szyję.
Nie cierpię pasów!
Odwróciłem się w stronę Damiana, nie wierząc w to, co usłyszałem.
- Podsłuchiwałeś! - rzuciłem oskarżycielsko, ciskając w niego gromy oczami.
Wampir na mnie nawet nie spojrzał, tylko roześmiał się w głos.
....
Po pół godziny dojechaliśmy pod stary dworek stojący pod lasem. Mimo że willenka ewidentnie była już stara, to ktoś ją solidnie odremontował.
Spoglądałem na nią spokojnie, aż zatrzymałem wzrok w jedynym otwartym oknie, stając na miękkiej trawie.
Zmrużyłem oczy i nagle w tamtym pomieszczeniu mignął mi błyskawicznie cień.
Delikatny dreszcz przeszedł mi po plecach, a ja zahamowałem z trudem odruch sięgnięcia do mojego paska w poszukiwaniu broni. Nóż na szczęście albo nieszczęście znajdował się od rana w plecaku.
Wampir spojrzał na mnie uważnie. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale pokręciłem głową, że wszystko jest w porządku.
W końcu nic nie może mi się tu stać, prawda?
Czarnowłosy w paru krokach stał na deskach jasnej werandy, kiwając na mnie zachęcająco głową.
Z ociąganiem ruszyłem w jego stronę po żwirowej ścieżce. Ostrożnie postawiłem stopę na pierwszym schodku, który jęknął przeciągle pod moim ciężarem. Kolejne przemierzyłem już szybciej, stając na wiekowych deskach obok wyższego chłopaka.
Tepesh pachnął prawie czarne drzwi, ukazując ciemny korytarz.
Całkowita różnica między prawie białą werandą...
- Zapraszam. - Skinął mi ręką prawie teatralnym gestem.
A może szlacheckim, patrząc na wiek jego ojca.
Parsknąłem pod nosem rozbawiony, ale wszedłem do budynku.
Światło w korytarzu było znikome, przez co pomieszczenie zyskiwało trochę mroczny klimat.
Rozejrzałem się ciekawsko dookoła.
Ogólnie było tu... minimalistycznie.
Ciemne deski podłogi, czarny, drewniany wieszak na ścianie, prawie niewidoczne drzwi po prawej stronie, szara, miękka, ale wąska pufa pod ścianą. Dalej było już tylko przejście do kolejnego pomieszczenia.
Damian pewnym krokiem ruszył dalej, a ja nie mając tak średnio wyjścia, poczłapałem za nim.
Ten pokój okazał się naprawdę ogromnym salonem w kolorach delikatnego beżu.
Tu było znacznie jaśniej. Cztery wielkie okna z niezwykłą ilością kwiatów na parapetach wpuszczały naprawdę wiele światła.
Na środku leżał włochaty, biały dywan, a na nim czarna, naprawdę wielka, skórzana kanapa i takie same trzy fotele. Między nimi stał niski szklany stolik kawowy. Ogromny telewizor widział na ścianie tuż naprzeciwko sofy. Przełknąłem głośno ślinę, widząc pod nim jasny, ogromny kominek, w którym trzaskały płomienie mimo ciepła bijącego na zewnątrz.
Dreszcz przeskoczył mi po ciele, wywołując ciarki.
Prędko odwróciłem wzrok od płomienia i zauważyłem duże, znacznie większe od normalnych drzwi przejście oraz wysokie, spiralne schody prowadzące na górę.
Zaskoczyła mnie naprawdę spora kolekcja obrazów na ścianach, lecz nie dane mi było się im przyjrzeć, bo wysoki pisk uderzył w moje uszy, a niziutka dziewczyna zmaterializowała się tuż przed moimi nosem.
Ledwo powstrzymałem krzyk, odskakując parę kroków w tył. Duże zielone oczy otaksowały mnie zachłannie, by zaraz ich właścicielka wyszczerzyła się niezwykle szeroko.
- Wiktoria, to nie rozsądne zaskakiwać wyszkolonego łowcę. - Kolejny głos doszedł od strony jednego z foteli. Od razu zwróciłem tam wzrok. Zza mebla wyłoniła się dokładna kopia wampirzycy przede mną. Ale ta wydawała się inna. Mniej żywiołowa. Delikatnie, wręcz bezszelestnie do nas podeszła, także mnie lustrując. Czułem się...źle obserwowany przez trzy pary oczu. Oczu drapieżników.
- Oj bez przesady. Nic się przecież nie stało. - jęknęła ta pierwsza, obchodząc mnie dookoła.
Moje wszystkie mięśnie spięły się już na wstępie, przez co stałem trochę jakbym miał kija, nie powiem gdzie.
Damian tylko westchnął głośno, widząc poczynania dziewcząt i spojrzał na mnie o dziwo przepraszająco.
- Wybacz moim siostrom, one tak zawsze. Nie musisz się tak spinać. - zaśmiał się, widząc moją postawę.
- Ha, łatwo ci powiedzieć. - syknąłem, ale starałem się rozluźnić mimo instynktu, który kazał mi uciekać, gdzie pieprz rośnie.
- Przepraszamy, źle zaczęłyśmy. - Skupiłem się na szatynce w błękitnej, lekkiej sukience. Zielone oczy miały łagodny, spokojny wyraz, nie tak rozbiegany i roziskrzony jak jej bliźniaczki. - Jestem Gracja, a to jak już pewnie usłyszałeś, Wiktoria.
Obie uśmiechnęły się szeroko. Moje kąciki ust także nieznacznie się podniosły.
Ich radość na ślicznych buziach była strasznie zaraźliwa.
- A ja Michał.
Ponownie moje serce zabiło szybciej, słysząc tym razem mocny, ale wesoły, męski głos od strony najpewniej kuchni.
W progu stał wysoki, brązowowłosy chłopak w białej koszuli i ciemnych jeansach. Szare oczy lśniły wesoło, a na twarzy o mocnych rysach tak podobnych do tych Damiana gościł zawadiacki uśmieszek.
Czy tylko mi się wydaje, że w porównaniu do nich czarnowłosy jest taki trochę bardziej... oschły?
- Em, cześć. Jestem Fabian. - mruknąłem cicho w jego stronę, a zarazem do bliźniaczek.
- Zastanawiałam się, ile czasu zajmie aż go tutaj przyprowadzisz. Szybko poszło. - Z ust Wiktorii wyrwał się cichy chichot, gdy patrzyła znacząco na fioletowookiego, opierając się głową i ramieniem o moje barki, nieźle się przy tym gimnastykując, mimo że nie byłem wysoki.
Znowu mimo usilnych chęci spiąłem się nieznacznie.
Dziewczyna to wyczuła, ale na szczęście nic nie powiedziała.
- Miło cię poznać cukiereczku. - parsknęła, a ja skrzywiłem się jak po zjedzeniu cytryny.
- Wika, widać, że takie ksywki mu się nie podobają. - Szarooki spojrzał na mnie jeszcze raz uważnie i zapytał.- Ile ty właściwie masz lat?
Otworzyłem zaskoczony szerzej oczy.
No tego pytania to się nie spodziewałem.
- Em... Za trzy tygodnie kończę osiemnastkę. - odparłem cicho, poprawiając lepiej spadający plecak.
- Taki młody, a już tak ważna misja? - Gracja uniosła pytająco brew do góry.
Gdyby to było jeszcze coś nowego. - sarknąłem w myślach.
Już chciałem odpowiedzieć, ale poczułem czyjś nieznaczny dotyk na nadgarstku. Czym prędzej tam spojrzałem, chcąc już odruchowo wyrwać kończynę, ale jak szybko dłoń Damiana się tam znalazła, tak szybko zniknęła.
- Dobra harpie, koniec przesłuchania. Gdzie jest ojciec? - spytał, rozglądając się po rodzeństwie.
Ciekawe czy biologicznym, czy przybranym z przemiany...
Chociaż, patrząc na te rysy twarzy... Zdecydowanie biologicznym.
- Jak to gdzie? - Jego brat przewrócił oczami i wskazał palcem na wyższe piętro. - Zgaduj.
- No tak. - westchnął ciężko czarnowłosy, zatrzymując spojrzenie na mnie. - Fabian, pójdziesz teraz na górę i wejdziesz do pomieszczenia trzecie drzwi od schodów na prawo, w porządku? Ja zaraz przyjdę. Zrobię herbatę, czy coś.
Wzruszyłem uwolnionymi już przez wampirzyce ramionami i skinąłem mu ugodowo głową na zgodę.
Skinąłem głową jego rodzeństwu i wbiegłem po schodach, nawet się nie oglądając. Z każdym krokiem po ciemnych deskach myślałem, że się wywalę i wpadnę do tych cholernych dziur między schodkami.
Zawsze miałem do takich schodów awersje... Może to dlatego, że mojej siostrze, gdy miała osiem lat, omsknęła się tam noga?
Gdy stanąłem w kolejnym beżowym korytarzu, z którego wychodziło pięcioro drzwi. Podszedłem do tych, o których mówił mi fioletowooki i nacisnąłem w delikatnym wahaniem złotą klamkę.
Tym razem wlazłem do jasnego pokoju z naprawdę wielkim oknem wychodzącym na las.
Obok okna stała dziwna palma i ogromna paproć.
Na środku pokoju na białym dywanie stał czarny stoliczek z porzuconą na nim książką, kremowa dwuosobowa kanapa z brązowymi poduszeczkami i dwa fotele o tym samym kolorze co sofa. Tutaj także było naprawdę dużo obrazów i stojący zegar z wahadłem.
Ale nie to najbardziej przyciągało moje spojrzenie, tylko piękny, zadbany, czarny instrument, stojący w dużej odległości między kanapą a fotelem. Nie mogąc się powstrzymać, podszedłem do niego powoli. Ostrożnie dotknąłem lewą ręką połyskującego drewna, a drugą z lubością pogładziłem białe klawisze. Serce łopotało mi jak spłoszony ptak z każdym dotykiem fortepianu.
Tyle wspomnień...
- Dzień dobry.
Z melancholijny wyrwał mnie gwałtownie męski, mocny głos. Odskoczyłem od instrumentu jak poparzony, odwracając się w stronę starego wampira, który stał, opierając się o framugę drzwi, których wcześniej nie zauważyłem.
- D-dzień dobry.- szepnąłem, jąkając się na początku. Poczułem także delikatne pieczenie policzków. Spuściłem głowę, by tego nie zobaczył.
- Nie musisz się bać. - Zaśmiał się mrukliwie, ale gdy spojrzał na fortepian za moimi plecami, w jego oczach mignął smutek. - Już dawno nikt na nim nie grał. - westchnął.
- Nie wygląda na zaniedbany. - wyrwało mi się z zaskoczenia.
Czarnowłosy skinął głową, zgadzając się ze mną.
- Dbam o niego, jak tylko mogę od śmierci żony. Nikt z mojej rodziny poza nią nie odczuwał chęci nauki gry na nim. - Z jego głosu pobrzmiewał taki smutek, jakby jego ukochana nie zmarła lata temu, tylko wczoraj.
Nie widziałem w nim w tej chwili legendarnego, potężnego wampira i księcia, tylko zwykłego, smutnego faceta, który cierpi po śmierci żony.
W głębi serca poczułem współczucie.
Wiem, jak to boli gwałtownie utracić osobę bliską swojemu sercu...
- Ale dobrze, koniec depresji! - Klasnął w dłonie i przywołał na swoje usta szeroki uśmiech. - Widziałem twój wzrok...- zaczął powoli. - Grasz?
Wstrzymałem na chwilę oddech, ale go szybko wypuściłem, uśmiechając się nieznacznie, prawie nieśmiało.
- Grałem. - odparłem, ponownie podchodząc do instrumentu, gładząc go opuszkami palców. - To aż tak widać? - Zaśmiałem się pod nosem, patrząc pewniej w czerwone oczy Tepesha.
- W twoich oczach widać tęsknotę i miłość... Miłość do gry. - Podszedł bliżej i z niezwykłą gracją usiadł na fotel, poprawiając kołnierz białej koszuli. - Do odgadnięcia takich uczuć nie muszę czytać w myślach. Dlaczego przestałeś grać?
W moją świadomość uderzyły wszystkie wspomnienia. Zacisnąłem mocno powieki, starając się odgonić napływające obrazy z tamtej nocy. Otrząsnąłem się z otępienia, ale to nigdy nie zniknie z mojej świadomości. Czegoś takiego nie można zapomnieć.
Jeszcze raz spojrzałem na instrument i zobaczyłem na nim pożółkłą już przez czas kartkę z tak bardzo znajomymi mi nutami. Nim się zorientowałem, zacząłem ze smutnym uśmiechem grać pierwsze dźwięki utworu bliskiemu mojemu sercu.
✽Damian✽
Zalałem saszetki wrzątkiem i włożyłem je na tackę, po chwili namysłu wziąłem jeszcze mały pusty talerzyk, drugi z plastrami cytryny i cukiernice. Podniosłem ostrożnie wypełnioną po brzegi tacę i już miałem wychodzić z kuchni, ale o mało co nie zderzyłem się z bratem.
Na szczęście zwinnie uskoczyłem, ratując się przed dodatkową pracą z mopem.
Michał uniósł brew i skrzyżował ręce na piersi, patrząc znacząco na rzeczy w moich rękach.
- Damiś, a ty co, podwieczorek robisz? - parsknął wesoło, podbierając zgrabnym ruchem plaster cytryny i wsadzając go sobie do ust.
Westchnąłem, wywracając oczami.
- Po prostu kompletnie nie wiem, jaką on pije herbatę, a ojciec wiesz, że jest cholernie wymagający.
- Dobra, dobra.-mruknął, cmoktając kwaśny owoc.
Nie słuchałem już go, tylko wbiegłem prędko na pierwsze stopnie prowadzące na górę. Przy odpowiednich drzwiach znalazłem się w mniej niż minutę.
Już miałem otwierać drzwi łokciem, gdy usłyszałem muzykę...
Nie, to nie była zwykła muzyka.
Poczułem dziwne ukłucie w sercu i suchość w gardle, gdy rozpoznałem, na czym ta melodia była grana.
To było tak bardzo przez nas zapomniane brzmienie fortepianu.
Stałem tak osłupiały, przysłuchując się tak bliskiej mi sonacie z gulą w gardle. Zamknąłem oczy i ciężko oparłem czoło o zimną powierzchnię drzwi, wschłuchując się w ciche, delikatne jak skrzydła motyla dźwięki wypełniające zapewne cały pokój melancholią utworu Beethovena.
Każde dotknięcie klawiszy wzbudzało we mnie nostalgię, a co najważniejsze, tęsknotę za matką.
Poczułem, jakby coś ścisnęło mi gardło, gdy mój umysł przywołał jej obraz i wspomnienia z dzieciństwa. Kiedyś, może to zabrzmieć śmiesznie, jestem przecież silnym wampirem, jak byłem mały, panicznie bałem się burzy. Zawsze wtedy przychodziłem do niej bez względu na porę, a ona brała mnie do tego pokoju, sadzała na kanapę i oplatała puchatym kocem, a sama siadała przez fortepianem, grając Sonatę Księżycową dopóki spokojnie nie zasnąłem. Jej gra zawsze uspokajała całą rodzinę, a gdy ojciec jeszcze przygrywał jej skrzypcami czy wiolonczelą nie odstępowaliśmy ich na długie godziny.
Tylko... Kto teraz gra?
Przecież jest tam tylko Vlad i...
Otworzyłem szeroko oczy i bez wahania już tym razem pchnąłem drzwi. Od razu rzuciłem wzrokiem na instrument potwierdzając swoją tezę.
Blondyn z niezwykłą lekkością przesuwał zgrabne, długie palce po klawiszach.
Jego twarz zdobiło błogie szczęście, a błyszczące oczy co jakiś czas przymykały się, jakby chłopak chciał bezgranicznie skupić się na muzyce. Wydawało mi się, że gdzieś widziałem już taki wyraz podczas gry. Mama miała taki sam.
Oboje wkładali w utwory całe swoje uczucia od bezgranicznego szczęścia do strasznego bólu.
Ten utwór zdawał się bardziej sentymentalny, jeszcze smutniejszy i jakby odległy.
Młody łowca wyglądał, jakby grał nękany wspomnieniami i to raczej nie tymi dobrymi. Tylko czasem na jego usta zdobił nieśmiały uśmiech, a w melodii pobrzmiewały trochę weselsze, prawie nieśmiałe nuty.
Ojciec siedział z uśmiechem na fotelu, wpatrując się w niego urzeczony.
Nie dziwię mu się.
Ten chłopak zaczyna mnie coraz bardziej fascynować.
Ruszyłem cichym krokiem do stolika i wtedy czerwone tęczówki zwróciły się na mnie.
- No, to teraz jesteśmy w komplecie. - Klasnął energetycznie w dłonie, przez co młody pianista odskoczył wręcz od instrumentu z dziwną miną i uroczym rumieńcem na policzkach, który tak jak szybko się pojawił, tak szybko też zniknął. Helsing od razu zmienił swoje miejsce, siadając na kanapie wciąż trochę zmieszany.
- Dobrze, zacznijmy od czegoś łatwiejszego na początek. - zaczął Vlad, wkładając do swojej filiżanki już czwartą kostkę cukru. - Widujecie się z moim synem już kolejny tydzień, ale nie widać postępów. - Energicznie mieszał swoją herbatę łyżeczką. - Co już wiecie? - Wyciągnął gwałtownie sztuciec, oblewając mnie brązowym płynem.
Warknąłem pod nosem.
- Nic takiego, co dużo by wnosiło do tej sprawy.-westchnąłem.
- Jak to?
- Z każdym dniem jest coraz gorzej. - zaczął niepewnie blondyn, trochę jak zauważyłem, za mocno ściskając ucho swojego kubka. - Ataki są przeprowadzane codziennie. Jak najdalej od instytutów, byśmy nie zdążyli zainterweniować. Przez ten tydzień straciliśmy ponad setkę ludzi. Mój ojciec na gwałt szuka nowych łowców do organizacji i sojuszników. - Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, roztrzepując jeszcze bardziej swoje jasne włosy. - Od wczoraj przejąłem trzy wiadomości od innych państw. Telefony u naszych informatyków wręcz się urywają. Całą Europę ogarnia panika. Wszędzie jest tak samo źle, jak w Polsce. Staramy się znaleźć jak najwięcej sojuszników. Jedynym pewnym jest Japonia. Tamtejsze instytuty są zarządzane przez ród, który jest połączony krwią z moim. Z obiema Amerykami będzie ciężko. Nie mają, jak Pan wie, głównego rządzącego. To tylko rodzinne klany łowieckie. Afryka ma teraz też własne problemy, stwierdziła, że ona się w to mieszać nie będzie. - W jego głosie usłyszałem jawny gniew. - Inne kraje Azji są niepewne. Australia skłania się ku nam. - mówił to wszystko prawie na jednym wdechu.
Może widziałem go prawie codziennie od dłuższego czasu, to nie zdawałem sobie sprawy, że od naszego poprzedniego spotkaniu dwa dni temu tak bardzo się wszystko pogorszy.
- Chyba nie mówisz wszystkiego... - Ojciec zmarszczył brwi, prawie przeszywając czerwonymi oczami Fabiana, który pod tym wzrokiem odrobinkę zmalał i opuścił głowę.
- Prawda. Jest coś, co mnie niepokoi. - Podniósł na nas spojrzenie, delikatnie przygryzając dolną wargę. Na chwilę się na to zapatrzyłem, ale zaraz
ponownie słuchałem chłopaka.
- Jedynym państwem w Europie, w którym nie doszło do ataków wampirów jest... Watykan.
Usłyszałem cichy syk spomiędzy ust ojca i jego palec rytmicznie uderzający w poręcz fotela.
- Jakim cudem? Przecież to pierwsze miejsce, w które powinni uderzyć. Atak na papieża i tamto miejsce wprowadziłby ludzi w popłoch, a łowcy straciliby pomoc kościołów na dłuższy czas. Poza tym to papież powołał do walki twoją rodzinę. - Czerwonooki aż podniósł się z miękkiego mebla i zaczął się przechadzać energicznie po pokoju.
- Zgadza się. Dlatego to jest tak niepokojące. Rzym także nie może skontaktować się z biurem papieskim. Wciąż zostają zbyci. Wszyscy sądzą, że wampiry przejęły to miasto. - Helsing przetarł swoje oczy widocznie zmęczony. Mimo to wciąż z mocą kontynuował konwersację.
Już pod szkołą wyglądał na padniętego, mimo że dobrze to ukrywał. Pod jego niezwykłymi oczami widniały olbrzymie, ciemne sińce. Widocznie nastolatek musiał mieć w nocy zlecenie albo siedział nad tymi informacjami. Wszystkie instytuty nie mają teraz chwili wytchnienia, a on ma jeszcze szkołę.
Naprawdę podziwiam tego chłopaka. Ciężko podzielić swoje życie w ten sposób. Może w tym ludzkim, kruchym ciele kryje się więcej siły, niż się tego spodziewałem... Fabian jest...interesujący.
Znamy się z trzy tygodnie, a on wciąż zakłada nowe maski.
Podobno ludzie mają trzy twarze. Pierwszą pokazują światu, drugą swoim najbliższym, a trzecia jest tą prawdziwą. Prawdziwym odbiciem naszego serca.
Teraz widzę pierwszą, lecz jego gra, choć na chwilę ukazała nam tą prawdziwą i szczerze, chciałbym ją zobaczyć jeszcze nie raz.
- To naprawdę zastanawiające. - westchnął ojciec, siorbiąc napar. - Ale zebraliśmy się tu nie tylko dla tego.
- Miał Pan podejrzenia. - mruknął cicho łowca niezwykle poważnie jak na swój wiek. - To może dać choć jakiś trop dla tej sprawy. Teraz jesteśmy prawie bezsilni, potrzebujemy czegokolwiek, więc słucham uważnie.
Starszy wampir tylko westchnął mocno, ponownie opadając na fotel.
- Zapewne jesteś świadomy tego, jak powstały wampiry. - Kontynuował, gdy chłopak skinął uważnie głową. - Jesteśmy bliskimi kuzynami bezkostów, zmor i wąpierzy. Jakimś cudem za pomocą jednego potężnego demona z któryś z tych ras wyewoluowała ta nasza. Powstał tylko jeden osobnik, który po setkach lat swojej samotnej egzystencji postanowił stworzyć sobie podobnych. Powstała piątka, ale ich twórca zginął. Dwa wampiry powstały w Rumunii, jeden w Rosji, Hiszpanii oraz Włoszech. Jednym z nich jestem ja. - Ostatnie zdanie powiedział trochę ciszej. - Dwie z wampirzyc już nie żyją. Zginęły wieki temu jeszcze przed pierwszymi krucjatami. Zostali prócz mnie jeszcze tylko dwaj mężczyźni. Carol Dimitriu i Nikolaj Nita.
Obaj dali się ponieść żądzy krwi, co mi się nie spodobało. Mówili, że ludzie to zwykłe, nic nieznaczące bydło i powinni się ukorzyć przed nami. Tworzyli wampiry setkami. Mówiłem, żeby się opanowali. Wykpili mnie. Tamtego dnia zginęła moja ludzka partnerka. Po latach masowych mordów ludzi papież wezwał Abrahama Helsinga, by powołał do życia organizacje, by nas tępić. Lata zajęła krwawa wojna. Zwycięstwo poniósł twój przodek, chłopcze. Na nieszczęście Carol i Nikolaj zniknęli bez śladu. Czuję, że oni wciąż żyją i mają motyw do zemsty. Zemsty za zniszczony plan. Zemsty na mojej rodzinie i na łowcach.
- To mogłoby być prawdopodobne. - zabrałem w końcu głos. - Fabian, kojarzysz te wampiry? - Spojrzałem w jego niezwykłe oczy, które otworzyły się gwałtownie szerzej, na imię ich właściciela.
Czyżby był tak wykończony, że zasypiał w domu obcych osób...? Ba! Wampirów!
Raczej jego instynkt łowcy nie mógłby mu na to pozwolić. A tu proszę...
Nawet jego serce biło spokojnym, jednostajnym rytmem przez większość czasu. Nawet jak na wzburzenie zebranymi informacjami.
- Tylko z książek. Nigdy nie spotkałem się z raportami o nich. - Pokręcił szybko głową.
- Dobrze, następnym razem przekopiemy informacje o nich. - Wstałem niespiesznie z fotela, dokładając trzymane w ręku naczynie na stolik i spojrzałem w oczy swojego rodziciela.- Wybacz, ojcze, ale Fabian jest już chyba zmęczony. - Chłopak już chciał zaprzeczyć, ale nie zwracałem na niego najmniejszej uwagi. - Chyba powinienem odwieźć już go do domu. - Podszedłem do niego, wyciągając rękę, by pomóc mu wstać, ale nastolatek obrzucił ją nieco sceptycznym wzrokiem i podniósł się sam.
Skinął tylko mojemu ojcu głową, szepcząc grzecznie "Do widzenia" i ruszył w kierunku drzwi, za którymi szybko zniknął.
Parsknąłem pod nosem na jego zachowanie, ale nic nie powiedziałem.
Nie chciał pomocy, to trudno.
Wzruszyłem ramionami, podążając za nim bez słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro