Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❦Co tu robisz?❦

Stanąłem jak słup soli i spojrzałem na osobę przede mną.
Czarnowłosy przeniósł na mnie swoje spojrzenie.

- Co tu robisz?- zapytałem cicho, wybudzając się z szoku.
- Mamy ze sobą współpracować, prawda? A to miejsce ma, z tego, co wiem, najlepszą bazę danych.-odpowiedział, mierząc mnie spokojnie wzrokiem.
Dziwnie spokojnie.
- Na jakiej podstawie sądzisz, że wpuszczę wampira do siedziby łowców mimo naszej umowy?- prychnąłem, starając się zabrzmieć groźnie i założyłem ręce na piersi.
Usłyszałem od jego strony ciche parsknięcie. Po chwili zniknął mi z oczu.

Gdzie on jest?
Spanikowałem, co nie często mi się zdarza i zacząłem się rozglądać na wszystkie strony, lecz nigdzie go nie było.
Mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło niemiłosiernie dudnić w piersi.
Muszę go znaleźć! Jeśli jednak zechce mu się mnie zaatakować mimo zakazu, to mam przewalone! Jestem tu całkowicie odsłonięty i bezbronny. Raczej nie sądzę, aby reszta łowców zbiegła tu w porę.
Cholera!
Dlaczego nie wziąłem żadnej broni!?

Poczułem czyiś wzrok i obecność za sobą. Już miałem odskoczyć i się obrócić, lecz zostałem złapany w pasie w mocnym uścisku bladych dłoni.
- Nie stresuj się, malutki.- szepnął głębokim głosem, owiewając moje ucho ciepłym powietrzem.
Sparaliżowało mnie, lecz na szczęście zachowałem resztki instynktu samozachowawczego i zacząłem się szamotać.
Wampir tylko prychnął z irytacji na moje poczynania, puszczając mnie. Od razu to wykorzystałem i odbiegłem od niego na w miarę bezpieczną odległość. Jeśli tak w ogóle istnieje.

- Uspokój się młody. Nie zrobię ci krzywdy. Nie mam takiego zamiaru. Tylko się z tobą droczę. Chciałem zobaczyć twoją reakcję.
- Na jakiej podstawie mam ci uwierzyć? Równie dobrze mógłbyś złamać umowę naszych rodziców.- skwitowałem i zacząłem cofać się w kierunku wejścia do budynku.
Fioletowooki prychnął i szybko mnie dogonił, stając tuż przede mną.
- Uspokój się. Zaczęła mnie nużyć już ta zabawa. Wiem, że nie jesteś przyzwyczajony obcować z wampirami, ale bez przesady. - stwierdził i złapał mnie dziwnie delikatnie za nadgarstek.
Mimo chłodu jego dłoni, każdy dotyk jego palców dziwnie parzył.
- Przestań grać opanowanego łowcę, bo to ci nie wychodzi. Twoje serce bije bardzo mocno i łatwo mogę je usłyszeć.- przełknąłem głośno ślinę i wyprostowałem się jak struna.
Kurwa.
- Spokojnie.-zaśmiał się i mnie puścił.

Tym razem nie odbiegłem i spojrzałem na niego pewniej.
I tak by mnie dogonił.

- Czego chcesz się dowiedzieć?-zapytałem, zerkając w te fioletowe oczy.
-Wszystkiego, co na razie wiecie.-odpowiedział, przekrzywiając w prawo głowę.
-Chodź!- rozkazałem (Ha! Rozkazałem mu!) i ruszyłem w kierunku ukrytego wejścia do katakumb.

Musiałem się co jakiś czas odwracać, by upewnić się, że wampir podąża za mną.
Czy on musi chodzić tak cicho?
Na szczęście szedł spokojnie z rękami i kieszeniach. Wzrok cały czas wbijał we mnie.
Było to bardzo...krępujące.
Obszedłem biurowiec i stanąłem na tyłach budynku. A dokładniej, przy pustej ceglanej ścianie.

No, to teraz robimy trik z Harry'ego Pottera!

Spojrzałem na jedną cegiełkę, która znajdowała się idealnie naprzeciwko moich oczu.
Wyciągnąłem do niej rękę i dotknąłem jej chropowatej i zimnej powierzchni. Wymacałem na niej malutki, prawie niewidoczny guziczek. Delikatnie go wcisnąłem i mały fragment cegiełki się odsunął, ukazując małe wejście na klucz.

Przez całą tę czynność czułem, jak wampir prawie mi wywierca dziurę w plecach.
To nie było zbyt przyjemne uczucie.

Złapałem za zimne srebro, wiszące na mojej szyi i ściągnąłem przez głowę krzyżyk. Włożyłem go w otwór i lekko przekręciłem.
Gdy w ścianie zaczęło chrobotać, wyjąłem go i z powrotem zawiesiłem na swoje miejsce.
Ściana powoli zaczęła się przesuwać, ukazując przejście.

No i super. Opyla się być synkiem szefa, bo byle kto tego klucza nie dostaje. Mają go tylko Cienie...no i ja oczywiście. Hehehe.

Pewnie ruszyłem schodami w dół, a za mną wszedł Damian.
Już raz tu był, więc niech nie robi mi zbędnych problemów.
Powoli weszliśmy na środek katakumb i niespiesznie z rękami w kieszeniach moich zacnych, szarych dresów podążyłem do mojej znienawidzonej windy.

- Pijawko, pozwolisz chyba, że najpierw się przebiorę.-zapytałem, a raczej stwierdziłem przesłodzonym głosem.
- Po pierwsze, nie nazywaj mnie Pijawką.-warknął gardłowo.- A po drugie, tak przebierz się, jeśli chcesz.
- Wielce dziękuję za pozwolenie.-prychnąłem i wcisnąłem guzik windy, by po chwili zrobić to znowu, tylko że z numerkiem zbrojowni.

Czarnowłosy stał obok mnie w tej małej klitce tak sztywno, jakby mu ktoś kij do dupy wsadził.
Co, uszy bolą? Za duży zgrzyt windy?
Co chwilę przenosił swój wzrok w inne miejsce, bardzo często i długo zatrzymując go na mnie.
A ja co?
Stałem z założonymi rękami i patrzyłem się jak idiota w wyświetlacz pięter.
Gdy znaleźliśmy się na odpowiednim, prawie podskoczyłem z radości.

Drzwi widny otworzył się ze zgrzytem na który wampir obok mnie się skrzywił.
Dobrze ci tak!-pomyślałem perfidnie i prawie radośnie wybiegłem z tej puszki.
Doskoczyłem od razu do drzwi zbrojowni i je pchnąłem.
Wampir posłał mi zdziwione spojrzenie, unosząc jedną brew do góry.
Zignorowałem ten gest i omiotłem spojrzeniem całe pomieszczenie.

Ani żywej duszy.
A może to i lepiej? Nie muszę się nikomu tłumacz, co tu robi wampir.

Podbiegłem w podskokach do szafki z moim nazwiskiem. Otworzyłem ją i sięgnąłem w głąb szafki wyciągnąć czerwoną koszulkę z długim rękawem.
Kuźwa, jak zwykle jeden rękaw na odwrót!
Pokręciłem zirytowany głową i poprawiłem ubranie, by po chwili je założyć.

Damian

Stanąłem sobie grzecznie i spojrzałem na blondyna, który prawie zanurkował w srebrnej szafce i wyciągnął z niej czerwoną bluzkę.
Na jego twarzy dostrzegłem, że próbuję powstrzymać przekleństwo cisnące się mu na język.

Jest uroczy, jak się denerwuje.
Potrząsnąłem głową.
Czekaj, że co ja powiedziałem, znaczy, pomyślałem?!
Przejechałem dłonią po twarzy, ale nie odwróciłem wzroku od chłopaka.
Gdy ściągnął koszulkę, ukazał mi się całkiem niezły widok. Chłopak był szczupły, ale na pewno nie chudy. Tors blondyna był zarysowany delikatnymi mięśniami.
Z nieukrywanym zainteresowaniem w dalszym ciągu studiowałem ciało młodego łowcy.
Gdy podczas zakładania bluzki dresy lekko się zsunęły, zobaczyłem coś czerwonego i czarnego. Gdy lepiej się temu przyjrzałem, okazało się to być tatuażem, a dokładniej różami. Jednej właśnie czerwonej, a drugiej czarnej.
Udało mi się zobaczyć tylko połowę kwiatów, bo reszta ukryta była za materiałem ubrania.
Westchnąłem z niezadowolenia.
Jego obojczyk także nie pozostał bez małego rysunku. Na nim spoczywał wzór czarnego pióra rozpasającego się na maleńkie ptaki.

Chłopak założył już koszulkę, nie dając mi się bardziej przyjrzeć i ponownie sięgnął do szafki, wyciągając z niej czarne jeansy.

Zmroził mnie jeszcze wzrokiem, więc pospiesznie odwróciłem wzrok, tuszując to, najlepiej jak umiałem.
Może i byłem ciekawy tego chłopaczka, ale lepiej go nie drażnić.
Nie dość, że jestem w siedzibie jego pobratymców, to jeszcze na dodatek w zbrojowni, jak zdążyłem zobaczyć.
Na nieszczęście mój wzrok padł na półkę z czym? Ze święconą wodą!
Zajebiście po prostu!
Może moje zetknięcie się z tą cieczą, nie byłoby zabójcze, to na pewno by mnie spowolniło i zrobiło podatniejszym na rany.
Szczerze, to zawsze zastanawiałem się, skąd łowcy wiedzą o nas tak dużo.
A może by tak wyciągnąć coś o tej organizacji, od Helsinga?
To brzmi jak plan.
Ponownie się obróciłem i tym razem był to solidny arsenał noży ze srebra.
To zły pomysł rozglądać się po tym miejscu.

- Dobra, wąpierz, idziemy.-doszedł mnie głos blondyna. I obróciłem się w jego stronę. Stał już całkiem ubrany i patrzył na mnie wyczekująco.
- Jaki wąpierz? Nie jestem wąpierzem, tylko wampirem!-odparłem oburzony.-Ja rozumiem, że jesteśmy podobni do naszych kuzynów, ale to nie zmienia faktu, że trochę nam ubliżasz w tej chwili.
W odpowiedzi dostałem tylko cichy śmiech.
Spojrzałem na chłopaka zdenerwowany.
- Chciałem tylko sprawdzić twoją reakcję.
Co?
Nie poczekał na moją reakcję, tylko ruszył do wyjścia, chwytając po drodze jeden z leżących na stole pistoletów. Przeładował go nie zwykle sprawnie i wsadził w kaburę przy pasku.
Kiedy on ją założył?

Dość niechętnie ruszyłem za nim.
Jego postawa po wzięciu broni stała się jakby pewniejsza, bardziej dumna. Prychnąłem.
Jak posiadanie broni może tak bardzo zmienić zachowanie człowieka?
Helsing szedł spokojnie w stronę drzwi i na moje szczęście nie skierował się do tej okropnej windy, lecz na oznaczone schody.
Idąc za nim, rozglądałem się na wszystkie możliwe strony.
Szczerze, to jak na razie wśród wystroju nie było nic ciekawego.
Całkowity minimalizm.
Jedyne, co zwróciło moją uwagę, to brak innych łowców tutaj, jakby wszystkich wywiało i został tylko ten jeden przede mną.

Doszliśmy do końca jednych schodków i zobaczyłem liczne korytarzyki z jeszcze większą ilością drzwi z plakietkami.
Ale tutaj blondynek się nie zatrzymał, tylko popędził na kolejne schody, czasami oglądając się, czy na pewno za nim idę.
Minęliśmy kolejne dwa piętra i odetchnąłem z ulgą, widząc, jak nastolatek skręca i wchodzi przez wielkie drzwi z napisem ,,COSP".
Co to za skrót?
Wszedłem za nim i moim oczom ukazał się olbrzymi pokój, a raczej biuro wręcz wypełnione komputerami i siedzącymi przy nich ludźmi. Pierwsze co do mnie doszło po przekroczeniu progu, to duży gwar i mocny, odurzający zapach krwi.
Prawie każdy "pracownik" siedział przy monitorze i wystukiwał coś w komputerze.
Wokół toczyły się także liczne rozmowy i to nie tylko po polsku. Zdołałem wyłapać francuski, rosyjski, niemiecki i jeszcze wiele innych języków z całej Europy, ale i nie tylko.
W pomieszczeniu byli także łowcy w pełnym wyposażeniu bojowym.
Stali i chyba słuchali wskazówek ludzi przy biurkach.
Na szczęście w tym harmiderze nikt nie zwrócił na mnie nawet najmniejszej uwagi.
I całe szczęście, bo już byłbym martwy.
Chyba.

Spojrzałem na towarzyszącego mi łowce, który sprawnie manewrował między biurkami i swoimi współpracownikami, jeśli mogę to tak nazwać. Prędko ruszyłem za nim.
Raczej nie jestem tak głupi, by zostawać tu sam. Z tym dzieciakiem mam immunitet.

Fabian

Ruszyłem szybko w stronę konkretnego biurka i chłopaka przy nim siedzącego. Kątem oka zarejestrowałem, że Tepesh rozglądając się ciekawsko, podąża za mną.
Gdy byłem już przy odpowiednim meblu, uśmiechnąłem się szeroko i chrząknąłem głośno, chcąc zwrócić uwagę chłopaka przy nim, który w tej chwili był zajęty śmianiem się z pewnej dwójki. Przeniosłem wzrok w tamtym kierunku.

Około czterdziestoletni mężczyzna z brązowymi, posiwiałymi włosami i niezwykle błękitnymi oczami darł się na drobnego, czarnowłosego okularnika, który kulił się pod złym spojrzeniem mężczyzny.
- Chuj mnie to obchodzi! Mam w dupie to, kim jesteś! To są do cholery moje jebane papierosy! I wara ci od nich!
Młodszy chłopak w popłochu uciekł do swojego stolika i wyglądał, jakby miał się pod nim schować.
Niebieskooki odpalił papierosa i mocno się nim zaciągnął.
- Z takim ludźmi to będę wypalał dziesięć paczek dziennie.- burknął pod nosem, wypuszczając dym.

Zaśmiałem się cicho i zobaczyłem, jak wampir próbuje nie parsknąć śmiechem. Przeniosłem wzrok na osobę, nad którą stałem. Jego cczy zwróciły się w moją stronę.
- Cześć Fabian.- Blondyn uniósł kąciki ust w górę w nieznacznym uśmiechu.
- Hej Julian. Masz to dla mnie?- zapytałem i poczułem, jak wampir za mną wbija mi uważne spojrzenie w plecy.
- Mam.-odparł lakonicznie i wstał z fotela, by zajrzeć do szafki obok biurka.

Julian Orłowski w żadnym stopniu nie przypominał typowego łowcy. Był raczej chudy, przeciętnie umięśniony i bardzo wysoki. Był raczej typem prawdziwego nerda. Ale za to był moim najlepszym informatorem i technikiem od potworów oraz moim przyjacielem, z którym dwa lata temu po moim przyjeździe kończyłem trening na łowcę.

Jules wyciągnął z półki białą kopertę z moim imieniem i mi ją podał. Wziąłem ją i otworzyłem, przeglądając zawartość. Zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego tylko trzy i pół?
- To nie ja ci przydzielam wypłatę. Skargi i zażalenia składaj do swojego ojca.
Westchnąłem i schowałem papier do kieszeni.
- Lepsze te trzy i pół stówy niż nic.
- Właśnie.-przytaknął i spojrzał na postać za mną, przestając pykać coś w kompie.- Kto to jest? Czemu tu jest wampir?
- Twój szef ci nie powiedział?-odpowiedziałem pytaniem na pytanie, wskazując nałogowego palacza zwanego Cezarym Supko, który popalał już kolejnego papierosa i nerwowo zaczął stukać paczkę.
Po chwili krzyknął na cały pokój.
- Czy ktoś może pójść mi po nową paczkę papierosów?!
Tym razem nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Przestałem się chichrać, gdy Supko posłał mi mrożące spojrzenie. Pośpiesznie odwróciłem wzrok.
- Widzisz, czym on się interesuje.- sarknął blondyn i zobaczył coś na kompie, po czym wytrzeszczył oczy.- A to zapijaczona świnia! Maila nam wszystkim wysłał! Zastrzelę siebie albo jego.- jęknął i wskazał palcem na czarnowłosego tym razem obok mnie.
Kiedy on do mnie podpełzł?
- Rozumiem, że to jest Damian Tepesh?
- Zgadza się.- mruknął właściciel imienia.
- Ok. Masz immunitet, żeby tu być.-Ponownie zerknął na monitor.- Fabian, dostałeś ode mnie wiadomość?
- Co ty tak ni z gruchy, ni z pietruchy pytasz?-prychnąłem.- Nie, nie dostałem, a co?
- Pamiętasz akcję z duchem od proboszcza Lucjana?
- Tak. Coś nie tak? Osłony puściły?-zapytałem, mimo wszystko denerwując się o kapłana.
Miałem się tym zająć jutro.
- Okazał się, że to jednak nie duchy.-odpowiedział mi młody informatyk.- To demony niższej klasy, ale ty na nie polować nie pójdziesz. Jest ich za dużo, abyś sam z księżulkiem dał radę się z tym uporać.
- Kogo wysyłacie?-zapytałem ciekawsko.
Kto by pomyślał, że to będą demony...
- Nasza znajoma trójka łowców.- zaśmiał się cicho i spojrzał w stronę drzwi.- O, o wilku mowa.
Podążyłem wzrokiem wraz z Tepeshem w odpowiednią stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro