❦Ciocia i Kościół❦
Dzień później
- Fabian, pamiętaj, uważaj na plecy. - przypominał już piąty raz Feliks. - Możesz je poważnie uszkodzić.
- Tak, tak, pamiętam. - westchnąłem ciężko, zmieniając rękę, trzymającą telefon.
Ostrożnie, patrząc pod nogi, schodziłem ze schodów, taszcząc po panelach moją, czarną, sportową torbę, za co dostałem opieprz od matki, że zbieram nią cały brud. Z westchnieniem rzuciłem bagaż na dywan w przedpokoju, prostując się bardziej, by nie nadwyrężyć kręgosłupa. Usiadłem na mały, biały stolik w korytarzu, czując, że mi nogi odpadną. To był mój już trzeci kurs na piętro, bo moja droga rodzinka oczywiście stwierdziła, że ich drogi Fabianek da radę to znieść po trochu, ponieważ oni muszą jeszcze czegoś poszukać.
Halo, jedziemy przecież tylko na dwa dni Mikołajek. To nie jest pół Polski, tylko dwadzieścia minut drogi!
Teraz pozostało już na nich tylko czekać.
- Masz dla mnie jeszcze jakieś instrukcje, czy to już wszystko? - zapytałem, opierając się o białą pseudo cegiełkę za moimi plecami.
- Nie, to chyba wszystko. - mruknął doktor przez słuchawkę, ale po chwili jednak odpowiedział. - Nie zapomnij o maści, którą ci dałem. Smaruj nią plecy zawsze wieczorem.
- Dobrze. Muszę już kończyć. Do widzenia. - pożegnałem się z zadowoleniem i rozłączyłem, gdy zobaczyłem, jak moja siostra wesoło zbiega po schodach ku mnie.
Jak dobrze.
Truł mi już w ten sposób dobre dziesięć minut.
Schowałem telefon do jednej z przednich kieszeni i spojrzałem na siostrę.
- Aśka, gdzie rodzice? - zapytałem, gdy stanęła obok mnie z telefonem w ręce.
- Na górze. Ojciec nie może znaleźć jakichś kluczyków. - odpowiedziała, odpisując na wiadomość na Messengerze, a sądząc po jej roziskrzonym spojrzeniu to od Dawida.
- No to są jakieś żarty. - strzeliłem się ręką w czoło. - Przecież on mi kazał wziąć te klucze i zejść na dół. - Wyciągnąłem kolorowy brelok z kluczami do samochodu z kieszeni spodni. - Mamo! - krzyknąłem, wstając i idąc do poręczy schodów. Wychyliłem się trochę zza nich i ponownie krzyknąłem, na co dostałem tym razem odpowiedź.
- Co?! - odkrzyknęła.
- To ja mam kluczyki!
Usłyszałem tylko westchnienie szatynki i jak wyzywa Alana od sklerotyków i schodzi mocnymi krokami na obcasach po drewnianych schodach.
Za nią zbiegł brunet, chwytając po drodze moją porzuconą na podłodze torbę, chyba się nade mną w głębi serca litując.
Nie chciałem im mówić, co się ze mną dzieje, lecz moje plany ponownie pokrzyżował Kalka, od razu do nich dzwoniąc, po badaniach, do których zmusił mnie Damian.
Na całe szczęście moi rodzice należą do tych osób, które nie będą obchodzić się ze mną jak z jajkiem.
Chyba bym wtedy nie wyrobił psychicznie z bezsilności. I tak mnie nosi, bo nie mogę się przemęczać, a tym samym trenować, czy polować.
Joanna wybiegła z domu i otworzyła drzwi do samochodu. Gdy ojciec poszedł powsadzać wszystkie bagaże do bagażnika, ja wraz z resztą usadowiłem się w pojeździe.
Z ociąganiem zapiąłem pasy, nie za bardzo chcąc gdziekolwiek jechać, szczególnie do mojej ciotki. Nie to, że jej nie lubię, ale...
Gdybym miał wybór, to bym nie jechał, ale mus to mus.
Pan każe, sługa musi.
Tata wsiadł i z równie niezadowoloną miną odpalił samochód, od razu mocno ruszając.
On zdecydowanie wolałbym bardziej zajmować się pracą, niż odwiedzać jakąś tam ciotkę z piątej wody po kisielu.
I nie dziwię mu się.
Tak jak mówiłem, po ponad dwudziestu minutach ujrzałem znak z napisem "Prawdowo". Skrzywiłem się nieznacznie i zamknąłem oczy, mimo że jazda będzie trwać jeszcze tylko z trzy minuty. Poczułem, że wjeżdżamy do Mikołajek, gdy wjechaliśmy na te okropne kocie łby, przez które prawie ugryzłem się w język, żując gumę.
Uwielbiam tę drogę.
Wyglądałem przez okno, podziwiając deszcz lejący się z nieba do momentu, aż nie zobaczyłem za oknem ogrodzonego sporą siatką budynku szkoły podstawowej i gimnazjum.
Czyli jesteśmy już niedaleko.
Podniosłem się z szyby, na której prawie leżałem w momencie, gdy wyjechaliśmy w okolice "ptasich ulic".
Z tego, co udało mi się dowiedzieć, to ciocia Gosia mieszka obecnie nie na Kajkach, tylko na ulicy Jastrzębiej, czyli w skupisku domków jednorodzinnych ustawionych w szczerym polu, do których kompletnie nie ma drogi, tylko piaszczysta ścieżynka pod tą górkę.
Ale ona się cieszy. Ma dwa dobermany, to ma gdzie z nimi wychodzić, nie strasząc sąsiadów.
Alan skręcił gwałtownie i wjechał w wyżej wymienioną ulicę prosto na piach, który obecnie stał się błotem.
Dobrze, że nie pojechaliśmy do rodzinnej miejscowości Sebastiana siedem kilometrów za Mikołajkami. Tam to by dopiero fajnie było dojechać do tego jego domu.
Tata z wręcz idealnie kamienną miną podjechał pod szaro-biały budynek, na co został przywitany olbrzymim, psim skowytem. Odpiąłem pasy i wysiadłem z samochodu na wysypany żwir. Zanim coś zdążyłem zrobić, podleciała do mnie mała, kurpulentna kobiecina, mocno mnie obejmując. Będąc już przyzwyczajonym do takich wyskoków w domu Tepeshów, westchnąłem tylko przeciągle i się przywitałem.
- Dzień dobry.
- Dobry, Fabianie! - wykrzyknęła ucieszona, odczepiając się ode mnie. - Urosłeś, czy mi się zdaje? - Zaśmiała się, przez co zniknęło jej kilka zmarszczek na pyzatej twarzy. - Asia! - wykrzyknęła ucieszona i dopadła mojej siostry, która przywitała się z nią z większym entuzjazmem niż ja.
Widząc, co ojciec próbuje zrobić, podszedłem do niego powoli, by nie zauważyła tego ciotka. Stał przy bagażniku z miną bez wyrazu i zaczął wypakowywać nasze torby, bardzo dobrze unikając w ten sposób uścisków krewnej mamy.
Ze śmiechem zbliżyłem się do niego i chwyciłem swoją torbę i tą należącą do mojej siostry, przez co zostałem spiorunowany wzrokiem przez mojego rodzicielka, bo miałem niczego nie dźwigać po naszym przyjeździe tu, a ja jak zwykle się nie słucham.
- Dobra, wchodźcie do środka. Obiad już gotowy. - uśmiechnęła się i ruszyła w stronę furtki, by ją przed nami otworzyć.
Asia pierwsze co zrobiła, to pobiegła do psów, od razu je tarmosząc za uszami.
Od zawsze uwielbiała zwierzęta i raczej się to w przyszłości nie zmieni.
Od zawsze chciała być weterynarzem i mam nadzieję, że się jej uda i wyrwie się z rodzinnej tradycji.
Ojciec ruszył żwawym krokiem ku drzwiom, niosąc dwie solidne torby bez ani grama wysiłku.
Nie rozumiem, czemu się tak zapakowali.
To za dużo.
Spojrzałem na czerwoną torbę siostry i ruszyłem za czarnowłosym, prawie potykając się o pierwszy podest, którego nie zauważyłem.
Mama, która nas wyprzedziła, otworzyła nam przejście, co od razu to wykorzystałem, wpychając się przed ojca.
Stanąłem w białym korytarzu z równie białą pufą i czarnymi wieszakami na kurtki oraz pojemną szafą w tym samym kolorze.
Zdjąłem buty, zanim reszta zdążyła choćby wejść do domu i ruszyłem do salonu z aneksem kuchennym, w którym wręcz uderzyło mnie światło.
Ciotka uwielbiał, gdy było jasno w domu.
Gdyby mogła, miałaby całą przeszkloną ścianę.
Teraz musiały jej wystarczyć trzy duże okna i olbrzymi taras.
- Gdzie mam zostawić torby? - zapytałem Małgosi, gdy ta weszła do domu z szerokim uśmiechem.
- Idź za ojcem i wybierzcie sobie swój pokój. - odpowiedziała, ruszając prosto do kuchenki, na której coś się smażyło. Jeśli dobrze wyczułem, to chyba łazanki z kapustą i grzybami.
Siostra, gdy usłyszała odpowiedź kobiety, podbiegła do mnie, zabrała torbę i pobiegła, prawie się przywracając na wyższe piętro po śliskich schodach. Skarpetki sądzę, że jej tego nie ułatwiły.
Zaśmiałem się i także tam ruszyłem, tylko że znacznie wolniej. Zarzuciłem torbę na plecy, trochę się krzywiąc i złapałem się poręczy.
Nie miałem zamiaru się wywalić w tym domu na wstępie.
Zanim zdążyłem wejść na ostatni schodek, pozostał mi już ostatni z trzech pokoi gościnnych, więc nie mając zbytnio wyjścia, ruszyłem do niego.
Ten pokój w porównaniu do reszty domu miał szare ściany i ciemne panele na podłodze, na których leżał śnieżnobiały, puchaty dywan.
Przez przypadek jak widać, udało mi się zgarnąć pokój z balkonem. Skrzywiłem się, widząc olbrzymie, białe i szare zasłony, przez które przez długi czas nie usnę, bo będzie za dużo światła w nocy w pomieszczeniu.
Rzuciłem torbę na podwójne łóżko znowu z białą ramą i białą pościelą w czarne prążki. Nad nim wisiał bardzo duży obraz z krajobrazem jakiegoś lasu późną nocą. Byłby całkiem niezłym malowidłem, gdyby nie maleńkie, złote oczy między dwoma drzewami. I to od razu uświadomiło mnie, że autorem była osoba, która co najmniej widziała świat paranormalny.
Odwróciłem wzrok od malowidła i spojrzałem na niewielki stoliczek z lampką biurową, na którym stał sporej wielkości budzik.
Stałem tak na środku pokoju, wgapiając się w jeden punkt, kompletnie nie wiedząc, co ze sobą teraz zrobić.
Odpowiedzi udzielił mi mój własny brzuch, upominając się o jedzenie.
Zbiegłem po schodach, uprzednio zamykając drzwi do pokoju i ruszyłem prosto do stołu przy aneksie, gdzie moja mama rozmawiała już ze swoją kuzynką, która próbowała zdjąć z siebie czarny fartuch.
Przy tej szamotaninie kilka brązowych, lekko posiwiałych włosów wypadło jej z koka, ale chyba jej to nie przeszkadzało, bo nawet ich nie próbowała poprawić. Zawsze, jak tylko mogę sięgnąć pamięcią, ubrana była w długą do kostek, zwiewną spódnicę i kompletnie niepasującą do niej bluzkę. Jak była młodsza, musiała być naprawdę ładna, co widać do tej pory, jak się uśmiechnie, przez co jej mocno niebieskie oczy błyszczą młodzieńczy, pełnym wigoru blaskiem.
Zastanawia mnie, dlaczego nikogo sobie nie znalazła, gdy wujek umarł piętnaście lat temu. Miała tylko wtedy trzydzieści dwa lata.
Dziecko, jej córka Kasia, to tylko niewielki mankament przeszkadzający w znalezieniu sobie nowego partnera. Większość mężczyzn nawet pewnie nie miałoby z tym problemu, aby ją wychować.
Czyżby to była aż tak wielka miłość między nimi, że Gosia po śmierci męża nie umiała się już w nikim zakochać? Raczej nie często można spotkać się z czymś takim. A raczej prawie wcale.
- O, Fabian, dobrze, że jesteś! Siadaj do stołu. Już dam ci obiad. - mruknęła, gdy mnie zobaczyła.
Usiadłem bez żadnego szemrania przy jednym z pięciu talerzy. Niebieskooka sprawnie położyła na stół w jednej misce łazanki, w drugiej kotlety z mięsa mielonego, papryki i pieczątek, a w trzeciej surówkę z marchewki, jabłka w śmietanie.
Jak sepy, które wyczuły padlinę, zjawili się w tym momencie także Alan z Asią, od razu zabierając się z marszu do jedzenia.
- Alan, słyszałam pogłoski, że w Woźnicach przy kościele i plebanii pojawiają się co chwila demony. - zagadnęła po pięciu minutach ciocia, wkładając dobie kawałek kotleta do ust, jakby nie mówiła o bestiach, tylko o paru zwykłych, bezdomnych kotach.
Ojciec od razu odłożył widelec i zaczął uważnie słuchać z poważną miną.
Ja także zwolniłem przeżuwanie, spoglądając na kobietę z ciekawością.
- Demony przy kościele? - zmarszczyłem brwi.
Byty jakikolwiek powiązane z demonami nie za bardzo lubią takie miejsca. Takie stworzenia "żywią"się, a raczej rosną w siłę, wysysając złe emocje z ludzi. Częściej wybierają szpitale, cmentarze czy chociażby więzienia, gdzie będą miały tego pod dostatkiem. Do kościoła ludzie zazwyczaj, bardzo duża część nie, przychodzą czysto dla modlitwy, dla swojej wiary. Modlitwy mają oczyścić ludzkie dusze od grzechów, złych emocji, z doświadczenia wiem, że to nie do końca jest tak. To wszystko w nas wciąż jest, ale głęboko zakopane przez naszą psychikę, która to wypiera, bo my wierzymy, że zostaliśmy "oczyszczeni". Ludzie, którymi żywią się demony to i bardzo zagorzali wierzący i ateiści. Czy będzie się tobą żywić jakiś byt nieczysty, zależy tylko od tego, jak bardzo słabą mamy psychikę i jak wielki jest nasz wewnętrzny ból.
- Sukkuby i Inkuby, jeśli się nie mylę. - zamyśliła się, dopowiadając. - Ela, moja znajoma stamtąd mówi, że od dwóch tygodni ich kapłan nie wychodzi z domu i mszy nie odprawia, mówiąc, że chory. Lecz co niektórzy ze sprawniejszym wzrokiem widzą, jak jest naprawdę. Co chwila jakieś cienie zjawiają się dookoła, szepcząc jakieś męskie imię. Ksiądz tylko z przerażeniem modły odprawia podobno. - kontynuowała.
- Od kiedy ten typ demona jest tak napastliwy? - zapytała się Asia, wskazując ojca i mnie widelcem z nabitą kluską.
- No właśnie o to chodzi, że nie są, a już na pewno nie chodzą grupami. Demony nierządu, by dobrze się pożywić, człowiek musi się na to zgodzić, a wiadomo, jak one się żywią. - odpowiedział. - To nie jest normalne. - powiedział do siebie pod nosem, ale na tyle głośno, że dobrze to usłyszałem. - Jutro tam pojadę i to sprawdzę. - powiedział do Gosi i ponownie zaczął jeść.
Zobaczyłem, jak mama w pewnym momencie robi się prawie czerwona ze złości, piorunując męża wzrokiem.
- Jak to pojedziesz?! - krzyknęła wkurzona. - Alan, to miał być dla nas odpoczynek! Urlop. Mieliśmy ten czas spędzić razem, a ty mi mówisz, że znowu bierzesz się za kolejną sprawę?! A poza tym, głupi, jak sobie poradzisz z całą grupą demonów? - Pokręciła głową rozeźlona, ze zdecydowanie zbyt dużą siłą krojąc kotlet. - Jak już tak nie możesz powstrzymać swojego kompleksu bohatera, to jedziemy tam wszyscy razem. Mimo że nie byłam na polowaniu długi czas, to i tak mogę wam trochę pomóc. Fabian jest tak średnio dysponowany obecnie, więc ktoś musi was pilnować. - postanowiła, zanim któryś z nas mógłby się jakkolwiek odezwać.
- Jeśli tak bardzo chcesz. - westchnął niebieskooki i spojrzał na córkę. - Asia, ty też jedziesz? - zapytał z głosem, który ewidentnie mówił, że nie chce, aby z nami polowała.
Już myślałem, że powie, że nie jedzie, przecież nigdy nie chciała polować, a tu proszę, zaskoczyła mnie, od razu się zgadzając.
- No, ja nigdzie nie jadę. To już nie ten wiek. - Zaśmiała się ciotka, wstając od stołu z pustym talerzem, z którym zaraz podeszła do zmywarki, wkładając go z brzdękiem.
...
Przez kolejne pięć godzin siedzieliśmy ze sobą, omawiając chyba wszystko, co się dało.
Ba, Gosia namówiła nas nawet na grę w Monopoly, ogrywając nas wszystkich po królewsku.
Gdy szedłem po raz wtóry z brudnymi kubkami po kawie, ktoś złapał mnie za ramię. Obejrzałem się na tę osobę, a kobieta spojrzała na mnie znacząco, bym na chwilę poczekał, zanim wyjdę z kuchni. Odłożyłem naczynia do zlewu, bo zmywarka była już zajęta i spojrzałem na szatynkę z pytaniem w oczach.
- Twoi rodzice nie powiedzieli mi, że cokolwiek się w tobie zmieniło, chyba licząc na to, że z wiekiem mój wzrok odpowiadający za rozpoznawanie zjawisk paranormalnych się przytępił. Na ich nieszczęście tak się nie stało. - wzruszyła ramionami i oparła się plecami o blat.
- Widzę, jak bardzo się zmieniłeś.
Odwróciłem od niej wzrok, wgapiając się w podłogę, nie do końca wiedząc, co jej powiedzieć.
- Uważaj na siebie, bo widzę, że coś cię trapi i to chyba nie tylko ta twoja przemiana.
Trochę przerażające jest to, że ktoś, kogo widzisz raz na ruski rok, może tak szybko cię rozgryźć, a osoby ci bliskie potrafią niczego nie widzieć.
Staram się jak najlepiej ukrywać swoje dopiero rozkwitające uczucie do Damiana.
Dostałem długą pogadankę od Amelii o tym, że jestem głupim ślepcem, bo nie widzę oczywistych rzeczy.
Widzę, ale nie chciałem się do tego przyznać, że wampir coraz bardziej mi się podoba, a przyjaźń zamienia się w zauroczenie, a może zakochanie? Każdy jego czuły i pełen troski dotyk jest dla mnie cudowny... Tylko to nie jest czas na związek. Jest, a raczej będzie wojna. A poza tym... Nie wiem, jak zareagowałaby moja rodzina na wieść o tym, że mam chłopaka i to jeszcze wampira. Siostra i mama już i tak podejrzewają, że nie myślę o nim tylko jak o przyjacielu. A ojciec doskonale wiedział o moich preferencjach i nigdy nie miał przeciwko nim obiekcji. Lecz moja dalsza rodzina... Gdyby oni się dowiedzieli, nie byłoby tak kolorowo. Dziadek, gdyby nie lubił już wcześniej Remusa, nie zaakceptowałby go. Ciotka Helga to gdyby mogła, to by go rozszarpała w dniu, w którym przyłapała nas na całowaniu się.
- Dobrze, będę uważać, to nic takiego. - Pokręciłem głową, starając się uśmiechnąć.
- Okej. A teraz idź spać. Jutro będzie męczący dzień. - mruknęła.
Bez słowa ruszyłem do swojego tymczasowego pokoju. Znowu nie dosypiam, więc jak położę się spać szybciej, to mi to nie zaszkodzi.
....
Następnego dnia rano
- Asia, ruszaj się, im szybciej to załatwimy tym lepiej. - krzyknęła mama z dołu do mojej siostry, która wciąż nie wyszła ze swojego pokoju.
- Już idę! - odkrzyknęła trochę zła.
Parsknąłem pod nosem, przeładowując kolejną broń ze specjalnymi kulami z grawerunkiem pentagramu.
Ojciec po drugiej stronie siedział z kawą w ręku, nie mając zbytnio co robić. Nasz mały, domowy arsenał, prócz broni palnej od zawsze spokojnie jeździł sobie w ukrytym dnie bagażnika. Ciotka siadała z melisą zaraz obok niego, przyglądając mi się z zaciekawieniem, jak z wprawą załadowuje magazynek.
Mama krążyła po salonie, mamrocząc pod nosem kolejny raz egzorcyzm po łacinie.
Od lat go już nie używała i zdążyła już go zapomnieć. Przypomnienie sobie go było także zadaniem Joanny, ale ona rok temu dopiero się go nauczyła, więc powinno jej pójść to znacznie łatwiej. Odłożyłem czwarty pistolet na stół i sięgnąłem po paczkę amunicji. Zostało w niej jeszcze trochę nabojów. Nie powinniśmy ich stracić za dużo. Sukkuby i Inkuby to demony rozumne i zazwyczaj nie sprawiają zagrożenia. Zazwyczaj żadna ze stron nie wydaje się ze sobą w konflikty. Demony nie doprowadzają do śmierci swoich żywicieli, a łowcy zostawiają je w spokoju. Najpierw chcemy się dogadać i wybadać, o co chodzi, dopiero później, jak to nie wypali, zaczniemy polowanie. Jakby do był jeden demon albo dwa, to po prostu pierwszym naszym podejrzeniem byłoby, że proboszcz ma wśród nich kochankę, albo kochanka, ale cała grupa tych demonów jest czymś dla nas nowym. Odłożyłem amunicję w momencie, w którym moja siostra zbiegła po schodach, mocno tupiąc nogami. Nigdy nie była dyskretna w chodzeniu.
Nasz nauczyciel w Rumunii przechodził prawie załamanie nerwowe, starając się ją tego nauczyć. Z marnym skutkiem.
Wyciągnąłem w jej stronę rękę z bronią (na szczęście zabezpieczoną), którą wzięła niepewnie z początkowym wahaniem, lecz potem znacznie sprawniej włożyła ją do kabury przy pasku spodni.
- Mamo. - mruknąłem, wyrywając ją z transu.
Ta gwałtownie się zatrzymała, z początku nie wiedząc, o co chodzi, ale po chwili wzięła ode mnie broń palną, także ją chowając. Ojciec nawet bez mojego odezwania się od razu wziął swoją i szybko dopijając kawę, wstał od stołu.
- Fabian, dasz radę? - zapytał jeszcze raz ojciec tego ranka.
Już wyprowadzony z równowagi tymi pytaniami, warknąłem tylko głośne "Tak" i z zaciętą miną ruszyłem na korytarz włożyć buty do stroju bojowego, w który ojciec kazał nam się przebrać.
Naprawdę zastanawiam się, ba jaką cholerę on go zabrał?
Z tego, co wiem, to mieliśmy odpocząć. Ku szczęściu mamy i Asi, wziął je tylko dla nas.
Nie czekałem już na nich, tylko potem ruszyłem od razu do samochodu, siadając z kamienną miną na tylnym siedzeniu.
Rodzinka dołączyła do mnie po chwili.
Zapiąłem pasy. Jeśli policja by nas złapała, musielibyśmy się słono tłumaczyć z posiadania broni, mimo że Alan ma ba nią pozwolenie.
Na szczęście za jakieś osiem, może dziewięć minut powinniśmy być na miejscu.
...
Przy obskurnym, pomazanym i pełnym butelek po wódce przystanku, ktoś zaczął na nas natarczywie trąbić.
Odwróciłem się i gdy zobaczyłem znajomy samochód, zacząłem się śmiać niepohamowanie.
Klepnąłem ojca w ramię i kazałem mu się zatrzymać przy znaku stopu. Zobaczyłem, że czarna terenówka również zatrzymuje się na wjeździe do wsi, wiec wysiadłem, tak samo, jak właściciele samochodu.
- Und was zum Teufel machst du da?!* - krzyknąłem do Michała w jego ojczystym języku, na co tylko się zaśmiał, tak samo, jak jego rodzeństwo.
Od mojego ojca i matki dostałem tylko politowane spojrzenie. Vlad jedyne co robił, to tylko stał rozbawiony, opierając się nonszalancko o maskę samochodu.
- Sei nicht böse Der Zorn der Schönheit schmerzt, Prinzessin**. - odpowiedział z wrednym uśmieszkiem.
Poczułem, jak zaczynają piec mnie policzki. Moja siostra wręcz rżała ze śmiechu w samochodzie, doskonale rozumiejąc, co mówimy, mimo że niemieckiego nigdy nie lubiła. Kątem oka zobaczyłem, jak tata pochyla się ku mojej mamie, ewidentnie tłumacząc jej, co mówimy, bo jako jedyna z nas nie uczyła się tego języka.
- Jak ja ci zaraz dam księżniczkę. - warknąłem, czerwony na policzkach.
- Dobra, już spokój. - zaśmiał się Damian i podszedł bliżej nas, z szacunkiem kiwając głową moim rodzicom. - Co tu robicie?
- Miałem zadać wam to samo py...Apsik! - kichnąłem głośno w rękaw skórzanej kurtki.
- Zdrowie. - uśmiechnął się delikatnie. - Sebastian jakimś cudem zdobył mój numer telefonu i powiedział, że ma ważne informacje, no i oni się także zabrali. - zerknął na swoją rodzinę. - Właśnie od nich wracamy. Miałem ci o nich powiedzieć po twoim powrocie, ale widzę, że okazja nadarzyła się wcześniej.
- No tak średnio. - obok mnie pojawił się mój ojciec. Będąc zaabsorbowanym Damianem, nie zwróciłem uwagi na jego kroki. - Wybaczcie, ale mamy dzisiaj sprawę do rozwiązania. - zdanie to powiedział do wszystkich, ale ze zdecydowanym naciskiem na najstarszego Draculę, który z widocznym zainteresowaniem w oczach odbił się od samochodu i podszedł do nas.
- Co takiego może dziać się w tak małej mieścince? - zapytał ze śmiechem.
- Najwyraźniej dużo. - westchnąłem.
- A mógłbym wiedzieć, co takiego? - dopytywał. - Wiesz, że jestem z natury ciekawski.
- Grupa demonów nierządu dręcząca tutejszego proboszcza. - streściła moja mama, wyglądając z samochodu.
Michał zagwizdał głośno z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Jest szansa, że możemy wam pomóc? - mruknął niezwykle zainteresowany Vlad, mrużąc oczy, które w tym momencie przypominały mi te węża. - Powiedziałeś, że jest ich grupa, a was jest tylko czwórka. - ciągnął, widząc, że Alan nie za bardzo chce przystać na ten plan. - Z tego, co wiem, to twoja małżonka i córka wyszły już z wprawy, a z umysłu mojego syna zdołałem wyczytać, że nasz drogi Fabian jest trochę w złym stanie do polowań i mm a na nie zakaz. - spojrzał prosto w moje oczy, uśmiechając się dziwnie i trochę drapieżnie.
Czasami nie wiem, co o nim myśleć. Raz wydaje się zwykłym, lubiącym żarty facetem, a kiedy indziej nawet nie ukrywa swojego wampirzego ja i z wręcz satysfakcją używa swoich mocy, pokazując, że nie na darmo mówi się, że jest legendą. Nigdy nie miałem okazji zobaczyć go podczas walki, ale sądząc po opowieściach krążących po organizacji i w Polsce i w Rumunii jest niezwykłym wojownikiem.
- No Alan, nie daj się prosić. Z naszą piątką pójdzie wam znacznie szybciej i nawet może nie odniesiecie żadnych obrażeń.
Czarnowłosy tylko przeciągnął ręką po twarzy, ciężko wzdychając.
- Dobra, możecie z nami jechać. - odpowiedział, przymykając na chwilę błękitne oczy. Stał tak jeszcze parę sekund i ruszył szybko do samochodu. Spojrzałem jeszcze na wampiry i mimowolnie się uśmiechnąłem, widząc, że fioletowooki mi się przyglądał. Z chwilowym zawahaniem się ruszyłem do naszego samochodu, a krwiopijcy zajęli miejsca w swoim wozie.
Ponad kilometr dalej i minucie obijania tyłka oraz nadwyrężania podwozia samochodu na kocich łbach, zatrzymaliśmy się przed małym, biało - brązowym domkiem z ciemnozieloną, obdrapaną już bramą.
Wszyscy wysiedliśmy z pojazdów, starając się nie wyrąbać przez odpadającą płytkę w chodniku. Złapałem z wahaniem klamki w furtce, ponieważ wisiało na niej ostrzeżenie o psie, ale skoro żadnego nie widziałem...
Nacisnąłem klamkę i wszedłem. Spojrzałem do góry, aby zobaczyć, czy palą się lampy w domu, ale niczego nie zauważyłem. Spojrzałem do otwartej szopy, z której wystawały pocięte kawałki drewna, lecz tam nikogo nie było, tak samo między winoroślami. Podszedłem do drzwi i mocno zapukałem. Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Zmarszczyłem brwi i spróbowałem jeszcze raz, lecz wciąż nic.
- Fabian. - Usłyszałem głos ojca, na co szybko się odwróciłem.
Przed furtką stała starsza pani, przyglądając się nam uważnie z laską w jednej dłoni i smyczą z psem w drugiej.
- Przepraszam...- zaczęła. - Ale jeśli państwo moją sprawę do księdza proboszcza, to nie ma go w domu.
- A gdzie jest, jeśli możemy wiedzieć? - Zapytała Gracja, stojąca najbliżej szarowłosej kobieciny.
- To nie żadna tajemnica. - Pokręciła głową. - Jest w kościele. - spojrzała w kierunku dużego budynku na górce niedaleko.
- Dziękujemy bardzo. - skinął jej głową Michał. Kobieta cmoknęła na paskudnego psa i ruszyła dalej krzywym chodnikiem, zerkając jednak na nas podejrzliwie co jakiś czas.
Zwartą grupą ruszyliśmy do kościoła, chcąc załatwić tę sprawę jak najszybciej.
Rozglądałem się uważnie dookoła tak samo, jak moja rodzina. Tylko Tepeshe wydawali się spokojni, wymieniając między sobą szeptem krótkie zdania. W obdrapanej bramie na szarym murku była mała gablota z informacjami. Nic specjalnego.
Tylko jakaś informacja o czyimś pogrzebie.
Wiktoria z typową dla siebie energią otworzyła czerwoną, obdrapaną furtkę i wyskoczyła na jasną kostkę.
Gracja pokręcił tylko głową na wyczyny swojej bliźniaczki, ale podążyła za mną.
Reszta ruszyła w ciszy za nimi, więc ja nie miałem zbytnio wyboru i zrobiłem to samo.
- Dobra, zrobimy to tak. - Usłyszałem stanowczy głos ojca. - Vlad... - zwrócił się do najstarszego wampira. - Twoje córki sprawdzą tę stronę. - wskazał kierunek za biało-niebieską kapliczką Matki Boskiej. - Chciałbym też, aby twoi synowie poszli na tyły kościoła. Ja, ty i moja żona pójdziemy do świątyni. Asia, ty pójdziesz z Fabianem w stronę cmentarza. Od ciotki zdołałem jeszcze wydobyć, że także tam proboszcz został zaatakowany.
Asia dość niechętnie skinęła mu głową i podeszła do mnie, wskazując mi głową na wyjście z terenu kościoła.
Nie czekając na nic, ruszyłem przed siebie, a za mną podreptała moja siostra.
Zanim zniknąłem za drzewem, poczułem na sobie czyjś wzrok.
Nie zwracając na to uwagi, przyspieszyłem kroku, wiedząc, że to Damian odprowadza mnie spojrzeniem.
W pewnym momencie naszej trasy zniknął nam chodnik, więc pozostało nam iść po drodze z niezwykle wielkimi kocimi łbami, na których jakby się chciało, można by było skręcić kostkę.
Współczuję osobom jeżdżącym tu na rowerze.
Idąc, rozglądałem się na wszystkie strony, by niczego nie przegapić.
Joanna o dziwo szła bardzo cicho, co jakiś czas patrząc pod nogi, by się nie przewrócić i nie rozwalić kolan o duże kamienie. Byłoby cicho, gdyby nie natarczywe szczekanie psów za ogrodzeniami.
O dziwo w okolicy nie było widać żadnego człowieka. Nic ani żywej duszy. Jak przejeżdżaliśmy przez bloki w tej wsi, było widać tylko z pięcioro osób. To miejsce mogłoby uchodzić za opuszczone, gdyby zaprać stąd wałęsające się bez właścicieli po okolicy zwierzęta. Spojrzałem w niebo i zobaczyłem zbliżające się w tą stronę ciemne chmury. Jeszcze w Mikołajkach paręnaście minut temu było słońce, a tutaj...
Pokręciłem głową i zatrzymałem wzrok na drzewach, zza których dojrzałem pagórek, a na nim mały cmentarz.
- Jesteśmy prawie na miejscu. - Powiedziałem do siostry i się na nią obejrzałem. Stała trzy metry za mną i patrzyła w lewo z bladym wyrazem twarzy i z uchylonymi ustami jakby zobaczyła ducha. Szybko odwróciłem się w tamtą stronę, wyciągając płynnie czym prędzej broń z kabury przy pasku.
Gdy spojrzałem w stalowoszare oczy osoby trzymanej przeze mnie na muszce i usłyszałem ciche pytanie w ojczystym języku mojego ojca, wstrzymałem oddech i czułem się, jakbym miał zaraz upaść.
-Fabian... Tu ești tu, scumpo?***
...
Niemiecki:
* I co ty do cholery robisz?!
** Nie złość się, złość piękności szkodzi, księżniczko.
Rumiński:
*** Czy to ty, skarbie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro