Prolog
Dzisiejszy dzień zaczął się dosyć pechowo. Jak co dzień rano, powinien wybudzić mnie ze snu budzik. Niestety w nocy padła mi bateria w telefonie, więc wstałam godzinę później. Na wpół śpiąco, robiąc makijaż, wsadziłam sobie szczoteczkę od tuszu do oka, przez co popłakałam się i strasznie rozmazałam, a że nie miałam za dużo czasu na poprawki, musiałam wszystko zmyć i pójść do szkoły bez niego. Na domiar złego kot nasikał mi na nowe buty. Najprawdopodobniej w akcie rewanżu za to, że wczorajszego wieczoru nie znalazłam czasu na mizianie go. Musiałam wyciągnąć z szafy swoje stare, czarne tenisówki, które lata świetności mają już za sobą. Gdy wychodziłam, poczułam swąd spalenizny. Swoje kroki skierowałam do kuchni, gdzie okazało się, że mój dziadek, który cierpi na Alzheimera, zostawił włączoną płytę indukcyjną i gotował się pusty czajnik. Szybko wyłączyłam sprzęt, a lekko zwęglony przedmiot odłożyłam na bok i udałam się do szkoły, do której i tak już byłam dawno spóźniona. Wszystko by było dobrze, gdyby skończyło się tylko na tym. Oj, jak bardzo bym była szczęśliwa. Byłam pytana trzy razy podczas swoich ośmiogodzinnych lekcji. Tyle dobrego, że zaliczyłam wszystko na oceny pozytywne. Żeby wynagrodzić sobie cały pech, który mnie dotychczas spotkał, pojechałam na zakupy, które i tak musiałam zrobić. Dla poprawy humoru wmawiałam sobie, że to moja nagroda. Wracając ze szkoły zajechałam do hipermarketu na zakupy do domu, a następnie udałam się do galerii handlowej. Muszę odebrać z księgarni paczkę z zamówionymi książkami i przy okazji zrealizować receptę dla dziadków. Parkuję samochód w podziemnym parkingu. Kilka razy muszę poprawiać, ale w końcu udaje mi się zaparkować tak, by wysiąść z pojazdu nie wyginając się przy tym, jak akrobata na arenie. Łapię torebkę z sąsiedniego siedzenia i sprawdzam czy znajduje się w niej wszystko co potrzeba. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że recepta gdzieś się zapodziała, ale na szczęście wszystko jest na swoim miejscu. Wyciągam kluczyki ze stacyjki, po czym opuszczam pojazd. Zamykam samochód i sprawdzam, czy aby na pewno się zamknął. Dopiero po tym, spokojna udaję się w kierunku windy. Po drodze na górę, chowam kluczyki do torebki. Kiedy drzwi przede mną się otwierają, wychodzę na drugie piętro wielkiego centrum handlowego. Będąc tutejszą, łatwiej jest mi się we wszystkim odnaleźć, jednak nowym mieszkańcom i turystą, życzę powodzenia w odnalezieniu się w gąszczu tych sklepów. Pamiętam, gdy pierwszy raz przyszłam tutaj z rodzicami. Skończyło się na tym, że wzywano moich opiekunów przez głośniki, bo zgubiłam ich w tłumie ludzi. Dając na luz, bo w końcu mam troszkę czasu, pozwalam sobie na spokojny spacer w stronę sklepu z książkami. Odebranie przesyłki nie trwa zbyt długo i, o dziwo, o wiele sprawniej niż zazwyczaj, więc pobyt w tej przepełnionej ludźmi galerią skraca mi się o kilka minut. Kolejne miejsce, gdzie muszę się udać to apteka. Kolejka, to jedna z rzeczy które nasuwa się na myśl, jeśli chodzi o miejsce jak to. Rządek ustawionych za sobą ludzi jest dosyć długi, jednak z tego co można zaobserwować, pracujący tutaj farmaceuci radzą sobie dobrze z jego szybkim obsługiwaniem. Dzięki temu, po odebraniu potrzebnych lekarstw, znajduję jeszcze chwilę, by skorzystać z tutejszych toalet. A mogłam nie pić dzisiaj aż tyle wody. Wchodzę do pustej łazienki i korzystam z jednej z wolnych kabin. Po wszystkim, podchodzę do blatu, gdzie kładę torebkę z wszystkimi rzeczami i myję ręce. Nagle do pomieszczenia wchodzi jakiś chłopak.
- Ej, to damska! - przyglądam się mu, otrzepując ręce.
- Proszę, tylko nie krzycz. - brunet podchodzi do mnie, a ja odsuwam się o dwa kroki.
- Zrobisz jeszcze jeden krok, a zadzwonię po policję. - łapię swoją torebkę, szykując się do ucieczki, gdyby owy chłopak planował coś mi zrobić. Po chwili słychać głośne piski, które najprawdopodobniej zbliżają się w naszą stronę. Ciemnowłosy wpycha mnie do kabiny, ręką zakrywając moje usta.
- Widziałam go! Nie mógł od tak zniknąć! - do moich uszu dobiega bardzo podniecony głos jakiejś młodej dziewczyny.
- Sprawdźmy kabiny. - od razu po tych słowach, zamykam wolną ręką zamek i pokazuję chłopakowi, by stanął najciszej jak umie na desce klozetowej. Słychać kroki i otwieranie kolejnych drzwi od kabin. Kiedy owe dziewczyny docierają do naszej, zamieram na chwilę. Wiem, że się nie zorientują, jednak mam w sobie wewnętrzny strach, którego nie da się pozbyć od tak.
- Shawn, wiemy, że tam jesteś! - odzywa się głos dziewczyny, kolejnej z nich. Wszystkie lekko popiskują, jak fanki na koncertach Justin'a Bieber'a.
- Co? Jaki Shawn? Nie wiedziałam, że zmieniono mi imię. - po tych słowach, słychać zdziwione westchnięcia. Cała paczka nastoletnich, jak mniemam, wielbicielek, znika szybciej, niż się tutaj pojawiła.
- Dziękuję. - brunet, schodzi z ubikacji i uśmiecha się do mnie.
- Ty się tak nie uśmiechaj, tylko wytłumacz mi o co chodzi w tym wszystkim.
- Jestem Shawn... - ściąga kaptur oraz okulary i przygląda się mi bardzo uważnie.
- Planujesz zabić mnie spojrzeniem, czy co? Bo nie bardzo rozumiem. - wygląda na lekko zdziwionego i zdezorientowanego. - Ja też czuję się nie komfortowo siedząc z tobą zamknięta w takim miejscu, ale na zewnątrz najpewniej czyha na ciebie grupka tych dziewczyn. Pomogłam ci, więc chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia?
- Jestem Shawn... Shawn Mendes. - przeczesuje włosy ręką, na chwilę spuszczając spojrzenie w kierunku podłogi. - Jestem tak jakby piosenkarzem?
- Tak jakby? Nie jesteś pewien? - zakładam rękę na rękę i przyglądam mu się uważnie. - Kojarzę skądś twoją twarz... Jesteś tym chłopakiem z bilbordu. Masz grać koncert, prawda? - Shawn kiwa głową, lekko się uśmiechając. - W takim bądź razie to były twoje fanki, które cię goniły... Koleś gdzie ty masz ochronę?!
- Zostawiłem wszystkich w miejscu koncertu. Wyszedłem stamtąd, ponieważ chciałem trochę odetchnąć i odreagować to wszystko. Przy okazji, chociaż trochę pozwiedzać. Nigdy nie mamy na to czasu, a przecież poza murami jest świat. - przyglądam mu się, wczuwając w jego sytuację. Jest zmęczony, jednak nie pokazuje tego po sobie. Chce być jak reszta, ale już nigdy nie będzie jak inni, bo jest celebrytą. Sama miałam dzisiaj dosyć kiepski dzień, więc totalnie go rozumiem. Myśląc tak o tym, wpadam na pomysł.
- Nie masz jak wrócić, tak? - chłopak kiwa głową. - I dalej chcesz zwiedzać? - znowu kiwnięcie. - No to Shawn, nazywam się Nel i zabiorę cię dzisiaj na podbój Warszawy! - uśmiecham się w jego stronę. - Nie wyszło zbyt tandetnie?
- Ani trochę. - w jego oczach zauważam błysk nadziei, który dosyć szybko znika. - Nel?
- Tak?
- Jak chcesz wyjść stąd niezauważenie? - spoglądamy sobie nawzajem w oczy, zastanawiając się nad tym małym aspektem.
- Daj mi swoją różową bluzę. - brązowooki znowu patrzy na mnie zdezorientowany i lekko zdziwiony. - Nie sprzedam jej na ebay'u. Na chwilę wymienimy się ubraniami, tak żebyś nie wyróżniał się w tłumie. Dam ci swoją oversize'ową koszulkę. Będzie pasować do twojej czarnej katany. Różowy to fajny kolor, jednak bardzo rzuca się w oczy, zwłaszcza, gdy nosi go facet.
- Okej. - wieszam torebkę na wieszaku znajdującym się na drzwiach, po czym układam tam jeszcze czapkę, okulary przeciwsłoneczne i swoją jeansową kurtkę. Ściągam koszulkę, zostając w samym biustonoszu, co spotyka się ze zdziwieniem ze strony piosenkarza.
- Na basenie widzisz masę dziewczyn w strojach kąpielowych, a wrażenie na tobie robi dopiero laska w bieliźnie w kabinie w publicznej łazience? Dobre. - brunet ściąga z siebie rzeczy, stając na przeciw mnie z nagą klatką piersiową. Na chwilę zapada niezręczna cisza, jednak szybko ją przerywam, zabierając od niego hoodie, a wręczając mu swoją koszulkę. Szybko nakładamy na siebie nasze "nowe" ubrania. Jego bluza pachnie bardzo ładnie i jest super miękka. Będę musiała kupić sobie taką, bo idealnie nadawałaby się na wieczorne spacery nad Wisłą. - Brakuje mi tutaj czegoś... - lustruję go wzrokiem od stóp po sam czubek głowy, szukając tego czegoś. Nagle dostrzegam leżącą na moich rzeczach czarną czapkę i uśmiecham się. Łapię ją i nakładam na bruneta. - Oh, kim pan jest? Nie poznaję pana! - zaczynam się śmiać, co udziela się też stojącemu obok mnie osobnikowi płci męskiej. - Okej, zostaje nam tylko jedno. Ufasz mi?
- Tak.
- Może naoglądałam się za dużo filmów, ale wiem, że jeśli ktoś chce się ukryć zachowuje się dziwnie. Ukazywanie uczuć w miejscu publicznym jest dosyć krępujące, więc... - nie zdążam dokończyć zdania, bo Shawn łapie mnie za rękę, przeplatając nasz palce razem.
- Tak może być? - uśmiecha się do mnie, jednocześnie zakładając wolną ręką okulary przeciwsłoneczne.
- Emm... Tak. - lekko zamurowana jego szybkim podejściem do sprawy, zakładam swoją przeciwsłoneczną parę gogli, oraz torbę z zawieszoną na niej kurtką. - Na dole, w parkingu mam zaparkowany samochód. - chłopak kiwa głową, a następnie wychodzimy. W drzwiach wyjściowych spotykamy grupkę kilku dziewczyn, jednak jedyne co nas spotyka to spojrzenie w stylu "przelecieli się w ubikacji", co jakoś bardziej mnie nie razi. Udając zakochaną parę młodych osób, kierujemy się do windy, którą tutaj przyjechałam. Do moich uszu dobiega głos nastolatek, które wcześniej szukały Shawn'a w publicznym WC. Gwiazdor chyba też się zorientował, bo troszkę mocniej ścisnął moją dłoń. Nie wiele myśląc, puszczam jego rękę i obejmuję go w pasie. Chłopak szybko orientując się o co chodzi, kładzie swoją kończynę górną na moim ramieniu. Uratowani przez windę, chyba tak można powiedzieć. Na nasze szczęście, fanki wsiadły do innej, więc w spokoju mogliśmy zjechać na dół. Znalezienie pojazdu nie zajęło nam za dużo czasu, bo okazało się, że spora część aut opuściła galerię. Podchodzimy do mojego błękitnego Nissan'a, na którego zbierałam ostatnie kilka lat. Mimo, że nie jest to cud nowoczesnej inżynierii, to mój pierwszy samochód i jest dla mnie ważny. Otwieram auto i wsiadam za kierownicę. - Nie zwracaj uwagi na tył. Robiłam po drodze zakupy do domu. - odwracam się, by położyć swoją torebkę na wolne miejsce z tyłu. Wracam do normalnej pozycji siedzącej, a następnie zamykam drzwi i zapinam pasy. - Pojedziemy najpierw do mnie. Zostawię zakupy, dam leki dziadkom, oddamy sobie ubrania i zabiorę cię w pewne miejsce. Co ty na to? - wyjeżdżam z podziemnego parkingu, rozglądając się, jak przystało na dobrego kierowcę.
- Jestem za. - brunet uśmiecha się, dopinając swoje pasy. Spoglądam przelotnie w jego stronę, a następnie wyjeżdżam na główną ulicę, bo puszczają mnie inni kierowcy.
- Włączyć radio?
- Jeśli tego chcesz.
- Szczerze mówiąc, bardziej interesuje mnie to co się stało. Wszystko zanim wbiegłeś do damskiej łazienki i wepchnąłeś mnie do wolnej kabiny. - skręcam w lewo, by na skróty udać się do domu, jednak znajduję chwilę, by spojrzeć na Shawn'a, gdy muszę zatrzymać się na światłach.
- Przepraszam za to. Zrobiłem to pod wpływem impulsu. Powiedziałaś znany tekst z filmu, więc nie wiedziałem, czy nie rozumiesz angielskiego, czy po prostu cię zamurowało i zaraz zaczniesz piszczeć. - brunet spogląda na mnie, a ja na niego. Szybko jednak odwracam wzrok, bo muszę ruszać dalej.
- Jak widzisz, ani pierwsze, ani drugie. - parkuję pod swoim blokiem, uśmiechając się do brązowookiego. - To tutaj. - odpinam pas, wyjmuję kluczyki ze stacyjki i wysiadam z pojazdu, zamykając za sobą drzwi. Otwieram drzwi od strony tylnego pasażera. Biorę do rąk torebkę i wsadzam do niej klucze, a następnie przewieszam ją sobie przez ramię. Wyciągam rękę, by złapać jedną z dwóch dużych toreb z zakupami, ale ze zdziwieniem zauważam, że obydwie zniknęły. Spoglądam na bruneta, który swoim tyłkiem zamyka drzwi od pojazdu i odwraca się do mnie szeroko uśmiechając. - Dziękuję, ale nie musiałeś.
- Do usług, Nel. - poprawia sobie uchwyt toreb, lekko nimi podrzucając i dodaje. - Prowadź do swojego mieszkania. - jego zachowanie poprawia mi humor. O wiele weselsza, wchodzę po schodach do góry, aż na trzecie piętro. Otwieram drzwi i wpuszczam Shawn'a pierwszego.
- Nel? Wróciłaś już? - zza rogu wyjawia się moja babcia, która niesie w ręku kubek, najprawdopodobniej pusty. - Oh, a cóż to za przystojniak kochanie?
- Babciu, to jest Shawn. - uśmiecham się do kobiety, po czym spoglądam na chłopaka. - Shawn, to jest moja babcia.
- Możesz tłumaczyć? - kiwam głową. - Bardzo miło mi poznać. Pięknie Pani dzisiaj wygląda.
- Lizus. - śmieję się w jego stronę. - Powiedział, że miło cię poznać i, że pięknie wyglądasz.
- Oh, nie mówi po polsku? - zdziwiona przygląda się nam. - Podziękuj mu w takim razie w jego języku.
- Dobrze. - podchodzę do niej, łapiąc ją pod ramię. - Daj kubek, ja się tym zajmę, a ty połóż się. Zaraz przyniosę ci leki, dobrze? - brunetka kiwa, więc puszczam ją w wejściu do jej pokoju i wracam do przedpokoju, gdzie Shawn dalej stoi z torbami w rękach. Zabieram od niego torbę i stawiam na stole w kuchni, a brudny kubek wsadzam do zlewu. - Poczekaj. - wychodzę, by pójść do swojego pokoju i się przebrać. Wyjmuję z szafy swoją niebieską bluzę i szybko zamieniam miejscami, dwa ubrania. Różowe ubranie składam ładnie i wracam z nim do kuchni, gdzie wręczam je jego właścicielowi.
- Gdzie macie łazienkę? - brunet wstaje z zamiarem udania się w kierunku, który mu wskażę.
- Na wprost drzwi wejściowych do środka. - pokazuję mu ręką, by było mu łatwiej ogarnąć o co mi chodzi. W międzyczasie, układam zakupione produkty na ich wyznaczone miejsca w pomieszczeniu. Kiedy wkładam ostatni jogurt do lodówki, zauważam, że szatyn opiera się o ścianę przy wejściu do pomieszczenia w którym jestem.
- Dziękuję. - oddaje mi moją koszulkę, chwilę wpatrując się w moje oczy. To słowo ma w sobie ukryte znaczenie. On nie jest wdzięczny za koszulkę. Jest wdzięczny za to, że pomogłam mu, jednocześnie traktując go przy tym, jak kogoś równego sobie.
- Nie ma za co. - uśmiecham się, zabierając ubranie z jego rąk. Odkładam je na krzesło, a następnie wyjmuję z torebki leki dla dziadków. Z lodówki ściągam rozpiskę dawek i dzielę wszystko, tak jak powinno być. Do jednego małego kubeczka leki dla dziadka, a do drugiego leki dla babci. Do dwóch szklanek nalewam wody mineralnej. Najpierw zanoszę wszystko opiekunowi, a później swojej opiekunce. Przy pierwszym były małe problemy, bo staruszek uważa, że on nie ma przepisanych wszystkich tabletek. Niestety, ale Alzheimer to choroba, której nie da się wyleczyć. Na szczęścia nauczyłam się z tym żyć przez te kilka lat. Wychodząc z pokoju babci, zauważam Mendes'a wyglądającego poza okno kuchenne. Wygląda na zamyślonego, jednak z tego co mi wiadomo koncert zaczyna się o dwudziestej, a koleś na pewno musi być godzinę wcześniej. Jest piętnaście po osiemnastej, więc żeby gdziekolwiek pojechać, muszę przerwać mu jego myślenie. - Shawn? - brunet odwraca się w moją stronę. - Musimy już jechać, jeśli chcesz zobaczyć cokolwiek. - brązowooki kiwa głową, a ja w tym momencie wypakowuję z torebki portfel, telefon i klucze od samochodu, i przekładam to do listonoszki. - Wrócę później! - zawieszam mini torebkę na ramieniu i wchodzimy z mieszkania. Zamykam za sobą dosyć spokojnie drzwi, po czym schodzimy po schodach. Jak to mam w zwyczaju, zeskakuję co drugi stopień, jednak chłopak nie zostaje w tyle, a nawet mnie przegania, wybiegając pierwszy z klatki. Mając dobry humor, wsiadamy do samochodu i ruszamy w moje ulubione miejsce.
- Nel, mogę cię o coś zapytać?
- Jasne, wal.
- Mieszkasz ze swoimi dziadkami, tak?
- Tak.
- Dlaczego? - mój humor od razu się zmienia. Już nie mam nastroju na żarty, bo przypominam sobie tamte wydarzenia z przeszłości. Milknę i milczę tak, aż do momentu, gdy dojeżdżamy na miejsce za Warszawą. Na niewielkie wzniesienie z widokiem na tutejszy krajobraz. Zatrzymuję się i nic nie mówiąc, wysiadam z pojazdu i podchodzę do bagażnika. - Przepraszam, zrobiłem coś nie tak? - wyjmuję koc i trzaskam klapą, zamykając tył pojazdu. Rozkładam kraciastą narzutę na ziemi, a następnie siadam. - To coś z rodzicami, tak?
- Tak dawno o tym nie mówiłam, że samo wspomnienie o tym, sprawiło, że zachowywałam się nieracjonalnie. Przepraszam... - odwracam się w jego stronę i dopiero jego mina daje mi do zrozumienia, że się rozpłakałam.
- Chcesz o tym pogadać? - przysuwa się bliżej, cały czas przyglądając się mi uważnie.
- Mogę... - wycieram rękawami mokre policzki. - Gdy byłam jeszcze bardzo mała, wyjechałam z rodzicami do Wielkiej Brytanii. Mój tata pracował w świetnej firmie, a moja mama zajmowała się mną w domu. Było świetnie. - spoglądam na szatyna. - Na prawdę było wspaniale. - odwracam wzrok w kierunku horyzontu. - Mieliśmy plany i marzenia, które chcieliśmy zrealizować. Przed nami było jeszcze tyle wspólnych godzin, które zniknęły bardzo szybko za sprawą jednego, głupiego wydarzenia. Moi rodzice jechali do Londynu, by odebrać moją kuzynkę, która przyleciała do nas na wakacje. Wiele osób mówiło mi, że to szczęście, że nie wsiadłam z nimi do tego samochodu. Pijany kierowca tira wjechał w nich... Cała trójka zginęła na miejscu... - czuję, jak zalewam się łzami na wspomnienie tamtych wydarzeń. Pamiętam wszystko, jak gdyby to było wczoraj. Ból trochę osłabł, ale nigdy tak na prawdę nie zniknął. Nagle czuję, jak chłopak obejmuje mnie ramionami. Opieram głowę na jego klatce piersiowej. Zakładam kosmyki włosów za uszy i zamykam oczy. Siedzimy tak chwilę, aż do momentu, gdy jego telefon zaczyna dosyć głośno wibrować.
- Mogę?
- Jasne. - odsuwam się, przyciągając do siebie kolana i mocno je obejmując. Shawn spogląda na mnie, jak gdyby upewniając się, czy aby na pewno może mnie na chwilę zostawić, po czym wstaje, wyciąga komórkę i zaczyna rozmowę. Ja w tym czasie wpatruję się przed siebie, jednocześnie się uspokajając.
- Z chęcią zostałbym z tobą i porozmawiał, ale muszę już wracać. Za niecałą godzinę zaczyna się koncert. Dzwonił do mnie manager, przypominając mi o tym, tak na zaś, gdybym zapomniał. - chowa iPhone do tylnej kieszeni, a następnie podchodzi do mnie i podaje mi swoją dłoń, by pomóc mi wstać.
- Okey, rozumiem. - korzystam z jego pomocy i wstaję. - Zabiorę rzeczy i zawiozę cię na stadion. Fani czekają.
- Jak zawsze... - nim ja zdążę złapać koc, on to robi. Otrzepuje go i składa, a następie wsadza do bagażnika. Ja w międzyczasie wsiadam do auta i zapalam silnik. Gdy tylko szatyn wsiada do środka, zapinamy pasy i jedziemy na miejsce koncertu. W pojeździe panuje cisza, którą żadne z nas nie chce przerwać. Patrzę się przed siebie, co jakiś czas spoglądając w bok, na niego. Łapiemy się na tym, że czasami spoglądamy na siebie w tym samym momencie.
- Jak opuściłeś to miejsce?
- Wyszedłem głównym wejściem.
- To już nim nie wrócisz, bo masa ludzi stoi z przodu czekając, aż zaczną wpuszczać do środka. - chłopak spogląda w bok, gdzie cały tłum fanów otacza wejście. Wjeżdżam na teren obiektu i, idąc za intuicją, kieruję się na tyły. Ludzie spoglądają w stronę mojego samochodu, ale na szczęście nikt nie biegnie w naszą stronę. Parkuję jak najbliżej tylnego wejścia. Zgaszam silnik i obracam się w stronę piosenkarza, który siedzi już odpięty. - Powodzenia na koncercie.
- Dziękuję. - brunet przybliża się do mnie i mocno mnie przytula. Spogląda na mnie ostatni raz, a następnie wychodzi. Idzie tyłem, cały czas spoglądając na mnie. Gdy wchodzi do środka areny i drzwi za nim zamykają się na dobre, uśmiecham się pod nosem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam tego chłopaka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro