Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.

W drodze na lotnisko byłam jeszcze spokojna, jednak gdy postawiłam swoje stopy na lotniskowej podłodze, coś się we mnie zmieniło. Ręce zaczęły mi się trząść, a sama zaczęłam się sarkastycznie i bez powodu śmiać. Niby loty są dla mnie, jak chleb powszedni, jednak ten znaczy dla mnie trochę więcej. Mam zrobić niespodziankę Shawn'owi, a nie jestem najlepsza w robieniu niespodzianek, więc obawiam się, że coś mogę sknocić. Pożegnanie z ciocią nie obyło się bez instrukcji co do leków dziadków, czy karmienia kota. Za każdym razem czuję się okropnie, zostawiając wszystko w Warszawie, a sama podróżując po świecie, jednak nauczyłam się cieszyć z chwil, gdy mogę robić to co chcę, nie martwiąc się o nic. Wszystkie ważne punkty lotniskowe przeszłam bez problemu. Nawet żartowałam sobie z pracującymi tam ludźmi, że europa już zwiedzona, więc czas na Amerykę. Kiedy wreszcie przyszła pora na lot, wsiadłam razem z innymi osobami na pokład i usiadłam na swoim miejscu. Leciałam do Londynu, gdzie czekała mnie przesiadka do Nowego Jorku. Chodzę nerwowo po lotnisku, szukając miejsca skąd ma odlecieć mój kolejny samolot. Przyglądam się wydrukowanemu papierowi, po czym spoglądam jeszcze raz na ekran z odlotami. Zostało mi piętnaście minut do zamknięcia wejścia na pokład, a ja nawet nie wiem, gdzie u diaska znajduje się to miejsce. Zauważa to jeden z ochroniarz, który podchodzi do mnie. 

- Dzień dobry. Potrzebuje Pani pomocy? - starszy mężczyzna uśmiecha się do mnie. 

- Potrzebuję dojść na ten lot, ale nie za bardzo orientuję się gdzie to jest. Nie ma tego przy wyjściu 42, bo podobno zmieniono, ale niestety, nie wiem jakie wyjście jest tym zmienionym. - podaję mu kartkę, a mężczyzna szybko wszystko załatwia. Przez krótkofalówkę pyta się skąd jest odlot do mojego miejsca docelowego, a następnie zaprowadza mnie tam. - Bardzo Panu dziękuję. - zabieram swoją kartę pokładową od Pani sprawdzającej wejścia i wchodzę przez komin do samolotu. Jedna ze stewardes prowadzi mnie na moje miejsce. Wchodzimy za zasłonę i sadowi mnie w kabinie. Rozglądam się zdezorientowana, po czym szybko czytam jeszcze raz to co mam wydrukowane na karcie. Siedzenie biznes... Czyli wszystko jest jasne. Na moim fotelu leży poduszka, koc i kosmetyczka. Odkładam plecak na podłogę, a rzeczy z siedzenia na półkę, jeśli mogę to tak nazwać i siadam. Nie zdążam się nawet wygodnie rozsiąść bo podchodzi do mnie kobieta, proponując lampkę szampana. Nie odmawiam go sobie. Z ciekawości łapię żółtą kosmetyczkę i otwieram ją. Jeszcze nigdy nie leciałam klasą biznesową, więc trochę jestem zaskoczona. W środku znajduje się karteczka mówiąca, iż miło im, że wybrałam ich linie lotnicze i  życzą mi miłej podróży. Oprócz tego znajduje się też spray do twarzy, krem nawilżający, pomadka, zatyczki do uszu, żółta opaska na oczy i skarpety w tym samym kolorze. Porównując to miejsce i zwykłe ekonomiczne, powiem szczerze, nie chce już nigdy wracać do tych ściśniętych miejsc, gdzie nawet boisz się oddychać, bo komuś to może przeszkadzać. Zakładam na stopy skarpetki i rozkładam się wygodnie. Znajduję menu, więc czytam je. Mam do wyboru kilka posiłków, które muszę zaznaczyć, a potem dać to stewardessie. Zajmuje mi to chwilę, więc gdy jestem wolna, zabieram się za rozkładanie łóżka. Zaznaczyłam opcję budzenia na posiłek, więc jeśli przysnę nic się nie stanie. 

*jakiś czas później*

Wpatruję się w widok za małym okienkiem, podziwiając widok za oknem. Dla niektórych to normalny krajobraz miasta, a dla mnie kolejne miejsce, które będzie mi dane odkryć. Uśmiecham się pod nosem, wyobrażając sobie minę Shawn'a na mój przyjazd. Sama nie spodziewałam się tego, jednak jak ktoś ci coś oferuje, niegrzecznie jest odmówić, nieprawdaż? Kiedy tylko koła dotykają płyty lotniska, wszyscy zaczynamy klaskać. To typowy rytuał podróżujących, gratulujący i dziękujący pilotom za bezpieczne doprowadzenie nas do miejsca naszej podróży. Zbieram swoje rzeczy i kieruję się ku wyjściu z samolotu. Czeka mnie mała kolejka do korytarza, jednak udaje mi się dosyć zgrabnie i szybko przecisnąć. Kierując się za tłumem, dochodzę do kolejki sprawdzającej nasze dane i to, czy jesteśmy dopuszczeni do przebywania w USA. Zauważam znaki ostrzegawcze, że nie wolno używać telefonów, czy kamer, więc nawet nie łapię za schowaną w mojej kieszeni komórkę. Idąc za ludźmi, wychodzę w miejsce, gdzie jest dużo przestrzeni, a za barierkami stoją ludzie z kartkami powitalnymi dla swoich bliskich. Rozglądam się szukając kogoś, kto miałby mnie odebrać. W pewnym momencie, gdy już mam zadzwonić do Andrew'a, podchodzi do mnie mężczyzna. 

- Panna Nel z Polski? - kiwam głową w stronę czarnowłosego pana, lekko zdziwiona. Spodziewałam się kogoś w eleganckim odzieniu z kartką, jednak przede mną stoi mężczyzna w ciemnych spodniach jeansowych i białej bluzce. - Pan Gertler przekazał mi Pani zdjęcie, bym mógł Panią znaleźć i zabrać w wyznaczone przez niego miejsce. Zapraszam za mną, ja zajmę się bagażem. - zielonooki facet zabiera ode mnie walizkę i prowadzi mnie ku wyjściu z budynku. Udajemy się do dużego czarnego samochodu. Ciemnowłosy pakuje moje rzeczy do bagażnika, a ja w tym samym czasie, wsiadam do pojazdu. Zapinam pas w momencie, gdy kierowca wsiada do przodu. Odpala samochód i wyruszamy. Mimo korków, cieszę się każdą minutą jazdy, rozglądając się. Nowy York jest jednym z bardziej klimatycznych miejsc na ziemi. Time Square jest niesamowite, bynajmniej tak czytałam, jednak dowiem się o tym wieczorem, bo zamierzam przyjść tutaj przed koncertem. Droga zajmuje nam niecałe trzydzieści minut. Gdy pojazd się zatrzymuje, łapię swoją torebkę i szybko wysiadam, a gdy zauważam, że kierowca nie wysiada, dosyć niepewnie wchodzę do środka. Idę przed siebie, kierując się znakami, które pokazują gdzie iść by wejść na halę, na której ma odbyć się koncert. W pewnym momencie zauważam kobietę, która idzie w moją stronę. 

- Proszę opuścić budynek. Koncert zaczyna się wieczorem. - ciemnoskóra zatrzymuje się przede mną i wygląda tak, jak gdyby była gotowa wyciągnąć mnie stąd siłą. Po jej spojrzeniu widać, że przerabiała to już wiele razy. 

- Nazywam się Nel Motylewicz. Jestem umówiona z Andrew'em. - uśmiecham się w jej stronę, jednak ta znowu pokazuje mi ręką drzwi wyjściowe. Wyciągam więc komórkę i dzwonię do manager'a Shawn'a. - Halo? Hej.  Mam problem z dostaniem się do środka, możesz mi pomóc? - spoglądam na brunetkę, uśmiechając się. - Jasne, poczekam chwilę.  - mężczyzna się rozłącza się, więc chowam telefon do kieszeni w bluzie. Ochroniarka dalej mi nie wierzy, więc stoję z założonymi rękoma na siebie i rozglądam się, czekając na faceta. Stoimy tak już kilka minut, co  zaczyna niecierpliwić kobietę, a moje słowa, że jeszcze chwila, już przestają działać. Jest pewne, że mi nie wierzy, a za cel ubrała sobie wywalenie mnie stąd jak najszybciej, bo stanie tutaj jest bezsensu. W końcu która fanka Mendes'a, ma numer do jego manager'a... Nagle zjawia się ciemnowłosy, trzymając w ręku plakietkę dla mnie. 

- Hej Nel. - zakłada na mnie przedmiot, uśmiecha się, po czym spogląda na ochronę. - Ja tą Panią zabieram. - odchodzimy od kobiety, co powoduje jej lekkie zdziwienie.

- Jeśli zwlekałbyś jeszcze chwilę, jestem pewna, że wezwała by posiłki i wynieśli by mnie stąd. Choć ona sama, chyba też by dała sobie radę, bo wygląda na silną babkę. - te słowa wywołują cichy śmiech mężczyzny, ale taka była prawda.

- Jak podróż? - spogląda na mnie. - Mam nadzieję, że klasa biznes była dobra. Niestety, ale loty VIP nie były już dostępne na tą podróż. 

- Zazwyczaj latam tą najniższą klasą, więc zmiana była dla mnie ogromna. Przez ciebie już nigdy nie będę chciała podróżować ekonomem. - uśmiecham się. 

- Shawn jest aktualnie w pokoju i szykuje się do wywiadu, więc nie zostanę z tobą długo, jednak wierzę, że sobie poradzisz. - W tym samym momencie wchodzimy za kulisy, gdzie krząta się masa ludzi. Z boku zauważam grupę młodych ludzie. Z tego co mogę wywnioskować, idziemy w ich kierunku. - Nel, poznaj dzieciaki ze szkoły muzycznej imienia Beethoven'a w Nowym Yorku. - spoglądam na te wszystkie wystraszone młode osoby, które wpatrują się w nas. - Grupa została, by przećwiczyć z tobą układ i piosenkę, którą...

- Czekaj, co? - łapię go za ramię i odciągam na bok, z dala od wszystkich. - Nie mówiłeś, że mam cokolwiek zaśpiewać! Andrew, dlaczego mi nic wcześniej nie powiedziałeś?!

- Myślałem, że ci się spodoba. Wtedy w pub'ie, gdy śpiewaliście, zauważyłem, że twój i Shawn'a głos, razem ze sobą współgrają. Tamta piosenka zostawiła wszystkich w zdziwieniu, bo nikt nie  spodziewał się tego po tobie. - Gdy ja panuję nad swoimi emocjami, ten spogląda na mnie zdziwiony. - No właśnie, dlaczego nigdy nie mówiłaś, że masz taki świetny głos?

- To długa historia i stare dzieje, których nie chcę rozkopywać. - moje oczy się zaszklają, a ja przed oczami mam tylko jedną część z mojego życia. Jedną z najgorszych...

- Hej, wszystko dobrze? - mężczyzna kładzie rękę na moim ramieniu. - Coś się stało?

- Nie było by mnie tutaj, gdyby nie ten głupi wypadek moich rodziców. Nie poznałabym Shawn'a, ani ciebie. -  i w tym momencie zaczynam płakać, jak dziecko i przytulam się do mężczyzny. Ten, przytula mnie i zabiera do jednego z wolnych pokoi, gdzie zamyka drzwi i sadowi mnie na kanapie. - Masz, wytrzyj oczy i wysmarkaj nos. - podaje mi opakowanie chusteczek. Otwieram opakowanie i wycieram swoje mokre oczy. Mokrą chusteczkę trzymam w rękach, miętoląc ją. - To jak opowiesz mi historię?

- Okey. Może opowiem ci to wszystko od początku? - proponuję, na co ciemnowłosy kiwa głową. - No więc, jako dziecko śpiewałam bardzo dużo. Każda piosenka z bajki, bardzo szybko była przeze mnie zapamiętywana i śpiewana, gdy tylko nadarzała się taka okazja. Moja mama powtarzała mi, że mam talent. Z czasem zaczęłam śpiewać coraz to różniejsze utwory, aż w pewnym momencie powiedziałam swoim rodzicom, że chciała bym pójść do Brytyjskiego Mam Talent, bo wtedy jeszcze mieszkałam w Anglii. Zgodzili się i zapisali mnie na listę, a gdy dostałam list z datą, godziną i miejscem tego wszystko, razem to świętowaliśmy. Nawet moja kuzynka postanowiła przylecieć i kibicować mi. Moi rodzice pojechali ją odebrać, jednak żadne z nich nigdy nie dojechało do domu, a razem z nimi zginęła moja szansa na pokazanie się światu. Nie potrafiłam znowu zaśpiewać, bo to przypominało mi o tamtym zdarzeniu i przyprawiało mnie tylko o łzy. - wycieram oczy rękawkami bluz, bo nie mam czasu na wyciągnięcie kolejnej chusteczki. Mężczyzna przytula mnie i tak siedzimy w ciszy kilka minut, aż do pomieszczenia puka pewna kobieta, którą ciemnooki szybko spławia ruchem ręki. 

- Nigdy nie słyszałem tej historii. Z tego co widzę to Shawn też nie wie wszystkiego. 

- Nigdy nie pytał, a ja nie czułam potrzeby dzielenia się tym z kimkolwiek. Poza tym wszyscy jakoś unikają tematu tamtego wydarzenia, jak gdyby to było dawno i nieprawda, więc przywykłam, że omijam to. - wzruszam ramionami. 

- Jeśli nie chcesz śpiewać, nie zamierzam cię zmuszać. To...

- To moja decyzja, ale skoro chciałeś żebym zaśpiewała, mogę to zrobić. Mój terapeuta powiedział, że jeśli znowu zacznę śpiewać, to przełamię swoją traumę, więc chyba warto spróbować. - uśmiecham się w jego stronę, doprowadzając się szybko do porządku. Biorę głęboki oddech, by już na dobre się uspokoić. - Wracajmy, bo jestem pewna, że te dzieciaki mają o wiele ciekawsze rzeczy, niż ćwiczenie ze mną. - Andrew uśmiecha się i razem wracamy do grupy, która wstaje na nasz widok. 

- To ja was zostawiam razem, miłego treningu. - Gertler żegna się ze starszą kobietą, która najpewniej jest ich trenerką, a następnie przytula mnie. - Wierzę w ciebie. - szepcze mi do ucha, po czym machając dłonią, żegna się z pozostałymi i szybko odchodzi, zostawiając nas samych. 

- W takim razie udamy się na scenę, gdzie zobaczymy co umiesz i gdzie cię umieścić. - pokazuje ręką w kierunku schodów. Wszyscy idziemy tam, a gdy stajemy już na wielkiej platformie, rozglądam się zaciekawiona. Olbrzymia budowla skrywa w sobie masę miejsca, które już zostało zagospodarowane siedzeniami dla fanów. Oczami wyobraźni widzę te masy ludzi, którzy spoglądają w kierunku sceny na nas. Przechodzi mnie dreszcz. Nie jest to oznaka strachu, a adrenaliny, która mi towarzyszyła za każdym razem, gdy śpiewałam dla kogoś więcej, niż swoich rodziców. Tym razem, gdy o tym myślę, już nie płaczę. Najpewniej rozmowa o tym z kimś, sprawiła, że jest mi teraz łatwiej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro