Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 7

📚🎼

GABRIELLE

❝Ulubiona Klientka❞

   Upragniony weekend wreszcie nadszedł. Normalnie ludzie wykorzystywali go, by odespać. Daleko mi do nich. Obudziłam się przed szóstą. Szykował się dziś napięty dzień. Zaplanowałam dużo rzeczy do ogarnięcia, więc pomimo że nadal towarzyszyło mi lekkie zmęczenie, wyłączyłam alarm w telefonie. Ochlapałam twarz chłodną wodą, żeby się rozbudzić. Ze słuchawkami na uszach udałam się na jogging.

   Miasto dopiero budziło się do życia. Garstka ludzi leniwie spowijała ulice. Biegałam utrwaloną trasą: zaczynałam w parku blisko domu, później mniej uczęszczanymi uliczkami, a na końcu lądowałam obok bram cmentarnych. Dziwnie spokojne Somerville było piękne. Wschodziło razem ze słońcem i muskało witryny sklepów, liście na drzewach i szare płyty chodnikowe. Przestało wydawać się tak ściśnięte, a kolejne blokowiska, czy typowe dla centrum miasta zabudowy mniej przytłaczały, gdy nie przysłaniał ich szalony tłum. Podejrzewałam, że za kilka godzien przekształci się w stresujące monstrum wypełnione rekinami, oceniającymi nawet najmniejszy ruch.

   Wstąpiłam do taty. Minęły dwa miesiące odkąd zmarł. Z każdym dniem traciłam więcej wspomnień o jego chrakterystycznych cechach. Ulatywał jego tembr głosu, jak marszczył czoło, gdy się zastanawiał. Po prostu blaknął i przypominał wręcz przezroczystą taflę człowieka, którego kiedyś znałam.

   Przy grobie ojca czułam sprzeczne emocje. Tęsknotę, żal, namiastkę akceptacji.
Opowiedziałam ojcu, co się u nas działo. Napomknęłam, że jeszcze nie uprzątneliśmy jego gabinetu. Nikt nie odważył się tam wejść. Na zdjęciach założyliśmy czarne kokardki. Nieustanny ścisk nie zelżał, potęgował się, gdy natykałam się na jego rzeczy. Wciąż tliła się w nas nadzieja, że zagubione ogniwo naszej rodziny wróci. Te naiwne mrzonki tylko pogłębiały dystans między naszą trójką. Mama chodziła otępiała, oddała się całkowicie pracy, Miles przygasł i nonstop znikał w swoim tajemniczym miejscu, a ja grałam w teatrze, gdzie każda maska miała znaczenie.
Ojciec zabrał bezpowrotnie kawałek nas. Przywłaszczył go sobie i nie zamierzał zwracać. W postaci żałoby oderwał fragment serca, zabierając go już na zawsze. Pozostawało jedynie liczyć, że los łaskawie ześle wypełnienie dla tego skrawka.

   Pierwszy raz od pamiętnego dnia w szpitalu naprawdę uznałam jego śmierć za realną. Grafitowy nagrobek mnie w tym uświadczał, ale ponownie w domu wmawiałam sobie, że jeszcze obudzę się z tego koszmaru. Nadszedł czas stanąć przed brutalną prawdą. Everett Bishop żył w przeszłości i w snach, ale wszędzie indziej był zimnym trupem. Samotnie przechadzał się w alternatywnym świecie, gdzie z pewnością siał spustoszenie, a jego wola stawała się prawem. Nieważne w jakim miejscu, tata zachował charakter i umiejętnie zdobywał dokładnie to, czego chciał. Ni mniej. Targała w nim żądza, by osiągnąć postawiony cel, a poprzeczka stale się unosiła.

   — Do zobaczenia, tato.

   Miles: Kupisz coś słodkiego? Prooooooosze

   Dopiero wyświetliłam wiadomość od brata. Zaskakujące, że zerwał się tak wcześniej.
  
   Brie: oki

   Z powrotem puściłam playlistę i zniknęłam za bramą. Skrzypiała, jak sfatygowany rower i swoim fikuśnym wyglądem nieco przerażała. Luźnym marszobiegiem obrałam kierunek do Bunny Cakes, ulubionej kawiarni Milesa. 

   Zaplątałam się alejkach parku. Kilkanaście kroków dalej dostrzegłam znajomą sylwetkę.

   Bez jaj!

   Byłam nieumalowana, zmęczenie rysowało się na moich policzkach, a dodatkowo tylko w dresach i termoaktywnej bluzie. Nie wyglądałam korzystnie. Nie chciałam, żeby ktoś ze szkoły widział mnie w takim wydaniu. Mało obchodziliby mnie obcy, ale wśród osób, których znałam wolałam utrzymać nieposzlakowaną opinię, a to byłaby rysa na niej.

   Alex bawił się z jakimś chłopcem. Kurde, musiałam obok nich przejść, żeby dojść do rozwidlenia i wyjść z parku. Tyle, że nie mogłam tego zrobić.

   Taylor podpowiedziała mi z tekstem lecącej piosenki.

   You let me drown, I'm at my lowest point.

   Schowałam się w za krzakami. Zachowywałam się niedorzecznie, gdyby Cole mnie zobaczył, słusznie by się wyśmiewał. Piłka trafiła tutaj, a za nią pojawił się ten dzieciak.

   — Cześć, bawisz się w chowanego? — spytał.

   Boże, dlaczego mnie tak nienawidzisz?

   — Szukam spinki do włosów — skłamałam.

   Odłożył piłkę na bok, a gdy odwróciłam się do niego przodem zauważyłam, że on przeczesywał trawę i bujne liście krzaków.

   — Devin! Co ty tam wyprawiasz?

   Wołanie się zbliżało. Świetnie. Zamiast go ominąć, zrobiłam z siebie błazna.

   — Pomagam szukać spinki — wyjaśnił beztrosko. — Też byś mógł!

   Zachichotałam cicho, ale gdy poczułam nieustępliwe spojrzenie Alexa, przywołałam się do porządku. Obojętność zagościła na mojej twarzy.  Zastopowałam zażenowanie tą sytuacją.

   — Zgubiłaś spinkę, czy się chowasz? — szepnął mi na ucho, kiedy razem z pieskiem pochylił się nade mną.

   Widział mnie wcześniej, zatem doskonale przejrzał ściemę. Ale wstyd!

   — Zgubiłam, ale nie musicie pomagać, to tylko spinka. Mam inne — odparłam pewnie.

   Broniłam się, jednak marnie mi wychodziło.

   — Jestem Devin, chcesz się z nami pobawić? — zagadnął z rozbrajającym uśmiechem.

   Podał mi rękę, więc lekko ją uścisnęłam.

   — Bardzo mi miło, ja jestem Gabrielle. Obiecałam bratu, że kupię mu coś słodkiego i wrócę do domu. Może innym razem.

   Jego smutne oczy trochę mnie łamały.

   Skubany był dobry.

   — Wybierasz się do Bunny Cakes? — zapytał Alex.

   Skinęłam głową.

   — Pójdziemy z tobą i tak mieliśmy zajrzeć do babci.

   — Świetnie — rzuciłam z podszewką ironii.

   Przymknęłam oczy zirytowana. Nie okazywałam na zewnątrz, ale czułam się upokorzona, a on dalej ze mnie drwił. Prezentowałam się obrzydliwe, a brak makijażu tylko uwydatnił mój trądzik. Szczerze, chciałam płakać. Chyba jednak dobrze go wcześniej oceniłam. Po prostu w bibliotece grał miłego, bo potrzebował mnie do projektu.

   Nie zamorduję Alexandra Hayesa. Zabójstwo było karalne, a on miał ojca prawnika i jego brat byłby świadkiem. Myśl błyskawicznie przecięła mi umysł.

   Devin złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu.

   — Jesteś dziewczyną Alexa? Ja jestem jego bratem, a ty jesteś ładna. Szkoda, że twoja spinka się zgubiła. Nie lubię, kiedy moje rzeczy się gubią, bardzo się wtedy złoszczę — paplał.

   Jaki uroczy chłopczyk. Poprawił mi nieco humor tym drobnym komplementem. Nie brałam go za nic więcej niż oznakę grzeczności.

   — Dev, pamiętaj o oddychaniu. Czasami musisz zamknąć jadaczkę, żeby inni mieli szansę odpowiedzieć.

   Zignorował jego pierwsze pytanie. Nie zdementował go. Uznałam, że zbytnio analizowałam tę rozmowę.

   — Jestem jego…

   — Już jesteśmy — wciął się Alex, gdy usiłowałam sprostować nieporozumienie.
— Pani przodem.

   Przepuścił mnie w drzwiach, a Devin wepchał się przed niego. Przez całą drogę nie puszczał mojej dłoni. Przywitało nas przyjaźnie urządzone wnętrze. Różowe ściany, a na nich tapety z lodami, babeczkami, kawą, ciastkami i wieloma rodzajami słodkości. Odwzorowywały desery z menu. Zawsze się tym zachwycałam. Na stolikach uroku dodawały świeże kwiaty.

   — Babuniu! Jestem! — krzyknął Devin.

   Kawiarnia świeciła pustkami, czego się spodziewałam. Ogromny zegar nad ladą w kształcie imbryka wskazywał wpół do ósmej.

   — Cześć, skarby! — krzyknęła z prawdopodobnie zaplecza.

   Usłyszałam jej życzliwy głos, zanim się przed nami zmaterializowała. Objęła mnie oględnym spojrzeniem. Nieco wprawiła mnie w dyskomfort, lecz dumnie nie spuściłam głowy. Wyczekiwałam prychnięcia, czy nieprzychylności, ale nic takiego się nie pojawiło.

   — Dzień dobry.

   — Babciu, to jest Gabrielle. Potrzebuje czegoś słodkiego — wyjaśnił Alex.

   — A więc idealnie trafiłaś, kochaniutka. Co lubisz najbardziej?

   Zniknęła za ladą, a Alex razem z nią. Kobieta ruszyło po pudełeczko, a chłopak sprzedawał mi nieproszone rady, nawet jego brat polecił mi jego ulubione babeczki. Wdałam się z Alexem w sprzeczkę o makaroniki, a gdy okazało się, że miał rację niemal szlag mnie trafił. Drugi raz wyszłam na idiotkę. Najpierw w parku, teraz tutaj. Gardziłam niewiedzą i niekompetencją, ukazywała mnie, jako infantylną. Jako blondynka podwójnie pracowałam, by uwolnić się od stereotypu mało inteligentnej.

   — Dziękuję.

   Alex starannie zapakował wybrane ciasteczka czekoladowe, a Devin opowiadał mi o swoim przedszkolu.

   — Drobiazg. Chyba zostaniesz moją ulubioną klientką. — Mrugnął z błyskiem w oczach.

   Olałam jego kolejną prześmiewczą uwagę, gdy dotarło do mnie odbijanie się od szyby kropel deszczu. Rozpętała się ulewa. Bez szans, żebym wróciła do domu, bynajmniej nie bez transformacji w zmokłą kurę.

   — Podwiozę cię — poinformował mnie Alex.

   — Nie chcę ci robić problemu.

   — Więc nie wchodźmy w niekonieczne dyskusje — odparł stanowczo.

   — Dzięki.

   Uśmiechnął się nieznacznie.  Pożegnali się z babcią, ja życzyłam jej miłego dnia, a chłopak przywołał brata do siebie.

   — Dobra, to biegniemy, bo samochód mam po drugiej stronie ulicy — uprzedził.

   Popchnął mnie i z godną podziwu koordynacją rzucił się do sprintu, trzymając chłopca za rękę. Pobiegłam za nimi, niestety złapało nas dość solidnie. Woda kapała z włosów i z ubrań także. Przynajmniej słodycze pozostawały całe. Devin gadał, jak najęty. Alex się z nim droczył, aż chłopiec wystawił mu język.

   — Dzięki za podwózkę.

   — Spoko, do zobaczenia!

   Ponownie dostrzegłam, że odjechał dopiero, gdy zamknęły się za mną drzwi.

🎼📚

   Po powrocie wzięłam gorący prysznic i ubrałam się w ciepłe ubrania. Związałam włosy w koka, by mi nie przeszkadzały w sprzątaniu. Ogarnęłam pokój i podrzuciłam słodycze Milesowi. Naturalnie, zeżarł je na raz. Posiedziałam z nim chwilę i dowiedziałam się, że Jasper wpadał na wieczór, wobec czego zaprosiłam też Cole’a. Przyjaciel błyskawicznie zameldował, że wpadnie.

   — Gabrielle!

   O rany.

   Popatrzyłam na Milesa, on wzruszył ramionami, a krzyk mamy się powtórzył. Ekspresem pokonałam schody i znalazłam ją w salonie.

   — Zaraz wychodzę na dyżur. Macie posprzątać dom, odebrać ciuchy z pralni, catering na jutro i powiedz Milesowi, żeby zadzwonił do ośrodka babci i spytał, jak wyniki.

   — Dobrze.

   Notowałam w wymaginowanym kajeciku jej instrukcje.

   — I na litość boską, ogarnij się trochę. Wyglądasz okropnie, Gabrielle.

   Miło. Mama złapała mnie za podbródek i zmusiła do skrzyżowania spojrzeń. Zerknęła mi głęboko w oczy i przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

   — Zadbaj o siebie, dziecko. Mogłabyś być całkiem ładna.

   Nie śliczna. Nie piękna. Ewentualnie, całkiem ładna.

   Zawsze raczyła mnie szorstkimi komentarzami o mojej aparycji. Jedynie w soboty i niedziele nosiłam dresy i za duże bluzy. Wiązało się to z praktycznością, przy wykonywaniu obowiązków domowych pozwalały na nieskrępowany ruch. A mama i tak je krytykowała. Odnosiłam wrażenie, że jej pasją było wynajdywanie moich defektów, by później wytknąć mi je w najmniej oczekiwanym momencie.

   Na co dzień przykładałam dużą wagę do osobistej prezencji. Kiedy wychodziłam niemal zawsze nakładałam warstwę makijażu, który przykrywał niechciane mankamenty oraz wybierałam odpowiednie ubrania. Dom traktowałam jako ostoję, gdzie pozwałałam sobie chociaż na drobną chwilę zdjąć wszelkie maski, przestać się kryć pod fasadami przyjętych ról i po prostu grać samą siebie, pomijając udawanie. Jednak mama swoimi przytykami sprawiała, że odczuwałam coraz mniejszy komfort a, mój azyl zmniejszył się do własnego pokoju.

   Przekazywałam Milesowi instrukcje mamy, a on komentował je z sarkazmem.

   — Dobra, ja ogarnę chatę, pranie, a ty żarcie.

   — Cóż za łaska. Czego chcesz?

   Parsknął śmiechem na podejrzliwy ton.

   — Mówiłaś, że będziesz się uczyć, lamusko, to się ucz.

   — Niektórym zależy na nauce — skontrowałam.

   — Niektórzy są po prostu genialni.

  Prychnęłam. Może i tak, ale on się nie wliczał w to grono.

   — Żadna sztuka być geniuszem wśród debili — odparowałam z kpiącym uśmieszkiem.

   — Nie zesraj się — rzucił elokwentnie.

   Resztę popołudnia spędziłam nad podręcznikami. Początkowo uporałam się z łatwiejszymi przedmiotami, a na koniec zostawiłam moją prywatną Nemezis. Fizyka wysysała ze mnie wszelkie witalne siły. Trochę głupio mi już prosić brata o pomoc, gdyż z pewnością studia go wyczerpywały, a dodatkowo starał się przyjeżdżać kilka razy w tygodniu do domu, więc nie zawracałam mu głowy. Przerabialiśmy prawo Gaussa, ale nic z niego nie zrozumiałam. Profesor Santos objaśniła je w pokrętny sposób i po łebkach. Od razu przeszła do zadań. Wspomniała, że książka się nad tym dłużej rozwodziła. Doczytałam. Czytałam teorię i czytałam, jednak nic nie zostawało mi w głowie. Wykułam formułki na pamięć, choć strasznie drażniło mnie to, że nie potrafiłam ich zastosować. Tyradę przekleństw pod adresem tego piekielnego przedmiotu przerwała mi prośba dziewczyn o zadanie z matmy.

   — Luzik, Gabrielle. Poradzisz sobie — zapewniłam się cicho.

   Musiałam.

   Wieczorem odprężyłam się z przyjaciółmi. Jasper i Cole bili się o miejsce na kanapie, aż starszy z nich skapitulował i zrobił sobie fort z poduszek na podłodze. Ryder zerknął na niego z wyższością, a ja ułożyłam nogi na jego kolanach.

   Najlepszy Siatkarz: W poniedziałek rano, czy popołudniu?

   Dźwięk hałaśliwie rozlał się po salonie. Chłopcy wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem.

   Gabrielle: rano, popołudnie mam zajęte

   Najlepszy Siatkarz: Ok. Btw, zapisałaś się na ten klub książki?

   W jakim celu pytał? Szczerze byłam na niego trochę cięta za dzisiaj. Jego ukryta pod kołderką drwina mnie ubodła, ale nie powinnam ignorować partnera od projektu. W końcu zależała od tego ocena.

   Gabrielle: tak

   Najlepszy Siatkarz: więc widzimy się i rano i po południu 😉

   Gabrielle: super

   Wcale nie. Obecnie najchętniej w ogóle bym się z nim nie spotykała przez nadszarpniętą dumę. Przyłapał mnie na kłamstwie i wytknął głupotę, obie jednego dnia. Czułam się urażona, wręcz zaatakowana jego słowami. Może idiotycznie, że się obrażałam, lecz przewidywałam, że w klubie będzie miał więcej okazji, by znów sprezentować mi takie samopoczucie. Nie podobało mi się ono, dostarczało mi większego rozczarowania samą sobą.

   — Z kim tak romansujesz, co? — zagadnął Miles.

   — Z nikim.

   — Z Hayesem.

   Cole i ja odpowiedzieliśmy równocześnie. Przekazałam mu niewerbalnie, że właśnie załatwi sobie egzekucję.

   — Z Alexem? — dopytał Jasper.

   — Nie, z Madonną — zironizowałam.
— Tylko takiego mam w klasie, durnie.

   Cole bezczelnie parsknął śmiechem.

   — Jest kapitanem teraz, no nie?

   — Tęsknią za nami?

   — Kto ma moją szafkę?

   — A co ja sekretarka? Napiszcie do niego, jestem pewna, że dla dwóch fanek numer jeden znajdzie chwilkę — rzuciłam ironicznie i dostałam spojrzenie spod byka.

   — Phi.

   Kiedy wreszcie porzucili jego temat, skupiliśmy się na oglądaniu drugiego sezonu Gry o Tron.

🎼📚

#MPM_watt

Hejka! Miłych Mikołajek! Mam nadzieję, że dostaliście fajne upominki!

Standardowo chętnie poczytam wasze opinie o rozdziale, jak i o całości, co sądzicie o tych zmianach etc.

Buziaki
Julka 🤍

Twitter i tiktok: hematyt_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro