Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 15

🎼📚

GABRIELLE

Boże, miej nas w opiece

Czas do wizyty dziadków minął mi jak z bicza strzelił, nim zdążyłam mrugnąć z wyjaśniania Alexowi zasad olimpiady z chemii, przeniosłam się do popołudnia w domu. Szczerze, znacznie bardziej wolałabym znów znaleźć się z nim. Minęło już ponad trzy miesiące od śmierci taty, a dziadkowie zdecydowali się nas odwiedzić właśnie teraz. Odkąd wróciłam ze szkoły w domu unosiła się napięta atmosfera. Miles pojechał po naszych gości, a mama zdawała się wariować ze stresu. Nonstop poprawiała elementy wystroju, wygładzała obrus, czy polerowała sztućce, nawet trzy razy zmieniała wazon na kwiaty.

Miles: już jedziemy 😬

Czmychnęłam na górę. Włożyłam bordowo-białą sweterkową sukienkę. Elegancko, ale i wygodnie. Problematyczne okazało się malowanie. Nie wiedziałam, jaki makijaż będzie adekwatny do okazji. Wreszcie postawiłam na klasykę, czyli warstwa ukrywająca syfy, krostki i choć odrobinę trądzik. Naturalnie, pobrudziłam się tuszem do rzęs, a kreski przypominały koślawe zawijasy wobec czego spędziłam dodatkowe minuty na wgapaniu się w lusterko. Pogorszyło mi to nastrój. Nie przepadałam za swoim widokiem, ale przynajmniej udało mi się skorygować nieco wygląd. Daleko mi do cudotwórczyni, lecz efekt wyszedł nawet znośnie.

Dźwięk wiadomości oderwał mnie od ciągłego poprawiania fryzury.

Alex wysłał mi selfie z Brooksem. Chłopak wystawiał język podobnie jak zwierzak. Jaki z niego słodziak! Ta platynowa sierść nadawała mu majestatu, ale chochliki w oczach zdradzały jego skłonności do psocenia. Wymieniłam z Alexem kilka wiadomości i życzyłam powodzenia w wieczornym meczu. Mega chciałabym na niego pójść, ale zapewne nie zdążę przez dziadków. Dostałam też następne ostrzeżenie od brata i jak z zegarkiem w ręku, dziesięć minut później usłyszałam silnik jego auta pod domem. Zbiegłam po schodach, o mało co się nie potykając, gdy narzekałam Cole’owi w wiadomościach. Esemesowanie podczas schodzenia za schodów to średni pomysł, no chyba że komuś zależy na wybiciu zębów.

Dwoje staruszków o dość zmanierowanym usposobieniu. Rozglądali się oceniająco po pomieszczeniu, aż wreszcie ich wzrok spoczął na nas. Babcia ze sztuczną wylewnością objęła mamę i pocałowała ją w policzek. Nie spodziewałam się tego po niej, ostatni raz widziałam ich na Święcie Dziękczynienia trzy lata temu. Raczej nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów z rodziną mamy ze względu na jej burzliwą relację z nimi. Miles opowiedział mi, że gdy byliśmy mali wdali się w okropną scysję. Od tamtej pory wpadali do nas okazjonalnie.

— Ale wyrosłaś — skomentowała i niemal skruszyła mi żebra.

Ostentacyjność idealnie opisywała zachowanie babci i dziadka.

— Marthylia, daj dziecku spokój.

— Gordon…

Napięcie elektryczne wzbierało się w powietrzu, jedynie czekała na odpowiednią chwilę do eksplozji.

— Chodźmy do stołu — zarządziła mama.

Miles poprowadził delegację do salonu. Usadził dziadków i wdał się z nimi w dyskusję.

— Jak tam Rosanna?

Miles zastygł w osłupieniu. Mama i ja także. Nie przewidziałam wywlekania jej tematu, zwykle skrzętnie go omijaliśmy, by nie drażnić brata. Zołza go skrzywdziła, więc i nie było po co o niej rozmawiać. Aż do dzisiaj.

— To pytanie nie do mnie, musiałbyś ją sam zapytać — odparował zgryźliwie z posmakiem gorzkiego bólu. — Zerwaliśmy jeszcze pod koniec liceum.

— Och, jaka szkoda. Taka z niej ładna dziewczyna. Może się jeszcze pogodzicie — szczebiotała babcia.

Ta, na pewno. A na niebie zaczną latać pingwiny.

— Dlaczego?

Z jakiego powodu dziadek wpychał nos pomiędzy drzwi? Czyżby marzył o tym, by go rozkwasiły?

— Nie układało nam się.

Gigantycznie niedopowiedzenie świata. Zdradziecka jędza oszukiwała go od kilku miesięcy i pewnie dalej robiłaby go w balona, gdyby nie szkolna strona plotkarska i Jasper, których ich przyłapał. Jeden raz, kiedy Amethisto rzeczywiście się przydała.

— Przyniesiemy zupę — rzuciłam i popchnęłam brata w stronę kuchni.

Sekundy dzieliły go od wytrącenia z równowagi, a na ogół to dość ciężkie do osiągnięcia. Jako doświadczony zawodnik w tej dyscyplinie, miałam prawo się wypowiedzieć. Milesa rozjuszyło poruszenie tej kwestii. Gotował się ze złości. Wkładał niemało wysiłku, by to zamaskować, ale ja go znałam. Podejrzewałam, że lepiej niż samą siebie, więc jego próby spełzły na niczym.

— Jest okej?

— Fantastycznie. Uwielbiam wracać do laski, która zostawiła mnie dla kumpla. Najlepsze, co mnie w życiu spotkało — żachnął się.

Trochę zrobiło mi się przykro, nie chciałam przywoływać niepożądanych wspomnień, a chyba dołożyłam do tego cegiełkę. Idiotka ze mnie. Po co w ogóle pytałam? Mogłam inaczej sprawdzić, czy dobrze się trzymał.

— Przepraszam, Brie. Wiem, że nie miałaś nic złego na myśli.

Objął mnie ramieniem, a jego bliskość sprawiła, że smętne samopoczucie odeszło precz. Czułam się otoczona opieką.

— Jezus, matka gotowała — odparł, zaglądając do wazy z niezidentyfikowaną mazią. — Boże, miej nas w opiece.

Rozbawił mnie tym komentarzem. Przesadzał. Mama gotowała nawet dobrze, może nie przyrządzała dań na takim poziomie jak Thomas Keller*, ale dało się je zjeść. Posiłek minął w uciążliwej niezręczności, zabarwionej kąśliwym welonem uwag dziadków. Później Miles i dziadek wyszli do garażu podziwiać jego motocykl, a ja zostałam z kobietami. Pożałowałam swojej decyzji, gdyż doszło między nimi do spięcia. Babcia wytykała mamie wygląd, że o siebie nie dbała, a mama odpowiedziała jej tym samym, zatem sięgnęły po brudy z przeszłości. Obserwacja tej kłótni mnie krępowała, więc wycofałam się dyskretnie, żeby zaszyć się w moim pokoju. To popołudnie od początku do końca było ambarasem. Słyszałam jak w akompaniamencie krzyków Miles odwiózł dziadków na lotnisko.

Zabrałam gitarę i ostrożnie zarzuciłam jej pasek na ramię. Najpierw palce wygrywały klasyczne utwory. Serce kołatało mi ze stresu, odnosiłam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Wcześniej w ferworze zdarzeń przeoczyłam, jak bardzo się zdenerwowałam, a teraz emocje uderzyły we mnie z potrójną siłą. Palce mi zadrżały, więc usiadłam na podłodze. Skupiłam się na głębokich oddechach, by się uspokoić. Moje ciało wreszcie odzyskało kontrolę. Wróciłam do muzyki i zanurzyłam się w niej kompletnie. Ubóstwiałam to uczucie, kiedy z pomocą kilku szarpnięć strun przenosiłam się do totalnie innej krainy, zbudowanej na filarze taktów, emocji i czystego zrozumienia. Taka właśnie była muzyka. Odbierała wszelkie zmartwienia, a w zamian ofiarowała pełne wsparcie i zrozumienie.

Miles musiał wpaść gdzieś w środku mojego repertuaru, lecz totalnie go nie zauważyłam. Dopiero teraz dostrzegłam brata rozwalonego na łóżku. Przyglądał mi się badawczo.

— Byłeś u mamy?

— Ta, poszła się położyć. Chyba zrobiło jej się głupio po tej akcji z dziadkami — stwierdził.

Miles mógł się z nią spierać, ile wlezie, ale prawdę mówiąc, był z nią całkiem blisko, na pewno bliżej niż z ojcem. Martwił się o nią, choć usilnie starał się to ukryć. Nawet jeśli mama czasami bywała chłodna, to oboje ją kochaliśmy i ona nas chyba też.

— Wcale się jej nie dziwię.

Ta sytuacja była nieprzyjemna, gdybym to ja znalazła się w jej centrum, prawdopodobnie bym się popłakała z nadmiaru negatywnych emocji.

— Też nie. Co robimy? Cole pisał, czy wpadniemy na mecz, dopiero jest po pierwszym secie.

Tajemniczy błysk w jego oczach nie wróżył nic pozytywnego, ale zignorowałam go.

— To jedźmy — odparłam zbyt entuzjastycznie.

Miles popatrzył na mnie dziwacznie. Ubraliśmy kurtki i w gepardzim tempie ruszyliśmy do szkoły. Brat jechał z nieprzepisową prędkością, ale niebiosa nas oszczędziły. Przepchaliśmy się do przodu, gdzie siedział Cole.

— Ten twój Alex jest niezły — rzucił na powitanie, a towarzyszący mi brat się spiął.

Posłałam przyjacielowi wkurzone spojrzenie, co skwitował uśmiechem niewiniątka. Bosko, zaraz zacznie się wywiad.

— Jaki twój?

— Cole sobie tylko żartuje, prawda? — spytałam, wbijając mu łokieć w żebra.

Syknął obruszony i odsunął się ode mnie.

— Jasne, tylko się wygłupiam, stary.

Miles wydawał się nieprzekonany, jednak oszczędził sobie dalszych dygresji.

Nasze cheerleaderki wiwatowały w przerwie, a chłopaki naradzali się z trenerem. To spotkanie towarzyskie, zatem nie wliczało się do oficjalnej punktacji, jednak podejrzewałam, że Alex wolałby zachować czyste konto. Mecz z powrotem wystartował i drugi set przebiegał całkiem spokojnie. Przeciwnicy z Oak Trees prezentowali kiepską formę. Wykładali się na najprostszych elementach gry, dzięki czemu nasi wypadali na ich tle, jak zawodowcy.

Cole miał rację. Alex błyszczał wśród pozostałych. Jego precyzja w ataku naprawdę imponowała, zresztą tak samo jak siła uderzeń. Nie bez kozery został kapitanem.

— Nie zapomnij mrugać, oczy ci się wysuszą — rzucił rozbawiony Cole.

Przysięgam, nadejdzie taki piękny dzień, gdy wkurzy mnie do tego stopnia, że wpakuję go w kaftan i wywiozę daleko stąd, a na koniec wrzucę do Rowu Mariańskiego.

— Nie zapomnij zrobić zapasu powietrza, niedługo możesz odczuć jego deficyt.

Miles parsknął śmiechem i zmierzył nas wzrokiem pełnym politowania. Skoncentrowałam się na kontynuowaniu oglądania dalszej rozgrywki. Nasi przeciwnicy mimo wszystko nie odpuszczali, ale mieliśmy lepszy skład. Bardziej zgrany i akurat wypadło ustawienie, w którym graliśmy najefektywniej. Przed chwilą brat i Cole o tym rozmawiali. Sama nie przykładałam uwagi do ich dyskusji, a bardziej podziwiałam mecz.

Odnieśliśmy dotkliwe zwycięstwo. Trzy do zera i drugi wygrany mecz z rzędu. Po kilku minutach Alex z Elliotem podeszli do barierek i nam pomachali.

Nim się obejrzałam mój udawany chłopak przeciskał się przez tłum kibiców, aż wylądował przede mną. Zerknął mi przelotnie w oczy z łobuzerskim uśmiechem na ustach, założył mi kosmyk włosów za ucho, po czym ku mojemu zaskoczeniu musnął wargami mój policzek i założył mi coś na plecy. Konkretnie kurtkę z jego nazwiskiem. Rozpoznałam ten gest. Identycznie ponad trzy lata temu Miles oznajmił, że Rosanna została jego dziewczyną. Tak oficjalnie. Teraz Alex postąpił tak samo.

Nie pozostawił miejsca na żadne niedomówienia, czy interpretację. A Miles, Cole i cała szkoła stali się tego świadkami.

Boże.

— Ja ją odwiozę.

Złapał mnie za rękę i splótł nasze palce razem, a gdy wreszcie znaleźliśmy się sami nachylił się nade mną, szepcząc:

— Zanim się wkurzysz, to po prostu tak plotki skończą się szybciej. Poplotkowali, my to potwierdziliśmy i zaraz o nas zapomną.

Oniemiałam.

— Naprawdę to przemyślałeś, co?

Nieco mnie zatkało. Odpuściłam irytowanie się na niego.

— Powiedziałaś, że nie lubisz być w centrum uwagi, więc postarałem się, żebyśmy znajdowali się w nim jak najkrócej. Mam nadzieję, że się uda.

Wow.

Wziął sobie do serca moje słowa, a co więcej postąpił tak, by zapobiec moim obawiam, czym całkowicie mnie roztopił. Poczułam się jak główna bohaterka powieści romantycznej. Przyznałam przed sobą niechętnie, że to uczucie przypadło mi do gustu.

🎼📚

#MPM_watt

Hejka! Koniecznie dajcie znać, co sądzicie. Mam nadzieję, że pomimo tego, że znacie już w większości fabułę, to nadal miło się wam czyta 💝

Buziaki 🤍
Julka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro