Rozdział 4
Otwieram gwałtownie oczy. Nie jestem pewna, czy huk, który słyszę rozlega się w mojej głowie, czy dochodzi z zewnątrz, ale sprawia niemiłosierny ból. Zasłaniam uszy dłońmi, aż w końcu dociera do mnie, że ktoś puka do drzwi. Jęczę niepocieszona, że przerwano mi sen, którego tak bardzo potrzebuję.
Pukanie powtarza się. Jednym okiem spoglądam na zegarek. Spałam aż cztery godziny. Co za luksus!
– Idź stąd, kimkolwiek jesteś, proszę – szepcze, nie odrywając dłoni od uszu. Gdy zapada w końcu cisza, oddycham z ulgą. Dzisiaj nie ma mnie dla nikogo.
Zasnęłam dopiero nad ranem na kanapie. Książka, którą próbowałam czytać, aby zająć czymś myśli, spadła na podłogę. Przez to, co się wydarzyło, nerwy miałam napięte jak postronki. Umysł podrzucał różne wizje tego, jak może zakończyć się ta noc. Serce podrywało się na każdy trzask gałązki. Nie jestem przyzwyczajona do ciszy dzwoniącej w uszach, w której wszystko brzmi naprawdę złowrogo. Do tego w moje myśli wciąż wkradał się tajemniczy nieznajomy. Spotkanie było tak bardzo surrealistyczne, że zastanawiałam się, czy oby na pewno nie był to wytwór mojej wyobraźni. Wciąż na nowo mieliłam w głowie to spotkanie, aż padłam.
Może w cale go tu nie było i istniał tylko w mojej podświadomości? Odruchowo spoglądam na nadgarstek z siną obwódką. Przecież sprzątałam rozbitą butelkę... Chryste, ledwo otworzyłam oczy, a te intensywnie zielone tęczówki zawracają mi głowę!
Muszę się wykąpać, coś zjeść, uspokoić, pomyśleć, co zrobić w sytuacji, gdy ktoś ma klucze do mojego domu. Najrozsądniej byłoby pójść na policję, wymienić zamek. Przecież on mi groził i jeszcze do tego świetnie się przy tym bawił! No psychol, jak nic.
Opieram łokcie o kolana i wczepiam palce we włosy. Powieki ciążą jak kamienie, a w ustach pali od suchości. Rozglądam się po pokoju za butelką wody, gdy kątem oka dostrzegam w oknie twarz. Serce podjeżdża mi do gardła, ale uspokajam się, widząc, że stojący za oknem mężczyzna uśmiecha się szeroko, machając do mnie dłonią. Marszczę brwi i dotykam klatki, wyczuwając pod palcami galopujące w zawrotnym tempie serce.
Gdybym była typem samobójczyni, nie musiałabym rozważać targnięcia się na swoje życie. Mieszkańcy tego miasteczka wykończyliby mnie niespodziewanymi wizytami!
Wstaję, zbyt ociężale jak na swój wiek i kieruję się do drzwi. Ledwo je otwieram, a tęgi mężczyzna z dobroduszną, czerwoną od gorąca twarzą, obdarza mnie najszerszym i najszczodrzejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałam. Jego małe oczka są jak gwiazdy na niebie, które świecą blaskiem radości, aż mam ochotę ukłonić się nisko, niczym przed papieżem, ucałować pierścień i powiedzieć: niech dobrodziej wejdzie do środka i się rozgości. Poważnie, ma tak sympatyczną twarz, że serce się raduje jej widokiem. Ociera chusteczką pot spływający z twarzy.
– Jak dobrze cię widzieć, Cassie – Rozkłada ramiona, a pod pachami jego koszula jest przesiąknięta potem. Dociera do mnie kwaśny odór, ale zmuszam się do uśmiechu i pozwalam się objąć. Wujek przyciska mnie mocno do siebie i o wiele dłużej, niż bym tego chciała. Delikatnie wyswobadzam się, ale chwyta mnie za ramiona, przyglądając się przez chwile, mocno wzruszony. Widzieliśmy się sześć lat temu na pogrzebie mojej mamy, ale po jej śmierci kontakt się całkiem urwał. Dostałam jego numer od notariusza, gdy załatwiałam sprawę z domem.
Zdobywam się na uśmiech i zapraszam go do środka. Wskazuję kanapę, na której rozsiada się. Nie mam nawet, czym go poczęstować, więc proponuję wodę. Chętnie przystaje na to, narzekając na upał. Przynoszę szklankę z wodą, modląc się w duchu, żeby jak najszybciej sobie poszedł. Nie jestem w nastroju do pogaduszek.
– Opowiadaj, co u ciebie. Słuch o tobie i twoich poczynaniach zaginął, po tym, jak zmarła twoja mama. Jen już nie kontaktowała się ze mną, tak jak Olivia. Nie wysyłała filmów z twoich występów, ale nie byliśmy, tak blisko, jak z twoją mamą. Jak ci się żyje, Cassie? Skończyłaś już studia, prawda?
– Owszem – odpowiadam głosem pozbawionym emocji, a moje mięśnie odrobinę się napinają. Prostuję się, jakby dźgnięto mnie szpilką w plecy.
– I co porabiasz?
– Pracuję w barze, aktualnie jestem na urlopie – uśmiecham się krzywo, a Henry wybałusza na mnie oczy. Parskam suchym śmiechem. Chyba nie tego się spodziewał po wnuczce Hogana.
– Z tego żyjesz? – Upewnia się, próbując zachować beztroski ton.
Wzruszam ramionami, zmęczona tą krótką rozmową. Nie mam zamiaru opowiadać mu historii swojego życia. Plan na przyszłość miałam inny niż nauczyć się sprytnie lawirować między stolikami z tacą pełną kufli piwa. To miał być tylko etap przejściowy. Jednak życie potrafi zweryfikować plany i podciąć skrzydła. Są momenty wzlotu i upadku. Ja właśnie upadłam i czekam, aż wszystko się pozrasta z powrotem. Co prawda złamane serce już nigdy nie będzie w takiej samej formie, ale może przynajmniej ból osłabnie.
Wujek taktownie nie komentuje tego, co powiedziałam.
– Myślałaś już, co zrobisz z tym domem?
– Jest na pewno wiele wart – mówię ostrożnie. Sprzedanie go, ustawiłoby mnie, choć naprawdę nie muszę martwić się o pieniądze. Jednak na chwilę obecną potrzebuję czasu, aby zastanowić się co dalej. Moja muzyka nadal krąży po social mediach i zbiera swoich fanów. Nie zamknęłam oficjalnego konta na Facebooku, które założył mi Jason, twierdząc, że jeśli nie ma mnie w sieci, to tak jakbym w ogóle nie istniała. Wciąż mam czas, aby rozważyć podpisanie umowy z wytwórnią muzyczną – agent wspaniałomyślnie dał nam czas na ostudzenie emocji – z czego, ku ogromnemu niezadowoleniu i rozczarowaniu wielu osób, się wycofałam. Skłóciłam mój zespół i padło wiele przykrych słów. Wiem, że jeśli nie zdecyduję się, uderzy to nie tylko w moją przyszłość, ale również kilku innych osób. Jednak to ja jestem stroną decydującą jako twórca wszystkich utworów. Ale dla mnie rozstanie z Jasonem nie jest małą niedogodnością, jak to określiła Carla.
– Chcesz go sprzedać? – dopytuje wujek. – Szkoda by było, aby przeszedł w obce ręce, to rodzinna spuścizna, dom wynajmują zazwyczaj artyści, poszukujący inspiracji. Zawsze możesz tutaj wrócić, odetchnąć świeżym powietrzem. Chyba, że potrzebujesz pieniędzy, wtedy to zrozumiałe…
– Jeszcze nie wiem. – Staram się ukryć irytację tą rozmową. W ostatnich tygodniach ciągle słyszałam, co powinnam robić, jak żyć. Wszyscy dawali mi dobre rady, a ja chciałam tylko, żeby dali mi przestrzeń do wylizania ran w samotności, bo taka już jestem. Kiedy, do cholery, świat trzęsie się w posadach i rozpieprza się pod nogami grunt, który wydawał się być stabilny i dobrze znany, ciężko jest myśleć o przyszłości, widząc, że z tego, co się kochało pozostały tylko gruzy i pył unoszący się w powietrzu. Źle znoszę nagłe zmiany kierunków i potrzebuję czasu na przeanalizowanie nowej sytuacji.
– Rozumiem. Oficjalnie jest już twój, masz wiele możliwości. Jeśli będziesz potrzebowała z czymkolwiek pomocy, wal do mnie jak w dym. Wpadnij do nas na obiad w niedzielę. Amanda ma zamiar przyjechać na dłużej. Odkąd wyjechała, nie odwiedza nas za często. Pamiętasz ją, prawda?
– Oczywiście – parskam.
Była głośna, dużo gadała i miała motorek w dupie, wszędzie było jej pełno i uwielbiała u nas przebywać, co przeszkadzało mi w skupieniu, gdy ćwiczyłam kolejny zbyt trudny utwór, tylko dlatego, że nauczyciel fortepianu powiedział, że nie jest na moje możliwości.
– W takim razie, jesteśmy umówieni? – Wujek podnosi się z cichym stęknięciem. W odpowiedzi jedynie kiwam głową. Zanim zniknie za drzwiami, zatrzymuję go.
– Mogę o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Czy oprócz nas, ktoś ma jeszcze klucz do tego domu?
Na twarzy mężczyzny maluje się konsternacja.
– Dlaczego pytasz? Jeden komplet mam ja, który oddam ci jak do nas przyjdziesz, bo zapomniałem zabrać, ty i jeden był dla najemców.
Zamyślam się, bo nie daje mi spokoju skąd miałaby mieć go tamta dwójka. Przypominam sobie przestraszoną twarz dziewczyny. Mam wrażenie, że to nie ona była prowodyrką. Wydawała się kompletnie nieszkodliwa. Większym problemem zdaję się być jej towarzysz. Na samo jego wspomnienie świerzbią mnie palce. Nie znoszę takich aroganckich dupków, którzy myślą, że wszystko im wolno.
– Jest jakiś problem? – dopytuje wujek.
Już otwieram usta, żeby opowiedzieć o nocnej sytuacji, gdy przypominam sobie bladą, przestraszoną twarz tej blondyneczki. To tylko nastolatka, która może przeżywa jakiś ekscytujący czas w swoim życiu. Ale może gdybym zakablowała na tego typa, nie włączając jej w to? O, jaką satysfakcję bym miała. Ale nie. Po prostu zmienię tę cholerne zamki. A może jednak ona wróci wyjaśnić sytuację i zwyczajnie mi je odda. Nie jestem zapalczywą osobę, ale jemu chętnie zrobiłabym na złość, aby nauczyć trochę pokory.
– Nie. Tak tylko pytam. – Uśmiecham się lekko, ale w spojrzeniu wujka pojawia się czujność.
– Gdybyś miała jakieś problemy zawsze możesz do mnie przyjść, Cassie – mówi poważnym tonem, na co jedynie kiwam głową. – Znam praktycznie wszystkich w tym miasteczku.
W takim razie jego też powinien znać... No świerzbi mnie język, ale coś mnie powstrzymuję.
– Dobrze wiedzieć. Jakby co, wiem do kogo się zwrócić – odpowiadam ugodowo.
Wujek przytula mnie na pożegnanie, a gdy wychodzi, oddycham z ulgą. Marzy mi się długa kąpiel, łóżko, książka i święty spokój.
Wieczorem, gdy słońce już tak mocno nie praży, zabieram ze sobą butelkę wina i paczkę papierosów, i wychodzę przed dom. Staje na krawędzi urwiska i wpatruję się w nadpływające fale. W górze nurkują mewy, a w oddali widzę łódź. Siadam, spoglądając w dół. Nie jest bardzo wysoko, ale gdybym się poślizgnęła i spadła, na pewno uderzyłabym głową o wystające skały, straciła przytomność i się utopiła. Wypadki chodzą po ludziach... Potrząsam głową, odganiając od siebie natrętne myśli. Staram się skupić na przyjemnym morskim wietrze, liżącym rozpaloną od słońca skórę, aby odpędzić od siebie negatywne emocje, ale to nic nie daje. Dalej coś mnie gniecie i ściska w środku. Wzdycham ciężko i odpalam papierosa. Zaciągam się dymem, na przemian z desperackimi łykami białego, jeszcze schłodzonego wina. Czuję, jak samotność zaczyna oplatać mnie swoimi mackami, chwytając za serce, a gdy zamykam oczy, tęsknota zagląda pod powieki. Pociągam nosem i ocieram te cholerne łzy. Ostatnio moje kanaliki łzowe, co rusz przeciekają, a ja nie mogę pozwolić na to, żeby się rozkleić. Obawiam się, że jak zacznę wyć, to już nie będę umiała przestać.
Nagle łapie mnie dziwne poczucie bycia obserwowaną. Bardziej wyczuwam niż dostrzegam czyjąś obecność za mną. Odwracam się powoli i w jednej chwili zrywam z miejsca, rozpoznając intruza.
– Odejdź – warczę jak mały piesek na większego od siebie. – To teren prywatny. Nie możesz sobie wchodzić tu, kiedy ci się podoba.
– Jeszcze tu masz łzę – mruczy, ignorując moje słowa i zanim dotrze do mnie co robi, ściera palcem kropelkę osiadłą na policzku. Odsuwam się gwałtownie. – Uważaj, bo spadniesz. Jesteś strasznie spięta – stwierdza z nutką nagany w głosie, po czym siada na trawie, jakby był u siebie. Patrzę na niego ogłupiała, z szeroko otwartymi oczami.
Odwraca się w moją stronę i klepie miejsce obok, jakby zapraszał mnie do rozmowy. Obdarzam go lodowatym spojrzeniem w odpowiedzi, na co wzrusza jedynie ramionami. Miałam nadzieję, że jeśli któreś z nich przyjdzie wyjaśnić sytuację, to będzie ta blondynka. Z nią mogłabym porozmawiać. Z nim nie mam ochoty.
– Przyniosłeś klucze? – Zakładam ręce na piersi, wbijając wzrok w tył jego głowy. Spogląda w moją stronę.
– No patrz – kpi, a w jego oczach tańczą złośliwe chochliki, które śmieją mi się prosto w twarz – zapomniałem.
– To po co tu przyszedłeś? – denerwuję się, przestępując z nogi na nogę. – Mam gdzieś ciebie i tą małą. Po prostu musicie zmienić lokalizację swoich nocnych schadzek. Ja nikomu nic nie powiem, jeśli o to chodzi. – Unoszę dłonie. – Zabiorę waszą tajemnicę ze sobą do grobu, przysięgam. – Przykładam teatralnie dłoń do serca, mając nadzieję, że to go uspokoi i po prostu sobie pójdzie. Nie mam ochoty na żadne towarzystwo. A już na pewno nie takie. Wolałabym odwiedziny niedźwiedzia.
– Długo ci z tym zejdzie? – Blake rzuca drwiąco, a w jego głosie pobrzmiewa nuta wyzwania, zanim bezceremonialnie sięga po paczkę papierosów.
– A co, w przeciwnym wypadku mnie zabijesz? – cedzę przez zęby i wyrywam mu papierosy z ręki.
Co za bezczelny typ!
– Lepiej nie sprawdzaj, na co mnie stać – odpowiada cicho, niemal jakby mówił do siebie. Ignorując moją reakcję, odpala papierosa i zaciąga się, po czym wypuszcza kółka dymu, które natychmiast porywa wiatr.
– A ty nie chcesz się przekonać, czy pójdę na policję! – odparowuje, choć głosik w mojej głowie krzyczy, żebym się już zamknęła. Może być niebezpieczny. Ma w sobie coś niepokojącego, a jednocześnie pociągającego. Nie dziwię się, że ta blondyneczka na niego poleciała. Samym spojrzeniem zaprasza do grzechu. Nie mnie! Ja bym się nie dała omotać. Jestem rozsądną kobietą i nie fascynuje mnie bycie czyjąś zabawką, albo przygodą na jedną noc.
No i nie jestem zapalczywą osobą, ale od jakiegoś czasu ludzie po prostu mnie denerwują. Dlatego myślałam, że wyjazd tutaj pomoże mi ogarnąć to, co się we rozpieprzyło, ale ciągle ktoś mi przeszkadza!
Nasze spojrzenia krzyżują się niczym dwa miecze. W jego oczach kryje się coś nieuchwytnego, jakaś magnetyczna głębia, która sprawia, że nie potrafię od razu odwrócić wzroku. Przekrzywiam lekko głowę, próbując zgłębić tę tajemnicę, ale on nagle odwraca się w stronę oceanu, pozostawiając mnie z niedosytem. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech, i cicho wypuszczam powietrze z płuc. Przyglądam się ukradkiem, jak leniwie pali papierosa, zapatrzony w horyzont przed sobą. Ma na sobie czarną koszulkę, wojskowe spodnie w moro i czarne adidasy. Brązowe włosy lśnią w blasku słońca, a całą lewą rękę pokrywają tatuaże. Tak jak myślałam: typ niegrzecznego chłopca, przed którym ostrzegają matki. Zwiastun kłopotów. Przystojny, zwiastun kłopotów, co dociera do mnie bardzo powoli, bo to zwyczajnie nie mój typ mężczyzny. Nie, żeby to cokolwiek zmieniało...
– Nie gap się – mruczy z naganą, zerkając na mnie kątem oka.
– Nie gapię się! – fuczę. – Żeby jeszcze było na co – dodaję pod nosem, drapiąc się zażenowana po brwi.
Obraca ciało w moją stronę. Unoszę brodę i spoglądam na niego wyzywająco, a kącik jego ust drga, jakby powstrzymywał się przed śmiechem.
– Niech zgadnę – celuje we mnie fajką, przymykając figlarnie jedno oko. – Jesteś jedną z tych lasek, które zranił facet i teraz grasz zimną, niedostępną sukę, uważając wszystkich za dupków. Grzeczna dziewczynka z dobrego domu, kujonka z pierwszej ławki...
Na jego słowa prycham, kręcąc głową. W jednej chwili złość wpełza pod moją skórę, płynąc przez żyły jak trucizna i dociera do serca, zalewając je swoją toksycznością. Siadam obok, utrzymując stosowny dystans i wyciągam z paczki papierosa. Z gniewnym spojrzeniem wyrywam mu z dłoni zapalniczkę i odpalam fajkę. Zaciągam się mocno, po czym, ze złośliwym uśmieszkiem, wydmuchuję dym prosto w jego twarz. Twardy przeciwnik. Nawet się nie skrzywił, ale w jego oczach pobłyskują te same pioruny, co w nocy. Jeśli wkurzył go ten ruch, to świetnie to maskuje. Nawet mu powieka nie drgnęła. Drażnisz lwa, ostrzega cichy głosik w głowie. Ostatnio życie mi nie jest zbyt miłe, więc możesz się zamknąć, odpowiadam poirytowana.
– Niech zgadnę – przedrzeźniam go, a głos aż ocieka ironią. Przekrzywia głowę, jakby naprawdę zainteresowało go, co mam do powiedzenia. Unosi brew, a ten jego cholerny, lekceważący uśmieszek tylko dolewa oliwy do ognia. – Jesteś jednym z tych, którzy mieli ojca alkoholika, znęcającego się nad rodziną. W dzieciństwie byłeś gnębiony przez większych od siebie i pewnego dnia uznałeś, że koniec z tym. Przeobraziłeś się w drapieżcę, posuwającego wszystko, co się rusza, pokazując jakim to macho nie jesteś i nikt więcej ci nie podskoczył – wypluwam z siebie na jednym wydechu, wkładając w słowa tyle jadu, na ile mnie tylko stać.
Przez chwilę cisza wisi w powietrzu, a ja czuję, jak napięcie rośnie z każdą sekundą. W końcu parska krótkim, drwiącym śmiechem, ale nie odpowiada. Zamiast tego bezczelnie sięga po butelkę wina i pije kilka łyków. Zaciskam zęby, zmuszając się w duchu do zachowania spokoju, choć każda komórka mojego ciała krzyczy, by wyrwać moją własność z jego rąk i tym razem rozbić mu ją na głowie, a ciało zrzucić w przepaść.
Odstawia butelkę, a pozorna beztroska w jego postawie nieco się kruszy. Jego ruchy są teraz napięte, a mięśnie na ramionach zdradzają drobne spięcie. Kiedy ponownie na mnie patrzy, jego oczy wydają się ciemniejsze, niemal złowrogie.
– Wiesz, może gdybyś wczoraj dołączyła, zamiast na mnie naskakiwać, nie byłabyś teraz taka spięta. Wyluzuj trochę – mówi z przesadnym spokojem, a sarkazm niemal ocieka z każdego słowa.
O mało co nie zapowietrzam się na jego słowa. Co za nadęty bufon!
– Wparowałeś do mojego domu! – Unoszę się, bo na prawdę ten facet działa mi na nerwy. Wzbudza we mnie jakieś ciemne moce od pierwszej sekundy „poznania”. – Skąd miałeś te klucze?
Milczy, przyglądając mi się z takim zainteresowaniem, jakby moja złość sprawiała mu przyjemność. Przysięgam, że zaraz mu przywalę! Na ogół perfekcyjnie potrafię maskować swoje prawdziwe emocje. Gra na pianinie, stres związany z występami i umiejętność radzenia sobie z krytyką mnie tego nauczyły, ale od dłuższego czasu jestem rozwalona psychicznie i po prostu nie mam na to siły. Koleś igra z ogniem.
– Chcesz, żebym przeszła się na komisariat, Blake? – zniżam głos, niemal sycząc, i przybliżam twarz do jego. – Co to za dziewczyna? Jakaś córka policjanta? Bawi cię uganianie się za małolatami? Gdybyś się tak nie bał, że to wyjdzie na jaw, nawet byś się tu nie pojawił.
Unosi brew, a jego twarz wykrzywia się w wyrazie pogardy, jakby moje słowa były godne tylko politowania. Nie mam pojęcia, czym na to zasłużyłam – mam przecież pełne prawo być wściekła i żądać wyjaśnień! Blake bez słowa zgniata papierosa, po czym podnosi się z miejsca. Ja również wstaję, a do moich nozdrzy dociera jego zapach – mieszanka trawy cytrynowej, imbiru i dymu papierosowego.
– Po prostu oddaj mi klucze – wzdycham ciężko, pragnąc jak najszybciej zakończyć tę bezsensowną przepychankę słowną.
– Zmień sobie zamki. Ten zostawię na pamiątkę – rzuca z obojętnością, i wymija mnie, celowo szturchając ramieniem. Odchodzi powoli, z nonszalancją, która wywołuje we mnie niemal fizyczny ból.
Dłonie same zaciskają się w pięści, a napięcie w ramionach pulsuje tak mocno, że aż czuję palący ból. Staram się uspokoić, wciągając głęboko powietrze, raz za razem. Tylko to powstrzymuje mnie przed podniesieniem leżącego obok kamienia i rzuceniem w jego stronę. W wyobraźni widzę, jak trafiam go centralnie w tył głowy – obraz jest tak wyraźny, że niemal słyszę głuchy dźwięk uderzenia.
– Rany – jęczę, przykładając dłonie do twarzy.
Cóż, nigdy nie byłam zbyt dobra w nawiązywaniu znajomości – geny Hogana.
Wydaję z siebie gardłowy pomruk wściekłości, zabieram butelkę i wracam do domu. I tak nie wysiedziałabym zbyt długo w tym miejscu. Jest wczesny wieczór, ale nadal bardzo gorąco, a ja nienawidzę upałów. Szczególnie jednak nie znosi ich moja jasna karnacja. Zdecydowanie wolę początki jesieni.
Zamykam drzwi na zamek, zasuwę i łańcuch. To na razie powinno wystarczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro