Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

– Cześć, mogę się dosiąść?

Drgam na dźwięk męskiego głosu i natychmiast odrywam wzrok od kufla piwa, w które wpatrywałam się bezmyślnie od kilku dłużących się minut, całkowicie pochłonięta pięknym głosem śpiewającej dziewczyny. Przymykam oczy, nabieram głęboko powietrza i zmuszam się do uśmiechu – takiego, który mówi: „zwykle jestem miła, ale dzisiaj lepiej mnie nie prowokuj, bo tego pożałujesz”. Powoli przenoszę wzrok na mężczyznę, a gdy nasze spojrzenia się krzyżują, coś we mnie zamiera. Na ułamek sekundy zapominam, co chciałam powiedzieć. Ma oczy jasne jak niebo i ciemne rzęsy, które wyglądają, jakby były muśnięte tuszem. Jego blond włosy związane są w kitkę tuż nad karkiem, a kształtne usta wykrzywia lekki uśmiech. Ma delikatne rysy, co nadaje mu łagodności. Być może moje serce zabiłoby szybciej, gdybym nie była emocjonalnym wrakiem. Obecnie jestem jednak zupełnie wyprana z uczuć i jedynie patrzę na niego nieprzytomnym wzrokiem. Po chwili milczącego patrzenia na siebie usta mężczyzny rozciągają się w rozbrajającym uśmiechu. Mrużę oczy. Z zakamarków wspomnień zaczyna się wyłaniać obraz chłopca, o tym samym uśmiechu.

– Ja cię chyba znam – mówię niepewnie.

Kiwa głową, szczerząc zęby, ale nie pomaga mi wychwycić z pamięci swojej osoby. Unoszę palec i przykładam pięść do czoła, stukając w nie, jakbym wyszukiwała w rejestrze mózgu odpowiednich momentów z jego udziałem.

Nagle mnie oświeca.

– Chłopak od koni! – Celuje w niego palcem. Unosi brew, a jego mina wyraża zawód. – Czekaj, czekaj.

– Robię to – odpowiada rozbawiony, podbierając się pod boki. Przygląda mi się w zaciekawieniu. Na jego twarzy wciąż błąka się lekki uśmiech.

– Noah? – pytam niepewnie.

– We własnej osobie! – odpowiada radośnie i rozkłada ręce, jakbym wygrała jakąś nagrodę w teleturnieju, rozwiązując poprawnie zagadkę.  Wpatruję się w niego dłuższą chwilę, aż w końcu zmieszany przeczesuje palcami włosy, rozglądając się na boki.

– No tak… – mamrocze. – Minęło trochę czasu i…

Zrywam się z miejsca, jakby mnie coś w tyłek ugryzło i wpadam mu w ramiona, prawie nas przewracając. Noah zamyka mnie w mocnym uścisku, aż parskam śmiechem, naśladując duszenie się. W końcu odsuwam się, by lepiej mu się przyjrzeć.

– Nie wierzę, że to ty! Ale wyrosłeś!

Noah śmieje się ciepło, a jego osoba przywodzi na myśl ogrzewające słońce, które wychynęło zza ciemnych chmur. Wyjechałam z Haven Cove, mając dwanaście lat. Minęło kolejne tyle, zanim nasze drogi się znowu skrzyżowały. Cieszę się, że jest pierwszą napotkaną tutaj osobą.

– Ja też nie poznałem cię od razu. Patrzyłem na ciebie przez dłuższą chwilę jak stalker i zastanawiałem się: Cassie, czy nie Cassie? Musiałem się przekonać.

– Co u ciebie? Siadaj i opowiadaj. – Pochylam się w jego stronę, ożywiona spotkaniem. Jego obecność wyciągnęła mnie z letargu.

– Przejąłem stadninę, po tym jak rok temu moi rodzice zginęli w wypadku i aktualnie staram się ją utrzymać na powierzchni – wypala na jednym wydechu, jakby chciał mieć tą część rozmowy już za sobą. – W zasadzie tyle ciekawostek z mojego życia. Ciągle tylko praca i praca, nie mam za bardzo czasu na rozwijanie życia osobistego.

– Boże, Noah. Tak mi przykro. Nie wiedziałam, że twoi rodzice nie żyją. – Wyciągam dłoń w jego stronę, a on ją chwyta. – Moja mama również zginęła w wypadku, ale minęło już sześć lat.

– Tak, słyszałem o tym od Henry’ego. Przykro mi. Pamiętam twoją mamę. Była wspaniałą kobietą.

– Tak jak twoja. Przecież były przyjaciółkami.

– Najlepszymi. Co cię tu sprowadza, Cassie? – pyta, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

– Moi rodzice rozstali się dawno temu – mówię, ignorując jego zaskoczenie. – Ojciec zostawił mamie dom, który zapisała mi pod warunkiem, że zostanę jego właścicielką dopiero po ukończeniu dwudziestego czwartego roku życia. Przez ten czas był wynajmowany… Coś cię bawi? – pytam, widząc jego rozbawioną minę.

– Nic. Wiem, że dom był wynajmowany, ale szczegółów nie znałem – mówi, drapiąc się po brwi, a jego tajemniczy uśmiech nie znika. – Przeprowadzasz się tu na stałe, czy…

– Och, nie! W zasadzie miałam zamiar zostawić wszystko w rękach wujka i nawet się tu nie pojawiać. Byłam o krok od podpisania kontraktu z wytwórnią i rozpoczęcia wymarzonej kariery muzycznej. – Przełykam ślinę i piję łyk piwa, by ukryć, jak bardzo łamie mnie to wspomnienie. Wypowiedzenie tego na głos boli znacznie bardziej niż tylko mielenie tego tematu w głowie.

Noah wygląda na zaskoczonego. Otwiera usta, ale unoszę dłoń, by go powstrzymać.

– Nie pytaj. Po prostu nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.

Nie mam siły o tym mówić, kiedy rana jest nadal świeża, a każde słowo przypomina mi o dniu, w którym wszystko się rozpadło.

– Wiem coś o tym – mówi Noah, a jego oczy zachodzą smutkiem.

Chwilę trwamy w ciszy, po czym zaczyna wypytywać mnie o życie w Nowym Jorku. Rozmawiamy na niezobowiązujące tematy. Opowiada mi o stadninie, trochę wspominamy dawne czasy, przez ci przypominam sobie coraz więcej szczegółów, a przeszłość staje się nieco żywsza. Czas płynie mi szybciej i przyjemnie. Na chwilę podeszła do nas Layla – wokalistka umilająca czas gościom swoim śpiewem. Przywitała się z Noah. Od słowa do słowa okazało się, że to przyjaciółka mojej kuzynki Amandy. Od niej dowiedziałam się, że niedługo ma zamiar wpaść z odwiedzinami. Layla mnie nie kojarzyła, dopóki nie padło wspomnienie o moim dziadku i informacja, że jestem spadkobierczynią jego domu.

 Nie chodziłam do szkoły w Haven Cove, a do szkoły muzycznej w Baltimore, ale oprócz Noah nie miałam za bardzo kontaktu z dzieciakami z miasteczka. Od dziecka byłam owładnięta muzyką. Odkąd tylko mój mały paluszek zetknął się po raz pierwszy z klawiaturą pianina zakochałam się w tym instrumencie i poświęciłam mu wszystkie swoje lata. Nie znam innego życia.

– Będę się zbierał. Wstaję o świcie – mówi Noah, gdy opróżniam kufel piwa do ostatniej kropelki.  –  Jak wrócisz do domu?

– Pójdę na piechotę – odpowiadam, choć zdaję sobie sprawę, że dom jest dość daleko.

– O tej porze przez las? Zwariowałaś? – protestuje. – To jakieś dwadzieścia minut drogi. Podwiozę cię.

Niechętnie zgadzam się, bo wiem, że nie darowałby sobie, gdybym szła sama. Przyznaję w duchu, że to nie najlepszy pomysł, by samotnie przemierzać taką odległość o zmroku.  Nie myślałam o tym, gdy wychodziłam z domu na spacer. Byłam ciekawa, jak wiele pamiętam z miasteczka. Tu się urodziłam, ale gdy miałam dwanaście lat, mój ojciec dostał awans i świetną ofertę pracy, więc wyprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Mama przez bardzo długi czas nie potrafiła odnaleźć się w wielkim mieście. Haven Cove jest kolorowe, sielskie, idealne do spokojnego życia dla rodziny i emerytów, jeśli ktoś ceni sobie małomiasteczkowy styl. Miałam tutaj dobre dzieciństwo. W Nowym Jorku dużo się pozmieniało i nie były to dobre zmiany. W pewnym sensie straciłam dwoje rodziców. Nie potrafię wybaczyć ojcu zdrady, odejścia i cierpienia mojej mamy, na które musiałam patrzeć, więc nie mam z nim kontaktu. Po śmierci mamy zaopiekowała się mną i Sally, ciocia Jen – starsza siostra mojej mamy, która od razu po skończeniu liceum wyjechała z miasteczka na studia do Nowego Jorku i tam osiadła na stałe.

– Kiedy przyjechałaś, Cassie? – Noah zagaduje mnie, gdy wychodzimy na zewnątrz.

– Dzisiaj.

– Na jak długo zostaniesz?

– Jeszcze nie wiem. Potrzebuję zmienić otoczenie i się zresetować.

– W takim razie, wpadniesz do stajni?

Ignoruję jego pełen nadziei głos.

–  Jasne. – Wzruszam ramionami, a chłodna morska bryza muska moją twarz, przynosząc ulgę rozpalonym policzkom. Nie lubię piwa. Zdecydowanie gustuję w winach. Może w ostatnim czasie nawet za bardzo i w zbyt dużych ilościach.

– Dobrze się czujesz? – pyta zatroskany Noah, gdy przystaję i przykładam dłoń do czoła, aby zniwelować zawroty głowy.

– Tak, jestem tylko zmęczona. – To duże niedopowiedzenie, ale nie musi o tym wiedzieć. Nie mam apetytu, mało śpię, za dużo piję, od miesiąca nie dotknęłam klawiszy pianina i nawet nie mogę na nie patrzeć...

 Czuję się świetnie.

Noah otwiera drzwi od samochodu i wsiadamy do środka.  Drogę pokonujemy w przyjemnej ciszy, a kiedy docieramy na miejsce, czeka mnie jeszcze spacer przez ciemny las, dlatego nie dziwię się, że Noah wysiada razem ze mną. Zapala światło latarki z telefonu.

– Cholera, nie będziesz się bała tu mieszkać?

– Pamiętam, że miasteczko było bezpieczne. Oprócz festynów nie za wiele się tu działo.

– Różnie z tym bywa. Są ludzie, na których lepiej uważać. Lubią zaczepiać dla zabawy. Mieliśmy tutaj wiele nieprzyjemnych sytuacji.

– Będę pamiętać.  Nie mam zamiaru zbyt często pojawiać się w miasteczku, więc wątpię, żebym komuś się naraziła.

Tak, dokładnie taki mam plan. O ile wcześniej nie byłam duszą towarzystwa, o tyle teraz mam zamiar stać się na jakiś czas totalną pustelniczką, dopóki nie poukładam sobie wszystkiego w głowie.

– Będziesz komponować? Piękne otoczenie chyba sprzyja wenie.

– Mam taką nadzieję – odpowiadam wymijająco.

Gdy podchodzimy pod dom, Noah świeci na niego latarką.

–  Nie działa oświetlenie na ganku – wzdycha. – Jak chcesz będę mógł to naprawić. Ciemno tu jak w grobie.

– Poradzę sobie, Noah. Dziękuję – odpowiadam z twardszą nutą w głosie, machinalnie wprowadzając dystans. W świetle latarki nie widzę dokładnie wyrazu jego twarzy, ale jeśli zauważył tą drobną zmianę, to nie daje tego po sobie poznać.

– Jasne. To będę leciał. I czekam na ciebie w Lucky Horse

– Dzięki za odprowadzenie. Niedługo się zobaczymy. – Obiecuję, wcale nie będąc pewną, czy tak będzie.

Wchodzę do środka, ściągam buty i niemalże się wlokę na górę, czując przyjemną senność. Padam twarzą w miękką pościel. Nawet nie myślę o prysznicu ani przebieraniu się – po prostu chcę zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro