Rozdział 3
Dochodzi pierwsza w nocy. Leżę na kanapie, wpatrując się tępo w ekran laptopa, który spoczywa na stole. Film trwa już od pół godziny, ale zamiast mrozić krew w żyłach, jedynie mnie nudzi. Choć oczy mam wysuszone na wiór, nie mogę zasnąć. Bezsenność jest moim częstym problemem, zwłaszcza gdy dużo się dzieje albo przeżywam silne emocje. Ostatni raz tak miałam po śmierci mamy.
Masuję skronie, próbując uśmierzyć ból głowy. Powieki ciążą, organizm domaga się snu, ale umysł ponownie zaczyna działać przeciwko mnie. Wypity wcześniej alkohol chwilowo przytępił myśli, ale teraz znowu zachowują się jak przeszczekujące się nawzajem psy.
Wyłączam laptopa i w sekundę tego żałuję. Zapada niebywała ciemność, jakbym nagle oślepła. Czekam chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do mroku, kiedy docierają do mnie kroki z zewnątrz. Zamieram, a moje serce przyspiesza. W tej przejmującej ciszy słyszę, jak ktoś wchodzi po schodach drewnianego ganku. Deski skrzypią pod naporem ciężaru, potem rozlega się cichy chichot i burkliwe mruknięcie.
Marszczę brwi, próbując zachować spokój, choć serce bije mi jak szalone. Słyszę, jak coś upada, wydając metaliczny brzęk, który niesie się echem po cichej przestrzeni. Przed oczami mam obraz łomu, ale wydaje mi się, że to coś mniejszego i lżejszego. Myśl, że może to nóż, nie przynosi mi jednak większej ulgi – wręcz przeciwnie, nakręca moją panikę.
Że też musiałam zostawić ten cholerny telefon na górze!
Zachciało mi się horrorów… Ale to nie film, tylko rzeczywistość, do cholery!
Nagle słyszę zgrzyt klucza wkładanego do zamka. Krew zamarza mi w żyłach. Drzwi otwierają się z jękliwym skrzypnięciem i ktoś wchodzi do środka.
– To szaleństwo – szepcze jakaś dziewczyna, a po chwili drzwi zamykają się. Nagle czuję się jak w pułapce, strach paraliżuje mnie do tego stopnia, że nie wiem, jak powinnam zareagować. – Może powinniśmy…? – przerywa w pół słowa.
Rozlega się dźwięk, jakby ktoś popchnął ją na ścianę i zasłonił usta. Słyszę przyspieszone oddechy i ciche jęki. Z każdym dźwiękiem dociera do mnie coraz bardziej, że ktoś zrobił sobie z mojego domu miejsce na schadzkę. Pewnie jakieś gówniarze. Strach miesza się ze złością, ale postanawiam ich zaskoczyć.
Słyszę ich zmieszane oddechy coraz bliżej, więc bez namysłu rzucam się na oślep, żeby się schować za kanapą. Niestety, kończy się to bolesnym uderzeniem uda o róg stołu. Wstrzymuję oddech, starając się stłumić jęk bólu.
– Słyszałeś? – pyta dziewczyna z przestrachem. – Ktoś tu chyba jest. Mówiłeś, że dom jest pusty!
Szybko kulę się za kanapą, przykładając dłoń do ust i mając nadzieję, że nie wydam się intruzom. Staram się wymacać butelkę wina, stojącą na stole. W tej wszechogarniającej ciszy czuję, że moja obecność jest wyczuwalna i oni słyszą moje łomoczące serce.
– Ostrożnie, to może być włamywacz – szepcze przejętym głosem dziewczyna, a ja duszę w sobie prychnięcie. Nie mam pojęcia, z kim mam do czynienia, więc zaciskam dłoń na szyjce butelki, a chłodne szkło dodaje mi odwagi.
Ciche pstryknięcie włącznika i oślepiający błysk światła są dla mnie jak sygnał dowódcy do ataku. Zbieram w sobie całą odwagę, podnoszę się gwałtownie, biorę zamach i rzucam w mężczyznę, stojącego w progu salonu. W ułamku sekundy widzę zaskoczenie na jego twarzy. Dziewczyna krzyczy krótko i odskakuje, wpadając na ścianę. Jemu udaje się uchylić, a butelka z trzaskiem rozbija się o podłogę w holu. Napędzana adrenaliną chwytam za świecznik i przyjmuję bojową postawę, skupiając wzrok na mężczyźnie. Kątem oka widzę przerażoną dziewczynę z dłońmi przytkniętymi do ust, ale poświęcam jej jedynie ułamek sekundy uwagi.
– Ręce do góry! – rozkazuję, jakbym trzymała pistolet, a nie ciężki mosiężny świecznik, który ledwo utrzymuję.
Mężczyzna unosi brwi, a jego wargi wykrzywiają się w drwiącym uśmiechu, zanim z jego gardła wydobywa się krótkie, prześmiewcze parsknięcie, jakby moje słowa były jedynie godnym pogardy żartem.
– Poważnie? – rzuca kpiąco, z rozbawieniem tańczącym w jego głosie. – Odłóż to, zanim zrobisz sobie krzywdę. Jeszcze upuścisz na stopę czy coś.
– Bawi cię to? – warczę, mrużąc oczy.
– Troszeczkę – odpowiada z parsknięciem pełnym ironii, nie zwracając najmniejszej uwagi na nerwowe poszturchiwania bladej dziewczyny u jego boku, którą na razie traktuję jak powietrze. Wygląda jak dziecko, a on… on już dawno przestał nim być. To nie nastolatek, tylko dojrzały mężczyzna, co tylko potęguje absurd tej sytuacji.
– Włamaliście się właśnie do cudzego domu i...
– Nie do końca się włamaliśmy – przerywa mi z lekceważeniem, wsuwając dłoń do kieszeni. Pokazuje mi klucz, po czym chowa obie dłonie do spodni, a na jego twarzy pojawia się wyzywający uśmieszek.
– Skąd masz ten klucz? – pytam, coraz bardziej zdezorientowana, zaczynam się nawet zastanawiać, czy nie jest to tylko realny sen, odbicie moich zszarganych nerwów i podświadomych lęków. – Jesteś znajomym Henry’ego? Dał ci ten klucz? Co tu robicie, do jasnej cholery?! – wyrzucam z siebie pytania jedno za drugim.
Zamiast odpowiedzieć, opiera się o ścianę, a jego spojrzenie leniwie sunie po moich obnażonych w krótkich spodenkach nogach, potem przesuwa się wolno w górę. Przechodzą mnie dreszcze. Czuję się, jakby mnie prześwietlał, ale nie ma w tym nic z lubieżności, raczej... sama nie wiem. Ten wzrok sprawia, że tracę całą pewność siebie, ale staram się nie dać niczego po sobie poznać. Jego spojrzenie na chwilę zawiesza się ponad moim ramieniem, po czym powoli wraca na mnie i ponownie gdzieś poza. Boję się odwrócić, żeby zobaczyć, na co tak patrzy. Przekrzywia głowę i w zamyśleniu pociera kciukiem dolną wargę, jakby oceniał, czy jestem warta jego uwagi. Wkurza mnie ta pewność siebie bijąca od niego, podczas gdy ja drżę w środku, nie wiedząc, co się dzieje!
– A ty, co tu robisz? – pyta lekkim, zaciekawionym tonem, jakbyśmy prowadzili sobie luźną rozmowę przy kawie.
– Ja? – Ręce mi opadają i spoglądam bezradnie na jego towarzyszkę. Dziewczyna rzuca mu równie zaskoczone spojrzenie. – Pytasz mnie, co JA tu robię? – Odkładam świecznik, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Strach zaczyna ustępować miejsca złości spowodowanej jego bezczelnością.
– Dokładnie tak – mówi, z uśmieszkiem, jakby cała ta sytuacja była dla niego żartem. – Co tu robisz?
Wbijam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, aż czuję lekki ból. Zaciskam pięści, jakby to miało uchronić mnie przed eksplozją gniewu. Jego lekceważące podejście do sytuacji, w której powinien się tłumaczyć i błagać, żebym nie dzwoniła na policję, doprowadza mnie na skraj wybuchu!
– Słuchaj no, dupku! – rzucam, podchodząc do niego w kilku krokach. – To ty wparowałeś z jakąś małolatą – ignoruję ciche prychnięcie dziewczyny – do mojego domu jak do siebie, jesteś na terenie prywatnym, i to ty masz się tłumaczyć, co tu robisz, jasne? – Wbijam palec w jego twardą pierś. Jego twarz momentalnie tężeje. W jednej chwili łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie, aż zderzamy się klatkami piersiowymi. Próbuję się wyszarpnąć, ale trzyma mnie tak mocno, że czuję się jak w potrzasku. Patrzę mu prosto w oczy, dostrzegając lekko powiększone źrenice.
– Schowaj pazurki i uważaj na paluszki, laleczko, żeby ich ktoś nie połamał – mruczy niskim głosem, trzymając mój nadgarstek jeszcze mocniej. Czuję od niego zapach alkoholu, zmieszany z czymś słodkawym, ostrym. Prawdopodobnie oboje są na jakimś haju. – Pianistce chyba się przydają, nie?
– O cholera… – jęczy dziewczyna, zakrywając usta dłonią. Nie mogę oderwać wzroku od chłopaka, a jego słowa odbierają mi mowę.
Próbuję znaleźć w jego twarzy coś znajomego. Może poznaliśmy się, gdy mieszkałam tu jako dziecko? Może kiedyś się spotkaliśmy? Skupiam się na jego oczach, ale jedyne, co widzę, to intensywnie zielone tęczówki. Lustrując jego twarz, zauważam drobne piegi na nosie i bliznę przecinającą krzywiznę prawej brwi. Ma złocistą cerę, jakby często przebywał na słońcu, i krótko ostrzyżone ciemnobrązowe włosy, nieco dłuższe na górze, ale jestem pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Podczas gdy ja analizuję każdy detal jego twarzy, jego oczy pozostają nieruchomo wpatrzone we mnie. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, że szturchnęłam kijem dzikiego kota.
– Skąd wiesz, że jestem pianistką? – pytam, nie kryjąc ani zdumienia, ani napięcia w głosie.
– Prawnuczka Hogana, czyż nie?
Przez chwilę czuję się zaskoczona, ale przypominam sobie, że wujek Henry zawsze lubił mówić o naszej rodzinie, bo Hogan jest jej dumą, a po nim dopiero ja zaczęłam przejawiać ten sam geniusz muzyczny. W takich małych miasteczkach wieści rozchodzą się szybko, trudno tu o anonimowość, może wspomniał komuś, że przyjadę? Na szczęście, to działa teraz na moją korzyść.
Uśmiecham się złośliwie i przekrzywiam głowę, dostając nagły przypływ odwagi.
– W takim razie zakładam, że jesteś stąd. Jeśli pójdę na policję i opiszę, jak wyglądasz, pewnie wszyscy będą wiedzieć, o kogo chodzi. Nie wydaje mi się, żebyście mieli klucz legalnie – mówię sztucznie słodkim głosem, trzepocząc rzęsami. – Może nawet Henry domyśli się, kim jesteście. To oszczędziłoby sporo czasu. Czyż to niecudownie?
– Myślę, że to nie będzie konieczne, naprawdę! – wtrąca się dziewczyna spanikowanym głosem. – Możemy to przecież wyjaśnić! My po prostu... – Milknie posłusznie, gdy mężczyzna unosi dłoń, uciszając ją. Co za władczy typ!
W jego oczach coś się zmienia, nagle traci pewność siebie, a ja czuję satysfakcję. Wygląda na kogoś, kto nie jest zaprzyjaźniony z policją. Może ma wyrok w zawieszeniu, a moje zgłoszenie udupiłoby go na jakiś czas? Mój uśmiech pogłębia się, czuję, że trafiłam w samo sedno. Przygląda mi się, jakby oceniał, czy zrobiłabym to, o czym mówię.
– Szach, mat – szepczę triumfalnie, w odpowiedzi na jego wątpliwości.
Ku mojej satysfakcji, chłopak luzuje uścisk i puszcza mój nadgarstek, a jego twarz nieco łagodnieje. Mimo to, w jego oczach pozostają błyski, jakby miał w nich pioruny. Odsuwam się krok w tył i zakładam ręce na piersi. Wstrzymuję oddech, gdy leniwie wyciąga dłoń i łapie kosmyk moich włosów, obracając go między palcami. Przez chwilę bada jego strukturę, po czym podnosi na mnie wzrok spod długich rzęs, a na jego twarzy pojawia się delikatny, kokieteryjny uśmiech. Czuję się, jakby próbował mnie zahipnotyzować. Nie mogę odwrócić spojrzenia, które przytrzymuje tak długo, aż zaczyna brakować mi tchu.
– W porządku, wygrałaś. Zapomnijmy o tym – mruczy, smyrgając mnie końcówką włosów po nosie. Otrząsam się i odtrącam jego rękę. Mruży oczy, patrząc na mnie spod byka, jakby urażony.
– Już wychodzimy. Co złego to nie my, a przynajmniej nie ja – unosi dłonie, z cynicznym uśmiechem, po czym wycofuje się tyłem.
Oboje patrzymy na siebie, a mnie przenika dreszcz, gdy otwiera jedną ręką drzwi, nie odwracając się do mnie plecami i mówi cicho, z nutką kpiny i rozbawienia:
– Pamiętaj, żeby zamknąć dodatkowo drzwi na zasuwę, nie? Tak na wszelki wypadek. Kto wie, w czyich jeszcze rękach jest klucz. – Mruga do mnie okiem i znika za drzwiami. Wreszcie mogę wziąć głębszy wdech. Od gwałtownego przypływu powietrza, kręci mi się w głowie, ale jeszcze nie czuję ulgi, że zniknął mi z oczu.
Przenoszę wzrok na blondynkę i dopiero teraz dokładniej jej się przyglądam. Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to pytanie: ile ona może mieć lat? Wygląda na jakieś czternaście. Króciutkie, rozczochrane blond włosy, duże niebieskie oczy, skóra niemal przezroczysta, aż można dostrzec przez nią każdą żyłkę. Jest bardzo wysoka, ale tak chuda, że mogłaby ją przewrócić byle bryza.
Zakazany romans? Nie chcę osądzać, ale...
– Tak bardzo przepraszam – mówi cicho, a jej głos drży, gdy spotyka moje spojrzenie. Skrucha w jej głosie wydaje się szczera, ale zmęczenie, które we mnie narasta, pozwala mi jedynie machnąć ręką w stronę drzwi.
– I za Blake’a też przepraszam. On...
– Do niezobaczenia – przerywam jej lodowatym tonem, a powietrze między nami zdaje się nagle ochładzać. Obie niemal instynktownie obejmujemy się ramionami, jakby ten chłód przeniknął do kości. – Przed wjazdem stoi samochód.
– Naprawdę nie zauważyliśmy, przepraszam – szepcze, spuszczając wzrok, a w jej ruchach czai się zawstydzenie. Jeszcze przez moment waha się, jakby chciała coś dodać, ale w końcu znika za drzwiami, zostawiając po sobie tylko ciche echo kroków.
Kiedy zatrzaskuję za nią drzwi, opieram się o nie plecami i osuwam na podłogę, czując, jak drżę. Masuję obolały nadgarstek. Ciągle mam wrażenie, że ten facet zaciska na nim swoją dłoń. Jak nic będzie siniak. Przenika mnie lodowaty dreszcz, aż wstrząsa całym moim ciałem.
Cholera... zapomniałam o najważniejszym! Otwieram drzwi i krzyczę za nimi w ciemność:
– Klucz!
Odpowiada mi jedynie cisza. Czekam jeszcze chwilę z nadzieją, że może ta blondynka wróci mi go oddać, ale chyba będę musiała wymienić zamki. Skąd, do licha, on miał klucz do tego domu?!
– Palant – mruczę, pocierając brew.
Adrenalina wciąż krąży mi we krwi. Jestem wykończona tą potyczką, jakbym przebiegła maraton. Świetnie początki! Oby tak dalej. Gównianego rozdziału życia Cassie Smith ciąg dalszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro