Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

– Błagam, porozmawiaj ze mną, Cassie. – Jason przeczesuje palcami blond kosmyki, które niesfornie opadają mu ponownie na czoło.

Wymownie kopię w jego stronę torbę, aby się spakował i zniknął z mojego życia. Wbijam paznokcie w dłoń, by zachować trzeźwość umysł i trzymać emocje na wodzy.

– Cassie… – jęczy i podchodzi bliżej, próbuje złapać mnie za ramiona.

Ledwo jego palce musną moje ramię, a ja odskakuję jak oparzona. Miejsce, którego dotknął płonie, ale inaczej niż dawniej, gdy nasze ciała stykały się ze sobą. Jeszcze niedawno nie sprawiało to tak wielkiego bólu, jego dotyk nie był najmniej pożądaną rzeczą. Odsuwam się jeszcze bardziej, podkreślając, jak bardzo nie chcę już dzielić z nim wspólnej przestrzeni. Mimowolnie szukam w szarych tęczówkach chłopaka, który trzy lata temu skradł mi serce w Washington Square Park, kiedy dołączył do mnie podczas gry na publicznym pianinie, wtórując mi swoją wiolonczelą.

– Byłem pijany, Cassie – mówi ledwo słyszalnie. – To naprawdę nic nie znaczyło...

Wciągam głęboko powietrze. Boże, jakie to oklepane! Jego słowa działają na mnie niczym płachta na byka.

– A Laura o tym wie? – pytam, wbijając w niego spojrzenie pełne chłodnej obojętności.

Jego język prześlizguje się po wargach, a oczy uciekają w bok, jakby chciał się ukryć przed ciężarem mojego spojrzenia.

– Och, więc ona nie wie, że przeleciałeś ją po pijaku, w zaćmieniu umysłu, nie zdając sobie sprawy z tego, co robisz? – kpię. Tylko to jeszcze chroni mnie przed pełnią bólu i świadomością konsekwencji naszego rozstania. Palące poczucie zdrady jest tak silne, że gdybym w tej chwili pozwoliła sobie w pełni przeżyć te emocje, prawdopodobnie na jego oczach spaliłabym się na popiół.

Jason wzdycha i przykłada palce do nasady nosa. Pomiędzy nami trwa gęsta cisza, która oblepia całe moje wnętrze, aż mam ochotę już tylko płakać. Wiedział, co robi. Nie był aż tak pijany. Przyznał się, bo prawdopodobnie i tak nie udałoby się tego utrzymać w tajemnicy. Serce wali mi jak młotem, a krew coraz szybciej krąży w żyłach. Gdy jego milczenie się przedłuża, a powietrze staje się coraz bardziej duszne, rzucam ostateczny wyrok, bez prawa do apelacji:

– Spakuj się, a kiedy wrócę, ma cię tu nie być. Zostaw klucze na stole. – Chcę wyjść z mieszkania i jak najszybciej stracić go z oczu. Nawet na niego nie patrzę, choć coś w środku mnie domaga się odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Czego mu zabrakło, że poszedł do innej – i to do dziewczyny, którą uważałam za przyjaciółkę? Wszystkie nasze wspólne plany i marzenia na moich oczach właśnie rozpadają się, zamieniając wszystko w gruzy. Jego zdrada jest niczym uderzenie samolotów w World Trade Centre. Wszystko stracone.

Odwracam się, by wyjść, ale Jason chwyta mnie za łokieć. Odwracam się, mając ochotę uderzyć go w twarz, lecz desperacja w jego spojrzeniu sprawia, że zastygam w oczekiwaniu na to, co ma do powiedzenia. Rzuca pretensjonalnym tonem:

– To nie jest tylko moja wina.  Ostatnio nie było między nami najlepiej, Cassie. Odpychałaś mnie. Na wszystko byłaś na „nie”. Znowu się zamknęłaś w sobie, znosiłem twoje humory trzy lata, rozumiałem je, jesteś artystką, dawałem ci wsparcie – mówi szybko, a ja otwieram usta ze zdumienia, jednak kontynuuje, jakby był w stu procentach pewien swojej racji: – Wiem, że to dla ciebie trudny czas, dużo się działo, ale to był tylko ten jeden raz, chwila słabości, przysięgam. Nic do niej nie czuję. Przyznałem się, bo nie chciałem cię okłamywać, nie mógłbym. Kocham cię…

Prycham z pogardą, która we mnie narasta, i gwałtownie uwalniam się z jego uścisku, a wolną dłonią wymierzam mu policzek. Obraca twarz w bok, klnąc cicho pod nosem. Jestem oszołomiona, że ma czelność zwalać winę na mnie! Nie jestem w stanie powstrzymać dłużej napływających do oczu łez. Jego słowa ranią równie mocno, co ta cała prawda, którą niedawno mi przekazał, aby mnie nie okłamywać. To zbyt wiele.

Ocieram pierwszą łzę, która wymknęła się spod powieki, lecz napływają kolejne. Obraz coraz bardziej się rozmazuje. Walczę o oddech, czując się, jakbym tonęła. Jason patrzy na mnie coraz bardziej obłąkańczym spojrzeniem, nerwowo przestępuje z nogi na nogę, zdając sobie sprawę, jak wielki błąd popełnił wypowiadając te słowa. Unoszę dumnie brodę. Patrzę mu hardo w oczy. Choć moje serce zawodzi i pada na kolana za utraconą miłością i pogrzebanymi nadziejami, a dusza rozpada się na miliony kawałeczków, na zewnątrz pozostaję chłodna i niewzruszona, po czym rzucam:

– Jeśli nie jesteś w stanie znieść mnie wtedy, gdy jestem najgorsza, nie zasługujesz na mnie, gdy jestem najlepsza. Zejdź mi z oczu. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Wszystko zepsułeś.

Wychodzę z domu. Nie trzaskam drzwiami. To nie w moim stylu. 

                                                                                 
















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro