Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Melodia jej serca

Luka Couffaine siedział w ciszy. Było to o tyle niezwykłe, ponieważ Luka Couffaine nigdy nie siedział w ciszy. Zawsze towarzyszyły mu dźwięki gitary, za której struny delikatnie pociągał, fal, które uderzały o burtę statku, czy śmiech jego przyjaciół, gdy opowiadał swoje najlepsze żarty.

Jednak dzisiejszego dnia Luka Couffaine wybrał ciszę. Muzykę, która nie towarzyszyła mu od lat. Zawsze, nawet gdy jego oczy wypełniały łzy, potrafił wsłuchać się w dźwięki otaczającego go świata i odnaleźć w nich spokój. Wszystko dla niego brzmiało, każde słowo, każdy gest. Świat był stworzony z nut i pięciolinii, a on go słuchał, próbując zapamiętać każdy szczegół melodii, jaka płynęła prosto do jego serca. Luka nie uważał się za wyjątkowego, ale gdy słuchał świata, widział wyjątkowość w każdej napotkanej osobie.

Jednak to wyjątkowość jednej osoby została z nim najdłużej. Marinette nie była po prostu wyjątkowa. Ona była wyjątkowa dla niego.

Cały czas pamiętał moment, w którym ją poznał. Była zagubiona i speszona jego obecnością. Roześmiał się wówczas, gdy niezdarnie mu się przestawiła.

— Witaj Ma-Ma-Marinette.

Wtedy po raz pierwszy zagrał dla niej muzykę. I po raz pierwszy wsłuchał się w muzykę, która grała w niej.

Najpierw nuty jej melodii były płochliwe, nieśmiałe, jakby bały się tego, co nastąpi dalej. Chciały uciekać i schować się gdzieś, bojąc się własnej nieporadności. Ktoś, kto nie umiał słuchać, być może odszedłby, patrząc powierzchownie na niepewne dźwięki.

Lecz Luka słuchał dalej. A im dłużej słuchał, tym mniej nieśmiałe były grane nuty. Tym nabierały coraz większej odwagi i wyrazistości. Nie chciały się już bać, skrywać pod kołdrą, jakby czaił się na nie zły koszmar. W końcu chciały pokonać strach i zostać usłyszane. Chciały krzyczeć: "Tu jesteśmy! Dajcie nam śpiewać! Dajcie nam tańczyć!". Czekały tylko na to, by usłyszała je właściwa osoba. To tej osobie chciały pokazać swoją delikatność i ciepło. Było w nich słychać wszystkie kolory tęczy, zapach świeżo wyjętego z pieca ciasta, plączące się między sobą nici krawieckie. Brzmiała z nich odwaga, bohaterstwo i przywództwo, a ogrom obowiązków, jakie na nie spadł, w końcu przestał ciążyć i pozwolił im wybrzmieć.

Nikogo innego Luka nie chciał słuchać tak jak jej. Uwielbiał melodię, jaką grała Marinette. Za każdym razem coraz to odważniejsza i cieplejsza, ciesząca się z tego, że znalazła kogoś, kto wysłucha koncertu. Ach i cóż to był za koncert. Wszystkie najpiękniejsze symfonie, opery i muzycy świata bledli w porównaniu z melodią, jaka rozgrywana była w duszy Marinette. A Luka był na tyle szczęśliwy, że mógł słuchać tego występu z pierwszego rzędu. Czasem chciał zachować tę melodię tylko dla siebie, tak by móc jej słuchać każdego dnia i każdej nocy. Egoistycznie z jego strony, myślał potem. Nie mógł bowiem pozbawiać świata, takiej muzyki, jaką grała Marinette. Nie mógł bowiem skazać świata na wieczną ciszę.

Na nikogo innego nie chciał tak patrzeć. Chłonął każdy szczegół jasnej twarzy pokrytej jasnymi piegami i rumieńcem. Wpatrywał się w błękitne oczy, których porównanie do oceanu byłoby nie tylko banalne, ale również nie oddałoby głębi i blasku, jakie w nich tkwiły. Obserwował z uwagą wszystkie jej gesty, to jak jej ciało reaguje na świat, jaki ją otacza. Uczył się jej dzień po dniu, widząc zarówno jej łagodność, jak i siłę, jaka w niej drzemała.

Nikogo innego nie chciał kochać.

Jej słowa, ukradkowe spojrzenia i szczere uśmiechy były dla niego największym natchnieniem. W jego głowie wciąż grały wspomnienia. Jak wtedy, kiedy przechadzali się nad Sekwaną. Patrzył na jej roześmiane oczy, gdy pokazywała mu swoje nowe szkice. Widział rumieniec, jaki pojawił się na jej bladej twarzy, gdy pochwalił jej projekty i gdy ich dłonie ukradkiem zetknęły się ze sobą. Gdy splótł ich palce ze sobą, usłyszał, że ich serca grają wspólną melodię. A gdy ją pocałował, nie słyszał już nic poza nią.

Celebrował każdą chwilę spędzoną z Marinette. Czasem siedzieli razem, oglądając przepływające statki, czasem spacerowali po mieście, szukając inspiracji, a czasem po prostu leżeli w jego pokoju, na zmianę śmiejąc się, przytulając i całując.

Bywały dni, gdy ona słuchała tego, jak on muskając struny gitary, próbował oddać jej melodię. Prawda była taka, że żaden z instrumentów nie potrafił zagrać tych nut, tak jak robiła to ona. Jednak Marinette to nie przeszkadzało. Zapatrzona w Lukę, słuchała tego, jak gra, chłonąc każdy dźwięk.

Prawdziwe wyznanie miłości. Romantyczne, intymne, szczere. I grane tylko dla niej.

Luka nie potrzebował grać dla wielkiej widowni, być obsypywanym kwiatami i gratulacjami od krytyków, którzy zapewnialiby go o jego talencie i oferowali wielką karierę oraz sławę. Podziw, jaki dostrzegał w jej oczach, był dla niego prawdziwymi owacjami na stojąco.

Gdyby mógł, spędziłby całe życie, słuchając jej i próbując uchwycić jej melodię na papierze zapisanym pięciolinią. Gdyby mógł, codziennie przeczesywałby palcami jej splątane włosy i oglądał zapełnione przez nią szkicowniki. Każdego poranka witałby ją pocałunkiem i śniadaniem nad Sekwaną i każdego wieczoru grałby dla niej na gitarze, skrzypcach, pianinie, czy jakimkolwiek innym instrumencie, o którym by pomyślała. Mówiłby jej, że jest piękna, tańczyłby z nią w pełnym słońcu i pod sierpem Księżyca.

Odwiedziłby z nią każdy zakątek świata, jednak wiedział, że najbardziej odwiedzić chciała Chiny. Poznać swoją rodzinę, chociaż bała się, że nie będzie umiała się z nimi porozumieć. Wtedy mocno by ją przytulił i powiedziałby jej, że to w porządku się bać.

Tak jak powiedział jej to tamtego dnia.

— Boję się — powiedziała, stojąc na szczycie wieży Eiffla. Jej oczy były smutne, jednak nie było w nich łez — Tak bardzo się boję, że wszystkich zawiodę i wszystko zepsuję.

— To w porządku się bać, Marinette. — Próbował ująć palcami jej dłoń, jednak odtrąciła ją, nerwowo obejmując ramiona.

— Ale ja nie powinnam się bać — odpowiedziała rozgoryczona, wbijając paznokcie w materiał stroju — Jestem bohaterką, mam ocalić Paryż, wszyscy na mnie liczą, a ja się boję, bo nie potrafię tego zrobić.

— Bohaterowie też się boją. Ja też się boję, Marinette. — Delikatnie dotknął jej ramienia, a ona spojrzała na niego. Wtedy, na tle wielkiego miasta była tylko drobną dziewczyną, której ciało trzęsło się ze strachu i zimnego wiatru, który bawił się jej spiętymi włosami. — Ale wiem, że dasz sobie radę.

— Skąd możesz to wiedzieć?

Uśmiechnął się.

— Bo strach to nie powód, żeby się poddawać.

Wtedy wypowiedział te słowa szczerze, a ona o tym wiedziała. Złożył na jej ustach czuły pocałunek i mocno trzymając, jej dłoń dołączyli do pozostałych bohaterów, którzy siedząc na krawędzi wieży, czekali na swój ostatni taniec.

— Luka, jesteś już gotowy?

Luka otrząsnął się, wracając do teraźniejszości. Zza drzwi wychyliła się sylwetka jego siostry. Tuż za nią weszła Rose, trzymając ją za rękę.

— Niedługo przyjedzie taksówka. — kontynuowała Juleka — Adrien, Alya i Nino napisali, że są już na miejscu.

Luka pokiwał głową, na znak tego, że przyjął to do wiadomości. Westchnął głośno i podniósł się z łóżka.

— Poczekam na zewnątrz — powiedział, mijając siostrę. Juleka spojrzała na niego smutna, jednak on nie złapał jej spojrzenia. Wbił wzrok w podłogę i powolnym krokiem udał się do drzwi wyjściowych, zabierając po drodze telefon, klucze i biało-różowe kwiaty.

Widoczny za oknem taksówki Paryż, był gwarny i zatłoczony. Tłoczno było od ludzi i samochodów, każdy gdzieś się śpieszył. Każdy miał jakąś sprawę do załatwienia. Każdy chciał dziś kogoś pożegnać.

Mimo to miasto było ciche. Ludzie, których mijali przestali brzmieć. Ich dusze nie miały w sobie muzyki. Luka nie potrafił jej usłyszeć. Nawet nie próbował. Był głuchy na otaczający go świat. Ścisnął mocniej kwiaty w dłoni. Większość ludzi trzymała dziś w dłoniach czerwone i czarne róże.

On wiedział, że to nie były jej prawdziwe kolory. To były barwy, które musiała przybrać. Nigdy o nie nie prosiła. Początkowo ją przytłaczały, ale z czasem przestały być dla niej takim ciężarem. Rolę, którą otrzymała, rozegrała z odwagą, hartem ducha i uśmiechem na twarzy, każdego dnia inspirując tysiące ludzi, którzy nawet nie znali jej prawdziwego imienia.

Biały i różowy. Czystość i niewinność. Miłość i ciepło. Prawdziwe kolory Marinette. Te, które słyszał, gdy był blisko niej. Te, które dostrzegał w jej łagodnym sercu. W jej słowach i gestach. W melodii, jaka grała, gdy on kochał ją, a ona kochała jego.

Melodia Marinette przestała grać. A on pamiętał każdą jej nutę.

*

*

*

Od autorki:

Liczę na to, że ten krótki shot przypadł Wam do gustu. Od tego dnia ten profil staje się domem dla wszystkich fanów Miraculous. Wyczekujcie nowych projektów. Mocno ściskam i pozdrawiam.

RavenVo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro