Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Primera parte. Ciudad de México

Tłumaczenia dialogów, nazw geograficznych oraz pozostałych obcych słów z hiszpańskiego, angielskiego, sporadycznie z łaciny, nahuatl i maya w przypiętych do akapitów komentarzach.

~*~

Kółeczka wypełnionej po brzegi beżowej walizki z retro motywem piwonii oraz wieży Eiffla wesoło podskakiwały ze stukiem o niezupełnie równą nawierzchnię jednego z najbardziej ruchliwych lotnisk w Stanach. Mieszali się tu ludzie pochodzący z najdalszych zakątków świata, rozmawiający w egzotycznych językach. Wszyscy zabiegani, zapewne zdenerwowani, zwłaszcza ci nieznający angielskiego. Ana miała to szczęście, że posługiwała się nim całkiem sprawnie, zarówno w mowie, jak i w piśmie. W przeciwnym razie raczej nie zdobyłaby się na odwagę, by złożyć papiery na tutejsze uczelnie artystyczne. Cała ta bieganina w końcu się opłaciła — przyjęto ją na wydział sztuk scenicznych, zasłużyła zatem na chwilę odpoczynku przed studiami. Tym razem jednak miała prawo się nieco obawiać. Hiszpańskiego nie znała tak dobrze jak angielskiego czy francuskiego, ledwie tyle, by czytać i rozumieć wypowiedzi innych. Z mówieniem miała lekki kłopot.

W oczekiwaniu na odprawę zamówiła w kawiarence latte. Co prawda nie było tak pyszne, jak za starych dobrych czasów w „Krakowskiej", gdzie do kubeczka miała w zestawie z dzisiejszej perspektywy w większości zabawne konwersacje z baristą Tomkiem, jednak wraz ze smakiem ciepłych wspomnień z ojczyzny, nabierało aromatu.

Tamto lato. Koniec i początek wszystkiego.

Zanurzając się w coraz wyraźniejszy w jej głowie obraz Radzieszyńca, zignorowała zupełnie wibracje telefonu i dopiero po wypiciu ostatniej kropli zorientowała się, iż nie odebrała już trzech połączeń od Rafała.

Westchnęła i z łagodnym niby-uśmiechem wybrała wreszcie jego numer, by sobie nie pomyślał, że ktoś ją w Nowym Jorku napadł albo zrobił coś gorszego.

— Wreszcie się odzywasz. — W jego głosie usłyszała nutę niezadowolenia, czy może bardziej zazdrości. Kto wie, jakich ancymonów zdołała już tutaj poznać. Z pewnością bardziej utalentowanych i przystojniejszych od niego.

— Jestem na lotnisku Kennedy'ego, niedługo mam odprawę — odparła.

— Wracasz do Polski? — Zaraz się ożywił, lecz na próżno. Nie to miała na myśli.

Przygryzła wargę. Z żalem musiała ostudzić jego zapał. Doskonale wiedziała, co na to odpowie.

— Lecę do Meksyku — oznajmiła, pozbywając się tym samym kamienia z serca. Teraz już wie, gorzej już nie będzie. Przecież równie dobrze mogłaby spędzić ten czas tutaj, efekt byłby ten sam.

— Ale że jak? Sama? — Nie dowierzał.

— Nie, będę z Maríą — zaprzeczyła w sposób zupełnie bezsensowny, próbując się wybielić. A przecież słowo „Meksyk" kojarzyło się im wszystkim jednoznacznie. — Jurek będzie z nami. Już na mnie czekają w stolicy.

— I Federico — dodał gorzko, kończąc jej niewypowiedzianą myśl.

— Tak — przyznała w końcu z obojętnością.

— A potem? Przyjedziesz? — Naiwnie starał się wymusić na niej przyrzeczenie, że nie należała do tamtego. Zamilkła na moment, a jej lekko różowe lico ozdobiła kryształowa łezka.

— Nie, nie mogę — wyznała z bólem serca. Dlaczego każdy czegoś od niej wymagał, a nigdy nie zapytał, czy to dla niej dobre? - Zaraz potem wracam do Stanów. Nie dam rady inaczej.

To powiedziawszy, rozłączyła się. Nie mogła dłużej karmić wyrzutów sumienia. To nie prawda, że stała się dla niego dokładnie tym samym, kim dla niej był Krzysztof. Ana go nie zdradzała, ba! Nawet nie dawała mu nigdy żadnych nadziei. Dobrze o tym wiedział.

To on sam pragnął się w ten sposób krzywdzić! Dla życiowych samobójców nie ma ratunku.

Przecież mógł się tego spodziewać. Przecież wiedział, że składała papiery w USA i że któregoś dnia wyjedzie na dobre. To, że dla Nowaków zrobiła wyjątek, nic przecież nie znaczyło. Zupełnie nic...

W Ciudad de México wylądowała wczesnym rankiem. Mogła wreszcie odetchnąć wilgotnym powietrzem, zwiastującym nadejście pory deszczowej. Opuściwszy strefę zagrożenia potrąceniem i kradzieżą bagażu, udała się w stronę przystanku autobusowego.

Szła pewnym krokiem, nie oglądając się wstecz. Z tego względu w tłumie pędzącym na oślep w różnych kierunkach, nie dostrzegła znajomych twarzy. Zapewne słyszany prawie na każdym kroku język hiszpański uśpił jej czujność. Z tej bełkotliwej mieszanki z miejscowymi dialektami nie mogła zrozumieć prawie niczego.

¿Señorita?

Aż podskoczyła, gdy ktoś dotknął jej ramienia od tyłu. Bała się, że zaraz straci swój słomkowy kapelusz lub cały przytargany dobytek. Uspokoiła się dopiero, gdy ujrzała przed sobą Fryderyka Nowaka wraz ze świtą w postaci swej siostry i jej chłopaka.

— Fede, to ty. Dobrze, że jesteście — powiedziała lekko oszołomiona, zwłaszcza że natychmiast została przez niego ucałowana w oba policzki, a potem wzięta w objęcia przez Marię.

— Zabierzemy cię do hotelu, chodź. — Zarządził czarnowłosy kierownik wyprawy, najstarszy z całej ferajny.

Podążyła za nimi, wplątując się przy okazji w konwersację na tematy pogodowe. Większość turystów wybierała inną porę na wizytację w kraju, stąd sytuacja z zakwaterowaniem nie była najgorsza. Wkrótce dotarli do pobliskiego małego hotelu, będącego raczej przytulnym domem gościnnym. Ni to mała, schludna hacjenda, ni to dom letniskowy, w zasadzie coś pomiędzy, lecz wyjątkowo uroczy zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz.

Drzwi były otwarte. Gdy tylko weszli do środka, zaraz uderzył ich zapach gotowanej zupy oraz smażonej ryby. Towarzyszył im głos z radia, nadający właśnie bieżące wiadomości z regionu.

— Dolores, hemos vuelto — zaczął Fede, jakby mieszkał tam już co najmniej od połowy roku.

¡Federico, Dios mío! — Zza rogu wypadła niska pulchna właścicielka obiektu, najpewniej metyska. Twarz miała pomarszczoną, lecz serdeczną. Miała na sobie typową dla tej części świata suknię z jasnoniebieskimi pasami wzorów, na szyi zaś sznur czerwonych korali. Kobieta natychmiast jęła całować całą zgraję w czoła.

Esta es Ana — wyjaśniła jego młodsza siostra, gdy przyszła jej kolej na czułe przywitanie.

Buenas — Instruktorka tańca, odstawiwszy na bok walizkę, starała się wpasować w panujące tutaj zwyczaje, udając, że jakkolwiek radzi sobie z hiszpańskim. Dolores uściskała ją z każdej możliwej strony, próbując najwyraźniej zadusić swą dobrocią.

Qué delgada! Tu mujer, ¿no? — zwróciła się do Fryderyka, mrugając okiem. — Es hermosa.

¿Mujer? ¡No! Yo soy... — próbowała się wykręcić Anastazja.

By wyratować damę z opresji, a raczej trochę bardziej pośmieszkować, Jurek — jako że zdołał przez ten ostatni rok całkiem nieźle się podszkolić z języka miłości i swej lubej - poklepał starszego kolegę po ramieniu i zwichrzył mu włosy, po czym stwierdził z pełnym przekonaniem:

Sí, su esposa.

No, es mi amiga — zaprzeczył rzekomy małżonek. — En realidad, es nuestra amiga.

Cała czwórka uśmiechała się trochę dwuznacznie, no, może z wyjątkiem Any, której szerokie usta zdradzały raczej nerwowe zakłopotanie. Ubawione spojrzenia Zawadzkiego raczej jej nie pomagały. Jedynie María okazała milczące współczucie.

Claro, claro, claro. — Dolores miała własne zdanie na ten temat. Z tych sprzecznych zeznań wysnuła jeden najbardziej prawdopodobny wniosek: ta młoda para zwyczajnie żyła ze sobą bez ślubu, choć nie chcieli się do tego przyznać. Wprowadziła Anę do pokoju, w którym zadomowiła się już Nowakówna. Były tam dwa skromne łóżka, jedno naruszone z nierówno ułożoną pościelą, ciężka szafa garderobiana i toaletka z lustrem od kompletu, pamiętające zapewne czasy studenckich strajków na Placu Trzech Kultur. Na ścianach wisiały mniejsze i większe krzyże, a także obraz Matki Bożej z Guadalupe.

Kobieta upewniła się jeszcze, czy nowa rezydentka na pewno nie chciałaby się przenieść do innego pokoju z Federiciem, ona jednak uprzejmie odmówiła.

No te preocupes, no se lo diré a nadie — oświadczyła gospodyni. — Si quieres un poco de bebida del amor, sólo dilo y te prepararé un poco. Te haré tanto chocolate con aguacate que no podrás dormir.

Ana zmieszała się na te słowa. Jej rozum krzyczał, że to absolutnie niestosowne, choć żołądek, a przede wszystkim serce w jakiś sposób tego pragnęło. Czekolada z awokado? Ten drink musiał smakować obłędnie i być może rzeczywiście rozpalał zmysły, lecz nie mogła tego przyznać publicznie.

— Mogłabyś jej delikatnie powiedzieć, że nie trzeba? — poprosiła szeptem swą byłą uczennicę.

Por supuesto — odparła odruchowo po hiszpańsku Maria i zaraz zwróciła się melodyjnym głosem do Meksykanki: — No es necesario. Muchas gracias, Dolores.

Gdy poczciwa kobiecina opuściła pokój, dziewczyny wspólnie ogarnęły podział przestrzeni, w której miały spędzić następne kilka dni i nocy. Półki powoli wypełniały się letnią odzieżą w pastelowych barwach, bielizną oraz kosmetykami. Na wieszaku znalazły się płaszcze przeciwdeszczowe, a pod nimi swoje miejsce znalazły wysokie buty do chodzenia po górach. Przez okna wpadało do środka jasne światło i zdawało się, że tak już będzie cały czas: że w tej części świata nigdy nie zachodzi słońce.

Wtem dobiegł je dźwięk pukania, po czym skrzypiące drzwi się otworzyły.

— Marysiu, słońce ty moje, wyjdziemy na ogród popatrzeć na storczyki? Póki nie pada. — Stojący w drzwiach Jurek cmoknął, sugerując, by ulotnić się stamtąd na moment. Czarnowłosa piękność w mgnieniu oka zrozumiała aluzję.

— Jasne, już idę — rzekła, podnosząc się na równe nogi. — Vamos.

W progu wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Federiciem, który tylko czatował na ten moment. Bezceremonialnie wszedł do środka, przypatrując się smukłej dwudziestodwulatce w słomkowym kapeluszu, białej bluzce z hiszpańskim dekoltem i czerwonych spodenkach. Ana dobrze wiedziała, że stał tuż nad nią, mimo że podczas rozpakowywania odwrócona była tyłem. Tylko jeden "ktoś" mógł wchodzić w jej przestrzeń tak swobodnie, a jednocześnie z taką powagą oraz gracją.

"Mujer"? Poważnie? — Zasunąwszy zamek błyskawiczny w walizce, podniosła się ku niemu, stając twarzą w twarz z obezwładniającym jej myśli przystojniakiem. I te ciemne oczy, których nie da się zapomnieć... - Nie rozumiem zbyt dobrze hiszpańskiego, ale to słowo znam. Coś ty jej naopowiadał? — Udawała, że nie spodobała się jej ta zabawa.

— Nie przejmuj się. — Objął czule dłońmi jej chude ramiona, wciąż łagodnym wzrokiem karmiąc jej szalejący umysł. — Tutaj wszyscy chcą pomagać i są po prostu mili.

— Nie gniewam się, po prostu trochę mnie to zaskoczyło. — Odparła, gdy oboje przysiedli na łóżku. Stare sprężyny zaskrzypiały i siedzisko nieco upadło pod ich wspólnym ciężarem.

— Przyzwyczaisz się — szepnął, pozwalając, by oparła głowę na jego ramieniu. — To co, zjemy coś i idziemy na miasto? — zaproponował głośniej, widząc, że jego siostra z ukochanym wrócili już ze spaceru, w dodatku z kwiatkiem wplecionym za jej uchem.

W wydzielonej dla gości jadalni czekał już na nich posiłek przyrządzony przez Dolores. Była nim sopa pozole, na drugie danie zaś ryba w ostrym sosie z cayenne. Wszystko zgodnie z tutejszymi przepisami.

— Zostaniemy tu trochę, a potem możemy ruszać dalej. Do Palenque? — zaproponowała Ana, biorąc do ust ostatnią łyżkę zupy.

— Możemy wcześniej zahaczyć o Guanajuato — zaproponował Jurek, obchodząc się z krojeniem halibuta jak pies z jeżem.

— Um, chyba nie — Maria właśnie sobie coś przypomniała i teraz to „coś" nie mogło opuścić jej zatrwożonego umysłu. Ostatni kęs prawie utknął jej w gardle z przejęcia. — Tam są te mumie.

Jej luby zganił się w duchu za ten pomysł. Podniósł upadły sztuciec i mówił dalej, starając się ją jakoś naprowadzić na właściwy sposób myślenia o tym miejscu:

— Ale nie w całym mieście, tylko w jednym muzeum. Byłem kiedyś w Pompejach. Tam były wystawione w gablotach sztuczne mumie.

Maríę aż ciarki przeszły po plecach i widelec wypadł z rąk na podłogę. Potrząsnęła głową, wzdrygając przy tym ramionami, starając się pozbyć natrętnych myśli o ludziach sprzed stu pięćdziesięciu lat, którym teraz nie dają spokoju po śmierci, tylko wystawiają na widok publiczny i to za pieniądze. Zdecydowanie nie chciałaby znaleźć się w ich pobliżu, nawet na odległość pięciu kilometrów.

— Nie wiem, chyba nie dam rady — powiedziała.

— Nie musimy tam jechać. — Hermano wziął ją w obronę. — Mamy mnóstwo innych opcji. Palenque to dobry pomysł. Potem na Jukatan i Cozumel.

— Stamtąd będzie blisko do Méridy, możemy wpaść do dziadków — podchwyciła Maria, chcąc odsunąć myśli od przerażających wizji stawania twarzą w twarz z umarłymi. - Na pewno się ucieszą.

Claro, i tak mieliśmy w końcu do nich zajrzeć — dodał Fede, kończąc posiłek. Pierwszy raz od dawna to jego ktoś obsługiwał i odbierał talerz do umycia.

— Czyli mamy plan — podsumował Jurek, samemu mając interes w poznaniu kolejnych członków ogromnej rodziny swej wybranki. Tak bardzo żałował teraz, iż nie miał przy sobie gitary. Jego druga miłość pozostała sama w domu i już zaczynał za nią tęsknić.

¡Salud! — Fryderyk wzniósł szklanę chia fresca, stykając ją z resztą niczym muszkieterowie swe cenne rapiery.

Pierwszy punkt na sporządzonej przez Zawadzkiego liście zwiedzania zajmowała zapierająca dech w piersiach Catedral Metropolitana. Ogromna kamienna budowla, powstała na popiołach cywilizacji Azteków, przypominała Marii jeszcze większy i bardziej monumentalny Licheń, o czym nie omieszkała wspomnieć towarzyszom. Złotobrązowe mury z daleka zdawały się być wyrastającą z ziemi strzelistą formacją skalną, przeniesioną tu na swych pierzastych łuskach przez pradawnego boga Quetzalcōātl'a prosto z Cobre Canyon. W Anie wysokie wieże z kolumnami oraz neoklasycystyczne zdobienia budziły raczej skojarzenia ze znienawidzonym Pałacem Kultury i Nauki. Że też nawet tutaj wszystko musiało się jej kojarzyć z dawnym życiem!

Wchodząc do środka, trafili akurat na koniec nabożeństwa. Przyklęknęli zatem z tyłu aż do jego zakończenia. Ociekający złotem przepyszny Ołtarz Przebaczenia poniżej gotyckich sklepień sprawiał wrażenie rajskich bram, których dotknięcie pozwoliłoby na porzucenie wszelkich ziemskich zmartwień. Od bardziej przyziemnej strony wyglądał niczym jaskiniowa draperia, idealna wręcz scenografia do średniowiecznych misteriów, granych z pompą godną włoskich oper. Mianem prawdziwej La cueva dorada był zaś Ołtarz Królów. Spojrzawszy na niego po raz pierwszy, Marii zwyczajnie odebrało mowę. Zastępy wiernych władców w krąg otaczali stół ofiarny, a wśród nich święty Kazimierz Jagiellończyk. Duchy kultur wyrosłych na wielkich pniach Rzymu i Tenochtitlánu splatały się tutaj w jeden tygiel imponujących wrażeń, którym nie oparłby się nawet najbardziej zatwardziały antychryst.

Pokłoniwszy się każdemu świętemu w kilkunastu kaplicach katedry, nim wrócili znów na Plaza de la Constitución, Jurek zdążył jeszcze zapalić świeczkę przy obrazie przedstawiającym świętego Krzysztofa za szczęśliwy powrót do domu. Była bowiem jeszcze drobna szansa, by nacieszyć się tymczasowo odpowiednią pogodą, nim łaskawy Bóg spuści orzeźwienie na ziemskie niwy, pozwalając napoić się spragnionym roślinom.

— Może przejdziemy się po pamiątki? — Zaproponował Jurek, minąwszy pomnik Jana Pawła II w guadelupiańskiej szacie. — Moja lodówka marzy o nowym magnesiku.

Wspomniał już kiedyś, iż był największym kolekcjonerem tego typu drobiazgów w całym Radzieszyńcu. Tak naprawdę drzwi lodówki i zamrażarki w jego domu rodzinnym na Polach Ryżowych ledwo można było otwierać, tak były oklejone.

— Z chęcią — rzekła jego dziewczyna, bo dziś zgadzała się na wszystko, co proponował, z wyjątkiem muzeum w Guadalajarze. — Pójdziecie z nami? — zwróciła się do brata i starszej koleżanki.

— Nie, posiedzimy sobie tutaj w cieniu i popatrzymy na plac — odparła Anastazja, spoglądając porozumiewawczo na Fede. — Bawcie się dobrze na zakupach.

— Będziemy. I to lepiej, niż wy. — Jurek podniósł znacząco łuki brwiowe.

Dopiero kiedy dwoje artystów przysiadło w spokoju na ławce, usłyszeli cudowne dźwięki wydobywające się gdzieś niedaleko z mandoliny. Ana przymknęła na moment powieki, wsłuchując się w każdy ton i każde słowo przechodzących obok nich turystów. Nie spostrzegła się, gdy jej towarzysz porwał ją za rękę na środek placu. Uwielbiała to: te momenty jedności ze sobą oraz muzyką; te chwile, gdy nie musiała sama prowadzić, a to ją ktoś niósł w swych objęciach. Wtedy i tylko wtedy nie czuła się samotna.

On o tym wiedział. Doskonale znał jej słabość. Jej broń była równocześnie jej przekleństwem. Ujarzmiała scenę oraz parkiet, one były jej miłością, jednak niejedyną. Czuł, że kochała taniec, śpiew i teatr, a przez nie kochała także ludzi, którzy się tą sztuką parali. To broń obosieczna, bardzo niebezpieczna. Choć wiedział, być może nawet znał jej uczucia, naprawdę chciał zrobić jej przyjemność, to... tyle musiało jej wystarczyć. Nigdy niczego więcej jej nie obiecywał.

Wciąż była tak piękna jak wtedy, gdy się poznali.

— Podoba ci się tu? — spytał, zatrzymując ich oboje się po szalonym piruecie.

— Jest cudownie — powiedziała rozmarzona, gdy odsuwał jej z twarzy porwane wiatrem kosmyki. — To najpiękniejsze wakacje w moim życiu. Lepiej niż w Pirenejach.

¡Hola! — przeszkodził im przyjemny, kobiecy głos, lecz z dziwnym akcentem, którego żadne z nich nie mogło rozpoznać. Należał do ślicznej dziewczyny o jasnobrązowych włosach do ramion, trzymającej w dłoniach całkiem przyzwoitej jakości lustrzankę. Z pewnością nie była Meksykanką. — Can I take a picture of you two? I know it sounds strange, but you look so beautiful, like movie stars. I'm a photographer and I travel around the world looking for outstanding people I can capture. Would you agree?

Nieco zaskoczeni, wymienili ze sobą uśmiechy, dodające im tym więcej uroku. Nie co dzień proponowano im sesje zdjęciowe.

Yeah, sure — zgodzili się oboje, a dziewczyna rozkazała im stanąć na tle powiewającej nad placem flagi. Kilka ujęć, kilka póz, reżyserowanych zza obiektywu aparatu. Federico nie szczędził okazji, by przytrzymywać towarzyszkę blisko. Sunął silnymi dłońmi po jej szczupłej figurze, niczym motyl próbującej wyswobodzić się do lotu. Tancerka czuła zawroty głowy. Zdawało się jej, że niedługo upadnie, jeżeli on jej nie powstrzyma. Umierała, nie mogąc być jeszcze bliżej, bliżej...

Straciła równowagę, opierając się na niewłaściwej nodze, jednak on nie pozwolił jej upaść. Chwycił ją w pasie, jakby właśnie kończyli kolejne w swym życiu tango. Jego oczy zakwitły troską i nigdy nie wyglądały piękniej niż teraz w jasnym, amerykańskim słońcu. Tak bardzo chciałaby go teraz dotykać po tej cudownej, gładkiej twarzy, pocałować w jedyne takie na świecie usta. Pokusa była zbyt silna, by mogła jej się oprzeć.

Wonderful! — Przerwała im tę cudowną chwilę pani fotograf. — Perfect, so perfect! Are you Mexican?

W jednej chwili piękny sen się skończył. Światło, kamera, akcja zgasły. Koniec dnia zdjęciowego.

No, we're Polish — odrzekła Ana, chcąc przejrzeć efekty ich wspólnej pracy.

Polish?! Oh, I am Croatian. Nice to meet you guys — podchwyciła dziewczyna, podając im swój sprzęt. Fotografie wyglądały naprawdę profesjonalnie, mimo że nie zostały jeszcze obrobione. I choć nie na wszystkich Anie podobało się, jak wyszła, musiała przyznać, że biło z nich dużo emocji. Niestety uchwycono także moment jej upadku.

Zaczynała żałować, że to jedynie zdjęcia, jedynie ulotna chwila i że raczej już nigdy nie przeżyje niebiańskiego momentu w ramionach Federica. Czy tak właśnie kręci się te wszystkie sceny miłosne w filmach? Na zbliżeniu wyglądali jak najbardziej zakochana para w całym świecie, a przecież tak nie było. Nie z jego strony. Cóż, tancerka miała przynajmniej po tym pamiątkę - znacznie bardziej sentymentalną niż te, z którymi powrócą Jurek i Marysia.

They're really great! You have lots of talent — stwierdził Fede, obejmując Anę ramieniem. — Actually, I'm half Mexican, because my mother is from Mérida, but I grew up in Poland.

Oh, that's where you got the black hair from and all that.... you know. — Dziewczyna zaczynała się plątać, nerwowo gestykulować i odgarniać włosy za uszy. Nie odrywała od niego oczu. Widać było, że pozostawała pod silnym wrażeniem. Anastazja poczuła jeszcze większe ukłucie w sercu, choć wcale nie powinna. Byli przecież przyjaciółmi... chyba. Tamten pierwszy pocałunek się nie liczył, jak i cała reszta. — You are both very beautiful, really - mówiła dalej właścicielka aparatu. — Are you two models? Because if not, please consider this. I know what I'm talking about, I'm a certified photographer.

Sure, why not. Thanks. — Ana starała się być uprzejma, choć wcale nie miała na to ochoty.

My name is Vlasta, and you? — Chorwatka nie dawała za wygraną.

I'm Federico, Fede, and this is Anastasia. — Wskazał na przyjaciółkę, a ona położyła głowę na jego piersi, by dyskretnie zasugerować coś, co tak naprawdę nie miało miejsca. To jednak nie miało żadnego znaczenia.

Lovely, they suit you, seriously — zachwycała się Chorwatka, wciąż wpatrując się w sporo wyższego od siebie przystojniaka. — Em, Fede, your girlfriend is really, really gorgeous. You look wonderful together. And can I also take a selfie with you? As a souvenir for the album?

Nie mieli wyjścia. Vlasta ustawiła się z telefonem tuż przed nimi, nie czekając na odpowiedź. Cyknęła parę fotek, po czym poprosiła, by dodali się nawzajem do znajomych na portalach społecznościowych, co też uczynili.

Super! I'll send you edited photos. Thank you for your help. Bye, ¡chao! — pożegnała się, długo jeszcze wodząc wzrokiem za nietuzinkową parą i przesyłając ku nim na odległość miliony buziaków.

Tymczasem w ciasnym sklepiku z pamiątkami, Jurek i Marysia przeczesywali wzrokiem uginające się od najróżniejszych drobiazgów regały, co chwilę zatrzymując się przy najniezwyklejszych wyrobach. Towary wręcz krzyczały burzą nasyconych kolorów, jakby chwilę wcześniej ktoś wpadł tam i rozsypał kolorowe indyjskie proszki po całym pomieszczeniu. Przymierzyli chyba wszystkie sombrera, jakie udało im się znaleźć i nawet przytulili maskotkę Fridy Kahlo. Wyrabiane przez lokalnych Indian i Metysów barwne szale, tkaniny i biżuteria zapierały dech w piersiach, tak samo jak haftowane hamaki.

— Napisano, że sporo zdobień w katedrze jest wykonane w stylu churrigueresque, charakterystycznym dla Hiszpanii i Meksyku właśnie. Spójrz, jakie to piękne! — Wskazała na kilka zdjęć w pochwyconej ze stolika książki turystycznej. Przedstawiały niemożliwie bogato zdobione ołtarze oraz portale. Do tej pory sądziła, iż już piękniejszego stylu w sztuce od rokoka w historii świata nie było. Dziś zmieniła zdanie.

— Akurat na tym się nie znam, ale bardzo możliwe, że tak jest — odrzekł jej chłopak, a pochyliwszy się nad albumem. Do tej pory nie wspomniał swej dziewczynie, że wcale nie interesowała go historia sztuki. Widząc jej entuzjazm w katedrze i teraz, gdy zaczytywała się w przewodniku, zaczął znów się bić z myślami. Przecież para powinna dzielić ze sobą wszystkie zainteresowania, prawda?

Cóż, najwyżej to będzie moja jeszcze jedna tajemnica... przez jakiś czas.

Gdy tak rozmyślał, jego ręka przypadkiem powędrowała w stronę glinianych naczyń pamiątkowych. Słysząc niepokojący stuk, sprzedawca dziwnie się na niego spojrzał. — Wszystko w porządku, nic nie ucierpiało — przekonywał chłopak. Tamten nie zrozumiał ani słowa z tego dziwnego języka, brzmiącego jak zepsuta wiertarka.

Co chwilę podnosiła głowę znad śliskich stron, pokazując mu co bardziej wyjątkowe ujęcia. Udawał, że przed nią i przed sobą, że ich piękno dogłębnie go poruszało, mimo że w rzeczywistości nie czuł zupełnie nic. Ot, ładne widoczki — tyle, ale nie mógł jej zrobić przykrości. Za bardzo ją kochał. Gdyby znała prawdę, na pewno by z nim zerwała.

Gdy podchodzili do kasy, porwał jeszcze z półki czarny wachlarz zdobiony czaszkami oraz kwiatami, jakiego używa się podczas święta Día de los Muertos. Marysieńka z pewnością będzie zachwycona prezentem! Tylko jak go kupić, by niczego nie zauważyła?

Zwarci i gotowi, za namową Marii oraz jej przewodnictwem, wyruszyli w czwórkę do Bosque de Chapultepec. Rozległe połacie zieleni zachwycały na każdym kroku swym bogactwem odcieni i zapachów znad ogrodów botanicznych. Gdy nad ich głowami zaczęły zbierać się deszczowe chmury, schronili się w tutejszych muzeach, chłonąc kilkusetletnią historię tych ziem, zamkniętą w niezliczonych eksponatach.

Gwar krzykliwych klientów wypłoszył przyjaciół aż na najbardziej odległy od bistro stolik, stojący przy wiklinowym płocie. Wyrośnięte agawy w doniczkach osłaniały ich i dawały choćby namiastkę prywatności. Gdy Fede z młodzieżą poszli składać zamówienie, Ana oparła głowę na ramieniu, przyglądając się pustej szklance, pozostawionej przez ich poprzedników. Mimowolnie zwróciła się w stronę rodzeństwa Nowaków i Jurka, niby to w oczekiwaniu na ich kolej do kasy.

Oh, hi. We are meeting again. — Z odrętwienia wyrwał ją znajomy głos.

Tuż obok stała Vlasta z pulque w dłoniach. Odziana w krótkie jeansowe spodenki, usiłowała zakryć się swoim serape.

Your boyfriend is sooo gorgeous — westchnęła boleśnie fotografka, po czym bez pytania zajęła krzesło z naprzeciwka, o mało nie rozlewając trunku.

Fede is not my boyfriend — odparła nerwowo tancerka, zmieszana faktem, że ktoś zdołał odgadnąć, w którą stronę bez przerwy wędrował jej wzrok.

Sorry, I thought... but you're looking at him.

¿Qué? No... — upierała się wciąż Ana, przechodząc mimowolnie na język lokalny.

Yes, you like him very much — drążyła druga, teraz już pewna tego na sto procent.

Dwudziestodwulatka nie miała już sił zaprzeczać. To musiała być prawda, w końcu uległa temu chodzącemu marzeniu i to nawet bez ziółek Dolores. Jak nie przypuszczała, że kiedykolwiek po Krzyśku będzie znów czuła coś podobnego, tak dziś wreszcie musiała to przyznać przed sobą samą. Pragnęła Fryderyka, pragnęła jego bliskości, jego dłoni i ust, a przede wszystkim jego głosu, przenikającego dogłębnie jej chorą na sztukę duszę. Znów wpadała w szał na widok jednego mężczyzny, lecz tym razem nie miała w sobie ani krztyny spokoju. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Nie miało prawa.

I hate myself for this — przyznała w końcu, chowając twarz w dłoniach.

Why? — Vlasta zarzuciła teatralnie rękami, nic z tego nie rozumiejąc. — Love is a beautiful thing, a beautiful fairy tale. When you love each other...

And when he doesn't love me? — przerwała jej Anastazja. — Then it ends up as a horror story.

Sorry again, I didn't know that. — Objęła jej dłoń, jakby już były przyjaciółkami. Najwyraźniej próbowała przeprosić za swój nietakt, lecz gdy tylko zauważyła, że Fede wraz z rodzinną obstawą wracali do stolika z napojami, nie omieszkała do niego podejść i zagadać. Przecież to nie grzech, prawda? W końcu jednak nie był zajęty!

Nic nie mówiła, lecz tylko spoglądała na zajętych jedynie sobą Nowakównę i jej lubego. Uparcie udawała, że wcale nie dostrzegała tych dwuznacznych uśmieszków Vlasty, kierowanych ku pewnemu przystojniakowi od mandoliny. Coś zakuło ją w sercu. Szybko o tym zapomniała, gdy jej telefon zaczął wygrywać melodię. Ktoś życzliwy wybawił ją od tak nieznośnego widoku.

Wymknęła się w stronę palmowej alei, gdzie odebrała połączenie od swej siostry.

— Halo? — spytała rutynowo.

— Jednak żyjesz, a myślałam, że cię już rekiny pożarły. — Usłyszała, mijając całującą się parę.

— Haha, uśmiałam się — odrzekła w podobnym tonie.

— No widzisz. Gdzie jesteś tak w ogóle?

— Chodzę sobie po wulkanie. — Starsza podłapała żarciki. — Zaraz będę skakać do krateru.

— To wyślij mi potem pocztówkę z piekła. Albo w ogóle weź mi przywieź coś fajnego stamtąd. Skrzynkę tequili najlepiej albo dwie. Nie, dawaj trzy na zapas — zażądała Kala. — I tego, zadzwoń do taty, bo się martwi.

Ana usiadła wreszcie na jedynym suchym odcinku piaskowcowego murku, kończąc temat sposobem, jakiego jeszcze nikt nie zdołał przebić:

— Pomyślimy. I zadzwonię, spokojnie.

Rozłączywszy się, spojrzała na przelatującą tuż nad jej głową parę ptaków. Tutaj wszyscy zdawali się epatować miłością we wszystkich kierunkach, tylko jej to nie wychodziło. Zagubiona pośród szczęśliwych małżeństw i tropikalnych deszczy pragnęła, by wielki bóg słońca Tonatiuh uśmiechnął się promieniami nadziei w jej stronę.

Może jednak skosztuję jakichś tutejszych ziółek. Najwyżej później będę żałować.

Wszyscy siedzieli już przy stoliku, nie chcąc zaczynać jedzenia bez niej. Kiwnęła im na znak, po czym sama zasiadła na swoim miejscu, a tuż obok spływały się strugi podniebnych łez, raniących przelatujące nad placem zakochane w sobie bez pamięci pary miejskich ptaków.

Nocą zrobiło się Anie przeraźliwie duszno i gorąco, jakby ją gotowano żywcem. Coś paliło ją w piersi i nie pozwalało oddychać. Rzucała głową po poduszce jak szalona, nie mogąc znaleźć spokoju duszy. Opętał ją znów ten demon, którego tak bardzo się bała. Rozpalał w niej dojrzewającą w sercu obsesję. Czyżby Dolores jakimś cudem zdołała dosypać czegoś pikantnego do jej kielicha, czy ten gorący klimat tak na nią działał? Spłynęła na nią meksykańska fala namiętności. Chyba że to brało się z niej, z jej głęboko skrywanego pragnienia, chociaż nie! To niemożliwe!

Federico...

Przeczesywała pościel dłońmi w poszukiwaniu ciepła męskiego ciała i tych czarnych, kręconych kudłów. Przymknąwszy powieki, poczuła, że gdyby podniosła głowę jedynie odrobinę, ich usta splątałyby się w szaleńczym tańcu, a po chwili on schodziłby po szyi niżej, ku jej obojczykom. Na samą myśl przechodziły ją przyjemne dreszcze, sama nie wiedziała dlaczego. Tak bardzo... Tak bardzo chciałaby teraz...

Być tak daleko od domu, a mimo to uwięzionym w więzieniu z własnej siebie.

Fede...! Ko...

Postanowiła się otrząsnąć. Mimo późnej pory, półprzytomna posłała tacie wiadomość, iż wszystko z nią w porządku i nie trzeba się o nią martwić. Podniósłszy się na ramionach, zauważyła, że Maria także nie spała. Zamiast tego na drugim łóżku leżała z nosem w telefonie, podśmiechując się delikatnie. Ana domyśliła się, iż ta pisała ze swoim chłopakiem, choć dzieliła ich tylko pokojowa ściana. Wyglądało na to, że żadna z nich tej nocy nie odpocznie.

A jutro czekała je wyprawa do Coyoacán.

Rano, choć słońce od dawna już lśniło na niebie, Maria nie mogła dobudzić starszej koleżanki, przykrytej barwnym saltillo aż po same uszy. Dopiero gdy usłyszały donośny głos Federica, obie zerwały się na równe nogi, by godnie prezentować się przed panami podczas śniadania.

Dolores uwijała się w jadalni od dłuższego czasu, rozkładając miejscowe specjały oraz wielkie talerze dla każdego gościa. Do huevos rancheros, frittaty i tamales doniosła jeszcze chilaquiles z pomidorami. Cały suto zastawiony stół przyprawiał o szybsze bicie serca zwłaszcza Jurka, wielkiego zwolennika podróży kulinarnych.

Come, come, cariño. Debes comer, así tendrás hijos hermosos y fuertes — powiedziała tonem znawcy gospodyni, podając Anie café de olla.

Tancerka prawie się zakrztusiła, lecz próbowała to ukryć dłonią. Usłyszeć po ciężkiej nocy coś takiego nie należało do przyjemności. Z opresji wybawiła ją Maria, pomagając delikatnym klepnięciem w plecy. Dolores była cudowną kobietą, uprzejmą i uczynną, jednak tak mało wiedziała o życiu...

Fede, mrugnąwszy się porozumiewawczo do przyjaciółki, podał gospodyni pusty talerz do umycia.

Todavía tenemos tiempo — odparł wymijająco. Uśmiechnięta od ucha do ucha kobiecina popędziła do kuchni, prawie przy tym podskakując z zadowolenia. Była niemal pewna, iż jej nieoceniona pomoc w mgnieniu oka wyprawi w podróż powrotną nie czworo, lecz pięcioro polskich turystów. Kto wie, może w ten sposób zapewni sobie kolejnego gościa wiernego jej pięciogwiazdkowym usługom wczasowym na całe lata?

W Coyoacán pierwszym punktem zwiedzania była Casa Azul — Marysia nie wybaczyłaby sobie i reszcie, gdyby stało się inaczej. Błękitne muzeum można poznać już z daleka. Ogród porastał drzewami i krzewami, zachęcając do delektowania się klimatem tej wyjątkowej oazy. Zdawało się, iż duchy Fridy Kahlo oraz jej męża wciąż przemierzały tutejsze izby, próbując przestawiać zgromadzone pamiątki po dawnych czasach lub domalowywać nieukończone obrazy.

Powiedzieć, że panna Nowak była oczarowana, to mało! Niemal nieustannie chwytała się za serce i uśmiechała szeroko na widok każdego kolejnego cudu sztuki. Przed każdym z nich spędzała przynajmniej pięć minut, każąc bratu i instruktorce na siebie czekać. Ale nie mogła nic na to poradzić, to najcudowniejszy czas w jej życiu! Przyjazd tutaj był jej największym marzeniem od narodzin, a dziś — tutaj — miała przy sobie najukochańszych facetów na ziemi! No i Anę. Och, żeby tylko ona i jej brat wreszcie się zeszli, mogliby tu w czwórkę zostać na zawsze!

— Spójrz na tę rzeźbę! Albo to, przepiękne! — podniecała się kolejnymi skarbami sztuki prekolumbijskiej. — W głowie mi się nie mieści, jakim cudem wyryli to w kamieniu!

— To jakiś bożek czy kapłan? — Próbował jej przytakiwać Jurek, udając, że jakkolwiek zna się na rzeczy. Zmarszczył brwi, sprawiając wrażenie myśliciela. Owszem, ładne te wszystkie eksponaty, ale żeby aż tak kogoś fascynowały? Marysieńko moja droga, to nie żużel ani piłka nożna. To nawet nie są gitary - pomyślał, lecz zaraz porzucił te rozkminy. Skierowali się ku następnej sali, a na zewnątrz uliczki zaczęły spływać wodą.

Gdy deszcz ustał, meandrowali znów urokliwymi uliczkami pomiędzy zabytkowymi budynkami w różnych odcieniach barw, wśród nich ostrych różach oraz delikatnych piaskach. Stopy ich co jakiś czas schładzały wody kałuży, rozbryzgiwane przez pojazdy, uszy zaś lekko drażnił wszędobylski gwar rozmów w najróżniejszych indiańskich językach.

Trafili wreszcie na Mercado de Antojitos, gdzie planowali zjeść porządną obiadokolację. Sprzedawcy uwijali się niczym pszczoły w ulu, starając się wycisnąć coś jeszcze ze swych biznesów po tradycyjnej sieście. Zewsząd dochodziły ich zapachy świeżego pieczywa, przypraw, smażonych ryb oraz mięs. W jednym z tutejszych zaopatrzyli się w quesadille z jadalnymi kwiatami, papryką i kurczakiem.

Wieczorem odwiedzili jeszcze Plaza Garibaldi, otoczony zewsząd przez piętrowe budynki o ciepłych barwach pomarańczy, czerwoności oraz lekkiej kości słoniowej. Na placu roiło się od ubranych w tradycyjne stroje muzyków mariachi, wygrywających na gitarach romantyczne ballady. Maria ciągała Jurka od zespołu do zespołu, chcąc posłuchać każdego po trochu. A jednak w jej oczach i w mniemaniu jej starszej koleżanki żaden z nich nie mógł się równać z Federiciem. Żaden z nich nie był nim.

— Podoba ci się tu, ¿señorita? — zagadnął instruktorkę zmysłowo czarnowłosy przyjaciel, obejmując smukłą talię dziewczyny swymi silnymi dłońmi. W jej żyłach krew zaczęła wrzeć, gdy tylko poczuła na sobie jego oddech.

— Owszem, jest przepięknie — odparła równie nieznośnie podniecającym głosem, wyzywając go na pojedynek głębokich spojrzeń. Uwielbiała bawić się w ten sposób. — Ty też umiesz tak grać i śpiewać? - podjudzała go, jakby zapomniała, że ledwie przed rokiem nagrali wspólnie przebój jednego sezonu.

Sí, señorita. Dla ciebie wszystko.

W jednej chwili wypuścił ją z objęć, po czym przecisnął się między tłumem zgromadzonym wokół grajków. Rzucił do nich po cichu kilka słów, a zaraz potem na jego żądanie zaczęli grać Canción del mariachi. Fede dorwał się do mikrofonu i nie zamierzał go puszczać, dopóki nie wybrzmią ostatnie takty piosenki.

Rozpierała go energia. Z zamkniętymi oczami śpiewał kolejne frazy, gibiąc się w rytm niczym każdy międzynarodowej sławy wokalista. Dźwięki spod strun opętały go. Czuł tę muzykę w sobie, grała na pięciolinii jego genów. Głosem chrypiącym — niby przepalonym i przepitym — wzywał rozpaczliwie „su amor en su corazón". Głosem, który w mig zatrzymywał cały świat w miejscu niczym Kopernik, a puszczał dopiero po zamilknięciu. Głosem głębokim i potężnym niczym czarna dziura, zdolnym jak ona zakrzywiać czasoprzestrzeń. Nikt nie mógł go teraz powstrzymać: ani łapiący każdą chwilę szczęścia z dala od domu jego siostra z przyszłym szwagrem; ani Ana, której dosłownie odebrało mowę i ścisnęło mózg; ani tłumy szalejących Meksykanek, nieustannie szepczących coś z wrażenia.

Fede był jeden jedyny. Tylko on potrafił łączyć w sobie niedający się zagasić latynoski ogień oraz słowiańską uczuciowość, skrytą pod grubą skorupą skóry. Jedyny, który potrafił te dwa żywioły okiełznać i uczynić z nich broń przeciw płci pięknej. Widząc to wszystko, pannę Niemojewską przeszył w płucach niewidzialny sztylet. Ostry niczym z obsydianu, nieistniejący pręt przebił jej organy wraz z sercem, nie pozwalając dalej oddychać. Głowa zrobiła się cięższa, powieki zaś zaczęły lekko opadać. Jeszcze chwila, a...

Nie, nie upadła. W ostatniej chwili przytrzymała się dłonią ramienia Jurka, wzrokiem prosząc, by to przemilczał. Wytrzymała. Słuchała dalej, próbując wyrzucić z siebie uporczywą myśl o jakiejś innej „morenie", tej, która była adresatką godowej pieśni. Tej, która jako kolejna skaże ją na wewnętrzne wygnanie.


~*~

Mimo początkowych trudności zawzięłam się w sobie i napisałam to wakacyjne opowiadanie. Jak się czujecie po części pierwszej? Zadowoleni, zaskoczeni, rozczarowani? :)

Nie jest to pełnoprawny tom drugi, bo ten miał się dziać jakieś dwa miesiące po „Meksykańskiej fali" i obejmować też około roku czasu, jak tom pierwszy. Prawda jest taka, że mam mniej więcej zarys, co miałoby się w tym drugim tomie znaleźć, ale nie mogę ruszyć pierwszego rozdziału. Prolog już jest, ale nic poza tym. Chaos, pustka, nie wiadomo od czego zacząć. Drugi tom miał być około połowę krótszy od poprzedniego, bo nie byłoby takiego skakania pomiędzy postaciami i miejscami akcji. Tom pierwszy otwierał całą bajkę i wprowadzał do świata, ciąg dalszy to już łapanie konkretnych wątków.

Mówiąc szczerze, bardzo bałam się wstawienia tego tekstu. Raczej nie jest tym, do czego czytelnicy Wattpada przywykli. Mam tylko nadzieję, że nie przytłoczyła Was ilość odniesień, przypisów, tłumaczeń itd. Niestety nie mogłam tego zrobić inaczej. Nie mogłam tego napisać całkowicie po polsku, bo wtedy wszystko byłoby po prostu płaskie. Ana prosząca Marię o przetłumaczenie z polskiego na polski Dolores i powtórzenie tego brzmiałoby wręcz śmiesznie. W tekście wyłącznie po polsku nie mogłabym przemycać charakterystyki bohaterów, konkretnego sposobu wypowiedzi i manier. Także każde przechodzenie z jednego języka na drugi - również wewnątrz kwestii dialogowych - ma znaczenie.

Jestem ciekawa, czy ta część opowiadania narobiła komuś apetytu na kolejne, a może nawet na następny tom.

Pytanie do tych, który znają Roztańczonych": jak odbieracie relację Any i Federica po roku od ostatniego wspólnego z nimi spotkania? Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Rafaella? A Dolores i Vlasta? Z chęcią poznam Wasze opinie!

Część druga podróży „Jukatan" już wkrótce.

Fot. wyżej: Palacio de Bellas Artes - Pałac Sztuk Pięknych w mieście Meksyk.

Fot. nad rozdziałem: widok na Guanajuato.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro