.
Stał dobrą już chwilę przed drzwiami prowadzącymi do biura szefa. Przechodzący obok funkcjonariusze patrzyli na niego zaciekawieni, witając się z nim od czasu do czasu. Harris założył się nawet z Riftem o to, kiedy Dante w końcu odważy się zapukać lub po prostu wejść do środka. Nikt jednak nie pytał, dlaczego ich komendant od kilkunastu minut wierci wzrokiem dziurę w drzwiach, za co czarnowłosy był wdzięczny.
Od tygodnia zbierał się w sobie, żeby porozmawiać w końcu z Sonny'm. Rightwill był dla niego niczym ojciec, to dzięki niemu zajmował on teraz tak wysokie stanowisko i to właśnie on w dużej mierze wychował go oraz przygarnął pod swoje skrzydła. Szef policji wiedział o nim prawdopodobnie znacznie więcej niż ktokolwiek inny. Miał wrażenie, że nawet on nie znał siebie samego tak dobrze, jak znał go Sonny. Był to jeden z powodów, przez które Dante stresował się w jego obecności. Mężczyzna sam w sobie dla wielu stanowił autorytet, a otaczająca go aura sprawiała, że posiadał szacunek wśród funkcjonariuszy oraz mieszkańców Los Santos.
Z tego właśnie powodu pomimo ich niemalże rodzinnych stosunków Capela często stresował się jego obecnością. Doskonale wiedział, że Rightwill wymaga od niego więcej niż od innych, a nawet widzi w nim przyszłego szefa policji. Mężczyzna często żartował sobie, że ta jednostka upadnie, jeśli Dante dojdzie do władzy, jednak czarnowłosy zdawał sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości twierdzi on inaczej. Przynajmniej miał taką szczerą nadzieję.
Dlatego wyjawienie swojemu prawie ojcu, że ma się chłopaka, który dodatkowo pracuje na tej samej komendzie i również jest funkcjonariuszem o wysokim stanowisku, wydawało się wręcz przerażająco trudne. Zawsze starał się sprostać wszystkim jego oczekiwaniom i liczył w głębi duszy na to, że mężczyzna pozytywnie odbierze tę informację. Nie chciał nawet myśleć o innych możliwościach. Nie wyrzuci go chyba z pracy tylko za to, że ma chłopaka, prawda?
Wziął głęboki oddech i w chwilowym przypływie odwagi zapukał w końcu w drzwi.
— Proszę. — usłyszał przytłumiony głos, a następnie chwycił za klamkę.
Bez większego zawahania się wszedł do biura. Sonny miał głowę spuszczoną w dół i podpisywał jakieś papiery. Okulary ledwo wisiały na jego nosie, a Dante uśmiechnął się kącikiem ust na ten widok. Capela wiedział, że szef nienawidził tych oprawek, jednak jego wzrok nie był już tak dobry jak kiedyś i potrzebował ich do czytania.
Czarnowłosy zamknął za sobą drzwi, a Rightwill uniósł głowę znad dokumentów, żeby sprawdzić kogo tym razem gości.
— Nunuś! — przywitał go charakterystycznym dla siebie pozytywnym jednak wciąż poważnym głosem. — Co cię tu sprowadza? — zapytał ściągając okulary z nosa i odkładając je na biurko.
— Muszę szefowi coś wyznać. — powiedział i rozsiadł się na fotelu naprzeciwko.
Zanim zdążył rozwinąć swoją wypowiedź, drzwi do biura ponownie otworzyły się. Obaj spojrzeli w tamtą stronę, a zza nich wychyliła się lekko niebieskowłosa głowa czupryna Xandera. Kapitan uśmiechnął się na ich widok i bez zapytania wparował do środka, zajmując miejsce obok Capeli.
— Już jestem, przepraszam za spóźnienie. — zaczął poddenerwowany. — Montanha mnie zaczepił po drodze i nie chciał się odczepić. — dodał pretensjonalnie.
Sonny westchnął lekko zrezygnowany, słysząc czyje imię padło z ust Wayne'a. Niejednokrotnie musiał rozdzielać tę dwójkę, żeby nie pobili się na komendzie. Nawet rozmowa z psychologiem policyjnym niewiele pomogła im z ich wybuchowymi charakterami.
— Chcecie złożyć skargę na Gregory'ego? — spytał próbując domyślić się celu ich wizyty.
— Szefie... — zaczął niepewnie Capela, nie wiedząc, jak dobrze zacząć tę rozmowę. Nie chciał, żeby zabrzmiało to zbyt oficjalnie, ale zarazem miał nadzieję, że Rightwill odbierze to na poważnie. Nie było mu jednak dane dokończyć nawet zdania.
— Ruchamy się! — donośnym i pewnym siebie głosem wykrzyczał Xander, tym samym przerywając wypowiedź czarnowłosego. Dante spojrzał na niego morderczym wzrokiem, a Wayne wzruszył jedynie ramionami.
W pomieszczeniu zapadła chwila ciszy, która przerywana była jedynie przez tykanie zegara. Sonny patrzył niewzruszony na siedzących przed nim funkcjonariuszy, a Wayne uśmiechał się lekko zadziornie, będąc dumnym z samego siebie. Capela za to siedział obok niebieskowłosego i miał ochotę zapaść się pod ziemię.
— To propozycja? — zapytał Sonny wymownie wskazując długopisem pomiędzy sobą a nimi. — Podziękuję, mam żonę.
— Nie szefie. — zaprzeczył szybko Xander i położył dłoń na udzie Capeli. — Tylko ja i Dante. Musi szef wybaczyć, ale szef to niekoniecznie mój przedział wiekowy.
Rightwill starał się zachować grobową minę. Widział podirytowany i lekko zawstydzony wyraz twarz swojego podopiecznego oraz uśmiechniętego Xandera, który zdawał się bardzo dumny ze swojej wypowiedzi. Po chwili jednak zaczął się głośno śmiać, a funkcjonariusze spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.
— Będziecie płacić za terapię dla Andrewsa. — zaczął Sonny poprawiając się na krześle. — Myślałem, że biedny zajdzie na zawał, jak znalazłem go całego bladego w pokoju z kamerami. Naprawdę zapomnieliście, że na każdej komendzie w celach są kamery? Nunuś, jestem zawiedziony!
Twarz Capeli oblała się dosyć mocnym rumieńcem. Musiał przyznać, że w przypływie chwili zupełnie o tym nie pomyślał. Nie wspominając już o tym, że Wayne potrafił skutecznie odebrać mu zdolność racjonalnego myślenia.
— To nie tak szefie!
— Jest jakiś zapis tego może? — zapytał bezwstydnie Xander, a za swoje pytanie oberwał z łokcia od czarnowłosego. — No co? Swoją drogą normalnie przy mnie się tak nie rumienisz, powinienem być zazdrosny?
Rightwill pokręcił głową zrezygnowany. Coraz częściej miał wrażenie, jakby był opiekunką przedszkola, a nie obejmował stanowisko szefa policji. Zastanawiał się, czy nie jest już za stary na swoją pracę, a emerytura z roku na rok brzmiała tylko bardziej kusząco.
Widział po twarzy Capeli, że jest znacznie szczęśliwszy niż zwykle, co wywoływało również uśmiech na jego twarzy. Traktował czarnowłosego jak syna i pomimo częstych kąśliwych oraz żartobliwych uwag rzucanych w jego stronę, faktycznie widział w nim potencjał na przyszłego szefa. Szczególnie że już teraz będąc w młodym wieku, zajmował wysokie stanowisko, którego niejeden mógłby mu pozazdrościć.
— Z wami gorzej niż z dziećmi! — rzucił, starając się brzmieć pretensjonalnie. — Macie moje błogosławieństwo, możecie już wracać na patrol. — wymownie kiwnął dłonią w kierunku drzwi, a Capela wypuścił z płuc powietrze, które nawet nie wiedział, że wstrzymywał. — Tylko na litość Boską, hamujcie się następnym razem! Nie chcę kolejnych straumatyzowanych funkcjonariuszy!
— Radiowozy też odpadają? — dopytał Wayne i teatralnie wydął dolną wargę.
— Nie testuj mojej cierpliwości kapitanie. — dodał już nieco poważniej Rightwill.
Xander jedynie zaśmiał się głośno w odpowiedzi.
Funkcjonariusze po chwili pożegnali się z szefem i opuścili biuro. Dante poczuł, jak cały stres z niego schodzi. Nigdy wcześniej nie wspominał Sonny'emu o swojej orientacji, dlatego nie wiedział, jak zareaguje na wieść o tym, że ma chłopaka, którym na dodatek był Wayne. Dlatego mocno zdziwiło go to, jak bezproblemowo mężczyzna przyjął tę informację. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo stresował się jakąkolwiek rozmową. W takich właśnie momentach uwielbiał, a zarazem nienawidził bezpośredniość i bezwstydność niebieskowłosego.
Wolał jednak zapomnieć o tym, że ich szef miał okazję widzieć nagranie z ich z dość intymnej sytuacji. Kto w końcu mógł przewidzieć, że Andrews będzie przeglądał kamery z komendy na Sandy Shores?
Nagle Xander chwycił go za nadgarstek i pociągnął do szatni. Z głośnym hukiem zamknął za nimi drzwi, a następnie przyszpilił czarnowłosego do szafek. Uśmiechał się zadziornie w jego stronę, a Dante widział w jego oczach te dobrze znajome mu iskierki.
Wayne złapał go za mundur i przyciągnął jego twarz niżej, żeby złączyć ich usta w pocałunku. Ciało Capeli niemalże natychmiast rozluźniło się pod wpływem pieszczot ze strony Xandera. Nie próbował nawet stawiać oporu i po prostu rozkoszował się tym momentem.
Po chwili oderwał się od niego, tym samym pozwalając im złapać powietrze. Xander złapał czarnowłosego za dłonie i je również przygwoździł do szafek, uniemożliwiając mu tym wyrwanie się. Uwielbiał to, jak komendant potrafił być mu całkowicie uległy w takich sytuacjach.
Jego wargi musnęły kącik ust Dantego, a następnie zaczął schodzić pocałunkami coraz niżej. Zatrzymał się na dłużej przy wytatuowanej szyi, na co Capela westchnął cicho z rozkoszy. Ocknął się, jednak gdy poczuł, jak Wayne zaczyna robić mu malinkę.
— Xander, nie możemy. — wymamrotał niechętnie i wyrwał się z uścisku niższego. — Powinniśmy się cieszyć, że nie wylecieliśmy na zawias za uprawianie seksu w mundurach.
Wayne wywrócił oczami na jego słowa.
— To co, wspólny patrol chociaż? — zapytał, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że najpewniej później dokończą to co chwilę temu zaczęli.
— Z tobą zawsze Xanderku. — uśmiechnął się, a po chwili wspólnie opuścili szatnię.
Niebieskowłosy przepuścił Capelę przodem tylko po to, aby mocno klepnąć go w tyłek, gdy ten opuszczał pomieszczenie. Zaśmiał się głośno, kiedy z ust chłopaka wydobył się cichy pisk, a następnie czarnowłosy złapał się za bolący pośladek. Z tego wszystkiego żaden z nich nie zwrócił większej uwagi na blondwłosego funkcjonariusza, który wchodził akurat do szatni.
Alex Andrews zbladł lekko, gdy minął ich w drzwiach. Od razu zwrócił uwagę na nieco pogięty mundur oraz lekko zaczerwieniona miejscami szyja komendanta. Przed oczami mignęły mu niecenzuralne nagrania, które miał okazję widzieć na żywo na kamerach. Wzdrygnął się nieznacznie na samą myśl o nich.
x
A/N
Taki króciutki oneshocik pisany i wrzucony głównie z okazji dnia pisarza (tj. 3 marca, co z tego, że spóźniłam się dwie godziny).
Miłego dzionka lub nocki wszystkim ♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro