Rozdział 48
Kilka tygodni później...
Stałam na tarasie w domu babci Leo, a słońce dopiero wstawało, rzucając swoje pierwsze promienie na wciąż pogrążoną w śnie ziemie. Dom stał na wzgórzu, więc miałam idealny widok na leżące w dole miasto. Miasteczko wyglądało teraz spokojnie i normalnie, ale jeszcze niedawno było doszczętnie zdemolowane po inwazji zombi i zajęło trochę czasu odbudowanie wszystkich strat i by ludzie po tym wszystkim doszli do siebie. W mediach i wiadomościach przez wiele dni aż wrzało, ale pomału wszystko przycichało i wracało do normy.
Ciało Alexandrii pochowaliśmy na pobliskim cmentarzu i otrzymała zasłużony pogrzeb, choć mimo o nadal nie potrafiłam się pogodzić z ta stratą i jeszcze pewnie zajmie mi trochę czasu zanim w końcu poczuję pełny spokój ducha, choć nie wątpiłam, że kiedyś do tego dojdzie.
Zawiał zimny wiatr, więc otuliłam się szczelniej kurtką.
- Czemu nie śpisz? Jest bardzo wcześnie - usłyszałam obok siebie Aurelia, która stanęła obok mnie.
- Senne koszmary – powiedziałam, wciąż patrząc na miasteczko w dole.
Aurelia westchnęła ciężko i szczelniej opatuliła się kocem, który ze sobą przyniosła. Wydarzenia z teatru nadal prześladowały mnie w snach, ale pomału uczyłam sobie z nimi radzić i krok po kroku przezwyciężać trudne wspomnienia.
- A ty czemu nie śpisz? - zapytałam ją.
- Musiałam przemyśleć kilka spraw – nastąpiła chwila ciszy zanim mówiła dalej. - Chyba dobrowolnie zgłoszę się z powrotem do psychiatryka na leczenie.
Spojrzałam na nią zdziwiona, bo szczerze się tego nie spodziewałam.
- Wiesz jak ciężko jest żyć, kiedy co jakiś czas ktoś inny przejmuje twoje ciało? Potem nagle odzyskujesz świadomość i nawet nie wiesz gdzie, jesteś co robiłaś i co się dzieje. To bardzo uciążliwe, zwłaszcza, że nasze drogi niedługo się rozejdą, a ja sama sobie nie poradzę, a nie chce by ktoś mnie musiał całe życie pilnować.
- Wiesz, że Kornelia się wścieknie? Nie znosiła szpitala.
- Wiem, ale wiem też, że i ona musi zdawać sobie świadomość, że same nie poradzimy sobie w normalnej codzienności. Będzie się zapierać rękami i nogami, ale myślę, że w głęboko duszy, wie że leczenie jest konieczne. No i może w końcu zapanują nad swoją piromania – ostanie zdanie powiedziała już żartobliwie.
- Tak, to jej się zdecydowanie przyda – zaśmiałam się.
- Co się dzieje? Te wasze pogaduszki mnie obudziły – w drzwiach tarasowych stanął zaspany Leo.
- Rozmawiamy o planach na przyszłość, w końcu nie możemy wiecznie mieszkać u twojej babci, zwłaszcza, że żebro Sophii ma się już dobrze, a i my wszyscy wyleczyliśmy się z obrażeń po walce – powiedziała Aurelia.
- Myślę, że babcia też by chciała byśmy się już wynieśli. Nie mówi tego na głos, ale też już ma nas dość.
- A ty co wtedy ze sobą zrobisz? - zapytałam Leo.
- Po tej całej aferze z zombiakami, już nikt nie zawraca sobie głowy szukaniem kilku zbiegów z psychiatryka, mają większe problemy na głowie, więc może zacznę normalne życie. Więc może zaciągnę się gdzieś do pracy? Wynajmę sobie małą kawalerkę? Pójdę na anonimowe spotkanie narkomanów, by wyjść w końcu na prostą? Jedno jest pewne, do psychiatryka nie zamarzam wrócić.
- Leo bierze się za siebie? Te zombiaki pożarły ci mózg czy jak? Nie poznaje cię – drażniłam się z nim, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Już dość w życiu szalonych rzeczy zrobiłem, ryzykownie życia w apokalipsie zombie dało mi kość i teraz o dziwo marzy mi się spokojne życie.
- Zombiaki znowu atakują czy tylko robicie imprezę beze mnie? - na tarasie dołączyła do nas Harley w puchatych kapciach w króliczki i z opaską do spania na głowie. Wyglądała by uroczo, jakby nie trzymała w ręce kij do baseballa gotowa komuś nim przywalić.
- Nie mówcie o zombiakach, bo aż chce mi się rzygać na samo ich wspomnienie – Aurelia skrzywiła się zniesmaczona przeżytą traumą.
- Spiknęłam się znów z Jokerem - poinformował nas Harley.
- Z tym, który cię zdradził i okłamał?
- Ja też go zdradziłam i nie raz w życiu okłamałam, więc jesteśmy kwita. A poza tym to nie wyobrażam sobie być z kimkolwiek innym. Co z tego, że nasz związek jest toksyczny, stara miłość nie rdzewieje – powiedziała beztrosko Harley.
No cóż, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, nawet podczas apokalipsy zombie. Życzyłam jej z całego serca powodzenia, choć miałam poważne podejrzenia, że potem jak wywołają kilka porządnych skandalami, znów się rozstaną z wielkim hukiem. Ale to już nie była moja sprawa.
- A ty Sophio? Jakie masz plany?
A ja? Ja zamierzałam wrócić do collegu, znów się uczyć, tak jak zanim to wszystko się zaczęło, zanim wylądowałam w psychiatryku. Liczyłam, że uda mi się zakwaterować w akademiku, ukończyć szkołę i pójść na dobre studia. A co do duchów? Nie mogłam się wyrzec bycia medium, musiałam się pogodzić z tym, że zawsze będę widzieć dusze zmarłych, ale mogłam nauczyć się z tym żyć, zaakceptować to i po prostu korzystać z życia.
- Mam kilka planów – odpowiedziałam tylko.
- Nie wiem jak wy, ale ja wracam do łóżka, chce jeszcze pospać te kilka godzin do śniadania - powiedział Leo, a reszta się z nim zgodziła i po chwili znów zostałam sama na tarasie.
No nie do końca sama. Obok mnie stał Zack.
- Ja też tu nie zostaje – oznajmił nagle, co mnie zdumiało i wywołało szok.
Myślałam, że ze mną zostanie, że pójdzie tam gdzie ja, że zawsze będzie się kręcił gdzieś wokół mnie, tak ja robił to do tej pory. Nie spodziewałam się, że on też ma jakieś plany. Poczułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.
- Przejdę na druga stronę – oświadczył.
Spojrzałam na niego osłupiała.
- Odejdziesz? - zapytałam cicho.
- Tak. Zrobiłam już w tym świcie co do mnie należało, Pracetor został pokonany. To nie jest już miejsce dla mnie, nie jestem człowiekiem, powinienem być w zaświatach. Jestem też już zmęczony tym wszystkim, chciałbym w końcu odpocząć.
- Mogłeś przecież odejść już kilka tygodni temu, zaraz po pokonaniu Pracetora, czemu nie odszedłeś od razu, skoro przebywanie tutaj jest dla ciebie męczące? - było mi potwornie przykro kiedy to usłyszałam, ale rozumiałam go, zasłużył na święty spokój, dosłownie i przenośnie.
- Bo ciąż coś mnie tu trzymało.
- Co takiego?
- Ty.
Poczułam jak na policzki wstępuje mi rumieniec i jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim wnętrzu.
- Ale nie ważne jak bym chciał przy tobie zostać, nie powinienem. Zasługujesz na dobre życie, wolne od duchów na tyle ile to możliwe. Żyj pełnią życia Sophio – powiedział a mnie na wskroś przeszyły jego słowa.
- Ale będę za tobą tęsknić – powiedziałam patrząc na niego z smutkiem w oczach.
- Wiem, ale kiedyś znów się spotkamy, kiedyś dołączysz do mnie w zaświatach, będę tam na ciebie czekał – powiedział miękko i uśmiechnął się łagodnie.
Jeśli przygoda z Ptacetorem mnie czegoś nauczyła, to tego, że nie wszystko się kończy tak jakbyśmy chcieli. Serce mi się krajało, kiedy tylko myślałam, że Zacka zabraknie obok mnie, ale właśnie takie było życie, pełne wspaniałych chwil, ale też strat. Ale trzeba żyć pełna piersią i cieszyć się pięknymi chwilami, które ofiarowuje ci los. I ja właśnie tak zamierzałam żyć.
- Nie mówię ci „żegnam", bo wiem, że kiedyś znów się zobaczymy, więc mówię ci tylko „do zobaczenia". Ciesz się życiem. Do zobaczenia, Sophio.
- Do zobaczenia Zack – powiedziałam, przez ściśnięte gardło.
Po chwili sylwetka Zacka się rozmyła, co oznaczało, że przeszedł na drugą stronę.
- Kocham cię – wyszeptałam jeszcze, kiedy wiedziałam, że i tak już mnie nie usłyszy.
W tym samym momencie moje włosy rozwiał delikatny, ciepły wiatr, jakby ktoś z zaświatów chciał mi powiedzieć, że wciąż jest przy mnie i że nade mną czuwa.
Uśmiechnęłam się do samej siebie. Miałam życie do przeżycia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro