Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47

Upuściłam zakrwawiony sztylet, który upadł z brzdękiem na podłogę, rozchlapując krew na sceniczny parkiecie. Spojrzałam na ciało Alexandrii, które się już nie poruszyło, a z którego teraz leniwie wypływały strumyczki krwi, tworząc wokół mniej szkarłatną kałuże i mieszając się z jej czarnymi włosami. Ten widok na zawsze wrył mi się w pamięci.

W teatrze zapanowała cisza. W momencie odejścia Pracetora z tego świata, wszystkie posłuszne mu zombiaki, upadły bezwładnienie na podłogę, jakby wraz z pokonaniem ich przywódcy, odcięto im zasilanie.

Patrzyłam na ciało Alexandrii i czułam jak łzy płyną mi po policzkach.

- Nie było innego wyjścia – wyszeptałam.

- Wiem – powiedział równie cicho Zack, stajać obok mnie. - Ale tak musiało być. Pracetor został pokonany, a Alexandria zyskała spokój, którego tak bardzo pragnęła, a który nigdy nie był jej dany za życia.

- Jest dobrze – usłyszałam nowy głos i kiedy odwróciłam się gwałtownie w prawo, zobaczyłam stojącego obok mnie ducha Alexandrii. - W zaświatach będzie mi dobrze, tam wreszcie nie będę się musiała się niczym martwic i nic nie będzie mnie niepokoić. Wiem, że nie takiego zakończenia, Sophio, pragnęłaś, ale jest dobrze, naprawdę – zapewniła mnie.

Zmusiłam się by uśmiechnąć się przez łzy, ale wiedziałam, że jej śmierć zostanie ze mną na zawsze i będzie do mnie wracać w koszmar. Ale miała rację, jest dobrze, nawet jeśli nie teraz, to w końcu rzeczywiście będzie dobrze.

- Żegnaj Sophio, dziękuje za wszystko – kiedy wypowiedziała te słowa, jej dusza się rozmyła, co kazało mi myśleć że przeszła na drugą stronę.

- Alexandria poszła w stronę światła – oznajmiłam moim towarzyszom.

- Niech spoczywa w spokoju – Leo pochylił głowę i uczciliśmy jej śmierć minutą ciszy.

- A co z Pracetorem? - zapytała Kornelia.

Dopiero teraz zauważyłam stojącego po mojej lewej stronie dusze Pracetora z nienawiścią i furia wypisaną na twarzy. Śmierć ciała w którym oboje żyli, sprawiła, że ich dusze na powrót się rozdzieliły. Pracetor już zaczął otwierać usta, zapewne pragnąc rozpocząć litanie, ale nie pozwoliłam mu na to.

Zamknęłam oczy, skupiając się i po raz kolejny wciągając w jego stronę moje astralne wstęgi. Tym razem bez problemu go pochwyciłam, a po chwili nakazałam jego duszy opuścić nasz świat i udać się w miejsce, gdzie powinien się znajdować już od dawna. Tym razem nie natrafiłam na żaden opór i mimo że walczył, nie mógł się sprzeciwić się władzy medium i po chwili i jego dusza się rozmyła, kiedy odesłałam go w zaświaty.

- Jego też już nie ma – odpowiedziałam Korneli.

- Czyli wygraliśmy? - zapytała Harley.

- Tak, wygraliśmy – odpowiedziałam, ale wcale się tak nie czułam. Myślałam, że kiedy nadejdzie ten moment, przepełni mnie radość, będziemy świętować, a tymczasem wypełniało mnie pustka i koszmarne zmęczenie. Ale było jeszcze coś. Ulga, ulga że to już koniec i że się nam udało.

- Chodźmy, potrzebujesz Sophia pomocy medycznej – powiedział Leo, podtrzymując mnie, bo teraz kiedy było już po wszystkim i adrenalina we mnie opadła, ból powrócił z nową falą. - Moja babcia była kiedyś pielęgniarką i mieszka tu niedaleko, pewnie chętnie nam pomoże nie wydając przy tym gliną, choć sądząc po tym co działo się obecnie na świecie, ataki zombiaków i te sprawy, to przez najbliższy czas ludzie z psychiatryka raczej nie będą nas szukać.

Pozwoliłam się mu poprowadzić i przejąć dowodzenie, bo sama byłam zbyt wyczerpana i obolała, by samej być w stanie się tym zająć. Wyszliśmy z teatru na ulicę, gdzie akurat zachodziło słońce, oblewając świat różowym światłem. Świat, któremu już nie groziła apokalipsa zombi.

c.d.n.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro