Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 46

Wpatrywałam się w Pracetora, a ból w klatce piersiowej coraz dotkliwiej dawał o sobie znać. Czułam się pokonana pomimo ilości zwycięstw jakie dziś odniosłam. Nagle wszystkie nasze sukcesy stały się bez znaczenia, kiedy natknęliśmy się na ostatnią przeszkodę, której nie umieliśmy pokonać.

Nagle w teatrze powstało zamieszanie. Z korytarza dobiegły nas rożne głosy, a wraz z nimi smród rozkładających się ciał. Nadchodziły kolejne zombi.

- Nareszcie przybyły posiłki Może jeszcze nie wszystko stracone – powiedział Pracetor uśmiechając się perfidnie i dobył niewielkiego topora, który był jego bronią.

Moi towarzysze nie czekali aż nowe umarlaki rozeznają się w sytuacji, tylko od razu na nich natarli. Ja jednak zostałam na scenie, nadal stojąc naprzeciwko Pracetora. Odrzuciłam na bok nóż, którego używałam do tej pory i sięgnęłam po sztylet, którym posługiwał się fałszywy Zack. Wciąż mdłości podchodziły mi do gardła jak patrzałam na jego ciało.

Mój przeciwnik uśmiechnął się do mnie uśmiechem samego diabła, najwyraźniej pewny, że wygra w tym starciu. Może i byłam już osłabiona, wciąż huczało mi w głowie i złamane żebro boleśnie dawało o sobie znać, ale nie zamierzam odpuścić i poddać się bez walki. Nie tym razem. Wiedziałam, że ta potyczka będzie trudna, nie miałam nawet żadnego planu, nie wiedziałam nawet co mogłam bym zrobić, by powstrzymać Pracetora. Miałam pełną świadomość, że on będzie chciał mnie zabić, ale ja nie mogłam zabić jego, bo to wciąż był ciało Aleksandrii, nie mogłam zranić jej bardziej niż to było absolutnie konieczne.

Pracetor zaatakował pierwszy. W ostatnim momencie zablokowałam jego cios. Atakował mocno i pewnie, wkładając w to całą swoja energie, której ja już nie miałam. Zacisnęłam zęby i próbowałam zignorować ból w klatce piersiowej, nie mógł mnie teraz rozpraszać i tak startowałam z przegranej pozycji. Zrobiłam kolejny unik i sama na niego naparłam, ale uskoczył unikając ciosu w ramię.

Może i atakował z wielka zaciekłością, ale Alexandria była drobna i niewysportowana, więc jej ciało było słabe w bezpośrednich starciach. Musiałam zmęczyć przeciwnika, poczekać aż sam siebie wykończy nadgorliwymi ciosami i całą energią którą w to wkładał.

Tak więc ja sama oszczędzam energie, jednocześnie próbując jak najbardziej zmęczyć przeciwnika. Po kilku minutach zauważyłam, że moja strategia się sprawdza, bo Pracetor zaczął ciężko dyszeć, a jego ciosy stały się wolniejsze i słabsze. Jednak ja sam też osłabłam. Złamane żebro nie dawało o sobie zapomnieć, wywołując rozlewającą się po całym ciele fale bólu przy każdym ruchu. Mimo to walczyliśmy dalej, żadne z nas nie zamierzało odpuścić.

- Zack, jak mogę go powstrzymać? - zapytałam, unikając kolejnego ciosu, uderzając Parcetora pięścią w brzuch, co jednak osłabiło go tylko na chwilę.

- Nie mam pojęcia – przyznał Zack. - Ich dusze są za bardzo ze sobą zespojone byś mogła je rozdzielić i wysłać tylko jedną do zaświatów.

Kiedy powiedział te słowa, wyczułam co tak naprawdę chciał mi przekazać, a co sprawiło, że po raz kolejny tego dnia, nie potrafiłam złapać powietrza do płuc i tym razem nie z powodu złamanego żebra.

- Sugerujesz, że możemy wysłać do zaświatów obie dusze, albo żadną? - zapytałam, ale jednocześnie się rozkojarzyłam, co kosztowało mnie pukiel odciętych włosów, bo nie zdążyłam zrobić uniku. Mimo wszystko lepiej stracić włosy niż rękę.

Zack nie musiał odpowiadać, wystarczył mi jeden rzut oka na jego zaciśnięta szczękę i powagę w jego oczach, by poznać odpowiedź.

- Ale musi być jakieś inne rozwiązanie – powiedziałam, choć sama słyszałam w swoim głosie płaczliwą nutę.

Już dość ponieśliśmy ofiar i strat, nie potrafiłam się pogodzić z kolejną. Alexandria niczym nie zawiniła, miała po prostu pecha, że znalazła się na drodze Pracetora i to właśnie ją postanowił wykorzystać do swoich celów. Zasługiwała na długie i spokojne życie, tylko tego pragnęła, uwolnić się wreszcie od nawiedzającego ją ojca, a teraz okazywało się, że ich dusze spoiły się tak, mocno, że nie byliśmy w stanie ich rozdzielić i jej pomóc. To było niesprawiedliwe, obiecałam jej, że jej pomogę, kiedy tymczasem byłam całkowicie bezradna.

- Nie ma innego sposobu, by zniewolić Pracetora? Pomóc pokonać duszy Alexandrii ducha jej ojca? - nie chciałam dopuścić do siebie najgorszych scenariuszy, wypierałam je i zaprzeczałam jak tylko mogłam, naiwnie trzymając się nadziei, że jest inne rozwiązanie.

- Wiesz, że nie – powiedział łagodnie Zack, wiedząc jak wielką katorga jest dla mnie ta myśl. - Nie uratujemy wszystkich, nie ważne jak w głębi duszy tego chcemy. Wojna zawsze pochłania niewinne ofiary.

- Ale to nie może się tak skończyć!

Czułam jak pulsują we mnie wszystkie emocje, które mieszały się z bólem, sprawiając, że robiło mi się ciemno przed oczami. Frustracja, niemoc, poczucie niesprawiedliwości, w końcu złość, rozpalały moje żyły do wewnątrz. Miałam ochotę krzyczeć i rozwalać co popadnie byle tylko uspokoić drążący wybuchem wulkan emocji, który we mnie buzował.

Pracetor wykorzystał chwilę mojego rozproszenia i powalił mnie na podłogę. Zajęczałam z bólu, kiedy upadłam na złamane żebro. Mój wróg obrócił mnie na plecy i przyszpilił mnie do ziemi, pochylając się nade mną i uśmiechając się okrutnie.

- Alexandria! Wiem, że gdzieś tam jesteś! Musisz z nim walczyć, słyszysz?! Walcz z nim! - spróbowałam ostatniej rzeczy, która przyszłą mi do głowy. Chciałam dotrzeć do Alexandrii i skłonić ją by to ona przejęła kontrole nad ciałem.

Przez chwilę myślałam, że nic to nie dało, Praceteor nadal patrzył na mnie z furią w oczach, przyszpilając do ziemi, ale po chwili jego wzrok stał się mętny, jakby on sam był gdzieś daleko. Stracił zainteresowanie moją osobą, a jego uścisk zelżał. Poczułam jak w mojej piersi kiełkuje promyczek nadziei.

Po chwili Alexandria zamrugała gwałtownie, jakby obudziła się z długiego snu i wtedy już wiedziałam, że mam do czynienia z właścicielką ciała. Wielkie i przerażone oczy Alexandrii patrzała na mnie, nic nie rozumiejąc. Nadal pochylała się nade mną w pozycji w jakiej znokautował mnie Pracetor.

- Wszystko w porządku? - zapytałam ją ostrożnie, bojąc się nawet poruszyć, by jej nie spłoszyć. Wydawała się taka wystraszona i zlękniona, że poczułam jak ogrania mnie współczucie.

- Nie, nie, nie... Nic nie jest w porządku! - wzrok miała rozbiegany i nie potrafiła go skupić na niczym szczególnym. - Jestem więźniem własnego ciała. Wszystko widzę i słyszę, ale nie jestem w stanie nic zrobić. Proszę zakończ to, mam już dość, niech to się skończy - jej słowa zamieniły się w niekontrolowany szloch.

Nie potrafiłam sobie wyobrazić przez co musiała przechodzić, zniewolona w własnym ciele, nie mając na nim kontroli, a jednocześnie być zmuszoną patrzeć na wszelkie okropności jakich się dopuszcza Pracetor. Jaka istota jest w stanie zgotować taki los własnej córce?

- Wiem, że obiecałam ci pomóc, ale nie potrafię – głos mi się załamał, kiedy przyznałam się do porażki i złamania obietnicy.

- Wiem, że próbowałaś, nie mam do ciebie żalu, że ci się nie udało, ale proszę zakończ to, nie ważne jak, byle to się już skończyło, dłużej tego nie zniosę.

- Ale nie wiem jak...

- Wiesz, wiesz jak – jej wzrok na chwilę się wyostrzył, kiedy wypowiedziała ostatnie słowa, jasno dając mi do zrozumienia o co jej chodzi.

- Nie... nie... nie! Nie zrobię tego, nawet o tym nie myśl! - sprzeciwiłam się gwałtownie.

- Zaraz znów stracę panowanie i on znowu przejmie kontrole nad moim ciałem, zrób to póki masz możliwość, nie karz mi dłużej tak żyć, bo to nie jest życie, to katorga. Proszę...

Jak bardzo koszmarny musiał być to los, skoro sama prosiła mnie o śmierć? Ale ja nie byłam w stanie tego zrobić, nie mogłam jej tak po prostu zabić. Nawet jeśli sama tego chciała, nie potrafiłam tego zrobić. Jak mogłam tak po prostu pozbawić kogoś życia? Zwłaszcza, że Alexandria była bliską mi osobą, pomogła nam kiedy byliśmy w potrzebie i tak się miałam jej odwdzięczyć?

- Dobrze wiesz, że to się musi tak skończyć. Pokonasz wtedy mojego ojca, a ja skończę cierpieć we własnym ciele, a tylko tego teraz pragnę. Nie możesz mnie już uratować, wiem że chcesz, ale nie możesz. Najwyraźniej taki los był mi pisany...

Nie, nie, nie! Dlaczego wszystko szło tak bardzo nie tak?! Czy bogowie już o nas zapomnieli i się o nas nie troszczyli? Dlaczego nie potrafiłam uratować, tych których kocham?

- Zrób to! Po prostu to zrób!

To były ostatnie słowa Alexandrii, bo potem jej oczy odpłynęły do tyłu ukazując same białka i wiedziałam, że zaraz kontrolę nad ciałem znów przejmie Pracetor. Miałam tylko kilka sekund zanim to się stanie.

Te kilka sekund mi wystarczyło. Były to jednocześnie najdłuższe i najgorsze sekundy mojego życia, ale wiedziałam, że nie było innego wyjścia.

Zanim Parector na powrót zapanował nad ciałem, wbiłam sztylet prosto w ciało Alexandrii przebijając jej serce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro