Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Kilkanaście uderzeń kijem do baseballa i kilka ciosów nożem później, stanęliśmy pod starym teatrem, gdzie ukrywał się Pracetor w ciele Alexandrii. Drogie tutaj musieliśmy sobie własnoręcznie wyrotować, bo wszędzie było pełno zombie, które z wielką zaciekłością nas atakowały, więc nie obeszło się bez rękoczynów. Wolałam nie dopytywać czy ta plama na bluzce Harley to były jelita jakieś poczwary, naprawdę nie chciałam znać odpowiedzi na to pytanie. Przynajmniej krew nie tryskała na prawo i lewo, było to w jakimś stopniu pocieszające.

Wytrwałam mój nóż w sweter, który miałam na sobie, by wyczyścić go po tej potyczce. Po tym jak odsunęłam od siebie wszystkie myśli i kazałam sobie oczyścić umysł, po czym przeszłam na tryb ataku, całkowicie odcinając się od tego co robiłam. To był jedyny sposób, dzięki któremu byłam w stanie zadać jakikolwiek cios, po prostu nie myślałam o tym co robię, tylko to robiłam. Jeśli przeżyjemy tą apokalipsę, to później będę się zadręczać tym co zrobiłam, teraz miałam inne zadanie przed sobą.

Siedzieliśmy schowani w krzakach, by kolejna rzesza zombiaków nie mogła nas zobaczyć i obserwowaliśmy uważnie teatr, który był naszym celem.

- Jak się tam dostaniemy? - zapytał Leo, próbując poprawić swoja bluzę, która chyba już nie zasługiwała na to miano, bo była całkowicie w strzępach.

- Wchodzimy, pokonujemy Pracetora, wygrywamy, wychodzimy – powiedziała Harley, jak gdyby nigdy nic beztrosko spinając sobie potargane włosy, jakby siedziała sobie teraz w domu na kanapie i wcale nie trwała wojna z zombiakami, a ona była w jej środku.

- Kiedy tak to ujmujesz, brzmi to całkiem prosto, tylko że obawiam się, że w realu nie do końca będzie to tak wyglądać – zauważyła trzeźwo Kornelia. - Tak więc, jaki mamy plan?

- Myślę, że Harley mimo wszystko ma racje – powiedziałam.

- Że co? - Kornelia spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc, pewna że sobie z niej żartuje.

- Po prostu tam wejdziemy. Najprostsze rozwiązanie, po najmniejszej linii oporu – wyjaśniłam. - Nie widzę sensu knucia całego planu szpiegowskiego, prędzej czy później i tak będziemy musieli się zetrzeć z siłami Pracetora, które na pewno przy sobie trzyma, więc równie dobrze możemy od razu przejść od tego starcia i darować sobie wszystkie intrygi.

- Jak miło, że ktoś nareszcie postanowił docenci mój istny geniusz w planowaniu planów – powiedziała zadowolona z siebie Harley.

- Planowaniu planów? Wiesz, że istnieje takie coś jak synonim? Co ty robiłaś na lekcji polskiego? - drażniła się z nią Kornelia, nie bez satysfakcji.

- Malowałam paznokcie lub pisałam liściki miłosne, zależy od dnia – odpowiedziała jej blondyna z pełną powagą.

Kornelia spojrzała tylko na nią z niedowierzaniem i chyba doszła do wniosku, że ciągnięcie dalej tej dyskusji nie ma najmniejszego sensu.

- Bierzmy się do roboty – powiedziałam. - Ja, Harley i Zack idziemy z prawej, Kornelia, Leo, Kaya z lewej. Nie spuszczamy się z oczy i macie wszyscy dostać się do teatru w jednym kawałku, jasne?

Oprócz tego, że obawiałam się o siebie, bałam się też o moich towarzyszy. Jakby nie patrzeć, to ja ich w to wszystko wciągnęłam i nigdy bym sobie nie wybaczyła jakby coś im się stało z tego powodu. Mimo, że byliśmy tylko banda świrusów, którzy zwiali z psychiatryka, przywiązałam się do tych ludzi. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy, stali się oni moimi przyjaciółmi i nie chciałam ich stracić, nie w tak koszmarny sposób, jak zostanie posiatkowanym przez zombie.

- Chodźmy zrobić krwawą jatkę – Harley uśmiechnęła się demonicznie pod nosem, gotowa skopać wszystkim tyłki.

Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Dobrze, że w tym wszystkim przynajmniej ona będzie się dobrze bawić. Nie ociągając się więcej, ruszyliśmy w stronę teatru.

Nie uszłyśmy z Harley więcej niż trzy kroki, zanim nie rzucił się na nas pierwszy z zombiaków. Zack, jako istotna niecielesna, nie mogła nam w żaden sposób pomóc, więc musiałyśmy poradzić sobie same. Harley zareagowała błyskawicznie i podcinając stworowi nogi, powaliła go na ziemie, po czym dobiła go kijem do baseballa. Nie poświęcając kreaturze więcej czas, od razu obróciła się do następnego zombiaka.

Byłam pełna podziwu dla jej wojowniczości. Sama również rzuciłam się w wir walki, by jej pomóc. Nigdy wcześniej z nikim nie walczyłam, nie miałam doświadczenia w wymachiwaniu bronią, czy nie byłam odporna na ciężar na psychice z jakim wiązało się zranieni drugiej osoby, nawet jeśli martwej osoby. Ale to nie był moment ani na moje wewnętrzne rozterki, ani na użalanie się nad moim brakiem umiejętność sztuk walk, teraz trzeba było po prostu działać. W końcu podobno wiedzę najlepiej zdobywa się w praktyce.

Cięłam nożem poczwarę z prawej, po czym powaliłam kopniakiem na ziemie zombiaka, który podszedł do mnie z lewej. Nie spojrzałam czy podniósł się na nogi, tylko od raz zaatakowałam kolejnego przeciwnika wbijając mu nóż prosto z pierś i od razu wyszarpując otrze, by chwilę później móc nim rozciąć przedramię kolejnej kreatury, która się napatoczyła.

I tak oto w wirze kopniaków, ciosów i cięć, posuwałyśmy się z Harley metrze po metrze coraz bliżej starego teatru. Kontem oka widziałam w oddali Leo i Kornelie, którzy też sobie jako tako radzili, zbliżając się pomału do celu. Jak na razie szło nam całkiem dobrze, lecz kto wie co czekało nas dalej, te zombiaki tutaj, to był dopiero początek.

Kiedy Harley z łoskotem i głuchym dźwiękiem uderzania kijem do baseballa o czaszkę, powaliła ostatniego z zombkiaów, stanęłyśmy w końcu po wejściem do teatru. Leo i Kornelia dołączyli do nas chwilę później.

- Gotowi? - zapytałam zanim pociągnęłam za drzwi wejściowe.

- Gotowi czy nie i tak musimy tam wejść. Właźmy tam już, bo jeszcze chwila i opóści mnie odwaga – powiedział Leo.

Tak więc nie przeciągając tego dłużej, otworzyłam ciężkie masywne drzwi i weszliśmy prosto do siedzimy głównej Pracetora.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro