Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

Nie wiem ile czasu spędziliśmy w tym garażu. Mogło to być raptem paręnaście minut jak i kilka godzin, totalnie straciłam poczucie czasu. Wszyscy byliśmy przybici i nikt nie miał ochoty z nikim gadać, siedzieliśmy po prostu w ciszy, zajęci swoimi myślami. Atmosfera była nas wyraz przygnębiająca, choć w stacji w jakiej byliśmy, nie było się czemu dziwić.

W końcu do garażu powróciła Kaya.

- I co? Wiesz coś ? - zapytałam gwałtownie podrywając się z ziemi i patrząc na nią z wyczekiwaniem. Nerwy miałam napięte do granic możliwości.

- Tak, wiem gdzie ma swoją bazę dowódczą i z plusów, która są nam na rękę, teraz kiedy opanował ciało Aleksandry, nie widzi już innych duchów, tak jakby przyjęcia ludzkiej powłoki pozbawiło go tej możliwości - powiedziała Kaya.

- Tyle dobrze, mamy w pewien sposób nad nim przewagę. Czyli mogłaś się tam wkraść i nikt cię nie zobaczył? - dopytałam.

- Tak, wszyscy jego słudzy też przyjęli ludzkie powłoki, wprawdzie zmarłe i stali się zombie, ale nie, nikt mnie nie widział, Pracetor nie ma przy sobie już żadnych sług, które były by duchami.

- Okej. Gdzie w takim razie on się znajduję?

- W starym teatrze, nawet niedaleko stąd. Tam jest cała jego siedziba i wszystkie siły jakimi dysponuje, a które chwilowo nie demolują świata.

- Czyli jak wiele ich jest?

- No dość tak trochę....

- Pięknie – westchnęłam ciężko, próbując się nie załamać.

Dlaczego ze wszystkich ludzi na ziemi, to akurat mi przypadło ratowanie świata? Ja naprawdę miałam ciekawsze rzeczy do robienia, a to wszystko decydowanie mnie przerastało. Jeśli to wszystko jakiś cudem dobrze się skończy, zamierzałam zaszyć się na jakieś bezludnej wyspie by już do końca życia mieć spokój, od ludzi jak i od duchów.

- Nie ma co marnować czasu, z każdą kolejną chwilą sytuacja tylko się pogarsza, bierzmy się do roboty i zróbmy co mamy zrobić – powiedział Leo

- Przestałeś ćpać, że mówisz tak do rzeczy? - zapytała go zaczepnie z ironicznym uśmieszkiem Kornelia, która zajęła miejsce Aurelii. To nawet dobrze, Aurelia i tak już będzie miała traumę po tym wszystkim, a Kornelia jest zdecydowanie bardziej chętna do skopania innym tyłków, co w tym momencie musieliśmy zrobić.

- Naprawdę chcesz teraz o tym gadać? - zjeżył się Leo.

- Facet, wyluzuj, to był żart – i kiedy on nie patrzył, Kornelia z westchnieniem przewróciła oczami.

- Koniec tego gadania – ucięłam wszelkie kłótnie.

Niedługo później byliśmy gotowi. Wzięliśmy ze sobą to co uważaliśmy, że może nam się przydać i po wysłaniu Zacka na przeszpiegi, by sprawdził czy teren wokół garażu jest czysty, opuściliśmy naszą bezpieczną przystań. Teraz nie było już odwrotu.

Uchyliłam powoli drzwi garażu, które otworzył się z skrzypnięciem. Na zewnątrz było nad wyraz spokojnie, wręcz nienaturalnie. Wzięłam głęboki wdech by opanować rozszalałe serce i wyszłam na zewnątrz. Moi towarzysze poszli w moje ślady, lecz wszyscy zachowywaliśmy ostrożność i rozglądaliśmy się uważnie na prawo i lewo, wyszukując jakiegoś zagrożenia.

- Nikogo nie widać, możecie iść – poinstruował mnie Zack, więc podążyliśmy za Kayą, która kierowała nas w stronę teatru, gdzie ukrywał się Pracetor, a dokładnie mówiąc, Alexandria. Nadal nie mogłam uwierzyć, że własny ojciec posługuję się swoją córką jak marionetką.

Wyszliśmy z ogrodu, który otaczał ogród Alexandrii i stanęliśmy na opustoszałej głównej drodze miasta. Miasteczko wokół wydawało się być wymarłe. Wszyscy którzy jeszcze nie zamienili się w zombie, pozaszywali się gdzie tylko się dało. Nigdzie nie było widać żywej duszy, czy nie było słychać żadnych odgłosów. Panowała martwa cisza i wszechogarniająca pustka. Zacisnęłam mocniej place na dużym kuchennym nożu, który trzymałam w ręce, a który robił za moją broń.

Powoli i niepewnie ruszyliśmy do przodu, nie przestając się rozglądać na boki. Ten spokój nie mógł zwiastować niczego dobrego. Kiedy opuszczaliśmy wioskę nadal nie spotkaliśmy nikogo, oprócz przerażonego staruszka, który rzucił się biegiem jak tylko nas zobaczył. Poza nim i kilkoma kotami przeszukującymi śmietniki, można by pomyśleć, że w mieście nie ma żywej duszy. Możne i rzeczywiście nie było, może już wszyscy byli zombiakami.

Nadal zachowując pełną czujność opuściliśmy miasteczko i przemierzając opustoszałe pola, na których panowała aż za duża sielanka, nieodpowiednia do tego co działo się na świecie, dotarliśmy do kolejnego miasta. Tam sytuacja wyglądała nieco inaczej.

Ledwo zdążyliśmy dotrzeć do tego miasteczka, kiedy nagle znienacka wyskoczył na nas zombiak. Odruchowo z krzykiem zamachnęłam się na niego nożem, nawet patrząc gdzie celuje. Trafiłam idealnie w pierś zombiaka. Myślałam, że tryśnie krew czy coś takiego, ale przecież on był trupem, który był już zresztą w wysokim stanie rozkładu, bo skora schodziła z niego płatami, a lewej ręki nawet nie miał, więc nie było krwi, która przecież nie płynie w ciałach nieżywych.

Patrzałam przerażona na nóż wbity w środek ciała zombiaka. Już na sam widok tej kreatury, czułam jak zbiera mi się na mdłości, zwłaszcza że smród rozkładającego się ciała był wszechogarniający. Wyszarpnęłam zamaszyście mój nóż, a poczwara, próbując mnie jeszcze złapać, co jej się nie udało, bo odsunęłam się w porę, upadła na ziemie i już więcej się nie poruszyła.

Oddychałam szybko i płytko. Nigdy wcześniej nikogo nie zabiłam. Teoretycznie teraz też nie pozbawiłam nikogo życia, bo nie można zabić trupa, ale i tak sam fakt czynu, którego się dopuściłam mnie przerażał. Zrobiłam to w samoobronie, w dodatku prawdziwego właściciela ciała, dawno już tam nie było, ale świadomość, że jestem zdolna do takich czynów, pozbawiała mnie tlenu z płuc.

Spojrzałam na mich towarzyszy, którzy rozprawiali się z innymi poczwarami. Harley zawzięcia tłukła jednego kijem po głowie, Kornelia podpalała innych zapalniczką i z chorą satysfakcją patrzyła na płomienie, a Leo wymachiwał i trafiał zombiaki grabiami ogrodowymi, które wziął z garażu jako broń. W tym miasteczku zombi było więcej i postępowały znacznie śmielej.

Musiałam wziąć się w garść i odsunąć na bok wszystkie moje lęki, obawy i uprzedzenia. Na to będzie czas później. Moje nogi były jak z waty i bałam się, że zaraz się przewrócę, ale nie mogłam sobie na to pozwolić, w mieście było jeszcze wiele innych zombiaków, z którymi też będę się musiała rozprawić, jeśli chciałam wygrać tą wojnę. Wojny nie są dla mięczaków, więc ja też nie mogłam nim być, musiałam powstrzymać tą masakrę i to szaleństwo.

---------------------------------

Przepraszam, że tak długo nie było żadnego rozdziału, ale byłam przez pewien czas uziemiona z pisaniem i nie byłam praktycznie w stanie nic napisać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro