Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Kilka godzin później, kiedy nastał wieczór, a niebo za oknem zaczynało się ściemniać, przystąpiliśmy do wykonania naszego planu. Kornelia w międzyczasie dyskretnie dostała się do pokoju personelu i udało jej się podkraść jeden z fartuchów pielęgniarek. O mało jej przy tym nie złapali, kiedy opuszczała pomieszczenie, ale w ostatniej chwili udało jej się skręcić za róg korytarza i znikać z oczu pielęgniarce, która właśnie zmierzała w kierunku pokoju personelu.

Tak więc Kornelia miała teraz już fartuch pielęgniarki i zamierzała się w niego przebrać, kiedy będzie mnie wyprowadzać przez szpitalne korytarze, tak by nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak. Kiedy wybiła godzina, w której mieliśmy rozpocząć naszą akcje, Kornelia była już przebrana w strój pielęgniarki, a Leo wyszedł z mojej sali by porozmawiać z lekarzem o jakże „ważnej i nie mogącej czekać” sprawie, czyli prościej rzecz ujmując, tak zgadać personel, by nie zauważył jak wymykamy się z szpitala.

Gdzie dokładnie była Harley to nie wiedziałam, bo zniknęła parę chwil wcześniej, zapewne by skombinować dla nas transport. Już się bałam co tym razem ta dziewczyna wymyśliła. Kornelia, która jako jedyna ze mną została i pomogła mi usiąść na wózku inwalidzki oraz powypinać się ze wszystkich rurek i kroplówek do których byłam podłączona, bo będąc przypięta do aparatury, raczej nie udało by mi się stąd uciec.

Wiedziałam, że zapewne powinnam zostać w szpitalu, by całkowicie się wyleczyć i taka ucieczka była pomysłem zdecydowanie zaliczającym się do tych szalenie głupich, to nie miałam zbytnio wyboru. Jeśli została bym sobie tutaj wylegując się w łóżeczku, zapewne przegapiłam bym apokalipsę i podbój ziemi przez Pracetora, a tego choć co bądź nie mogłam sobie pozwolić przeoczyć.

- Gotowa? - zapytała mnie Kornelia, stając za mną za wózkiem i udając pielęgniarkę, która teoretycznie miała mnie zawieść na jakieś badania.

- Bardziej już nie będę – odpowiedziałam, trzymając kciuki by wszystko poszło zgodnie z planem.

Następnie opuściłyśmy sale w której do tej pory leżałam. Na korytarzu otoczył nas tłum ludzi, w którym mogłyśmy się wtopić w tłum. Zack miał rację, by nie przeprowadzać ucieczki w nocy, na pustych korytarzach od razu rzuciłybyśmy się w oczy. Na spokojnie, by nie wyglądać podejrzanie, przemierzałyśmy korytarz, próbując wyglądać naturalnie.

Kiedy mijałyśmy główny hol, w którym zawsze było najwięcej lekarzy i pielęgniarek, dostrzegłam Leo, który z wielkim oddaniem dyskutował o czymś z dójka doktorów, a jedna z pielęgniarek przyglądała się im uważnie. Reszta personelu medycznego wydawała się być zbyt zajęta innymi sprawami by móc sobie powalić na uczestnictwo w pogadance, więc tym bardziej nie zwracali na nas uwagi. Przecież pielęgniarka i pacjentka nie są dziwnym widokiem w szpitalu, prawda?

- Jest dobrze, jeszcze tylko jeden korytarz, a potem już prosto do wyjścia – szepnęła do mnie Kornelia, a ja kątem oka złowiłam spojrzenie Leo, który niezauważalnie kiwnął głową, na znak, że wszystko jest pod kontrolą.

Prawie odetchnęłam z ulgą kiedy zbliżyłyśmy się do zakrętu, za którym był już tylko jeden prostu korytarz, który prowadził do drzwi. Prawie odetchnęłam, bo ktoś nas jednak zauważył.

- Hej wy tam! Dlaczego ta dziewczyna nie jest w swojej sali? Ona jest w ciężki stanie, nie wolno jej opuszczać pokoju - zawołał w naszym kierunku lekarz i wskazał nas palcem, tak że wszystkie oczy przebywających na korytarzu osób, skierowały się w nasza stronę.

Zamarłam w bezruchu, wiedząc, że zostaliśmy nakryci. I cały nas misterny plan poszedł w diabły. Znowu.

- I co teraz? - zapytałam zaniepokojona szeptem Kornelie, a kontem oka widziałam zbliżającego się ku nam lekarza, który sadząc po jego niezadowolonej minię, ewidentnie oczekiwał porządnych wyjaśnień, których my oczywiście nie mogliśmy mu dać.

- Zwiewamy! - zawołała Kornelia i rzuciła się biegiem, cały czas pchając przed sobą wózek na którym siedziałam.

Złapałam się mocno wózka, by z niego nie spaść, kiedy Kornelia brała ostry zakręt, w całym pędzie wpadając na ostatni prosty korytarz, u którego końca widziałam drzwi.

- Dalej, dalej, ku drzwiom! - usłałam za sobą krzyk Leo, który biegł tuż za nami.

Kiedy spojrzałam za siebie, zauważyłam że chyba połowa personelu medycznego depcze nam po piętach, próbując nas dogonić. Nie wyglądało to dobrze.

- Musimy przyspieszyć – Kornelia przekrzyczała hasła jaki stworzył pościg za nami, bo staliśmy się nagle główną atrakcją szpitalnego korytarza.

- Ale jak? - odkrzyknęłam, jej modląc się w duchu, byśmy na nikogo nie wpadły tak pędząc korytarzem.

Kornelia już mi nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się przebiegle pod nosem, po czym rozpędziła się jeszcze bardziej i odbijać się od podłogi dla lepszego rozpędu i wskoczyła na mój wózek, tak że teraz pędziłyśmy korytarzem niczym wyścigówką na torze. Mimowolnie zaczęłam krzyczeć, naprawdę nie chciałam znów umierać, zwłaszcza przez kolizje na wózku inwalidzki. Z każda chwila coraz bardziej zaczynałam wątpić czy wyjdziemy stąd w jednym kawałku lub czy w ogóle wyjdziemy.

- Skręcaj! - krzyknęła do mnie Kornelia, kiedy pędziłyśmy prosto na jedną z przerażonych pielęgniarek. Zareagowałam dopiero po chwili i łapiąc koła wózka, zaczęłam nim sterować, by w ostatniej chwili ominąć stojącą nam na drodze kobietę.

Wtedy tuż przed ujrzałam drzwi.

- Uda nam się! - zawołałam uradowana do Kornelii. - Tylko czemu drzwi są zamknięte?! - spanikowałam, kiedy okazało się, że drzwi wejściowe nie są otwarte. - Nikt tego nie przemyślał? Co robimy?

- Jedziemy dalej prosto – padła tylko odpowiedź, po czym Kornelia jeszcze mocnej rozpędziła nasz wózek.

- Co ty do diaska wyrabiasz?! Rozbijemy się! - zawołam do niej, ale mnie nie słyszała, a my z ogromną prędkością mknęłyśmy w stronę zamkniętych drzwi.

Zbliżałyśmy się do nich coraz bardziej, a one wciąż były zamknięte. Kiedy byłyśmy tuż przed drzwiami i miałyśmy zaliczyć spotkanie z nimi bliskiego stopnia, zamknęłam oczy. Lecz ku mojemu zdziwieniu, nie uderzyłam twardo w drzwi, rozbijając sobie przy tym czaszki, lecz poczułam na twarzy powiew zimnego wiatru wieczora. Zdezorientowana gwałtownie otwarłam oczy i odkryłam, ze jesteśmy na zewnątrz. Spojrzałam za siebie.

- Drzwi otwieraj się automatycznie na ruch – zrozumiałam, kiedy tuż za nami z szpitala wybiegł Leo. Kornelia musiała o tym wiedzieć.

Niestety pościg za nami się nie skończył, personel medyczny wciąż siedział nam na ogonie, będąc zdeterminowany by nas dogonić.

- Gdzie jest ta Harley?! - wrzasnęłam zirytowana, że nic nie idzie zgodnie z planem.

Kiedy znów miałam zacząć się pieklić, tuż przed drzwi frontowe gdzie akurat staliśmy, podjechał z piskiem opon czarny kabriolet. Siedząca przy kierowcy blondyna zatrąbiła donośnie i odwróciła się do nas z szerokim uśmiechem.

- Podwieś kogoś? - zapytała zalotnie i zasunęła sobie na oczy okulary przeciwsłoneczne, które o tej porze dnia pełniły raczej funkcje szpanerką i ozdobną niż praktyczną.

- Do samochodu, szybko - zarządziła Kornelia i pomogła mi przesiąść się z wózka inwalidzkiego na tyle siedzenia auta. Sama wskoczyła tuż obok mnie i zatrzasnęła za nami drzwi.

- Nie pozwólcie im uciec! - krzyknął za naszymi plecami jeden z lekarzy, kiedy Leo gnał na złamanie karku w kierunku naszego samochodu.

- Szybciej! - ponaglam go, widząc że lekarz jest tuż za nim i już wyciąga rękę w jego stronę.

Chyba na chwile przestałam oddychać, kiedy doktor złapał Leo za tył koszulki. Na szczęście chłopak wprawnie się wykręcił z uchwytu lekarza, uwalniając się z jego uścisku, po czym jeszcze bardziej przyspieszyły. Kiedy tylko wsiadł do auta, Harley wcisnęła gaz do dechy, ruszając z miejsca, zanim jeszcze Leo do końca zamknął drzwi samochodu.

Harley nie oglądała się za siebie, tylko na pełnym gazie, wciskając nieprzerywanie klakson, wyjechała z szpitalnego parkingu i wpadła na szosę, łamiąc przy tym chyba wszystkie przepisy drogowe jakie tylko istniały.

- Udało się! - zawołała blondyna w wniebogłosy, wyrzucając ręce w górę.

- Harley, kierownica! - zwołam kiedy dziewczyna machała rękami w powietrzu, a autem mocno szarpnęło, bo nikt go nie prowadził.

- A no tak – blondyna wróciła do prowadzenia i wyrównała nasz samochód na drodze.

- Kto cie uczył prowadzić? - zapytałam lekko zaniepokojona, gdy znów nami szarpnęło, kiedy Harley nieudolnie weszła w zakręt.

- Tak naprawdę to nikt, pierwszy raz siedzę za kółkiem – odparła lekko i w ostatniej chwili wcisnęła hamulec ratując nas od kraksy z autem przed nami – Jak jeździsz debilu! - wrzasnęła na biednego kierowce, który niczym nie zawinił, no może tylko tym, że stanął na drodze Harley.

- A tak z ciekawości, to skąd masz samochód? - zapytał Leo, który też chyba czuł się w tym pojeździe tak samo niepewnie jak ja, sądząc po tym jak mocno ściskał uchwyt na drzwiach.

- Ukradłam – odparła bezstresowo, biorąc zdecydowanie za ostry zakręt, przez co rzuciło nami wszystkimi i aż wpadłam na siedzącą obok mnie Kornelie.

- Ukradłaś kluczyki do auta?

- Nie, odpaliłam samochód na kablach, Joker mnie tego kiedyś nauczył. Stwierdziłam, że kabriolet będzie najbardziej stylowy, więc to jego wybrałam. Jak uciekać to z klasą – powiedziała lakonicznie i włożyła sobie do buzi gumę, którą zaczęła beztrosko rzuć.

Wydawała się być całkowicie wyluzowana i bezstresowo prowadzić samochód, lecz nasza trójka nie mogła się już doczekać kiedy dojedziemy do celu i będziemy mogli opuścić tą machinę, która prędzej czy później doprowadzi nas do zagłady.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro