Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Umieranie jest przedziwnym uczuciem. Tak nagle przestajesz istnieć, wszytko się rozmywa i zanika, a potem nie ma już nic.

I wtedy w nicości nagle coś się pojawia. Ciemność. Gęsta, nieprzenikniona i otaczająca ze wszystkich stron. Nie ma nic poza nią. I wtedy pojawia się coś jeszcze. Światełko w tej ciemności. Mówi się, by nie iść w stronę świstała, ale ono jest jednym jasnym punktem w tej strasznej ciemności, jednym źródłem światła i ciepła w bezdennej i pustej otchłani. Może mogłabym zawrócić, poszukać drogi powrotnej, wrócić na ziemie jako duch, albo nawet do własnego ciała, ale te światło tak przyciąga, tak strasznie kusi, że nie da mu się oprzeć.

W końcu robię to co robi większość z nas. Idę w stronę światła.

Kiedy tylko dotknęłam źródła światła, otoczyła mnie jasność. Cała czerń i mrok zniknęły, zastąpione przyjemną jasnością. Rozejrzałam się uważnie dokoła, wciąż nie bardzo rozumiejąc co się właśnie dzieje. Zewsząd otaczały mnie... chmury? Dotknęłam obłoczka znajdującego się tuż przy mnie. Tak, to chyba była chmura, choć przypomniała trochę kłębek waty. Wszędzie, gdzie tylko się rozejrzałam, po sam horyzont były chmury. Nawet całe podłoże było z chmur.

Z góry ewidentnie dochodziło światło, lecz nie było widać żadnego słońca czy innego źródła światła na błękitnym nieboskłonie. Te światło wydawało się dobiegać jakby znikąd, ale jednak było oraz oświetlało wszystko łagodnym i spokojnym blaskiem. Było tutaj nad wyraz przyjemnie. Nie wiedzieć czemu, ale odczuwałam po prostu spokój.

Czułam się niesamowicie lekka, jakbym nic nie ważyła, jakby moje ciało było tylko zbędnym balastem, którego wreszcie się pozbyłam. Było to jednocześnie dziwne uczucie, jak i niezwykle przyjemne.

Nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, otoczona ze wszystkich stron chmurami, ruszyłam po prostu przed siebie z nadzieją, że coś w końcu tutaj znajdę. Przecież musiało tu coś być, prawda? Coś musiało przecież istnieć po śmierci, jakby tak nie było po prostu bym się rozpłynęła w powietrzu, a jednak tutaj byłam, więc musiał być tego jakiś cel.

Nadal nie bardzo to do mnie docierało. Umarłam. Nie żyłam. Nakazałam sobie zachować spokój, kiedy poczułam jak panika zakrada się do mojego ciała, albo raczej do mojego jestestwa, bo w końcu ciała już nie miałam. Wiele ludzi bało się śmierci, ale co jak co, ja nie bardzo miałam ku temu podstawy, bo w końcu byłam medium i doskonale wiedziałam, że śmierć nie jest naszym końcem. Ale mimo wszystko i tak czułam się zagubiona i lekko przestraszona. Po paru głębokich wdechach i kazania sobie wziąć w garść, udało mi się opanować.

Najbardziej przejmowałam się tym, że zostawiłam na ziemi wiele niedokończonych spraw. Pracetor nie został pokonany, moi towarzyszy będę musieli poradzić sobie sami beze mnie i pewnie już nigdy nie spotkam Zacka czy Kayi, bo poszłam w stronę światła, przeszłam na drugą stronę, tym samym odcinając się od poprzedniego życia.

Ale dość tego. Koniec rozmyśla i martwienia się. Postanawiałam przejść na drugą stronę, co dla duszy może być najlepszym co może zrobić, więc powinnam zostawić swoje przeszłe życie za sobą, tam gdzie jego miejsce i pogodzić się z swoim losem. Będzie to trudne i bolesne, ale nie mam innego wyboru. Poradzą sobie tam jakoś beze mnie, znajdą jakieś rozwiązanie wszystkich problemów, na pewno.

Z tymi myślami zaczęłam dalej badać otoczenie. Po przejściu parunastu metrów i odkryciu, że wszędzie są tylko chmury, zaczęłam wątpić czy jest tu coś jeszcze. I kiedy już miałam sobie darować dalsze poszukiwania i po prostu siąść na tyłku tam gdzie stałam, na horyzoncie zaczął majaczyć się jakiś kształt. Zatem ruszyłam w jego kierunku, licząc, że tam rzeczywiście coś jest, a nie jest to moja fatamorgana.

Po chwili miałam pewność, że to nie były przewidzenia. Przede mną rozpościerał się długi i wysoki biały mur, a w nim była olbrzymia misternie wykonana brama z złotego metalu, robiąca nie małe wrażanie. Brama do nieba. A to ci ciekawe, że niebo jest otoczona murami. Te mury są po to by nikt obcy nie dostał się do środka, czy by nikt stamtąd nie uciekł? Chyba raczej to pierwsze, no bo kto by chciał uciekać z nieba, prawda?

Kiedy stanęłam przed olbrzymią bramą poczułam się malutka, kiedy wrota górowały nade mną. Mogłam wejść do środka? No chyba tak skoro się tu znalazłam. Jakbym nie dane mi było dostąpić nieba, raczej bym nie trafiła pod wejście do niego. Podeszłam do bramy z zamiarem jej otarcia. Wyglądała na solidną, więc się obawiałam czym radę ją ruszyć choćby o centymetr. Ale kiedy wyciągnęłam dłoń w jej kierunku i już miałam ją popchnąć, wrota nagle same się otworzyły, jakby ruszone niewidzianą siłą. Nie ukrywam, że było to imponujące.

Stałam jeszcze przez chwile niezdecydowana przed wrotami, po czym zbierając się na odwagę, pewnie przekroczyłam bramę nieba. Kiedy tylko to zrobiłam, chmury, której do tej pory zasłaniały mi widok za bramą, rozstąpiły się. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy zobaczyłam widok, który się przede mną rozpościerała. Wrota się za mną zamknęły, ale nie zwróciłam na to uwagi, wpatrzona w to co było przede mną.

Niebo to było przeogromne miasto. Lecz nie było tu bloków, fabryk czy złomowisk, o nie, wszędzie tutaj rozpościerały się urocze domki, w jasnych kolorach, parki pełne niespotykanej roślinności i jeziora w których obijała się blask nieistniejącego tutaj słońca. Było to najpiękniejsze miasto jakie widziałam, takie które łatwo nazwać domem i do którego chętnie się wraca po długiej podróży. Tak więc wyglądało niebo. Jak spokojna przystań, jak miejsce w każdym może czuć się dobrze i szczęśliwie, jak oaza pełna spokoju. Jak raj.

-----------------------------------
Wiem, że rozdział jest krótki, ale jest i tego się trzymajmy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro