Rozdział 25
Stałam w progu mieszkania całkowicie oniemiała i wmurowana w podłogę. Słyszałam jak stojąca za mną Kornelia z sykiem wciąga powietrze.
Nasz pokój wyglądał jak ruina.
Wszystkie meble przewracano, a część z nich nawet brutalnie połamano. Materace zostały zrzucone z łóżek oraz porozcinane, tak że aż wychodziły z nich sprężyny. Poduszki i kołdry rozdarto, przez co teraz w całym pokoju walały się pierze. Z krzeseł już nic nie zostało, wyglądały jakby ktoś je rozwalił z dużą siłą. Jedynym śladem po ich istnieniu były tylko walające się ich cząstki. Talerze na których jeszcze tego ranka jedliśmy śniadanie, zostały stłuczone i postawione na posadzce w aneksie kuchennym. Wszystkie nasze osobiste rzeczy zostały porozrzucane po całym mieszkaniu i znaczna część z nich nie była już w jednym kawałku. Lampa ledwo wisiała na syficie, huśtając się na wystających kablach.
- O boże – usłyszałam za sobą roztrzęsiony głos Kornelii. - Co tu się stało? - zapytała wchodząc głębiej do mieszkania i drżącymi rękami podnosząc z podłogi kawałek materiału, który kiedyś był jej bluzką.
Przełknęłam z trudem ślinę. Jednak moje uczucie niepokoju, było w pełni uzasadnione. Poczułam jak spinają mi się wszystkie mięśnie w moim ciele. Rozejrzałam się po pokoju, nie wierząc własnym oczom. Nasze mieszkanie wyglądało strasznie, a ja czułam się tu bardzo nie spokojna i nie na miejscu. A co jeśli ten kto to zrobił, za chwile znów tu wpadnie i tym razem to my padniemy jego ofiarą? Zadrżałam. W mieszkaniu nie ostało się w nim co by było w jednym kawałku. Ten kto to zrobił, ale nieźle się przyłożył do tej demolki. Lecz kto to był i dlaczego to zrobił? Pomyślałam o Nieszczęśnicy, ale ona nie miała by powodu i dość siły, by zrobić coś takiego. Zatem był to ktoś kto jak najbardziej był żywy.
Ruszyłam w głąb pokoju z przerażeniem przyglądając się temu, co jeszcze do niedawna było moim domem. Tapeta na ściana została rozcięta jakiś ostry przedmiotem, drzwi z łazienki wyrwane z zawiasów, okno wybito, a reszta łazienki tonęła w wodzie, bo kran został uszkodzony i tryskał wodą. Kiedy zrobiłam kolejny krok, nadepnęłam na coś co pękło pod naciskiem mojej stopy. Schyliłam się by podnieść to coś. Była to szklana kula z baletnicą w środku. Pamiętałam jak Aurelia kupiła ją kiedy byliśmy w sklepie, bo bardzo tak jej się podobała. Każdego dnia przed snem potrząsała kulą i patrzyła jak opadają w niej płatki śniegu. Kochała ten przedmiot. Teraz kula była pęknięta, nie było w niej już ani wody, ani śniegu. Poczułam pod powiekami łzy, które powstrzymałam tylko siłą woli. Oderwałam baletnice od podstawki i schowałam figurkę do kieszeni.
Odwróciłam się w stronę Kornelii. Ona była równie zdezorientowana i roztrzęsiona jak ja. Z niedowierzaniem rozglądała się po naszym mieszkaniu, nie wierząc w ogrom zniszczeń jakie zastałyśmy. Widziałam jak z wściekłości zaciskała pięści, ale nic nie mogła zrobić, by cofnąć to co się stało. Byłyśmy bezradne i mogłyśmy tylko patrzeć na ogrom zniszczeń. Straciliśmy dach nad głową, wszelkie pieniądze, a wraz z tym nadzieję. Znów staliśmy się zbiegami z psychiatryka, bez grosza przy duszy, dachu nad głową czy celu w życiu. Wszystko się rozpadło i rozmyło w pył.
- Dlatego? - zapytała mnie cicho, a jej głos był podszyty złością jak i rozpaczą. Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Nie potrafiłam odpowiedzieć jej na to pytanie, lecz sama też pragnęłam poznać na nie odpowiedź.
Wtedy przyszła mi do głowy myśl, która mnie zmroziła oraz poczułam jak strach i niepokój znów ogarniają moje ciało. Gdzie jest Harley i Leo? Zostawiłyśmy ich w mieszkaniu, kiedy wyszłyśmy. Gdzie byli teraz? Co się z nimi stało? Nic im nie jest? Czy ten kto zrujnował nasze mieszkanie skrzywdził też ich? Zostali porwani?
Musiałam się przytrzymać ściany, bo bałam się, że zaraz zemdleje, bo z tych wszystkich obaw, zaczęło mi się kręcić w głowie. Mój oddech był szybki i nierówny. Tylko spokojnie, panika w niczym nie pomoże. Wdech, wydech. Zmusiłam się by regularnie i spokojnie oddychać.
W ten nagle po kamienicy przetoczył się kobiecy krzyk. Był krótki i szybko się urwał, ale to wystarczyło.
- To Harley – powiedziała Kornelia, odwracając się gwałtownie w moją stronę z szeroko otwartymi oczami.
Pokiwałam energicznie głową, przywykając ślinę. To rzeczywiście ona krzyczała.
- Szybko! - Kornelia już rzuciła się biegiem w stronę drzwi, a ja czym prędzej poszłam w niej ślady, będąc tuż a nią, kiedy wbiegałyśmy po schodach na wyższe piętra, skąd dochodził krzyk Harley.
W końcu dotarłyśmy na najwyższą kondygnacje i z impetem wypadłyśmy przez drzwi prowadzące na dach. Jak tylko znalazłyśmy się na zewnątrz, poczułam chłody wiatr, który rozwiał mi włosy. Był późny wieczór, było ciemno jak w grobie, ale na szczęście uliczne latarnie oświetlały okolice. Wtedy na drugim krańcu dachu, tuż przy jego krawędzi dostrzegłam Harley i Leo. Byli w jednym kawałku i nie było z nimi nikogo kto mógłby być wrogiem. Odetchnęłam z niemałą ulgą. Podbiegłyśmy do nich razem z Kornelią i zatrzymałyśmy się przy klęczącej na ziemi Harley, która oddychała ciężko.
- Co się stało? Czemu krzyczałaś? - zapytałam ją wciąż lekko zaniepokojona.
- Krzyczałam, bo się wystraszyłam – odparła po prosu blondyna, jakby to była rzecz oczywista i podniosła się na nogi.
- Podeszła za blisko krawędzi dachu i spadła by gdybym ją w ostatniej chwili nie złapał – wyjaśnił nam Leo.
Pokiwałam głową. Ważne, że nikomu nic nie było, w tym momencie to było dla mnie najważniejsze, a Harley spiorę głowę za jej nieostrożność innym razem.
- Jesteście ranni? Co się wydarzyło? Dlaczego nasze mieszkanie jest zniszczone? Co tu się dzieje? - zapytałam ich gradem pytań, które od dłuższego czasu mnie nurtowały.
- Zaleźli nas! - powiedziała roztrzęsiona Harley.
- Ale kto?! - dopytywałam ją,
- Ludzie ze szpitala psychiatrycznego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro