Rozdział 22
Kupiłyśmy też zatem bilety na autobus dla Korneli i ledwo zdążyłyśmy, zanim ten odjechał. Na ostatni moment wpadłyśmy na przystanek i wpakowałyśmy się do pojazdu. Podróż rzeczywiście była długa i żmudna. Lecz jakąś ją przeżyłyśmy i w końcu wysiadłyśmy na ostatnim przystanku. Dalej niestety musiałyśmy już iść pieszo. Alexandria mieszkała w niewielkim miasteczku do którego przez najbliższe kilka godzin nie jechał żaden autobus, więc wysiałyśmy w sąsiedniej wiosce i teraz czekała nas dłuższa wędrówka do naszego celu. Na szczęście dzień był słoneczny, a na rozciągające się po horyzont pola uprawne, miło się patrzało.
W końcu zawitałyśmy do miasteczka docelowe i sprawdzając adres na mapie, która wzięłam ze sobą, skierowałam nas w odpowiednią stronę. Kornelia tak jak obiecała, o nic nie pytała, posłyszenie idąc za mną i tylko rozglądając się uważnie na boki, jak miewam sama próbując rozgryźć o co może chodzić.
Kiedy dotarłyśmy do odpowiedniego domu, stanęłam na ganku przyglądając się dębowym drzwiom niewielkiego, lecz ładnego domku. Myślałam trochę o tym jak bym mogła podejść Alexandrie, tak by świadomie lub nie, wyjawiła cenne informacje o swoim ojcu, ale nie miałam nawet pewności czy ta zechce z nami rozmawiać albo otworzy nam w ogóle drzwi lub czy jest dziś w domu.
Zadzwoniłam do drzwi. Co szkodziło spróbować. W końcu nie miałam nic do stracenia, ale miałam wiele do zyskania. Nie przyjechałam tu na darmo. Czekałyśmy chwile z Kornelią w ciszy, a ja zasikałam kciuki by ktoś był w domu. W sumie nie ktoś, lecz konkretnie Alexandra i by to była ta Alexandra której szukałam. Miałam szczerą nadzieję, że się nie pomyliłam i trafiłam pod właściwy adres.
Wtedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna o kruczoczarnych włosach, sięgających pasa i na oko parę lat starsza niż my. Spojrzała na nas tylko przelotnie, bo jej oczy momentalnie zaczęły błądzić po okolicy, jakby w popłochu czegoś wypatrywały. Wydawała się lekko przerażona, nie wiedziałam czym, ale palce kurczowo zaciśnięte na kancie drzwi, rozszalałe oczy i blada jak papier twarz, pozwalały wnioskować, że czegoś ewidentnie się obawia.
- Alexandra Stephańska? - zapytałam parząc z zastanowieniem na dziewczynę.
Ta nie odpowiedziała tylko skinęła głową, nadal na nas nie patrząc, lecz wciąż badając uważnie okolice. Zastanawiałam się co spodziewa się wypatrzeć ponad naszymi głowami. Chyba nie wypatrzała nas wcześniej przez okno i nie rozpoznała, że to my zwiałyśmy z psychiatryka i już zdążyła zadzwonić po odpowiednie służby i to ich teraz wypatrywała, prawda? Szczerze liczyłam, że nie wie kim jesteśmy. Inaczej musiałybyśmy zacząć zwiewać.
- Chciałabym z panią porozmawiać... - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Wejdzie do środku, na zewnątrz nie jest bezpiecznie – powiedziała wręcz wciągając nas do środka, zanim zdołałam coś powiedzieć lub kazać zostać Korneli na zewnątrz, zgodnie z moim wcześniejszym planem.
Alexandra błyskawicznie i z hukiem zatrzasnęła za nami drzwi i sprawnym ruchem przekręciła trzy zamki w drzwiach. Jej zachowanie wydawało mi się dziwne i niepokojące, bo idąc przez wioskę nie dostrzegłam niczego niepokojącego czy nietypowego, co powinno budzić lęk. Zatem czego czarnowłosa się tak boi? Chyba raczej nie nas, bo inaczej nie zaprosiła by nas do środka.
- Podać herbatę? - zapytała Alexandra już nieco uspokojona, lecz z niepokoju nadal wykręcała sobie pace u rąk.
- Poprosimy – powiedziałam.
Dziewczyna zaprowadziła nas do salonu, który wyglądała jak z epoki wiktoriańskiej i wskazała pusta kapnę.
- Rozsiądźcie się, zaraz wracam – powiedziała znikając w pokoju obok, który jak podejrzewałam, zapewne był kuchnią.
- Dziwna jest ta dziewczyna – powiedziała do mnie cicho Kornelia, kiedy usiadłyśmy. - Jak na osobę, która ewidentnie się czegoś lęka, nad wyraz chętnie przyjęła nas pod swój dach.
- Też to zauważyłam – odpowiedziałam, próbując zrozumieć co tu się dzieje i jakoś poukładać elementy układanki. Jak zdążyłam się już zorientować, nie chodziło o to, że jesteśmy zbiegami z szpitala psychiatrycznego. Zatem o co? - Może obawia się zagrożenia z całkiem innej strony niż dwie przypadkowe nastolatki? Może doskonale wie co lub kto ją lęka? - wysunęłam wnioski.
Lecz Kornelia nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo do salonu wróciła gospodyni z parującymi kubkami herbaty. Postawiła je na stoliczku przed nami, a sama zajęła miejsce naprzeciwko w fotelu.
- Łady dom – zaczęłam niezobowiązująco, uśmiechając się delikatnie. Wzbudzenie w jej poczucia bezpieczeństwa, że może mi ufać, było ważne jeśli chciałam coś z niej wydobyć. Po tylu latach w psychiatryku wie się jak podchodzić innych ludzi, bo wielokrotnie próbowano tego na mnie samej,
- Dziękuję – odpowiedziała.
- Jestem Sophia, a to Kornelia – przedstawiłam nas ogólnikowo, nie zdradzając nic więcej. - Mieszkasz tu sama? - zapytałam lekkim tonem Alexandre, biorąc do ręki kubek z herbatą.
- Miło mi poznać. Jestem Alexandra. I tak, mieszkam tu sama. Kiedyś mieszkałam tu z ojcem, ale zmarł parę lata tamu, więc dostałam dom w spadku i od tej pory mieszkam tu sama.
Bingo! Czyli jednak to jest ta Alexandra Stephańska, której szukałam. Siłą woli musiałam się powstrzymać, by się nie zacząć szczerzyć z radości i przyjąć ubolewający wyraz twarzy.
- Żałuję twojej straty. Przykro mi.
- Nie ma czego żałować. Mój ojciec nie był dobrym człowiekiem.
„Nie był dobrym człowiekiem." Nawet jego własna córka to przyznała. Musiał być naprawdę starszą osobą, o czym w sumie już wiedziałam lub Alexandra po prostu miała świadomość jaka jest jego prawdziwa natura.
- A co się stało z twoją mamą? – spytała Kornelia, na co spiorunowałam ją wzrokiem i miałam szczerą ochotę jej przywalić, bo umowa była taka, że ma siedzieć cicho. Jej nawet nie powinno tu być, nie powinna się o niczym związanym z duchami dowiedzieć.
- Umarła niedługo po porodzie. Od zawsze mieszkałam tylko z tatą – odpowiedziała i jeśli w jakiś sposób przeszkadzała jej nasza wścibskość, nie dała po sobie tego poznać.
To co zwróciło moją uwagę to to, że nawet jeśli Alexandra była już spokojna, nadal uważnie i czujnie obserwowała otoczenie, jakby w każdej chwili spodziewała się ataku. Niepokoiło mnie to. Czego się obawiała? Jakie zagrożenie jej groziło?
Wtedy nagle Alrexandria gwałtownie nabrała powietrza, a ręce w których trzymała filiżanka, zaczęły się niekontrolowanie trząść. Zaczęła spazmatycznie oddychać, jakby nie przytrafiła zaczerpnąć powietrza. Wyglądała jakby miała jakiś atak. Lecz wtedy jej oczy nagle zalała bezdenna czerń. Całe stały się smolisto czarne, nie było w nich nic poza mrokiem. Od widoku jej oczu, zalała mnie fala niepokoju i strachu. Coś było bardzo nie tak, czułam to w kościach. To nie był żaden zwykły atak epilepsji czy czegoś innego.
Alexandra zsunęła się z fotela, opuszczając przy tym filiżankę, która z brzdękiem rozbiła się na podłodze, a dziewczyna upadła na ziemie, jak marionetka, której przecięto sznurki. Przerażone zerwałyśmy się obie z Kornelią na równe nogi i z niepokojem przyklękłyśmy przy czarnowłosej. Była nieprzytomna i patrzyła wciąż szeroko otwartymi czarnymi oczami w nieokreśloną przestrzeń. W jej oczach nie było ani odrobiny światła. Kiedy dotknęłam jej szyi sprawdzając puls, odkryłam, że jej skóra jest lodowato zimna, ale oddychała.
Przebiegł mnie dreszcz po kręgosłupie i poczułam strach. Od momentu kiedy ujrzałam Alexandrie w drzwiach, wiedziała, że dzieje się tu coś złego, ale nie byłam przygotowana na taki rozwój wydarzeń. To co się z nią stało nie było w żadnym stopniu normalne i przeczucie podpowiadało mi, że chodzi tu o coś znacznie więcej. Kornelia patrzała na dziewczynę z przerażeniem w oczach, którego odbicie na pewno było widać na mojej twarzy. Chciałam jakoś pomóc Alexandrii, ale nie miałam pojęcia co mogła bym zrobić. Czułam się bezsilna i taka właśnie w tym momencie byłam.
Wtedy z ust wciąż nieprzytomnej dziewczyny wydobył się głos, który dopiero po chwili zaczął się formować w słowa. Był to męski głos i na pewno nie należał do Alexandrii. Wydawał się odbijać echem od ścian pokoju i pochodzić skądś bardzo daleka.
- Witaj Sophio – zacharczał tajemniczy głos ustami czarnowłosej.
Całe moje ciało momentalnie pokryło się gęsią skórką i zalała mnie fala czystej grozy. Coś przejęło władze nad ciałem Alexandrii. I to coś znało moje imię. Niepokój niczym tsunami torowało sobie drogę przez moje ciało. Teraz można było obstawić już tylko najgorsze.
- Kim jesteś? - udało mi się jakoś wyjąkać przez ściśnięte gardło i mimo, że chciałam udawać odważną, poległam z kretesem.
Nie otrzymałam odpowiedzi, po pokoju przetoczył się tylko złowieszczy śmiech całkowicie pozbawiony wesołości. Nie miałam wątpliwości, że coś lub ktoś opętał Alexandrie. Od lat siedziałam w świcie duchów, więc wiedziałam co nieco na ten temat. Ktoś wdarł się do jej ciała oraz świadomości i odbierając jej stery, sam przejął nad nią władze. Jednak nie był na tyle silny, by móc manipulować całym jej ciałem, a może nie chciał tego robić, bo jak dotąd tylko przemawiał jej ustami.
- Myślałaś, że się nie dowiem, że jakaś nic nieznacząca medium zapragnie mnie pokonać? Naprawdę się łudzisz, że masz na to jakieś szansę? Że zmusisz mnie do przejścia na drugą stronę? Nic z tego. Nie rób sobie nadziei, może sobie odpuścić poddać się już teraz. Na nic są twoje starania.
Na początku nie potrafiłam zrozumieć o czym mówi ten, kto opętał ciało Alexandri, ale po chwili zrozumiałam. Serce po raz kolejny zatłukło mi z przerażania w piersi, jakby zaraz miało wyskoczyć. Bałam się że zaraz i ja zemdleje,
- Pracetor – wyszeptałam pełna lęku, czując jak nawiedza mnie nowa fala strachu.
- Brawo. Masz rację – przyznał chrapliwym głosem, pełnym samozadowolenia.
Nieeee. To niemożliwe. Jakby miał się o mnie dowiedzieć? Kiedy? Od kogo? Czemu? Nie rozmawiałam o naszym planie z nikim innym niż z Zakiem i byłam pewne, że nikt nas wtedy nie podsłuchiwał. No i poza Zakiem, tylko członkowie rebelii wiedzieli o tym, że to ja mam pokonać naszego wroga i w jaki sposób mam to zrobić, a przecież wszyscy rebelianci chcieli zguby Pracetora, więc to nie od ich się o tym dowiedział.
Chyba, że ktoś nas zdradził. W naszych szeregach musiał być zdrajca. To on zapewne doniósł Pracetorowi o wszystkim, niwecząc tym cały nasz atak z zaskoczenia i pozwolił się naszemu wrogowi na to przygotować. A co gorsze jeśli nasz wróg nie wiedział od początku o rebelii, to teraz ten kto jest zdrajcą musiał mu o wszystkim opowiedzieć. To wszystko stawiało nas na całkowicie przegranej pozycji. Pracetor wiedział o wszystkich naszych planach, był krok przed nami.
Miałam wrażenie, że spadam w bezdenną pustkę. Parcetor jest przygotowany na wszystkie nasze ataki, wie o wszystkim. Czułam jak ogrania mnie uczucie bezsilności i przegranej. Jeszcze nie przegraliśmy, ale czułam się jakby tak właśnie było.
- Z tego starcia jedno z nas nie wyjdzie cało, Sophio – ciągnął Pracetor złowieszczym głosem. - A wiedz, że zrobię wszystko by osiągnąć swój cel i nie zawaham się przed niczym. Obiecuje ci, że walka będzie zacięta.
Potem cały pokój wypełni jego złowrogi śmiech, który był tak wszechogarniający, że musiałam zatkać uszy, by choć odrobinę się od niego odciąć.
Potem oczy Alexandrii przestały być czarne i stały się na powrót normalne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro