Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Wzięłam głęboki wdech na uspokojenie i odegnałam złe myśli. Może i moi przyjaciele nie byli do końca normalni, ale w końcu byli jednymi jakich miałam. Jakie miałam prawo ich oceniać, skoro ze mną też nie wszystko było w porządku? Bo nikt mi nie wmówi, że widzenie duchów i bycie medium można naliczyć do normalności. Zatem odgoniłam niechciane myśli, bo przecież nie wszystko musiało się źle skończyć, oni i ja mieliśmy takie samo prawo żyć jak inni.

Zatem podeszłam do nich do krawędzi dachu i razem patrzyliśmy na panoramę miasta.

- Jak zejdziemy na dół? - zapytał Leo, a jego wzrok był zamglony, bo widocznie już zdążył się naćpać. Westchnęłam na to w duchu.

- Jak każdy budynek, który spełnia normy bezpieczeństwa, powinny gdzieś tu być zewnętrzne schody przeciwpożarowe. Nimi dostaniemy się na ziemię.

- Tutaj są – powiedziała Kornelia znajdując je kilak metrów dalej. - Ale by się do nich dostać musimy najpierw zejść po drabinie, bo schody odchodzą tylko od najwyższego piętra, a nie od dachu. Ale jest tutaj zaczepiona drabina, która po spuszczeniu pozwala się dostać na schody.

- Świetnie – powiedziałam. - Dasz radę ja sunąć?

- Tak, ale potrzebuje na to trochę czasu.

Już miałam jej odpowiedzieć, kiedy znów rozległy się głosy parowników szpitala, którzy nadal nasz szukali. Może i wydostaliśmy się z budynku, ale wciąż mogli nas złapać. Musieliśmy uciec na tyle daleko by nas nie dogonili. Ale na razie znajdowaliśmy się na dachu wielopiętrowego budynku i nasza droga ucieczki była ograniczona.

Słyszałam kroki na klatce schodowej i kiedy serce waliło mi jak młotem ,uświadamiałam sobie z przerażaniem, że to nie jest głos wchodzenia po schodach. To był dźwięk wspinania się po drabinie. Wiedzieli, że uciekliśmy na dach. Szli po nas.

Zanim zdążyłam powiedzie o tym moich towarzyszy, na dach weszło trzech pracowników ośrodka. Od razu nas zauważyli. Cała zesztywniałam i momentalnie zaschło mi ustach. Patrzyłam na nich przerażona, niezdolna się poruszyć.

- Mamy mały problem – powiedziałam do moich przyjaciół nie spuszczając przeciwników z oczu.

Nie wykonali jeszcze oni żadnego ruchu, jakby obserwując nas i dokonując analizy swoich i naszych umiejętności. Ale widziałam, ze to kwestia chwili, zanim się na nas rzucą by nas pochwycić. Kiedy moich towarzysze zobaczyli, że mamy towarzystwo, też nie wydawali się tum zachwyceni, a poziom zdenerwowania i paniki znacznie wzrósł.

- Odwrócę ich uwagę, a wy w tym czasie zapewnijcie nam drogę ucieczki – powiedziała Harley tak, że pracownicy szpitala nie mogli jej usłyszeć.

Momentalnie wyraz twarzy blondynki z radosnego zmienił się w zaciekły i wyglądała teraz jak wściekłe zwierzę gotowe do boju. Zacisnęła mocniej dłonie na kiju do baseballa i z okrzykiem bonowym rzuciła się na niespodziewających się tego opiekunów szpitala.

Kornelia w tym czasie zaczęła się bardziej energicznie szarpać z drabiną, którą miała opuścić, a Leo rzucił się by jej pomóc, kiedy nasi wrogowie byli zajęci.

Harley nie traciła czasu, z werwą i odwagą godną podziwu, machała swoim kijem celując w przeciwników. Tłukła ich po głowach, plecach i we wszystkie inne miejsce w które udało jej się dosięgnąć. Była niczym pantera, poruszająca się zwinnie i z gracją, a jednocześnie nie mająca oporów przed zadawnieniem ciosów.

Lecz nagle się zatrzymała się gwałtownie w miejscu i wyprostowała się jak struna. Całe jej ciało się nienaturalnie napięło. Z jej gardła wydobył się nieludzki krzyk. Tak głośny i przepełniony bólem jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam. Cierpiała. I to bardzo. Na jej skórze perlił się pot, a ona sama miotała się targana męczarnią. Kij wypadł jej z dłoni, a ona upadła twardo na posadzkę dachu.

Nie wiedziałam co się dzieje, nie rozumiałam. Wtedy przepełniona paniką spojrzałam na opiekunów z szpitala. Jeden z nich trzymał w rękach urządzeni kontrolujące i wtedy zrozumiałam. Harley podeszła zbyt blisko i znalazła się w strefie zasięgu działania bransoletek. Pracownicy psychiatryka porazili ją prądem.

To co jej zrobili było nieludzkie. Nigdy nie widziałam by użyli na kimkolwiek tak dużej mocy, a sądząc po reakcji Harley, mogło ją to zabić. Jej rozdzierający krzyk cały czas dźwięczał mi w uszach, kiedy upadła nieprzytomna na ziemię. To było za dużo dla jej ciała, nie wytrzymało i się podało. Leżała teraz jak szmaciana lalka na ziemi, a jej klatka piersiowa ledwo się poruszała. Oczy miała zamknięte, lecz na jej twarzy wciąż było widać grywam bólu i okropieństwa jaki jej zaserwowano.

Zapomniałam ręką usta, zszokowana tym co właśnie zobaczyłam. Kim byli ci ludzie z szpitala, ze byli zdolni posunąć się tak daleko? By młodej dziewczynie zgotować takie tortury? Starając się trzymać od niej jak najdalej, złapałam Harley za nogi, które były najbliżej mnie i odciągnęłam na drugi koniec dachu, by znalazła się poza zasięgiem działania bransoletek.

- Drabina gotowa – usłyszałam głos Korneli.

Ale kiedy spojrzała w naszym kierunku, jej twarz stała się blada jak papier z przerażenia na widok nieprzytomnej Harley leżącej u moich stóp. Przyłożyłam palce do jej szyi. Miała tętno, słabe po słabe, ale żyła.

Oddech Korneli stawał się coraz szybszy i bardziej charczący, kiedy zaczęła ją opanowywać furia i pierwotna złość na widok tego co zrobili jej przyjaciółce. Złapała swoja zapaliczkę i zapaliła ją, patrząc na przeciwników przez jej płomienie.

- Pożałujecie tego – przysięgła i jednym dobrze wymierzonym zamachem, rzuciła w nich zapaloną zapalniczką. Trafiła idealnie w cel. Ich ubrania od razu zajęły się ogniem, który po chwili rozprzestrzenił się na całą ich trójkę. Krzycząc i próbując zgasić ognień, całkowicie stracili nami zainteresowanie, mając ważniejsze sprawy na głowie.

Leo podbiegł do mnie i Harley. Był równie przestraszony i bezradny jak ja.

- Musimy wiać. Teraz jej nie pomożemy – powiedziałam, a on pokiwał na głową na znak, że rozumie, ale nie potrafił wydusić z siebie słowa.

Podniósł ją delikatnie, a jej głowa i ręce zawisły bezwładnie. Widziałam jak twarz Leo wykrzywia się w zmartwieniu i utrapienie jakby to on on sam przeżył te katusze.

- Nic jej nie będzie, tylko jej nie upuść – pocieszyłam go, choć sama nie wiedziałam czy w to wierze, bo bałam się o nią równie mocno.

Potem czym prędzej ruszyłam w stronę drabiny. Zamieszanie jakie powstało na dachu na pewno zaraz ściągnie kolejnych pracowników psychiatryka, więc musieliśmy się spieszyć. Kornelia zabrała kij Harley i zaczęłam schodzić po drabinie, a ja za nią. Kiedy starłyśmy pewnie na najwyższej platformie dachu, Leo podał nam nieprzytomną blondynkę, a my ją przejęłyśmy do niego, by i on mógł zejść po drabinie.

Kiedy i on stanął z nami na szczycie schodów, znów wciął w ramiona Harley, by był z naszej trójki najsilniejszy. Widziałam jak delikatnie ją trzyma starając się nie sprawić jej dodatkowego cierpienia. By nie marnować więcej czasu, czym prędzej zaczęliśmy schodzić schodami w dół.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro