Rozdział 11
- Nawiewamy z psychiatryka! - Harley, która biegła przodem po schodach, zatrzymała się na ich szczycie i patrząc na nas z góry, wciąż z kijem do baseballa w rękach, zaczęła się obłąkańczo śmiać.
- Wariatka – mruknęłam pod nosem zdyszana, kiedy również dotarłam na szczyt klatki schodowej.
Stąd nie dało się już iść wyżej. Była tu tylko długa drabina, która prowadziła do włazu w suficie. A za nim była wolność. Jeśli uda nam się wyjść przez ten właz, dostaniem się na dach i uwolnimy stąd.
- Ruchy, ruchy! Nie mamy czasu! - ponaglałam resztę.
- Może ja wejdę po drabinie pierwszy? - zaproponował Leo. - Spróbuję otworzyć właz.
- Zgoda – powiedziałam przesuwając się by mógł dojść do drabiny. Był w końcu jednym chłopakiem, więc miał najwięcej siły by to zrobić.
Zaczął się wspinać, a my zaraz za nim. Kiedy dotarł do samej góry, zaczął się szarpać z zamkniętym włazem.
- Zardzewiał – powiedział.
Oblał mnie zimny pot. Jak to zardzewiał? Nie mógł zardzewieć! Musi się nam udać uciec! Jeśli teraz nam złapią tylko bogowie wiedzą jaka karana nas spotka.
- Próbuj dalej – poleciałam mu choć mój głos był schrypnięty, bo brakowało mi od paniki w ustach śliny.
- Co za cholerny właz! Przywal mu czy coś! - usłyszałam groźne słowa Kornelii. Cóż, teraz nie było z nami Aurelii, lecz jej zastępczyni. Dobrze wiedzieć.
Leo się nie podawał i dzielnie walczył z klapą, która nie chciała się otworzyć. Wtedy znowu usłyszałam pracowników szpitala.
- Są na schodach! - zawołał ktoś i rozległy się kroki na klatce schodowej.
Zbliżali się. Mieliśmy tylko kilka ostatnich minut, zanim nas dopadną. Serce biło mi coraz szybciej i musiałam się zmuszać by normalnie oddychać. Dlaczego ten przeklęty właz, sprawiał tyle kłopotów?! To tylko głupi właz, przecież to była ostatni przeszkoda dzieląca nas od wolności. Co zrobiłam źle, że mój plan nie wypalił? Za jakie grzechy nie mogę się stąd wydostać?
Kroki pracowników szpitala były coraz bliżej.
To koniec, pomyślałam. Dopadną nas, nie uda nam się uciec. I wtedy usłyszałam zgrzyt puszczającego zamku. Gwałtownie poderwałam głowę do góry. Nie było już na suficie włazu. Przez wyrwę w dachu widziałam gwiazdy błyszczące wysoko na niebie.
Czym prędzej wspięłam się do końca drabiny i stanęłam na płaskim dachu szpitala i pomogłam wyjść innym, tak że cała nasza czwórka była na zewnątrz.
Rozejrzałam się wokoło i aż zabrakło mi dech. Tak dawno nie widziałam nieba, które było dziś usiane wieloma gwiazdami. Były wszędzie, a niebo było nieskończone. W końcu poczułam się wolna. Bo byłam wolna. Uciekłam z psychiatryka. Potem spojrzałam na miasto w dole, które było dobrze widoczne z dachu szpitala. Wszystko było pogrążone w mroku, ale świeciły się miliony świateł z okien domów i wieżowców, a nawet tutaj docierał do mnie odgłos miasta, jeżdżących aut i wycie syren. Mogłam bym tak stać i podziwiać ten krajobraz godzinami. Czułam, ze żyję.
- Wolność! Nacieszcie wolna! Niczym nieograniczona! - Harley śmiała się wniebogłosy, stojąc na środku dachu i z rozrzuconymi na boki rękami, kręciła się w kółko. - Kochasiu mój, idę do ciebie! Harley w końcu jest na wolności!
A no tak, nie wspominałam o jednej istotnej sprawie. Harley nie była singielką. Miała chłopaka, ale nie byle jakiego. Jej chłopak był znany w całym mieście, każdy go w jakiś sposób kojarzył. Największy badboy jaki stąpał po tej ziemi. Nieobliczalny, nieprzewidywalny i totalnie szalony. Nie wszyscy wiedzą jak ma na imię, ale jego ksywka to Joker. Dobrali się z Harley niesamowicie. Niespotykani wariaci. Wybuchowi i obłąkani.
Wszyscy wiedzieli, że Harley jest jego, więc nikt nie miał odwagi ją podrywać, a ją ewidentnie kręciło, że jej kochaś przywali każdemu, który tylko spróbuję. Para szaleńców. Z tą różnicą, że jego nie zamknęli, bo wiedział, gdzie stawiać granice, by obłęd go nie pochłonął. Harley tego nie wiedziała, co czyniło ją bardziej niebezpieczną.
Tak, to była dość istotna kwestia.
Kornelia stała na krawędzi dachu i spoglądała na miasto. I uśmiechała się. To był chyba pierwszy szczery uśmiech jaki u niej widziałam. Wiedziałam, że ona równie mocno jak my pragnęła opuścić to miejsce. Ale w jej oczach kryło się coś niebezpiecznego, jakiś mrok, który w sobie miała. Niepokoiło mnie to czasami. Wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę. Nie chciałam wiedzieć skąd, jak i kiedy ją wytrzasnęła.
Istniała jeszcze jedna istotna sprawa, ważniejsza niż kochanek Harley.
Kornelia zapaliła zapalniczkę i zapłoną z niej płomień. Przysunęła go sobie przed twarz i spoglądała zafascynowana w ogień. Palcami drugiej ręki prawie dotykała płomieni. Na jej twarzy pojawił się uśmiech szaleńca.
Ta dziewczyna była piromanką.
Uwielbiała ogień, ciągnęło ją do niego niesamowicie i miała świra na jego punkcie. To na pewno kolejna rzecz za którą była w psychiatryku. A teraz nie miała wokół siebie oddziału personelu szpitalnego, przez co miała nieograniczony dostęp do ognia. Była w siódmym niebie.
Mój wzrok spoczął na Leo, który stał obok Korneli. On też nie tracił czasu. Od razu zabrał się za skręcanie skręta i zapalania go. Również nie miałam pojęcia skąd go wytrzasnął, ale jako ćpun na pewno miał wiele znajomych i kontakt z dilerem, nawet w szpitalu psychiatrycznym. Nie wykluczone też, że komuś go po prostu gwizdnął, bo Leo nie miał żadnych oporów przed kradzieżą, ale zapewniał nas, ze nam nigdy nic nie ukradł. Zaciągnął się ziołem na jego twarzy pojawił się błogi wyraz zadowolenia.
Harley, nadal z szerokim uśmiechem wariatki, stanęła obok pozostałej dwójki, a ja spojrzałam na moich przyjaciół. I wtedy ze zgrozą uświadomiłam sobie co zrobiłam.
Wypuściłam z psychiatryka ćpuna z skłonnościami do kradzieży, nieprzewidywalną piromankę i nieokiełznaną wariatkę.
Co ja narobiłam?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro