Rozdział 10
Wypadliśmy na korytarz i przylegliśmy do jednej z ścian na której znajdowała się kamera. Cały ośrodek był monitorowany, co nie było nam na rękę, bo nasza ucieczka byłą by od razu zarejestrowana, więc musieliśmy obejść jakoś monitoring. Na szczęście przemyślałam i to.
Leo staną centralnie pod kamerą, ale tak by nie było go widać, a Aurelia podsadziła Harley, która stanęła na ramionach Leo, przez co ta była na wysokości kamery. Wyciągnęła z kieszeni nóż, który podwędziła z stołówki i zaczęła przecinać nim kable kamery. Z tego co mi było wiadomo, większość kamer działa na jednym obwodzie elektrycznym, więc przecięcie kabli sprawi, że padnie znaczna część monitoringu.
- Tym się nie da niczego przeciąć – powiedziała oburzona Harley pokazując nam plastikowy nóż z stołówki. To był jedne z słabych punktów mojego planu.
- Spróbuj tym – powiedziała Aurelia podając jej broszkę o ostrych krawędziach. Blondynka wzięła od niej cacuszko i zabrała się do pracy.
- Skąd to masz? - spytałam zszokowana Aurelie, bo przecież pielęgniarki konfiskowały nam wszystkie ostre przedmioty.
- Nie wiem – przyznała skruszona. - Pewnego dnia po prostu zmalałam to u siebie na szafce. Kornelia musiała to jakoś zdobyć.
Pokiwałam głowa i nie powiedziałam nic więcej. Musiało jej być niewyobrażanie ciężko kiedy miewała duże luki w pamięci i nie miała pojęcia co się z nią działo przez czas, kiedy to władze przejmowała Kornelia.
- Udało się! Przecięłam kable! - zawołała nagle Harley, a czerwona lampka przy kamerach zgasła. Monitoring padł, to spowolni zorientowanie się pracownikom, że nawiewam. Rzuciliśmy biegiem biegiem przez korytarz.
- Jaki jest plan budynku? - zwróciłam się do Leo, który przebywał czasami w towarzystwie chłopaków, którzy z tajnych źródeł orientowali się w położeniu i rozmieszczeniu budynku, więc nasz przyjaciel podłapał to i owo. On z naszej czwórki wiedział o układzie budynku najwięcej.
- Zależy gdzie chcemy się dostać – powiedział urywanym głosem, zmęczony od biegu.
- Nie uda nam się wydostać żadnymi drzwiami, ani głównymi, ani bocznymi. Są zbyt pilnie pilnowane przez hasła, kody i skanery. Oknami też nie wyjdziemy, w każdych są kraty. Jedne wyjście jakie nie jest pilnie strzeżone, to wyjście na dach.
- Z tego co się orientuje niedaleko powinna być klatka schodowa, nią powinniśmy się dostać do wyjścia na zadaszenie budynku.
- Którędy to?
- Tędy – wskazał nam kolejny korytarz, którym znów udaliśmy się biegiem, już mocno zmachani.
W końcu trafiliśmy na ślepy zaułek od którego odchodziło wiele drzwi.
- A teraz gdzie? - zapytałam, a mój głos podsycała lekka panika. To już tylko kwestia czasu zanim pracownicy szpitalu zorientują się, że nawialiśmy, musieliśmy się sprężać.
- Nie... nie wiem! - przyznał też już spanikowany Leo. - Znam ten budynek tylko z opowieści. Jedne z tych drzwi prowadzą do klatki schodowej, to wiem, ale nie mam pojęcia które!
Wzięłam głęboki wdech na uspokojenie. Panika nam nie pomoże.
- Rozdzielamy się i sprawdzamy wszystkie po kolei – zarządziłam.
Tak też zrobiliśmy i sprawdzaliśmy kolejno każde drzwi. Część z nich była zamknięta, więc otwieraliśmy je kluczami, które gwizdnęłam opiekunowi. Znaleźliśmy schowek na miotły, jakieś biuro, gabinet lekarki i nawet kantorek z sprzętem sportowym. Ale po klatce schodowej nie było ani śladu, przez co nerwowa atmosfera się nasilała.
- Harley, co ty robisz?! - zapytałam oburzona i podenerwowana, widząc, że blondynka buszuje w pomieszczeniu z sprzętem sportowym. - Mamy szukać wyjścia!
- Wiem wiem, ale pomyślałam, że przyda nam się broń, jeśli się okaże, że musielibyśmy stanąć do jakieś potyczki wręcz – powiedziała wychodząc z powrotem na korytarz z... kijem do baseballa. Myślałam, że ręce mi opadną. - No co? Przecież broń się przyda, nie? Przywalenie takim kijem, powali na jakiś czas przeciwnika - powiedziała niewinnie niewzruszona, oglądając swoją nową zdobyć.
Przewróciłam tylko oczami, bo nie mogłam jej jednak odmówić racji.
- Szukaj drzwi – powiedziałam tylko, modląc się do bogów o cierpliwość do jej osoby.
- Znalazłam – powiedziała po chwili Aurelia, która kucała przy jednych z zamkniętych drzwi.
Od razu wszywszy do niej podbiegliśmy.
- Skąd wiesz, że to tu? - zapytałam, bo drzwi były zamknięte na zamek.
- Wieje ziemne powietrze spod tych drzwi – poddziadziała nadal kucając na podłodze obok szpary przy podłodze. – Co oznacza, że gdzie tam musi być jakiś wylot lub wyjście na zewnątrz, skoro jest ruch powietrza.
- Jesteś genialna – powiedziałam biorąc się za szukanie odpowiedniego klucza do drzwi, by je otworzyć.
Na moje nieszczęście nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego klucza i każdy jaki próbowałam włożyć w zamek nie pasował.
- No dalej, dalej – mamrotałam pod nosem niepokojona.
Wtedy doszły nas krzyki i szybkie kroki.
- Najdzie ich! Daleko nie uciekli!
Moje serce na monet stanęło. O boże, zorientowali się, że zwialiśmy. Wiedziałam, że bójka nie kupi nam zbyt wiele czasu, ale miałam nadzieję, że do czasu zanim się zorientują, opuścimy chociaż budynek.
Byli pewnie jakieś kilka korytarzy dalej i to już była naprawdę kwestia kilku minut zanim nas znajdą. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że póki nie będą wystarczająco blisko nas, nie mogą użyć bransoletek, które nosiliśmy na rękach, by nas kopnąć prądem. Mimo, że były one bardzo skuteczne w przywoływaniu do porządku, posiadały wadę, że miały mały zasięg i by je aktywować, było trzeba stać blisko osoby, która miała ją na ręce. Więc póki nie zbliżą się do nas na bliżej niż kilak metrów, nic nam nie grozi z strony bransoletek.
- W końcu! - powiedziałam, kiedy nareszcie znalazłam pasujący klucz i zamek puścił.
Nie oglądając się za siebie, czym prędzej przeszliśmy przed drzwi i zamknęliśmy je cicho za sobą. Aurelia miała rację, znajdowaliśmy się na klatce schodowej, gdzie schody prowadziły w górę jak i w dół.
- Do góry – zawyrokowałam i jak najciszej ruszyliśmy biegiem po schodach na najwyższe piętro, ku wyjęciu na dach.
--------------------------------
Gwiazdki i komentarze mile widziane ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro