Rozdział 1
Biorę głęboki wdech. Grunt to nie dać upustu złości i nie wpaść w szał. Wszystko będzie dobrze, moja cierpliwość już dawno się skończyła, ale na pewno jeszcze trochę jej zostało. Musiała jej jeszcze trochę zostać. Tylko spokój pomoże mi to przetrwać, w końcu wszyscy dojdą do tego że są w błędzie i wcale nie zwariowałam. By zająć czym ręce nawijałam na palce kosmyki swoich włosów.
Siedząc na swoim łóżku słyszałam jak w drzwiach mojego pokoju przekręca się zamek, a potem drzwi się otwarły. Wstając z posłania i idąc w ich stronę przyrzekałam sobie, że dziś nie urządzę awantury i widowiska. Minęłam pielęgniarkę, która stała w drzwiach i potulnie wyszłam na korytarz. Szczerze i z głębi serca nienawidziłam tego miejsca, ale dam sobie głową obciąć, że nikt nie darzy go sympatią. Ruszyłam posłusznie za pielęgniarką, długim białym korytarzem, który już tak dobrze znam, mijając po drodze wiele zamkniętych na klucz drzwi. Wolę nie myśleć co się za nimi znajduje i ignorować podejrzane odgłosy i krzyki.
Kiedy w końcu dochodzimy do naszego celu, do którego trafiła bym nawet z zamkniętymi oczami, pielęgniarka czeka aż wejdę do kolejnego pomieszczenia. Znów biorę głęboki wdech i odwracam się w stronę drzwi które nawiedzają mnie w wszystkich koszmarach. „Doktor R. T. Lewson specjalista od zaburzeń psychicznych, odział zamknięty szpitala psychiatrycznego" tak głosi tabliczka na drzwiach. Krótko mówiąc psychiatryk, odział dla poważnych przypadków. Oto mój problem. Moje życie odkąd prawie pamiętam.
Z duszą na ramieniu wchodzę do środka, a za mną znów słyszę jak szczęka zamek w drzwiach. Tak jak bym próbowała stąd uciec, już dawno zdałam sobie sprawę, że ten plan nie ma szans powodzenia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, choć w sumie nie wiem po co skoro i tak znałam go jak własną kieszeń, przez to ile czasu tu spędziłam. Ściany pomalowane były na biało, jedno biurko, dwa krzesła, jedna prosta szafa, jeden komputer, a wszystko to skąpane w bieli. Nie było tu nic więcej, nawet okna i wszystko było zabezpieczone i przykręcone do podłogi oraz nie wątpiłam, że były tu kamery i cały czas ktoś nas obserwował. Przerażające to i nie mogłam się doczekać, aż to wszystko się skończy, o ile się kiedyś skończy. Jedynymluźnym elementem w pomieszczeniu był wiszący na ścianie kalendarz z datą 12kwietnia.
Za biurkiem w białym fartuchu, obok komputera, na krześle siedział mężczyzna, który podobno jest doktorem, ale na mój rozum to nie bardzo on się zna na leczeniu, czego ja jestem wspaniałym przykładem.
- Usiądź - mówi zimnym tonem. Nie mam do niego urazy o to, że tak mnie traktuje, ja wcale nie byłam dla niego milsza, urządzając mu nie raz afery, których swoją drogę, nie żyłuję.
Wedle polecenia usiadłam, bo doszłam do wniosku, że życie tu jest o wiele prostsze kiedy stosujesz się do poleceń, a nie na każdym kroku bawisz się w buntowniczkę, bo to nie kończy się dobrze. I tak oto tym wspaniałym wstępem rozpoczynamy codzienna sesja, która nigdy nie przynosiła efektów. A dlaczego? Bo ja wcale nie zwariowałam!
- Nadal nie rozumiesz dlaczego tu jesteś? - pierwsze do przewidzenia standardowe pytanie.
- Nie, mi nic nie dolega, to wszystko jest jedną wielką pomyłka, mnie tu nie powinno być, jestem w pełni zdrowa, wcale mi nie odbija. - Oto powód dla którego urządziłam tyle afer, nikt tu nie rozumie, że to oni mają jakiś problem, a nie ja.
- Czyli dalej przystajesz przy tym, że nie masz żadnej dolegliwości i jesteś w pełni normalna? - zapytał patrząc mi uważnie w oczy swoimi orzechowymi tęczówkami, które miały taką samą barwę jak moje.
- Tak! Mówię to panu co tydzień!
- A ja ci ciągle próbuje udowodnić, że nie jesteś tu bez przyczyny.
- Ja. Nie. Zwariowałam. - syczę przez zaciśnięte zęby.
- Ale twierdzisz, że widzisz duchy i zmarłych.
- Bo to prawda! W ich nie dostrzegacie, ale one tu są, jest ich pełno. Musi mi pan wierzyć! Jestem medium!
Doktor wzdycha, zmęczony. Każda sesja wygląda identycznie. Ale to prawda, że mną serio jest wszystko okej. Ja naprawdę widzę duchy. Nie chciałam tego, nie ubzdurałam sobie tego, ani nie wymyśliłam by zwróci na siebie uwagę, tak już mam od dziecka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to jest coś nienormalnego, myślałam, że każdy zauważa te cienie mknące ulicami i te na pół przeźroczyste unoszące się sylwetki. Jakbym miała świadomości, że tylko ja je widzę, nigdy bym nie opowiedziała o tym rodzicom. Ale to zrobiłam. Na początku myśleli, że tylko zmyślam, bawię się w jakąś zabawę jako dziecko. Ale kiedy stałam się natrętna i zaczęłam się przy tym upierać, wzięli mnie do lekarza. Przez następne kilka lat różni lekarze podczas wielu sesji próbowali mi wmówić, że nie ma żadnych duchów, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Zaczęłam im nawet naiwnie wierzyć i zachowywać się jak zwykła dziewczyna, chodzić do szkoły, mieć przyjaciół i to wszystko co się zwykle robi, ale te duchy i zjawy nie zniknęły. Cały czas były przy mnie, lecz ja je ignorowałam, wmówiłam sobie, że tak jest lepiej, że tak każą mi lekarze, że w końcu przestane je widzieć, że te wszystkie psychotropy pomogą.
Rodzice myśleli, że po tylu latach trapi mi przeszło, że problem zniknął, że leczenie pomogło. Ale tak nie było, on wciąż był, tylko przytłumiony i zamaskowany. Cały czas widziałam duchy zmarłych. Nikt mi nie wierzył, że je widzę, więc przestałam o tym mówić. Aż do tamtej pamiętnej nocy. To była ostania noc w moim domu. Od tego czasu nie wiedziałam już niczego co jest poza tymi białymi murami.
Zaczęło się niewinnie, wieczór jak każdy inny. Obejrzałam telewizje, zjadłam kolacje i wzięłam prysznic. Kiedy po kąpieli weszłam do swojego pokoju i zawiało chłodem, wtedy się zaczęło. Zobaczyłam to stojąc na progu w drzwiach. Upuściłam wszystkie trzymane w rękach rzeczy, które upały na podłogę. Przez chwile byłam sparaliżowana strachem i osłupiała, a potem zaczęłam krzyczeć. Nigdy przedtem i nigdy potem nie krzyczałam głośniej i bardziej przeraźliwie. To był odruch, panika mną zawładnęła, zapomniałam, że miała to wszystko ignorować, udawać, że nie ma duchów, że ich nie widzę. Ale to co było na środku mojego pokoju sprawiało, że wszystkie pogadanki ze specjalistami i całe udawanie wzięło w łeb. Rodzice jak tylko usłyszeli mój krzyk przybiegli czym prędzej i próbowali mnie uspokoić. Ale oni nie widzieli niczego w moim pokoju. Oni niczego nie zobaczyli, bo nie mieli tej umiejętności co ja, nie widzieli zmarłych., nie byli medium. Dla nich był tylko mój krzyk i przerażenie.
Na środku mojego pokoju, tuż na moim dywanie leżało zakrwawione, zmasakrowane ludzkie ciało. Nie było prawdziwe, było duchem, ale to nie sprawiało, że jego widok mniej mną wstrząsnął. Leżało tam nieruchome, niczym zjawa, która zresztą było, całe poszarpane i zdeformowane, ociekające ciemną krwią. Kiedy duch drgnął podskoczyłam przerażona i wpadłam na zdezorientowanych oraz zaniepokojonych rodziców. Zjawa zaczęła się ruszać i wydawać straszne, tylko dla mnie dosłyszalne dźwięki. Po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy przerażenia. Chciałam tylko by to coś wyniosło się z mojego pokoju.
Rodzice nie widzieli co się ze mną dzieje, ale szybko wpadli na to, że to „moja choroba" powróciła i ku mojej uldze zabrali mnie z tego pokoju. Otulili mnie kocem kiedy dalej drżałam po tym wydarzeniu i zapakowali mnie do auta. Wtedy nie wiedziałam, gdzie mnie wiozą. Tamten jak to nazwali „atak" przelał czarę goryczy, od tamtej pory się ze mną nie cackali, wpakowali mnie po prostu na odział zamknięty w psychiatryku.
I tak oto jestem tutaj na przeciwko doktora który spokojnym głosem wmawia mi, że to tylko moje urojenia, że nie ma się czego obwiać, że to tylko wytwór mojej wyobraźni i nic mi nie grozi. I że wszystko będzie dobrze, w co już od dawna przestałam wierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro