Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43

W wejściu do teatru powitała nas chłód i ciemność. Aż podskoczyłam, kiedy drzwi się za nami zatrzasnęły z hukiem, pogrążając nas w półmroku. Uważnie zaczęliśmy posuwa się do przodu, próbując zarejestrować każdy najmniejszy podejrzany ruch.

- Jaki jest plan? - mimo że Leo odezwał się szeptem, jego głos zabrzmiał jak grom w otaczającej nas ciemnej pustce.

- Muszę się dostać jak najbliżej Pracetora, znaczy Alexandrii, by zmusić go za pomocą zdolności medium do opuszczenia jej ciała i przejścia na drugą stronę. Z zaświatów nie będzie już nam zagrażał.

- Innym słowem zamierzasz przeprowadzić egzorcyzm? - wtrąciła jak zawsze Harley swoje trzy grosze.

- W sumie to tak – potwierdziłam, choć na to określenie aż skręciły mi się wnętrzności.

- Jest na głównej scenie, otoczony kolejnymi zombiakami – powiedziała Kaya, która w czasie naszej rozmowy, była na przeszpiegach.

- Zakończmy tą noc żywych trupów, mam już zdecydowanie dość chodzących umarlaków, duchy bardziej mi odpowiadały – powiedziała Harley wzdychając z frustracją.

- W pełni się z tobą zgodzę – przytaknęłam jej, co nie zdarzało się często i ruszyliśmy za Kayą, która prowadziła nas ku Pracetorowi.

Szliśmy zakurzonymi i opustoszałyśmy korytarzami, gdzie walały się jakiś stare pudła i zapomniane akcesoria scenerii scenicznej, a oświetlenie teoretycznie nie działo. Widać było, że nie było tutaj nikogo od bardzo dawna.

- To tu – powiedziała Kaya, kiedy stanęliśmy przed kolejnymi masywnymi, drewnianymi drzwiami.

Wzięłam głęboki wdech, by uspokoić rozszalałe nerwy i wszystkie obawy, które kłębiły i się w głowie. Jak przekroczymy próg tych drzwi nie będzie już odwrotu. Czekało nas ostateczne stracie, drugiej szansy nie dostaniemy. Albo nam się uda, albo poniesiemy porażkę, co będzie skutkować zagładą ludzkości. Odepchnęłam od siebie te myśli, nie mogłam się kupić na odpowiedzialność jaka na mnie spoczywała, bo wiedziałam, że to tylko mnie przytłoczy i odbierze mi zdolność racjonalnego myślenia. Musiałam się skupić na celu i do niego dążyć, tylko tyle, wszystko inne było w tym momencie nie ważne.

- Zakończmy to wreszcie raz na zawsze – powiedziałam zdeterminowana, pewnym ruchem otwierając drzwi.

Nie czekając na nic więcej, trzymając w ręku pewnie nóż, przekroczyłam próg i weszłam na amfiteatr teatru. Słyszałam, że moi towarzysze zrobili to samo, idąc moim śladem. Musieliśmy stanowić ciekawy widok, zdeterminowana medium z nożem, wariatka z kijem do baseballa i szaleństwem na twarzy, piromanka z paczką zapałek, z których zamierzała zrobić użytek i chłopak na haju, gotowy sprać kogo będzie trzeba. Schowajcie się Avengersi, nadeszło nowe pokolenie.

Od razu rzuciła się na nas chmara zombiaków, ale byliśmy gotowi i od razu przeszliśmy do kontrataku, atakując z nową energią i mocą. Wiedzieliśmy już jak atakować, w jakie słabe punkty celować i jak razem współpracować. Staliśmy się maszyną zagłady, a chaos jaki powstał był pełny ciosów kijem, ognia, cięć nożem i nad wyraz zabójczych ciosów grabiami ogrodowymi. Przez to wszystko już nigdy nie tknę grabi czy nie będę wstanie oglądać meczu baseballa, nie mając przed oczami Harley rozwalającej zombiakom głowy.

W wirze walki kontem oka zobaczyłam stojącą na scenie niewzruszoną postać. Alexandria. Pracetor. Tak się na niego zapatrzałam, że nie zdążyłam uchylić się przed kolejnym ciosem zombiaka i zostałam powalona na ziemie. Upadłam twardo na podłogę, aż powietrze uciekło mi z płuc. W ostatnim momencie przetoczyłam się na bok, unikając kolejnego ciosu. Mimo bólu i siniaków jakich się nabawiłam, podniosłam się na nogi i ciężko dysząc zablokowałam kolejne ciosy i wyprowadzałam swoje.

- Sophia, my się nimi zajmie, rób co masz do zrobienia! - głos Korneli przebił się przez panujący zamęt.

Spojrzałam na nią niepewnie, nie chcą zostawiając moich przyjaciół samych w środku bitwy.

- Leć! – powtórzyła, a ja już nie czekałam aż się rozmyśli.

Zadałam ostatni cios i rzuciłam się biegiem w stronę sceny, nie spuszczając Pracetora z oczu. Inne zombiaki nie ruszyły moim śladem, moi towarzysze skutecznie się nimi zajęli, pozwalając mi skupić się na Pracetorze. On nadal stał niewzruszony na scenie, kiedy ja biegałam w jego stronę, lawirując między fotelami amfiteatru. Wydawał się taki pewny siebie i nieporuszony tym co może się stać, jakby był pewny swojej wygranej. Był zbyt pewny siebie lub wiedział coś o czym ja nie miałam pojęcia.

Lekko zdyszana dotarłam na scenę i stanęłam naprzeciwko Pracetora, który cały czas był w ciele Alexandrii. Mój wróg uśmiechnął się tylko kpiąco, jakby to wszystko go bawiło, jakby to była tylko gra, a nie zagłada świata.

- Ty tchórzu, nie chowaj się w ciele swojej córki! - rzuciłam mu słowami w twarz. Czułam jak przepełnia mnie gniew i determinacja. Ten człowiek jak nikt inny zasługiwał na potępienie i ja miałam zamiar dopilnować by tak się stało.

Nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia.

- Czekałem na ciebie Sophio – powiedział głosem Alexandrii, który tak dobrze znałam, a który jednocześnie wydawał mi się taki obcy. Był pełen jadu i chłodu, od którego przechodziły mnie ciarki. - Jesteś jedną z niewielu osób, które odważyły się bezpośrednio ze mną zmierzyć. Twoja odwaga jest pełna podziwu, ale też godna pożałowała, bo niezmiernie głupia.

- Nie wygrasz tej wojny – krew i złość aż we mnie wrzały, grożąc nie kontrolowanym wybuchem.

- Dlaczego niby tak uważasz?

- Jestem medium, potrafię rozdzielić dusze od ciała, kazać ci zostawić Alexandrie w spokoju, to rzecz, której nie jesteś w stanie we mnie powstrzymać.

W tle wciąż trwały potyczki, ale ja słyszałam tylko gorzki śmiech Pracetora, któremu było daleko do wesołości. Nie rozumiałam czemu nie jest ani trochę zlękniony, lecz wręcz przeciwnie, rozbawiony.

- Zanim się rozprawisz ze mną, musisz pokonać moje zombiaki.

- Pokonałam już nie jednego, poradzę sobie z każdym jakiego postawisz mi na drodze, a potem skończę z tobą raz na zawsze. Wyślij mi kartkę z zaświatów, może maja w piekle jakieś ładne znaczki, takie z Lucyferem.

- Głupia dziewucha. Wiesz może jaka jest najpotężniejsza broń na wojnie?

Nie odpowiedziałam. Pracetor zaczął leniwym krokiem chodzić w około wokół mnie, ani na chwilę nie tracąc opanowania. Nie spuszczałam z niego oka, nie potrafiąc zrozumieć co kombinuje. On tymczasem ciągnął swój wywód.

- To nie żadna armata, czołg czy najlepszy pistolet są najskuteczniejszą bronią. To miłość. Ona jest naszą największą słabością, naszym słabym punktem. Bo czyż dla ukochanej osoby nie zrobimy wszystkiego? Czyż nie ona sprawia, że przestajemy myśleć racjonalnie i podejmujemy bezmyślne decyzje? Wiesz ile wojen miało tragiczny przebieg przez miłość? Ile osób zginęło przez to uczucie? Wojna trojańska, Romeo i Julia, Akis i Galatei. Przecież gdyby nie miłość nikt z nich by nie zginął, nikt nie ucierpiał. Dlatego miłość jest tak potężna, a użyta w odpowiedni sposób, jest bronią doskonałą.

- Nie wiem po co mi to mówisz, co to wszystko ma ze sobą wspólnego?

- Mówiłaś, że pokonałaś już wiele zombiaków by się do mnie dostać, zatem przyszedł czas na ostatniego.

Koszmarny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, przyprawił mnie o prawdziwy niepokój. Wtedy za kulis wyszedł zombiak, o którym mówił Pracetor. Kiedy go ujrzałam, miałam wrażenie, że świat na chwilę przestał się kręcić, a w powietrzu nagle zabrakło tlenu, którym mogłabym oddychać. Zastygałam niezdolna do żadnego ruchu, tracąc kontrolę nad własnym ciałem. Czułam się jakby ktoś niezmiernie mocno uderzył mnie w splot słoneczny i tylko cudem nie osunęłam się na ziemie.

Kiedy duch Zacka cały czas plątał się między walczącymi, na scenie obok Pracetora stanął prawdziwy i cielesny Zack.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro