7. Sophia
Sophia
11.05.2022
Taylor pozostaje nieprzytomny, przez co po raz kolejny czuję, że zawiodłam. Gdy demon zaczął szaleć, malując wszystko czernią, udało mi się na moment dostrzec poświatę Parkera.
Był tak blisko, zostało niewiele, by mógł się wydostać, a ja nie mogłam zrobić nic, prócz przenikania do środka nieczystej siły, by ją zwalczyć.
Serce wołało bym pobiegła, złapała go za dłoń i wciągnęła do naszego świata, ale rozum podpowiadał, że gdybym tak zrobiła, to nie dość, że bym mu nie pomogła, to znalazłabym się też na jego miejscu.
W całej mojej karierze nie trafił mi się jeszcze tak wymagający przeciwnik. Każdy demon jest groźny, ale nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym po całkowitym przeniknięciu do jego środka, nie sprawiła, że zginie.
A on nie dość, że zwalczył ból jaki mu sprawiałam, to jeszcze zwiał, nie wypuszczając ze swoich macek ani Parkera ani babci Taylora.
Wiem, że teraz minie trochę czasu nim znów uda nam się go namierzyć. Przez te gonitwy udało nam się doprowadzić go na skraj i potrzebuje czasu, by znów się odbudować i przeniknąć do naszego świata.
Do tej pory Parker pozostanie w próżni, bez możliwości skontaktowania się ze mną i ogromnie obawiam się tego, jakie piętno to na nim odciśnie.
- Nie wyrzucaj nic sobie - odzywa się Livia, dostrzegając, że pogrążyłam się w myślach. Bawi się jojo, ale wzrok ma skupiony. Nie odrywa go ode mnie. - Chociaż udało nam się uwolnić tamte dusze.
To fakt. Kiedy demon odszedł, nawiązałam kontakt z ofiarami i pomogłam im odejść. Teraz są wolni i nie muszą więcej cierpieć.
- Udało ci się coś zarejestrować? - pytam, nie chcąc, żeby mnie pocieszała. To nie jej partner utknął z demonem, więc nie ma pojęcia, jak paskudnie się czuje, gdy siedzę tak bezczynnie.
Livia przytakuje i wstaje z fotela, a następnie podchodzi do porzuconej na podłodze torby, by wyjąć z niej tablet.
Wraca na swoje miejsce, włączając urządzenie i chwilę w nim klika, aż w końcu przywołuje mnie gestem machnięcia.
Podchodzę do niej, stając z tyłu i spoglądam na ekran nad ramieniem Liv. Dziewczyna odpala jakieś nagranie i rysikiem wskazuje na szybko poruszającą się ogromną plamę ciepła na niebieskim tle.
- To nasz demon.
Wzdycha i spogląda na mnie przez ramię, przekazując spojrzeniem, że jest źle. Niejednokrotnie rejestrowała już demony i nie zauważyłam, by do tej pory, któryś z nich był tak ogromny i zwinny.
- Mamy przerąbane - kwituję i klepię ją lekko po ramieniu, przekazując tym gestem, że mimo niepowodzenia akcji, ona wykonała swoją robotę doskonale. - Zajrzę do Taylora, może się obudził. A potem porozmawiam z Marcusem.
- Myślisz, że ma jakiś pomysł?
Wzruszam ramionami.
- Łudzę się, że tak.
- Szkoda, że nie ma już z nami Mairag - mówi szeptem, gdy staję przy drzwiach.
Zamieram z dłonią w powietrzu, czując jak serce przebija mi strzała. Niemal natychmiast w moich oczach pojawiają się łzy i cała zaczynam dygotać.
Ból szybko przekształca się w złość. W mojej głowie staje obraz załamanej dziewczyny, a po chwili Tabithy. To wszystko jej wina i nigdy jej tego nie zapomnę.
Cios, który wystosowała we mnie, bym zniosła, ale to, co zrobiła Mairag jest niewybaczalne.
Naciskam klamkę, zostawiając Livię bez odpowiedzi. Rana sączy się i nie pozwala, bym mówiła otwarcie o najlepszej medium, jaka kiedykolwiek istniała.
***
Taylor nadal do nas nie powrócił, co zaczyna mnie niepokoić. Niby pierwsze starcie z demonem często kończy się osłabieniem człowieka i potrzeba wtedy wielu dni na regenerację, ale łudziłam się, że w jego przypadku tak się nie stanie.
Mój plan zakładał, że szybko złapiemy demona w potrzask, on wtedy wypuści Parkera i babcię Taylora, oni zwieją, a my dokończymy robotę.
Stało się jednak inaczej i kiedy staję nad śpiącym mężczyzną, czuję się za niego dziwnie odpowiedzialna. Wpakowaliśmy go w coś, na co nie był gotowy i mam z tego powodu wyrzuty sumienia, chociaż działaliśmy tak wcześniej ze zwykłymi ludźmi wielokrotnie.
Później zawsze zostali odsyłani do domów. Dzięki urządzeniu do wymazywania wspomnień zapominali o wszystkim, co się wydarzyło i żyli nadal, nieświadomi tego, przez co przeszli.
Wzdycham i opuszczam Taylora, stwierdzając, że moje zachowanie nie prowadzi do niczego dobrego. Jestem zmęczona i przez to staję się taka, a powinnam być twarda i w każdej chwili pełna sił, by stawić czoła zadaniu.
Wychodzę na korytarz i skręcam w prawo do gabinetu, w którym aktualnie urzęduje Marcus. Jako że jest naszym szefem, często przemieszcza się z oddziału do oddziału, kontrolując pracę swoich ludzi.
Aktualnie znajduje się w Los Angeles, bo tutaj jest najbardziej potrzebny. Sprawa Parkera jest priorytetowa.
Cieszy mnie to, że Marcus nie traktuje nas jak zwykłych pionków, a naprawdę stara się dbać o nasze bezpieczeństwo, ale nie jest on typem człowieka potulnego i za każdym razem, gdy nadzoruje każdy mój krok, czuję się nieco zachwiana.
Jakbym stąpała po cienkiej linie nad przepaścią w trakcie huraganu. Przez organizację przewinęło się sporo osób. Jeśli ktoś odchodził, to albo dlatego, że się nie nadawał albo to wszystko go przerosło, co w sumie łączy się z pierwszym.
Marcus niejednokrotnie zwalniał ludzi, którzy nawalali, a ja ostatnimi czasy robię to nadzwyczaj często.
Boję się, że w końcu wskaże mi drzwi. I nie chodzi tu tylko o to, że zostanę pozbawiona pracy, która ma dla mnie sens i która pozwala mi żyć na dobrym poziomie.
Przede wszystkim chodzi o to, że jeśli zostanę odsunięta, już nigdy nie zobaczę Parkera, Livii czy Ethana. Odchodząc zrywa się kontakt z całym środowiskiem, nawet jeśli chciałoby się na własną rękę tropić demony.
Wiedziałam o tym, gdy wkraczałam do tego świata, a teraz, gdy widmo odejścia jawi się coraz jaśniej, czuję, że ten podpunkt jest mocno niesprawiedliwy, chociaż nigdy wcześniej tak tego nie odbierałam.
Gdy docieram do dębowych drzwi bez jakiejkolwiek plakietki, nakazuję sobie opanowanie i pukam trzykrotnie.
Czekam na znak, że mogę wejść, a kiedy to otrzymuję, przekręcam okrągłą klamkę i robię krok do środka.
W pokoju panuje półmrok, mimo że masywne zasłony są odsłonięte. Przez okno ledwo przebijają się promienie słoneczne, padając na olbrzymie biurko, przy którym siedzi Marcus.
Pochylony nad stertą papierów nie unosi głowy, by zaszczycić mnie spojrzeniem, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że czekam.
- Usiądź.
Słyszę krótką komendę, którą można by przypisać do tresury psa. Nie oburzam się. To nie ma najmniejszego sensu. W organizacji panuje hierarchia i byłabym kompletnym głupcem, gdybym próbowała ją obalić.
Siadam na taborecie, który jest strasznie niewygodny. To nie przypadek. Brak wygody ma sprawić, że ci, którzy tu przyjdą będą się uwijać, bez nadmiernego przedłużania. Tani chwyt, dodatkowo całkowicie niepotrzebny.
Wątpię, by ktokolwiek próbował zaprzyjaźniać się z Marcusem. Nikt nie jest aż tak szalony.
- Przyszłaś do mnie z czymś konkretnym, czy po prostu doskwiera ci samotność, bo zwyczajniak nie kontaktuje? - pyta nieco ostro i po raz pierwszy, odkąd tu weszłam, zaszczyca spojrzeniem.
Jego oschłość mnie nie rani ani nie wytrąca z równowagi. Przyzwyczaiłam się już do tego, spędzając te kilka lat w organizacji.
- Przyszłam, bo ta bezczynność nam nie pomaga. Zastanawiałam się, czy nie masz jakiegoś planu, by w jakiś inny sposób odnaleźć demona. Istnieje możliwość, że wytypujemy, gdzie się pojawi?
Pytam, zdając sobie sprawę, że taka możliwość kiedyś istniała i odeszła bezpowrotnie. Marcus musi mieć te same myśli, bo przechyla głowę i lustruje mnie uważnym spojrzeniem.
- Oprócz oczywistości nie ma innego sposobu - odpowiada.
Jęczę w duszy. Na zewnątrz nie okazując żadnych emocji. Prowadzimy cichą walkę na spojrzenia. Czerń jego oczu wwierca się w moją głowę, łamiąc siłę i zmuszając bym pierwsza odwróciła wzrok.
Wytrzymuję to natarczywe wpatrywanie i dostrzegam błysk w oku Marcusa, który mogłabym odebrać za szacunek.
- I ten oczywisty sposób wykorzystamy - odzywa się ponownie. Na jego twarzy majaczy uśmiech. - Sophio, czas żebyś zanurzyła się we własnym mroku - mówi głębokim głosem, wprawiając powietrze w drganie. - Skontaktuj się z Mairag i dowiedz, czy istnieje ktokolwiek, kto posiada jej dar.
***
Zwariował. Kompletnie oszalał. I ja też.
Ledwo słowa o Mairag opuściły usta Marcusa, a ja zwiałam, nie oglądając się za siebie. Pędziłam jakby goniło mnie sto diabłów i odpuściłam dopiero, gdy znalazłam się na dachu budynku.
Padam na kolana, dygocząc i wysoko zadzieram głowę. Wpatruję się w migoczące gwiazdy, czując jak łzy płyną mi po policzkach. Nie mam nad nimi władzy, oczyszczają moją duszę.
Nie wiem, ile tak trwam, klęcząc na zimnym betonie, ale powoli zaczynam odczuwać szczypiące zimno po odsłoniętych ramionach. Mam na sobie tylko jeansy i luźny t-shirt od niej.
Kiedy sobie to uświadamiam, kolejna fala bólu przechodzi przez moje ciało. Niewidzialna siła oplata się wokół serca, ściskając je tak mocno, że niemal wyję.
Wiem, że muszę wstać. Doskonale to wiem, ale nie mogę, gdy wewnętrznie krwawię.
- Tu się ukryłaś.
Ciszę zakłóca głos Marcusa. Nie odwracam się, nie jestem w stanie. Słyszę jego kroki, a następnie czuję, jak opatula mnie kocem.
- Wiem, że była dla ciebie jak siostra i jest ci ciężko, ale musisz zrozumieć, że nie mamy wyboru. Mairag to aktualnie nasza jedyna deska ratunku - szepcze i ustawia się przede mną.
Wyciąga w moją stronę dłoń, by pomóc mi wstać.
Ignoruję to.
- Nie możesz znaleźć kogoś takiego z darem jak Mairag, bez mieszania mnie do nawiązywania kontaktu? Wiesz przecież, że nie powinniśmy przenikać do kogoś kto... - urywam, nadal nie potrafiąc o tym mówić, chociaż minęły trzy lata.
Marcus kręci ledwo dostrzegalnie głową i siada obok mnie.
- Próbuję kogoś takiego znaleźć od dawna. Różnymi sposobami, ale nic nie wychodzi. - Spogląda na mnie ponuro. - Ludzie, którzy potrafią tak wiele, potrafią też się świetnie maskować. Nawet gdy żyła Mairag, prosiłem ją, by odnalazła innych ludzi z taką siłą.
Nie musi dopowiadać, że się nie udało, to jasne. Dziwi mnie tylko, że o tym nie wiedziałam nic.
- Skoro wtedy jej się nie udało, to myślisz, że teraz będzie inaczej?
Mocniej opatulam się kocem, przyglądając się, jak Marcus zastanawia się nad odpowiedzią.
Po długich minutach milczenia, kiedy tracę już nadzieję, że cokolwiek powie, ten w końcu się odzywa.
- Mairag znajduje się teraz w innym świecie, więc widzi więcej. Myślę, że jeśli tylko uda ci się z nią skontaktować, znajdzie tych, których szukamy. Jeśli nie, to mamy naprawdę marne szanse na zwycięstwo. - Wstaje, przybierając kamienny wyraz twarzy. - Masz wybór, Soph - zwraca się miękko, mimo że nie ma w nim teraz żadnej łagodności. - Przezwycięż swój ból i skontaktuj się z Mairag albo odpuść i pogódź się z porażką.
Kończy swój wywód i wychodzi, zostawiając mnie samą. Siedzę w całkowitej ciszy. Nie docierają do mnie żadne dźwięki. Gwar ulicy nie jest w stanie mnie rozproszyć i to jest straszne, bo, gdy otacza mnie spokój, moje myśli szaleją, jedna atakując drugą.
Gonitwa trwa, serce krwawi.
Wstaję ociężale i ostatni raz posyłam tęskne spojrzenie w stronę nieba. Marcus powiedział, że mam wybór, ale tak naprawdę jestem go pozbawiona. Tylko jedno wyjście jest odpowiednie, mimo że wyjdę z niego pokaleczona.
Rana jeszcze dobrze się nie zasklepiła, a ja ruszam otworzyć ją na nowo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro