6. Taylor
11. 02. 2022
Taylor
Przez całą drogę nie udało mi się nawet na moment zasnąć, mimo że bardzo się starałem.
Nie. W dalszym ciągu im nie wierzę, ale spotkanie babci chociażby w śnie podniosłoby mnie na duszy.
Tymczasem stajemy przed pierwszym kościołem z listy, którą zrobił Ethan. Powtarzałem sobie ich imiona wielokrotnie, mając nadzieję, że gdy będzie po wszystkim, policji uda się ich namierzyć.
Zapamiętałem także markę samochodu i numery z rejestracji. Mam nadzieję, że to coś da. Żałuję, że nie mogę zapisać tych notatek, ale to byłoby zbyt podejrzane.
Poza tym nie mam przy sobie nic. Tylko ubrania, żadnego telefonu, dokumentów.
Gdyby mnie przykładowo skatowali, to myślę, że policjanci mieliby utrudnione zadanie w identyfikacji moich zwłok.
- Chodź - ponagla Livia, lekko popychając moje ramię.
Pierwszy do kościoła wchodzi Ethan, za nim Sophia. Później ja wraz z Livią. Tabitha trzyma się z tyłu.
Zauważyłem, że ona i moja druga porywaczka niezbyt za sobą przepadają. Liczę, że ta wiedza do czegoś mi się przyda, bo powód ich antypatii mnie mało obchodzi. Nie jestem typem plotkarza i człowieka, który musi znać wszystkie sekrety każdego.
Żyję swoim życiem, nie śledzę sąsiadów, nie oceniam i guzik mnie obchodzi ich styl bycia, dopóki nikogo nie krzywdzą.
- To nie tu - burczy Ethan, gdy stoimy w grupie w środku kościoła.
- Zdecydowanie - zgadza się z nim Sophia i wzdycha zawiedziona.
Jednocześnie odwracają się i opuszczają mury świątyni, jakby wszystko już powiedzieli.
Zerkam na Livię, chcąc zobaczyć czy w jakikolwiek sposób zareaguje, ale nie. Jej twarz pozostaje beznamiętna.
- Tyle gadaliście o umęczonych duszach, a teraz weszliście i nawet nie próbujecie się przekonać, czy komuś nie trzeba tu pomóc? - pytam niedowierzająco, kiedy stajemy przy samochodzie.
Nie mam zamiaru próbować wiać, wystarczy jedno spojrzenie na Ethana, by zauważyć, że z pewnością lubi sport i w momencie by mnie dogonił.
- Zacząłeś nam wierzyć?
Zerkam na Sophię i zastanawiam się, jak na to odpowiedzieć. Skłamać? Powiedzieć prawdę?
Nie jestem dobry w tym pierwszym, więc szybko by mnie rozpracowali. Muszę postawić na szczerość.
- Nie. W dalszym ciągu uważam, że jesteście obłąkani. - Wzruszam ramionami i wsiadam do wozu. - Ale to bardzo zastanawiające. Szybko odpuszczacie - dodaję.
Nie od razu otrzymuję odpowiedź. Dopiero kiedy Livia rusza, Sophia wydusza z siebie:
- Wystarczyła chwila, bym poczuła, że nie znajdują się tam żadne umęczone dusze. Demona też wyczuwam raz dwa. - Zapina pas, podobnie jak Tabitha, która tym razem zajmuje drugie miejsce obok mnie. - Wyczucie ich jest szybkie, pozbycie się demona lub pomoc umęczonym duszom już takie nie jest. Łapiesz?
Przytakuję na odczepnego. To ma sens, jeśliby się wierzyło w to wszystko.
- Daleko do następnego kościoła z listy? - zadaje pytanie Tabitha, na co Ethan szybko kręci głową. - Ile mamy ich ogólnie na liście?
- Sporo.
Nie ma co, gościu jest bardzo rozgadany. Normalnie dusza towarzystwa.
Z niego z pewnością nie wyciągnę nic o ich organizacji. Po ostatniej wypowiedzi Livii, kiedy mnie nastraszyła, śmiem sądzić, że ona także nie będzie najlepszą kompanką do dyskusji.
Pozostaje nawiedzona zielarka i porywaczka numer jeden. Zerkam na Sophię i w mig podejmuję decyzję. Zdecydowanie wolę zadawać pytania jej.
Mimo że postawa Sophii niemal krzyczy, że strasznie irytuję ją swoim sceptycyzmem, to i tak mam przeczucie, że nie jest całkowicie zła.
- Opowiesz mi jak trafiłaś do organizacji? - pytam płynnie, nawet na moment nie jąkając się przy ostatnim słowie. Więcej nie popełnię gafy z palnięciem, że należą do sekty.
Wszak żaden człowiek sekty, nie uważa, że do niej należy. Sprane mózgi i tyle.
Obserwuję uważnie kobietę, tak by nie umknął mi żaden ślad z tańczących emocji na jej twarzy.
Czasem, gdy na nią zerkam, mam wrażenie, że mogę czytać z Sophii jak z otwartej księgi. A czasem widzę niewzruszoną kobietę i nie potrafię przybrać chociażby założeń, co aktualnie chodzi jej po głowie.
To śmieszne, że w ciągu kilkunastu godzin można oswoić się z drugim człowiekiem na tyle, by zacząć zauważać drobne znaki.
- Po co ci ta wiedza?
Zamiast niej odzywa się Livia, groźnie marszcząc brwi. Sophia unosi dłoń, by ją uspokoić i posyła koleżance uśmiech.
- Pewnie chce dostarczyć te informacje policji, kiedy już się od nas uwolni - rzuca lekko.
Rozdziawiam usta. Nie mam zielonego pojęcia jak na to zareagować. Bo przecież to prawda. Nie istnieje żaden inny powód, dla którego bym pytał o takie rzeczy i oni doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Jestem kretynem.
Spodziewam się krzyku, rzucających się na mnie kobiet i Ethana, który wyciągnie broń z kieszeni kurtki, ale nic takiego się nie dzieje.
Całe to nietypowe towarzystwo wybucha śmiechem. Może nie do końca całe. Ethan tylko unosi nieznacznie kącik ust, co jest równoznaczne z salwą chichotu pozostałych.
- I sądzi, że ze mnie najłatwiej wydobędzie informacje. Ethan jest małomówny, Livia już wcześniej go oszukała, a Tabitha... Cóż, nie wiem czy powinnam się obrazić, że uważa ciebie za większe zagrożenie.
Sophia mruga do mnie. Nie pozostaje mi nic, jak tylko zasznurować usta. Rozpracowała mnie po jednym pytaniu, więc detektyw ze mnie żaden.
Muszę wymyślić inny sposób, żeby mi wszystko wyśpiewali. Na ten moment nic mi nie przychodzi do głowy, ale jestem dobrej myśli.
Innej nie mogę zakładać.
***
Pudło. Pudło. Pudło.
Trzy kolejne kościoły, trzy podejścia, przeszło trzy godziny później i nic. Nie żebym sądził, że wydarzy się coś wow, ale jednak czas ucieka.
Nadal nie wymyśliłem nic, a powinienem. Co, jeśli policjanci znaleźli już babcię, a ja jestem tak daleko od domu?
Aktualnie jemy burgery obok samochodu, wokół nie ma żywej istoty, tylko las. Sekciarze są już zmęczeni i zajęci zabiciem głodu, więc może udałoby mi się wykorzystać to rozproszenie i zwiać.
Zyskam kilka sekund przewagi, to zawsze coś. Potem znajdę jakiegoś człowieka, który mi pomoże.
Tak. To jedyne, co aktualnie mogę najlepszego wymyślić.
- Wsiadaj do środka.
Słyszę głos Ethana, zabarwiony wyraźną irytacją. Przenoszę spojrzenie na niego i po raz pierwszy od wielu godzin oblewa mnie strach.
Czyta mi w myślach? To przecież niemożliwe, ale skąd by on wiedział, co właśnie planuje.
- Nie słyszałeś, co mówiłem? Nie próbuj żadnych numerów. Nie mam ochoty ganiać za tobą. Muszę mieć siłę na demona - ostatnie słowo niemal warczy i otwiera sam drzwi, bym do niego wszedł.
- Nie planowałem ucieczki - kłamię i staram się nie przerywać kontaktu wzrokowego.
- Jasne, a ja się urodziłem wczoraj - parska. - Nie z takimi już miałem do czynienia. Na przyszłość, jeśli obmyślasz jak zwiać, nie rozglądaj się nerwowym wzrokiem wokół, bo to bardzo zdradza zamiary - kończy i siłą pakuje mnie do środka.
Pozytyw: Ethan nie czyta w myślach.
Minus: Ucieczka nawet nie została zrealizowana w jednym procencie.
Kolejny minus: Jestem jeszcze większym kretynem niż kilka godzin wcześniej.
- Nie rozbolał cię język od tego mówienia? - droczy się z nim Livia, na co Ethan tylko przewraca oczami.
Kończę swojego burgera i razem z resztą czekam na Sophię, która gdzieś się straciła.
Sekciarze z pewnością wiedzą, gdzie polazła, bo nie wydają się zmartwieni jej zniknięciem. Ja do tej tajemnej wiedzy jako ofiara oczywiście nie zostałem dopuszczony.
- Jestem. - Sophia wskakuje do auta, tryskając energią. - Gadałam z Marcusem. Kilka lat temu wysłał ekipę do jednego z pobliskich kościołów, w którym spłonęli ludzie. Mieli uwolnić dusze i wygnać demona. Wykonali tylko połowę roboty.
- Demon aut, na dusze wywalone? - odzywa się Livia, klikając zapalniczką.
- Otóż to.
- Amatorzy - wtrąca Tabitha.
- Raczej cwaniacy i lenie. Kasę zabrali za całą robotę. Nie pracują już oczywiście, ale i tak. Kurde, nie robi się takich rzeczy. Ci ludzie mogli być już od dawna wolni - oburza się Sophia i wali dłonią w fotel.
- A w ten sposób jeden demon odszedł, a drugi wparował na jego miejsce, przejmując udręczone duszyczki. To się składa w logiczną całość. Nie pasowało mi właśnie to w tym śnie. Dwa demony w jednym miejscu? Niemożliwe.
Słucham ich swobodnej dyskusji i czuję się, jakbym trafił do jakiegoś uniwersum. Chłonę ich emocje, nie odzywając się nic.
To tak bardzo szalone, a przysłuchując się jestem skłonny uwierzyć, że to wszystko prawda.
Nigdy nie potrafiłem pojąć w jaki sposób jeden człowiek może nakłaść drugiemu takich bzdur i dopiero teraz, na własnej skórze, przekonuje się w jaki sposób to działa.
Przyciskam dłonie do uszu, nie chcąc słuchać ich kolejnych zdań. To mnie przerasta. Boję się, że po tej wesołej wycieczce zacznę wierzyć w demony, czary mary i co tam jeszcze oni wyznają.
Nie chcę stać się owieczką, prowadzoną na rzeź.
Ich słowa i tak przebijają się do moich uszu. Słyszę niektóre, więc myślę o wszystkim, byleby to odtrącić.
To głupie! - woła ta mądrzejsza strona mnie. Wiem, miałem zbierać informacje, a kiedy zaczynają otwarcie przy mnie nawijać, to ja się odcinam.
Kiedy oglądam film i jakiś bohater zachowuje się w taki sposób, mam ochotę mocno nim potrząsnąć. Tymczasem zaczynam się z takowymi identyfikować.
- Dobrze się czujesz?
Sophia odrywa moją rękę od ucha i posyła mi dziwny wzrok. Może sądzi, że zwariowałem?
Cóż. Poniekąd miałaby rację.
- To normalne, że się miotasz. Kiedy wejdziesz do kościoła, twój światopogląd runie. Zobaczysz rzeczy, które dotychczas obserwowałeś w telewizorze. Odczujesz zło i będziesz przerażony, a potem...
- A potem co? - Głośno przełykam ślinę.
- A potem albo to zaakceptujesz, albo wyprzesz i będziesz żyć jak do tej pory. Ewentualnie sfiksujesz.
Ma tak poważne oczy. Nie płynie z niej ani jedna nuta fałszu i właśnie to mnie mrozi.
Zagryzam wnętrze policzka, dopuszczając do siebie to całe wariactwo. Co, jeśli oni mają rację, a moje twarde stąpanie po świecie jest głupie?
To okropne, że rozważam to na serio. Może jestem zbyt zmęczony, mam dość i dlatego to analizuję.
A może zaczynam im wierzyć?
- Trzymaj się początkowo blisko mnie, a później Tabithy. Starcie z demonem nie jest łatwym doświadczeniem, zwłaszcza, gdy ma się z nim styczność pierwszy raz. - Sophia kładzie mi dłoń na ramieniu. - Chodź, reszta już czeka.
Dopiero teraz zauważam, że umknęła mi cała droga i to, że wszyscy zdążyli wysiąść i teraz spokojnie wpatrują się w mury kościoła.
Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę.
- Dlaczego właściwie muszę tam wchodzić? - Wiem, że brzmię jak tchórz, ale coś wewnątrz mnie krzyczy, żebym zabierał się z tego miejsca. A ja zazwyczaj słucham wewnętrznego głosu. - Jeśli może być tam tak niebezpiecznie jak mówisz, to nie lepiej żebym poczekał w samochodzie?
Spodziewam się, że Sophia pokręci głową nad moim cykorstwem, albo wprost wyśmieje. Zamiast tego, kobieta zachowuje się całkowicie inaczej.
- To normalne, że się boisz. Wszyscy się boimy, kiedy stawiamy czoła złu. Ale tak trzeba, jeśli nie my, kto im pomoże? - Uśmiecha się lekko, lecz ten uśmiech nie dociera do oczu. - Nie mogę zostawić cię tutaj z prostego powodu.
- Bo bym uciekł?
- Nie, Taylor. Jeśli uwolnimy twoją babcię, zabierzesz ją i stąd odjedziesz naszym samochodem, nie oglądając się na nic. - Wciska mi kluczyki do dłoni. - My będziemy mieli ważne zadanie do wykonania, to będzie twoje. Każde z nas pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej się nie spotkamy, rozumiesz?
- Tak.
- Jesteś gotowy, by stanąć naprzeciw mroku i nie uciec, zanim odzyskasz osobę, którą kochasz?
Przykrywa swoimi dłońmi moje, lekko ściskając. Dodaje mi tym otuchy, ale to jej wzrok sprawia, że się zbieram. Sprzątam te żałosne okruchy, na które się rozsypałem i składam ponownie w całość.
Jeśli oni mówią prawdę i jest szansa, że za chwilę odzyskam babcię, muszę tam wejść. Nawet jeśli to perfidne kłamstwo, nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie spróbował.
***
Na początku nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Wchodzę obok Sophii do budynku, który kiedyś był kościołem, a teraz jest z deczka ruiną.
Rozglądam się uważnie dookoła i wbrew temu, że jest spokojnie, na moim ciele pojawia się gęsia skórka.
Słyszę dźwięk tykającej wskazówki i mam wrażenie, że on wydobywa się z mojej głowy.
Stąpam krok za krokiem, ignorując trzeszczące panele.
Mam ochotę odwrócić się przez ramię i zwiać, co jest całkowicie irracjonalne. Przenoszę więc wzrok na Sophie i z jej postawy czerpię siłę.
Ethan stoi na środku kościoła, kiedy razem z resztą do niego dołączamy. W dłoni ściska różaniec i wpatruje się nieobecnym wzrokiem przed siebie w miejsce, gdzie kiedyś znajdował się ołtarz.
- Czujesz to? - zadaje pytanie Sophie, a ona przytakuje.
Słyszę ruch po swojej lewej, więc spoglądam w tamtą stronę. Livia zręcznie przemyka z jednego miejsca na drugie, dzierżąc w dłoni jakieś metalowe urządzenie.
Tylko Tabitha trzyma się lekko z tyłu. Chcę do niej dołączyć, ale ta gdy to zauważa, kręci głową i otworzoną dłonią wskazuje na Sophię.
Marszczę brwi, nie rozumiejąc, co miał oznaczać ten gest.
- Pomóż mi, Taylor - rozkazuje Sophia i nie czekając na odpowiedź, wciska mi jakąś torbę. - Poustawiaj je w różnych miejscach, ale nie zapalaj - dyktuje.
Mógłbym się sprzeciwić, ale nie widzę w tym sensu. To nic uciążliwego i nie sprawia, że nagle staję się jednym z nich.
Wykonuje powierzone mi zadanie z sekundy na sekundę czując się w tym miejscu coraz gorzej. Wydaje mi się, jakbym oddychał coraz ciężej, tak jakby jakaś niewidzialna siła uciskała mi klatkę piersiową.
- Możemy zaczynać?
Livia zadaje to pytanie cicho, stojąc na drugim końcu kościoła, a i tak jej głos dolatuje wyraźnie do moich uszu.
- Jestem gotowy.
- Ja też. Taylor, chodź tutaj.
Podchodzę, nie bardzo rozumiejąc, jaka jest moja rola w tym... Wydarzeniu.
Nie mam jednak zamiaru się sprzeciwiać. Posłusznie przystaję przy Sophii, a ona łapie za moją dłoń i przeplata nasze palce.
Ma miękka i gorącą skórę, a jej uścisk nie jest lekki. Jest idealny, by podnieść na duchu.
W ciszy obserwuję ją, jak pochyla głowę i przymyka powieki. Oddycha miarowo, wprawiając w ruch naszyjnik z zawieszką w kształcie pentagramu.
- Parker? Jesteś tu? - rzuca pytaniem w pustkę i cierpliwie czeka.
Nie wiem na co, ale słysząc drżącą nutę w jej głosie, zaczynam się pocić. Podskakuję, gdy nagle rozlega się głośny pisk.
Odwracam gwałtownie głowę w kierunku dźwięku i dostrzegam, że to maszyna Livii w taki sposób pika.
Nie wiem co się dzieje, ale kobieta uśmiecha się lekko, więc to chyba dobry znak.
Przelotem zerkam na Tabithę, zastanawiając się jaka jest jej rola tutaj, bo chyba nie można o niej powiedzieć piąte koło u wozu, jak o mnie.
- Taylor, teraz ty.
Sophia sprowadza mnie na ziemię, nie odrywając wzroku od moich oczu. Nie muszę pytać, co mam zrobić. Dziwnym trafem doskonale zdaję sobie sprawę, czego ode mnie oczekuje.
- Babciu? - zaczynam lekko łamiącym się głosem. - Jesteś tu? - powtarzam słowa Sophii i dolatuje do mnie absurdalność tej sytuacji.
Rozglądam się po wszystkich, jakbym miał nadzieję, że teraz roześmieją się i krzykną: W końcu się nabrał!
Nic takiego się oczywiście nie wydarza.
- Musisz zrobić to z przekonaniem. Nie analizuj, wyobraź sobie, że wchodzisz do domu po pracy i wołasz babcię. Nie myśl o całej otoczce, bo inaczej się nie uda - nakierowuje Sophia szeptem, jakby bała się powiedzieć cokolwiek głośno.
Biorę kilka głębokich wdechów, lekko mrużąc powieki. Robię tak, jak radziła. Nie ma demonów, porywaczy, sekty i rajdu po kościołach.
Jestem tylko ja i babcia.
- Babciu, przyszedłem po ciebie.
Pisk, który wcześniej wydobywał się z maszyny Livii, teraz masakrycznie przybiera na sile. Dosłownie wyje, wprawiając moje serce w łomotanie.
Mocniej ściskam dłoń Sophii, a wtedy poroznoszone po kościele świecie stopniowo się zapalają. Najpierw te najdalej nas, potem bliżej i coraz bliżej.
- Tabitha, wycofaj się z Taylorem - rzuca Sophia, puszczając gwałtownie moją dłoń i wyszarpując się na przód.
Ethan głośno recytuje znaną mi od maleńkości modlitwę, wyciągając z kieszeni krzyż i wystawia go przed siebie.
- Chodź!
Tabitha szarpie mnie za ramię, wybudzając z letargu. Robię szybki krok w jej stronę i momentalnie mnie odcina, jak wtedy, gdy dostałem ziołami w twarz.
Tym razem to nie jest jej sprawka. Tabitha dobiega do mnie i upada na kolana. Układa moją głowę na swoich udach i wyciąga z torby jakąś buteleczkę.
Otwiera ją zębami i jednym, płynnym ruchem, rozsypuje zioła wokół nas.
- Zostaw go i odejdź! - wrzeszczy Ethan, materializując się nade mną. - Nie pozwalam ci krzywdzić tego człowieka, jego babci, Parkera i tych wszystkich dusz, uwięzionych w tych murach!
Słyszę warkniecie. Najpierw odległe, a później coraz to bliższe. Jakby w naszym kierunku zbliżało się stado wilków.
W klatce piersiowej przechodzi mi taki ból, że z mojego gardła wyrywa się jęk. Tabitha zauważa to i wyciąga kolejną butelkę ze swojej torby. Wysypuje jej zawartość na dłonie i kładzie je w miejscu, które pulsuje gorącem.
Wszystko nie mija jak za machnięciem różdżki, ale jest na tyle lepiej, że mogę zaczerpnąć powietrza.
- Święty Archaniele - modli się Ethan, nie ustępując.
Warkot jest coraz to głośniejszy.
- Wyczułam! - woła Sophia, zagłuszając Ethana, jednakże ten nieustannie powtarza słowa modlitwy. - Nie jesteś już taki silny, poddaj się zanim cię unicestwimy. Wracaj do piekła, gdzie twoje miejsce! Pozostaw w spokoju wszystkie dusze znajdujące się w tych murach!
Jęk. Właśnie ten dźwięk rozbrzmiewa w kościele. Wilki już nie warczą, teraz rozpaczają, jakby zostali ugodzeni nożami.
Zamykam oczy na sekundę, a gdy je otwieram, wszystko spowija mrok. Nie dostrzegam nikogo, ale wyczuwam, że nadal obok znajduje się Tabitha.
Słyszę modlitwę Ethana, ale teraz jest jakby przytłumiona. Sophia coś woła, lecz sens jej słów nie jest możliwy do zrozumienia.
- Nie wolno ci się teraz poruszyć, Taylor - ostrzega Tabitha.
Nie wiem, co właśnie się dzieje, ale nie zamierzam sprawdzać, co się stanie, jeśli nie posłucham.
Ciemność zaczyna wirować, wprawiając moje ciało w drgania. Naprężam mięśnie i wpatruję się w punkt, który wydaje się być jaśniejszy od otaczającej nas otchłani.
- Nigdy ich nie odzyskacie - mówi ktoś takim głosem, że wpadam w panikę. Chcę się zerwać, ale coś wewnątrz przypomina, że mi nie wolno.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę - prosi spokojnie Tabitha.
Zauważam jej spojrzenie: w oczach błyszczą łzy i bije z nich ogromną trwoga.
- Odejdź!
Przez mrok przebija się głos Ethana, w potem wszystko spowija czerwień.
Odlatuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro