4. Taylor
11.01.2022
Taylor
To się nie dzieje naprawdę. To z pewnością był tylko durny sen. Babcia wcale nie zaginęła, a w domu nie znajdują się dwie kobiety z sekty. Medium? Zielarka?
Wolno otwieram najpierw jedno oko, a potem drugie i kiedy już chcę odetchnąć z ulgą, dostrzegam w rogu pokoju rudą czuprynę.
Za jakie grzechy mnie to spotyka?! Nie wiem, co planują i nie chcę naprawdę tego wiedzieć. Muszę wiać, zanim postanowią przerobić mnie na jakieś specyfiki albo poświęcić w ofierze, gdy ich nawiedzona zgraja będzie tańczyć i śpiewać.
Staram się poruszyć lewą dłonią. Ani drgnie. Sparaliżowały mnie, nawet jeśli wyjdę z tego żywy, do końca życia czeka mnie wózek. Nie stać mnie na całodobową opiekę, więc kto mi pomoże? I jak odnajdę babcię, jeśli nie będę mógł się ruszyć?
Muszę grać na zwłokę. Może to odwracalne? Wykonały jakieś sekciarskie sztuczki, a później mi to minie? Będę dobrej myśli. Udam grzecznego, odpowiem na wszystkie pytania, a kiedy odzyskam czucie, obezwładnienie je i przekażę w ręce policji.
Brzmi jak plan. Słaby, ale zawsze to jakiś plan.
- Taylor - zaczyna ruda, Synthia czy jak jej tam. Nie pamiętam jak ma na imię, ale bardziej zastanawia mnie, skąd ona zna moje. - Rozumiem, że jesteś przerażony.
No co ty, kurde, nie powiesz. W moim domu są dwie nawiedzone kobiety! Powinienem skakać z radości czy coś?
A nie, nawet tego mnie pozbawiono.
Dobra, wdech i wydech, bo zaczynam wariować.
- Nie mamy złych zamiarów - ciągnie z przekonaniem.
Ani trochę jej nie wierzę, ale cicho.
- Przejdź do konkretów, bo powinnyśmy już być w drodze - wtrąca ta druga, rozwalona wygodnie w moim bujanym fotelu.
Ruda przenosi na nią pełen wściekłości wzrok, ale nie komentuje jej słów w żaden sposób.
- Potrzebujemy twojej pomocy, żeby odnaleźć mojego przyjaciela. W zamian odnajdziemy też twoją babcię, rozumiesz?
Przytakuję, chociaż nie rozumiem nic a nic.
- Kiedy poszedłeś spać, przyśniła ci się babcia, prawda?
Unoszę brew, starając sobie przypomnieć, co mi się śniło, ale chyba nic. Kręcę więc powoli głową w odpowiedzi, co najwyraźniej wprawia w szok obydwie kobiety.
- Jak to możliwe? Jesteś dla niej najbliższą osobą, więc powinna się z tobą skontaktować w pierwszej możliwej okazji! Chyba że... - Nachyla się nade mną, tak, że końcówki jej włosów muskają mnie w nos.
Lepiej, żeby się podniosła, bo zaraz kichnę, a nie chcę wiedzieć, jak na takie coś reagują członkowie sekty.
- Ile ty w ogóle spałeś? - kończy poprzednią wypowiedź i na szczęście się odsuwa.
Zastanawiam się moment, przypominając sobie, że przed zaśnięciem spoglądałem na zegar, a gdy się ocknąłem, gdy te dwie wariatki wparowały do domu, również na niego spojrzałem.
- Maksymalnie piętnaście minut - odpowiadam i lekko zginam najmniejszy palec u prawej ręki.
Eureka! Dobre myśli zaczynają się sprawdzać!
Ignoruję płynącą wiązankę z ust rudej, zbyt podekscytowany faktem, że jednak nie będę przykuty do wózka. Chyba że odzyskam czucie tylko w palcach?
Niedobrze. Zbyt wcześnie się raduję. Nic jeszcze nie jest przesądzone. Muszę się skupić i nie odlatywać, by nie przeoczyć momentu, kiedy staną nade mną z siekierą, by mnie poćwiartować.
Ruda gdzieś dzwoni i z potoku płynących słów ogarniam, że nie jest dobrze. Wyłapuję z tego monologu, że nie spałem wystarczająco długo, z czym się wyjątkowo zgadzam. Jestem absolutnie padnięty i kiedy tylko odzyskam babcię, a policja aresztuje sektę, walnę się na łóżko i nie wstanę przez tydzień.
- Zabieramy go - oznajmia ruda, a druga unosi brew. - Nie potraktujesz go w tak krótkim czasie, po raz kolejny tym czymś, a nie mam zamiaru ryzykować, że jak odzyska siły, to nas udusi i zwieje. Zawijamy go do najbliżej bazy.
Zaraz. Co?!
- Nie zgadzam się! Nigdzie mnie stąd nie zabierzecie! Nie dam się zabić, słyszycie, nie dam! - wrzeszczę i kłapię zębami, chcąc ugryźć chwytającą mnie za ramiona kobietę. - Znajdźcie sobie inną osobę do złożenia ofiary, ja chcę żyć!
- Co on pieprzy? - pyta blondyna i rechocze, łapiąc mnie za nogi.
- Jest od wielu godzin bez snu, więc zaczyna majaczyć. Prześpi się, to mu przejdzie. Muszę mu wsadzić coś do ust, bo rzuca się jak dziki pies - warczy, rozglądając się po sypialni.
Może liczyła, że dam się spokojnie porwać?! Boże, może to jednak nie dzieje się naprawdę? To majaki?
***
W całym swoim trzydziestoletnim życiu nie sądziłem, że coś takiego mnie spotka, a jednak. Nie wiem, ile mnie ciągną, ale kiedy ląduje w bagażniku, nie czuję się ani trochę lepiej.
Jestem w pozycji łyżeczki, bo te dwie stwierdziły, że najlepiej związać mi ręce razem z nogami. Ot dla pewności.
Do tego zakneblowały mnie tym, co jako pierwsze wpadło im w dłonie - moimi bokserkami. Chwała, że wyciągnęły te z szuflady, a nie z kosza na pranie.
Czuję się upokorzony i zły jak jasna cholera. Dorosły facet dał się tak zrobić dwóm kobietom. Śmiech na sali. Nie jestem seksistą, co to to nie. Niemniej moje ego zostało drastycznie ubodzone.
Wyobrażam sobie miny policjantów, gdy rozszyfrują, w jaki sposób znalazłem się w tym, a nie innym położeniu.
Koszmar.
Wiem, że powinienem się skupić i odstawić te durne rozmyślania na bok, ale to jest naprawdę ciężkie. Nie spałem od wielu godzin, zresztą ostatnio mało sypiałem. Do tego babcia znów zniknęła. Przerasta mnie to.
Przymykam powieki i wysilam się, by pozostać uważnym. W każdym filmie porwana osoba zachowuje racjonalne podejście. Wystarczy, że zapamiętam, ile razy i kiedy skręcają, a wtedy zwieję od razu po opuszczeniu bagażnika.
Powinno się udać. Co prawda jeszcze nie wiem, czy w ogóle uda mi się stanąć na nogach, ale mogę już poruszyć piętą, więc to dobry znak.
Skręcamy w prawo, później w lewo, następnie długo i długo jedziemy prosto. Ziewam, a w każdym razie próbuję, bo to wcale nic prostego, będąc zakneblowanym.
Mrugam szybko by odpędzić sen i dociera do mnie, że chyba w międzyczasie skręciliśmy ponownie, ale ręki sobie za to nie dam uciąć. Poczułem delikatne kołysanie, równie dobrze babki z sekty mogły kogoś wyprzedzić.
Zamykam oczy, obiecując sobie, że nie usnę.
Nie mogę tego zrobić. Nie teraz. Czas na odpoczynek przyjdzie później, a teraz...
- Taylor.
Wiatr unosi szept, wpadający wprost do moich uszu. Jest noc, drzewa złowieszczo trzeszczą, a na niebie nie ma śladu po księżycu.
Gdzieniegdzie migoczą gwiazdy, jakby wskazywały mi kierunek.
Robię krok. Trzask. Stanąłem na gałązce, a dźwięk był tak potężny, jakby pękło ich tysiące.
- Taylor.
Miękki głos nawołuje mnie. Jestem przekonany, że wiem do kogo należy, lecz w tym momencie nie potrafię dostosować go do konkretnej osoby.
Idę. Noga za nogą, stąpam po leśnej ściółce. Zaciągam się mocno rześkim powietrzem. Uwielbiam zapach lasu.
- Znajdź mnie, Taylor.
Przecież szukam - odpowiadam w myślach, ciągle prąc naprzód. Docieram do rozwidlenia i bez zastanowienia podążam drogą prowadzącą w prawo. Ciężko to wyjaśnić, ale czuję, że właśnie ona jest właściwa.
- Jestem blisko - woła znów ten głos.
Tym razem wyczuwam w nim zmęczenie.
Staję na początku polany. Marszczę brwi, zastanawiając się, co to za miejsce i gdzie jest ten ktoś, do kogo należy głos.
W oddali dostrzegam dwa jarzące się punkty. Ciemny, rozrastający się z sekundy na sekundę coraz mocniej oraz jasny, z którego płynie siła i spokój.
Wpatrując się w niego, wierzę, że wszystko się uda.
- Uratuj mnie, Taylor.
Rozglądam się wokół i kiedy zauważam rozmyty kontur, należący najpewniej do człowieka, doznaję olśnienia.
- Babcia?
Ruszam i niemal natychmiast zostaję powstrzymany. Spoglądam na swoje buty i zauważam, że wdepnąłem w bagno.
Ciemność rośnie i zbliża się z sekundy na sekundę coraz bardziej. Jasność walczy, ale jest tak maleńka w obliczu tego mroku.
- Nie pozwól mu - prosi babcia. - Nie pozwól złu zwyciężyć! - woła.
Nie pozwolę, uratuję cię, babciu! - chcę krzyczeć, ale jest za późno. Ciemność mnie okrąża i śmieje się szyderczo, gdy pochłania mnie bagno.
Budzę się zlany potem i zrywam się do siadu. Oddycham ciężko, mając w głowie te wszystkie emocje, które towarzyszyły mi w śnie.
- Obudziłeś się, to dobrze.
Unoszę głowę i rejestruję stojącą w drzwiach kobietę. Rozglądam się nerwowo po wnętrzu, zastanawiając się, gdzie ją do licha jestem!
- Opowiedz mi teraz o swoim śnie - rozkazuje.
Więc odpowiadam. Nie wiem, dlaczego to robię, ale możliwe, że chcę z siebie to wyrzucić. To było takie rzeczywiste. Zwłaszcza ten paraliżujący lęk i poczucie, że muszę ją uratować.
Ale skąd? Co to właściwie wszystko znaczy? Babcia zawsze mi opowiadała, że sny mają znaczenie, czyżby miała rację?
A może to ten proszek, którym sypnęła mi w twarz blondyna? Naćpały mnie i teraz wszystko zlewa się w niepokojący obraz?
- Polana to z pewnością miejsce, gdzie twoja babcia czuła się kiedyś dobrze. Dlatego właśnie je wybrała - odzywa się po chwili kobieta, przypominając o swojej obecności. - Ciemność to demony, to oczywiste - mówi wyraźnie, ale mam wrażenie, że bardziej do siebie niż do mnie. - Jasność... Anioły rzecz jasna. To na tym musimy się skupić. Mówiła, że jest blisko, tak?
Przytakuję.
Kobieta uśmiecha się szeroko, jakby doznała objawienia. Za to ja czuję, że potrzebuję się napić. Czegoś mocnego, co szybko przeniesie mnie do krainy, gdzie żadna wariatka, nie trajkocze o demonach, jakby istniały.
Bo nie istnieją, prawda?
Wszystko mi się miesza. Zamykam oczy i biorę kilka głębokich oddechów. Muszę ułożyć nowy plan. Jestem w jakimś obcym miejscu, śniła mi się babcia, która potrzebuje mojej pomocy, ale to wcale nic nie musi znaczyć. To mogły być majaki zmęczonego organizmu, który dodatkowo był czymś nafaszerowanym.
Demony nie istnieją. Koniec, kropka. Po śmierci nic nie ma i tyle. Za życia nie krążą nadprzyrodzone byty.
Znalazłem się w środku sekty i o tym nie mogę zapominać. Oni mają te swoje metody, żeby przeciągnąć człowieka na swoją stronę. Potrafią tak nawciskać bajeczek, że nim się obejrzysz, a już jesteś święcie przekonany, że to, co mówią, to prawda.
- Gdzie ja jestem? Kim wy jesteście? Co zrobiliście z moją babcią? Czym mnie nafaszerowaliście?! - wybucham, zrywając się z posłania.
Tracę na sekundę rezon, gdy dociera do mnie, że stoję. Chwała, chociaż tyle dobrego!
Ruda wykorzystuje moją nieuwagę i naciska jakiś przycisk na ścianie. Nim zdążę dobrze wypuścić oddech, do środka wpada trzech mężczyzn.
To koniec. Teraz mnie zabiją, mam to jak w banku.
- Nie bój się, to tylko środki ostrożności - odzywa się kobieta.
Spoglądam na nią z powątpiewaniem, ale nie wykonuję żadnego kroku. Bo co miałbym zrobić? Rzucić się na nich i wyzwać do pojedynku na gołe pięści?
Żaden ze mnie bokser. Nie jestem też facetem z romansów, który rozłoży całą szajkę i nawet się nie spoci.
Z jednym może dałbym sobie radę, ale trzech? No i kobieta. Nie jestem pewien czy potrafiłbym ją skrzywdzić, nawet z wiedzą, że mnie porwała.
Skrzywiona moralność.
- Odpowiadając po kolei na twoje pytania. Jesteś w jednej z baz naszej organizacji, nie wyjechaliśmy z kraju, konkretniej lokalizacji ci nie podam, bo jest tajna.
- Organizacji? Teraz tak się mówi na sektę? - prycham i dla ostrożności robię krok w tył, mimo że żaden z mężczyzn się nie poruszył.
Ruda przewraca oczami.
- Nie jesteśmy sektą. Jesteśmy grupą ludzi, zwalczającą demony i pomagającą zmarłym. Nie będę się nad tym rozwodzić, bo i tak zauważyłam, że jesteś sceptykiem. Możemy przejść dalej?
Przytakuję.
- Gdzie jest moja babcia? - ponawiam pytanie i zauważam, że lekko irytuję tym kobietę.
- Porwał ją demon i musimy ją uratować - wyznaje beznamiętnie. - Pierwszy sen po porwaniu jest najbardziej kluczowy. Po Aniołach obstawiam, że chodziło o Los Angeles, ale to może być ślepy traf. Twoja babcia do tej pory nie miała zbyt wielkiej styczności z siłami nadprzyrodzonymi, więc jej podpowiedź i tak jest bardzo duża. Sądziłam, że mignie ci obrazem jakiegoś budynku i tyle, a tak - urywa, by zaczerpnąć oddech. - Szacun. Tak czy siak, jesteś mi jeszcze potrzebny. Może pojawić się następny sen z dokładniejszą lokalizacją. Po lewej - wskazuje na dębowe drzwi - jest łazienka. Masz przyszykowane ubrania. Weź prysznic i się zawijamy, czeka nas długa droga.
Kończy swój monolog i tak po prostu wychodzi, nie zwracając uwagi na moją rozdziawioną twarz.
Wszystko, co powiedziała to istne szaleństwo. Co gorsze, kobieta zdawała się święcie przekonana, że to co mówi ma sens.
Jeśli zaraz nikt mnie nie zamorduje, to z pewnością zwariuję. Nie da się zachować zdrowych zmysłów przy ludziach, którzy wygadują takie bzdury.
Co gorsze, już odczuwam tego skutki. Nawet przez sekundę jej monologu nie przyszło mi do głowy, by wyskoczyć przez okno i wiać.
Nie wierzę w ani jedno słowo, a mimo to chcę w to wejść. Poddać się temu szaleństwu. Wiem, że jeden procent szansy to niewiele, ale jeśli on mnie doprowadzi do babci, to nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie spróbował.
Mogli mnie przecież zamordować już dawno, a nadal tego nie zrobili. To chyba o czymś świadczy, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro